21 marca 2018

Queen - "Queen" (1973)


Jeden z najbardziej cenionych, rozpoznawalnych i eklektycznych zespołów wszech czasów. Dał światu wiele wspaniałej i ponadczasowej muzyki, w tym dziesiątki typowo radiowych, jak i bardziej ambitnych przebojów. Mowa oczywiście o Queen. To jeden z tych wyjątkowych zespołów, posiadających niezwykle rozpoznawalny styl, przejawiający się w unikalnym brzmieniu gitary Briana May'a, rozpoznawalnej barwie głosu Freddiego Mercury'ego i charakterystycznych harmoniach wokalnych. Chyba nie ma osoby na świecie, która nie słyszałaby choćby jednego utworu Queen.

Początków działalności należy upatrywać w mało znanym zespole Smile, założonym w 1968 roku, w którym grali późniejsi członkowie Queen - gitarzysta Brian May i perkusista Roger Taylor. Wokalistą i basistą tej formacji był Tim Staffell. Jedyną pozostałością wydawniczą po Smile okazał się singiel "Earth", który z racji niewielkiej promocji został praktycznie niezauważony. Na skutek tego Staffell odszedł z kapeli. May i Taylor już wcześniej poznali współlokatora Tima - Freddiego Mercury'ego, z którym w obliczu nowej sytuacji zapragnęli nawiązać współpracę. Smile został rozwiązany, a w jego miejsce w 1970 roku założono Queen. Rok później do składu przyjęto Johna Deacona w roli basisty - przed nim było w zespole kilku basistów, ale żaden nie zagrzał tam miejsca na długo. Tak powstał skład Queen, który istniał przez dwie dekady, do końca oficjalnej działalności (nie mylić tego z szyldem Queen + Paul Rodgers).

Pokuszę się o stwierdzenie, że gdyby nie Freddie Mercury, Queen byłby kolejnym zwykłym zespołem hardrockowym. Ten obdarzony niesamowitym głosem i dużą charyzmą człowiek miał ogromny wpływ na twórczość kapeli i wprowadził do niej wiele niecodziennych elementów, łączących rockową zadziorność z m.in. operowymi czy gospelowymi wstawkami - w sumie już na debiucie znalazło się aż pięć utworów, skomponowanych przez Freddiego. Co ważne, mimo tych eksperymentów grupa zawsze cieszyła się wielkim powodzeniem i zainteresowaniem, nawet w najbardziej kontrowersyjnym i nietypowym okresie pierwszej połowy lat 80. W porównaniu do następnych dzieł debiut wypada jeszcze dość zachowawczo, ale i na nim można odnaleźć typowo queenowe elementy oraz rozwiązania.

"Keep Yourself Alive" to standardowy, chwytliwy czad, w którym uwagę zwraca króciutka solówka Taylora na perkusji. Trudno wyrzucić go z pamięci, od razu słychać pieczołowitą dbałość o przyswajalność melodii. Mimo to, jako pierwszy singiel przeszedł praktycznie bez echa. "Doing All Right" to jedyna pozostałość po twórczości Smile, dlatego wśród jego autorów wymienia się Staffella. Mimo to, brzmi bardziej typowo dla Queen niż "Keep Yourself Alive". Piękne fragmenty z akompaniamentem pianina przechodzą w gwałtowne zaostrzenia, a mimo to całość sprawia wrażenie spójnej.

Trzecia pozycja przynosi lekkie zaskoczenie - napisany przez Freddiego "Great King Rat" mógłby zostać spokojnie wydany przez Black Sabbath. To oparty na miażdżących riffach, jeden z najcięższych i najbardziej intensywnych kawałków Queen, w którym ewidentnie słychać inspirację grupą Tony'ego Iommi. Znalazło się tu również miejsce na chwytliwą linię wokalną Mercury'ego i popisowe, różnorodne solówki May'a. Rewelacyjna rzecz. W podobnym klimacie utrzymany jest niewiele słabszy, lecz równie intrygujący "Son and Daughter" May'a. To rzadko spotykane w późniejszym etapie Queen naprawdę mocne granie, choć w drugim przypadku w niektórych momentach pojawiają się charakterystyczne harmonie wokalne. Z kolei zaśpiewany przez Taylora, zwariowany "Modern Times Rock 'n' Roll" to prawdziwie heavymetalowa agresja i tempo. Jeszcze jedna nietypowa rzecz. Chwilami da się wyłapać inspiracje Led Zeppelin - może podstawą jego powstania było "Communication Breakdown"...

