tag:blogger.com,1999:blog-30083782669080704032024-03-25T07:38:16.179+01:00Recenzje płyt rockowych i metalowychRobert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.comBlogger212125tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-4207717320758546312020-03-06T18:00:00.000+01:002020-06-05T07:23:49.902+02:00Ozzy Osbourne - "The Ultimate Sin" (1986)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX2a8Dnrg8Rvc6YRc2l0pmkKhWOU9Y96-udyq-lrfMRgf1vNKZltkKVxaFATkBqfkIqCywpzQ9if6mtJW2MK83C9kyHMiUrpRcrvG795Ds4saS7Tm9ZtF6pO2-hPf9FQ3NPL0-NUM1ork/s1600/4.+The+Ultimate+Sin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX2a8Dnrg8Rvc6YRc2l0pmkKhWOU9Y96-udyq-lrfMRgf1vNKZltkKVxaFATkBqfkIqCywpzQ9if6mtJW2MK83C9kyHMiUrpRcrvG795Ds4saS7Tm9ZtF6pO2-hPf9FQ3NPL0-NUM1ork/s320/4.+The+Ultimate+Sin.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Mało brakowało, a w 1985 roku doszłoby do poważnej reaktywacji oryginalnego składu Black Sabbath. Tak przynajmniej mogli myśleć ówcześni słuchacze. Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Gerard Butler i Bill Ward ponownie zjednoczyli swoje siły, by wystąpić 13 lipca 1985 roku na stadionie JFK na jednym z koncertów słynnego festiwalu Live Aid, którego cel stanowiło zebranie pieniędzy dla głodujących ludzi w Etiopii i na którym wystąpiły takie sławy, jak Judas Priest, Queen, Dire Straits, Eric Clapton czy na tę okazję wskrzeszone The Who i Led Zeppelin (również ze zjednoczonym składem; nieżyjącego Johna Bonhama zastąpili na perkusji Phil Collins i Tony Thompson). Co ciekawe, kapela wykonała tego dnia zaledwie trzy kompozycje - "Children of the Grave", "Iron Man" i "Paranoid".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Mimo to wielu fanów zapewne miało nadzieję, że zespół pójdzie o krok dalej i wznowi działalność w tym składzie. Koncert okazał się jednak jednorazowym wyskokiem, ponieważ muzycy nie wykazywali zainteresowania dalszą współpracą. Trudno się temu dziwić, zwłaszcza ze strony Ozzy'ego, gdyż posiadając rozpoznawalny image i głos oraz dobierając sobie utalentowanych współpracowników odnosił wtedy duże sukcesy na polu artystycznym i komercyjnym. Znaczenie miał również fakt, że był w tamtym czasie dowódcą własnej grupy, decydował o wszystkim wspólnie z małżonką i nie musiał się nikomu podporządkowywać. Z kolei Iommi już przed festiwalem zapowiedział swój solowy album, nazwany potem "Seventh Star". Ostatecznie powstał on pod dziwną nazwą <i>Black Sabbath featuring Tony Iommi</i>, mającą zapewnić lepsze powodzenie komercyjne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Prace nad nowym dziełem Ozzy'ego, zatytułowanym "The Ultimate Sin", nie obyły się bez przeszkód. Wokalista był gotowy do pracy dopiero po powrocie z kliniki uzależnień Betty Ford Center. Kompozytorski udział Jake'a E. Lee został przy okazji poprzedniego wydawnictwa pominięty, co gitarzystę najwyraźniej zbulwersowało. Przed powstaniem nowego materiału oświadczył, że nie będzie pomagał w pisaniu utworów, dopóki nie zostanie podpisana umowa, na mocy której będą przysługiwały mu prawa autorskie i związane z nimi dochody. Małżeństwo Osbourne ostatecznie się zgodziło, jednak niedługo po trasie promującej "The Ultimate Sin" Jake został wyrzucony z zespołu, rzekomo przez zaniedbywanie swoich obowiązków (a szkoda, bo jego następca, Zakk Wylde, nie posiadał już tak interesującego sposobu gry). Do współautorów materiału po pewnym czasie dopisano także Boba Daisley'a, ponieważ spora część powstała jeszcze w czasie, gdy przebywał w kapeli (ponoć po odejściu napisał też dla grupy parę tekstów na prośbę Ozzy'ego). Podczas pierwszego tłoczenia krążka basista nie został pierwotnie wpisany pod względem autorstwa, lecz przy późniejszej reedycji błąd ten został naprawiony.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Longplay powstawał z nową sekcją rytmiczną - basistą Philem Soussanem i perkusistą Randym Castillo (Daisley odszedł na skutek kolejnych konfliktów z liderem, zaś Tommy Aldridge zwyczajnie zrezygnował). W kwestii tego wyboru też nie obyło się bez kontrowersji. Sprawa autorstwa utworu "Shot in the Dark", napisanego głównie przez Soussane'a, była przez lata przysłowiową kością niezgody między nim a Ozzym, a sam Phil, podobnie jak Jake, został wyrzucony z grupy po trasie koncertowej. Przez przytoczone spory między panami, pomimo pokaźnego sukcesu singla "Shot in the Dark" (szczególnie w Stanach Zjednoczonych), kawałek ten w ogóle nie pojawiał się na kompilacjach największych przebojów wokalisty. Prawdopodobnie ostatnią powszechnie dostępną wersją "The Ultimate Sin" na płycie CD pozostaje zremasterowana wersja z 1995 roku, gdyż w 2002 roku nie został on wznowiony wraz z innymi albumami studyjnymi oraz nie doczekał się reedycji na 30-lecie wydania. Do dziś trzeba się posiłkować egzemplarzami z XX wieku, ponieważ te późniejsze ukazały się tylko w wybranych krajach i miały limitowany nakład.<br />
<br />
Najbardziej prawdopodobną przyczyną wydaje się wspomniany wcześniej konflikt, choć istnieją pogłoski, że niedobór ten ma miejsce z powodu faktu, że Ozzy nie jest zadowolony z tego wydawnictwa. Zupełnie niesłusznie, gdyż w porównaniu do poprzedniego "Bark at the Moon" łatwo wyłapać liczne zalety przemawiające na korzyść nowszego krążka. Dużo lepiej prezentuje się produkcja - pomimo powiązań w kwestii obróbki dźwięku z ówczesnym amerykańskim mainstreamem i pojawiającym się w pewnym stopniu plastikiem, wszystkie instrumenty brzmią znacznie klarowniej, a instrumenty klawiszowe zostały w znacznym stopniu zredukowane (ponoć na prośbę samego Lee, tym samym ma on tu większe pole do popisu), przez co płyta nie brzmi tak kiczowato. Keyboardy gdzieniegdzie się pojawiają, ale w odróżnieniu od utworów z "Bark at the Moon" nie starają się zdominować całości. Dla fanów heavymetalowych brzmień będzie to z pewnością duża dogodność. Także w kwestii tworzenia pojawiają się prawdziwe perełki, których brakowało na "Bark at the Moon".<br />
<br />
Choć przyznam, że nie popisano się w kwestii doboru nagrania na otwarcie. Nie jestem fanem kawałka tytułowego, powodującego u mnie mieszane uczucia. To utrzymany w średnim tempie, ledwie poprawny przebój, choć z pewnością mający sporą rzeszę zagorzałych zwolenników. W porównaniu do późniejszych propozycji wydaje mi się trochę nijaki i nie wyróżniający się niczym szczególnym. To taka muzyka, która może lecieć w tle i w ogóle mi nie przeszkadza, ale w kontekście twórczości Osbourne'a oczekuję czegoś więcej. Właśnie to o czym piszę dostaję przy numerze 2 pod tytułem "Secret Loser". Wreszcie pojawiają się wyraziste motywy, autentycznie chwytliwy, odpowiednio zinterpretowany refren i znakomite solo Jake'a. Takiego grania nigdy za wiele. Ten poziom zostaje utrzymany przy okazji następnego "Never Know Why", znów bardzo dobrego melodycznie i ze solidną pracą instrumentalistów. Początkowe mroczne dźwięki mogą zmylić słuchacza, bo cała reszta to typowo melodyjny Ozzy.<br />
<br />