Są również bardziej typowe dla Queen kawałki, jak skandowany, śpiewny "Jesus" czy wysublimowany "My Fairy King" z bogatą aranżacją i częstymi zmianami tempa - dla mnie to niejako zapowiedź późniejszego, pełnego rozmachu "Queen II". To właśnie tutaj najlepiej słychać wielką swobodę Freddiego w operowaniu głosem o wysokiej skali. Do tej grupy można też zaliczyć rozbudowany, lecz mocniejszy "Liar" z wybuchowym, wielogłosowym refrenem. Spokojniejszy "The Night Comes Down" ma w sobie potencjał, ale może wydać się nieco niespójny i rozmyty. Na debiucie znalazł się jeszcze minutowy, fortepianowy "Seven Seas of Rhye", który w pełnym kształcie wykiełkuje dopiero na następnym wydawnictwie. Nie wiem czy ta zapowiedź była potrzebna, ale niech już będzie...

Opisywany debiut to jeden z najbardziej niedocenianych albumów w dyskografii Queen - a szkoda, bo według mnie jest jednym z najlepszych. W odróżnieniu od późniejszych, słychać tu jeszcze inspiracje innymi kapelami, zaś żaden utwór z tej płyty nigdy nie trafił na żadną kompilację z najlepszymi przebojami. Jednak moc debiutu nie tkwi w radiowo-telewizyjnych hitach. W zamian dostajemy kawał solidnej muzyki, zagranej na naprawdę nieprzeciętnym poziomie.

Płyta może zadowolić przede wszystkim fanów mocnej muzyki, bowiem jest to najbardziej hardrockowa i ostra pozycja z całego dorobku. A przy tym nie mniej wartościowa niż komercyjne dokonania z lat 80. To jeszcze nie do końca wykształcony styl Queen, niemniej muzycy już na tym etapie kariery pokazali, że mają pomysł na swoją twórczość i przebicie się wśród mocnej konkurencji.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Keep Yourself Alive (Brian May)
02. Doing All Right (Brian May, Tim Staffell)
03. Great King Rat (Freddie Mercury)
04. My Fairy King (Freddie Mercury)
05. Liar (Freddie Mercury)
06. The Night Comes Down (Brian May)
07. Modern Times Rock 'n' Roll (Roger Taylor)
08. Son and Daughter (Brian May)
09. Jesus (Freddie Mercury)
10. Seven Seas of Rhye (Freddie Mercury)

4 komentarze:

  1. Świetnie, że wziąłeś się za Queen. Warto promować wczesne dokonania grupy, które są dużo ciekawsze i bardziej wartościowe, niż mogłoby się wydawać na podstawie tego, co można usłyszeć w radiu. Do "A Day at the Races" włącznie był to naprawdę świetny zespół, potem niestety całkiem poszli w komercję (choć osobiście lubię jeszcze bezpretensjonalny "The Game"). Mam wrażenie, że większość ludzi kojarzy Queen tylko z przebojów, które albo im się podobają - i wtedy kupują składanki, bo przecież nie zwykłe albumy - albo nie podobają i skreślają zespół, nie przesłuchawszy żadnego longplaya.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne będą tu też pozostałe dokonania Queen ("II" jest już napisana, ale zanim się ukaże trochę minie).

      Też znałem kiedyś Queen wyłącznie z radiowych przebojów - oczywiście w czasie, gdy nie miałem dostępu do internetu - jednak zachęciły mnie one na tyle, że zacząłem potem przesłuchiwać całe albumy. Rzeczywiście okazało się, że okres lat 70. jest najlepszy, bardziej wartościowy, pionierski i ponadczasowy (choć przyznam, że jeszcze z 10 lat temu mniej go ceniłem). Mimo to "The Miracle" nadal bardzo lubię, a "Innuendo" to piękne pożegnanie Freddiego ze światem.

      Usuń
  2. Cześć :). To mój pierwszy komentarz na Twoim blogu, mimo że obserwuję go już od dawna. Ja też się cieszę, że pojawił się tu Queen - jeden z moich ulubionych zespołów. Wiadomo, też najbardziej lubię lata 70te z The Game włącznie, ale i ich bardziej komercyjna twórczość mi się podoba. Sądzę, że ani razu nie spadli poniżej pewnego poziomu (no dobra, oprócz Hot Space). Będę czekał na kolejne recenzje z niecierpliwością ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Debiut Queen to kawał świetnego Hard Rock'a. Jedna z moich ulubionych płyt i jedna z najlepszych w ich dorobku. Masz rację Freddie zbudował ten zespół, ukształtował i nadał mu charakter jak i udowodnił że nie tylko jest świetnym wokalistą ale też kompozytorem. Uwielbiam pierwsze 3 płyty, ale wyśmienicie się tego słucha.

    OdpowiedzUsuń