Jeszcze więcej dobrych melodii znajduje się w trzech następnych nagraniach, w których kapela pokazuje jak w pomyślny sposób grać udane heavy bez popadania w nadmierny banał czy tandetę. Szczególnie pod tym względem dobrze spisuje się środkowy "Never" z fajnymi, łagodniejszymi wstawkami w refrenie. Odwrotnie jest w "Lightning Strikes", gdzie świetny riff ze zwrotek zostaje zaprzepaszczony przez lekki refren, w którym wiodącą rolę odgrywa syntezator. Czuć trochę poczucie zmarnowanego potencjału, jednak numer wciąż posiada swoje walory. Z kolei prowokacyjny tytułowo "Thank God for the Bomb" to po prostu solidny rocker, nie posiadający wiele porywających fragmentów, ale za to żwawszy od "The Ultimate Sin".<br />
<br />
Ciekawiej robi się w trzecim akcie wydawnictwa. Zespół po raz kolejny zaprezentował balladę, jednak ta wydaje się inna od wcześniejszych, bardziej agresywna i ostrzejsza. Początek "Killer of Giants" to spokojniejsza część z wiodącymi, urokliwymi partiami akustycznej gitary. Ozzy śpiewając dosadny, pacyfistyczny tekst wspina się na wyżyny swoich możliwości, a klawiszowe tło ładnie dopełnia przestrzeń. Po dwóch minutach następuje zaostrzenie w postaci znakomicie ułożonego refrenu, po któym Jake gra jedną z najlepszych solówek w karierze. Obie części są wyjątkowo spójnie połączone. Całość posiada kapitalną i bardzo zgrabną warstwę melodyczną i wydaje się jakby została ona przemyślana w najdrobniejszym szczególe. Nie przeszkadza nawet przyspieszenie w drugiej połowie, dodające nieco więcej energii. To jeden z najwspanialszych kawałków w dorobku Księcia Ciemności, a zarazem jego najlepsza ballada. Zdecydowanie warto znać.<br />
<br />
Rozpoczęcie "Fool Like You" zwraca uwagę brzmieniem gitary Lee, zauważalnie nieco innym niż wcześniej. Oprócz tego to kolejny przyjemny w odbiorze numer, choć trochę mniej wyrazisty niż większość. Jednak w kategorii chwytliwego, melodyjnego grania zdecydowanie najlepiej spisuje się wspomniany już wcześniej "Shot in the Dark", będący po prostu wzorowym przebojem lat 80., łączącym w sobie heavymetalową zadziorność z nieco popową, niezwykle atrakcyjną i nie popadającą w prostotę melodią. Phil Soussan (być może z drobną pomocą lidera) znalazł złoty środek jak pogodzić te dwa odległe obozy muzyczne. Kapitalnie spisuje się sam Ozzy, bez którego nagranie nie wybrzmiałoby tak dobrze. Nic tylko słuchać, gwałcąc po wszystkim przycisk <i>replay</i>!<br />
<br />
Był taki okres, że uważałem "The Ultimate Sin" za mój ulubiony album solowego Ozzy'ego i jeden z najlepszych w jego katalogu. Obecnie obstawiałbym tylko przy tym drugim twierdzeniu. Krążek ten może nie dorównuje dziełom z Randym Rhoadsem, ale od reszty wypada bardziej intrygująco (szczególnie w konfrontacji z ostatnimi, niezbyt udanymi dokonaniami). Dobre brzmienie, pomyślna współpraca muzyków i dopracowane, głównie nie schodzące poniżej dobrego poziomu kompozycje złożyły się na niezwykle ciekawy longplay z kategorii metalowego, chwytliwego naparzania. Jeśli porównać go z wieloma innymi komercyjnymi płytami tego okresu, jeszcze bardziej widać jego zalety.<br />
<br />
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b><br />
<br />
Lista utworów:<br />
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=OTImQTd5a9U">The Ultimate Sin</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=XrN_FP0rc-Y">Secret Loser</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YAQ3Ce3_GDs">Never Know Why</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=V4kzCBQg-qQ">Thank God for the Bomb</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=r7Sg0B9EfTo">Never</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ivdBhNRVGwU">Lightning Strikes</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=03hGi0_r0xc">Killer of Giants</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=i1W2rNr-D3Y">Fool Like You</a> (Bob Daisley, Jake E. Lee, Ozzy Osbourne)<br />
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Mzyz2egx_0c">Shot in the Dark</a> (Ozzy Osbourne, Philip Soussan)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-65515586613142815232019-12-13T14:00:00.000+01:002019-12-13T14:00:27.142+01:00IRA - "Znamię" (1994)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG5FN3kGgycLbqchyyk_JRoeRSS4owQiVe5qiOE48LcFhzUVEGoC7jGlxlbSeyOSYxWF6fw36XPawsZlK32rRrYMJIvJFWjFkxFINjFLtRkyqkSjYCcuS63mcgyRjjbk9ZypXugNCr3Q8/s1600/4.+Znami%25C4%2599.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG5FN3kGgycLbqchyyk_JRoeRSS4owQiVe5qiOE48LcFhzUVEGoC7jGlxlbSeyOSYxWF6fw36XPawsZlK32rRrYMJIvJFWjFkxFINjFLtRkyqkSjYCcuS63mcgyRjjbk9ZypXugNCr3Q8/s320/4.+Znami%25C4%2599.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Przełom
lat 1993-1994 upłynął muzykom na koncertowaniu (co uchwycono na
solidnym "Live"), ale kiedyś trzeba było w końcu zabrać
się do nagrywania nowego wydawnictwa. Przy tworzeniu utworów na
jego zawartość pojawiła się zupełnie inna koncepcja materiału
niż wcześniej. Muzyków, zwłaszcza gitarzystów Płucisza i
Łukaszewskiego, coraz bardziej ciągnęło od prawdziwie ciężkiego,
technicznego grania. Czego prawdziwy wyraz dali w "Znamieniu".
To pozycja absolutnie wyjątkowa w katalogu IRY. Nigdy wcześniej ani
później zespół nie brzmiał tak ciężko.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Jak dla
mnie to zmiana jak najbardziej na plus. A to dlatego, że muzycy
fantastycznie odnaleźli się w takiej konwencji. Kompozycje może
nie są tak przystępne, jak wcześniej, ale zapadają w pamięć, są
logicznie stworzone, a przy tym pełne ekscytujących popisów
gitarowych. Swoje zrobił fakt, że w odróżnieniu od poprzedniego
albumu tego nie nagrywano w pośpiechu, dzięki czemu można było o
wiele bardziej dopracować wiele elementów. Fuchę komponowania
przejął w tym przypadku Piotr Łukaszewski i myślę, że ta płyta
najlepiej ukazuje jego twórcze umiejętności, a także to ile
stracił zespół, kiedy opuścił go gitarzysta.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Przez
swój charakter "Znamię" okazuje się najmniej komercyjnym
dziełem kapeli. W poprzednich muzycy obok ostrych gonitw umieszczali
również lżejsze, bardziej stonowane nagrania. Tutaj praktycznie
brak radiowych propozycji (z jednym wyjątkiem), mogących zapewnić
sukces na listach przebojów. Była to zbyt radykalna zmiana, by
wielu słuchaczy mogło się z nią oswoić i ją docenić. Moim
zdaniem taka odmiana wyszła na korzyść, szczególnie jeśli
porównać ją z ostatnimi latami, kiedy to grupa przesadza z
przypodobaniem się publiczności, nie grając z takim pazurem, jak
dawniej, i robiąc to bez pomysłu.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Na
longplayu postawiono przede wszystkim na mrok i ciężar. To bardzo
brudny, duszny i mroczny materiał. Kawałki oparte są na
miażdżących riffach, wspomagane intensywną grą sekcji rytmicznej
i niezwykle mocnym wokalem Gadowskiego. Nie ma tu niemalże nic z
rocka, to czysty metal. Mimo pewnej przebojowości, ciężkością
nie ustępuje wielu dziełom thrashmetalowym. Niektórych słuchaczy,
lubujących się w imprezowych klimatach czy balladach typu
"Nadzieja" czy "Adres w sercu", taka dawka
agresji i ciężaru może przytłoczyć. Kto jednak słucha z otwartą
głową, nie oczekując niczego konkretnego, może docenić ten mniej
typowy zestaw. Nie tylko za jego odmienność, ale i wykonanie, w
którym łatwo wyłapać wiele intrygujących, budzących podziw
fragmentów instrumentalnych.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Nie
tylko bezkompromisowa zawartość muzyczna uległa zmianie, również
tekstowo dominują odmienne, niezbyt lekkie tematy. Prawie koniec z
beztroskimi tematami, przeważają tu bowiem rozważania o wojnie,
strachu (zgodnie z dwoma tytułami), odrzuceniu, samotności... Jeśli
połączyć to ze wspomnianą muzyką, ciężko powiązać całość z
poprzednimi dokonaniami grupy. Na tyle, że wielu fanów swego czasu
odrzuciło takie oblicze IRY, przez co krążek okazał się znacznie
mniejszym sukcesem niż poprzednie. Może to przeważyło w
kontekście nie kontynuowania mrocznej koncepcji przy tworzeniu następnych płyt? Szkoda.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Tytułowe
"Znamię" to bardzo intrygujące otwarcie tego nowego
rozdziału. Słychać inne podejście do warstwy wokalnej, ponieważ
zajadły tekst jest przez Gadowskiego niemalże rapowany (co może
dać pewne powiązania z Rage Against the Machine). Wokalista zdziera
gardło jak tylko może, a instrumentaliści nie odpuszczają, grając
w niezwykle intensywny sposób. Przy tym kawałek posiada
nieprzeciętną, zapadającą w pamięć linię melodyczną. Moim
zdaniem tak powinno się tworzyć tego typu nagrania, unikając
wpadania w bezsensowną pułapkę </span><i><span style="font-weight: normal;">grania
dla samego grania</span></i><span style="font-weight: normal;">. Wcale
nie gorzej prezentuje się "Zmienić siebie" (w którym
wyczuwam pewne powiązania z Pearl Jam) ze znakomitymi zwrotkami i
nie mniej ciekawym refrenem. "Nie wierzę" należy do mniej
udanych propozycji, choć nadal można odnaleźć w nim ciekawe
urywki, szczególnie w części instrumentalnej, gdzie słychać
niesłychanie dobrze zgraną pracę gitar.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Uwagę
przykuwa za to powolne, kroczące "Na zawsze" ze sporą
ilością dramaturgii, wyjątkowo niskim głosem Artura,
inteligentnie dozowanym napięciem czy racjonalnym wykorzystaniem
instrumentów klawiszowych. Co ciekawe, brakuje w nim solówek, a
jego jednostajny, transowy charakter nie zmienia się w nim do końca,
co tylko podkreśla jego wyjątkowość. Jego przeciwieństwem jest
pędzący "Strach", zaś "Wojna", faktycznie
mająca coś z żołnierskich klimatów, to nieźle wykorzystany
kontrast beztroskie zwrotki-wybuchowe refreny (swoją drogą,
słychać w nich chórki, za które odpowiadają wszyscy muzycy).
Więcej miażdżących motywów znajduje się w mocarnej, wyjątkowo
skomponowanej przez sekcję rytmiczną (i z tekstem Gadowskiego) "Skazie", a jeszcze
lepiej wypadają najkrótsze z zestawu "Słowa", w której
kolejna świetna linia melodyczna nie daje się stłamsić w
otoczeniu agresywnych riffów.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Pomiędzy
nimi umieszczono coś, co nie powinno znaleźć się w tym materiale.
Zacznę od innej strony: W latach 90. zajmujący się tematyką
rockową program "Rock Noc" zorganizował konkurs na
napisanie najlepszego tekstu dla IRY. Wygrał nieznany osobnik,
pisząc tekst, który okazał się potem podstawą dla utworu
"Zakrapiane spotkanie". Jak sugeruje sam tytuł, tekstowo
odstaje od reszty, i z tym nie mam problemu. W nagraniu słychać
gitarę akustyczną i niezbyt dobrze brzmiące orkiestracje z
klawiszy. Niby można mówić o pewnym wytchnieniu od dusznego
otoczenia, jednak lekki, pogodny charakter kompozycji kompletnie nie
pasuje do reszty i rozwala jej spójność. Nawet amatorski tekst
wypada kiepsko, bo często nie zgadza się liczba sylab w rymujących
się ze sobą wersach. Szkoda, że w kontekście doboru tracklisty
nie pominięto "Zakrapianego spotkania", bo wtedy poważnie
myślałbym nad przyznaniem wyższej oceny.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Przy
wszelkich, umieszczonych powyżej pochwałach, muszę jednak
stwierdzić, że twórcy nie mieli prawdopodobnie zbyt wiele pomysłów
na materiał, by dobić do czasu trwania 40 minut. I nie chodzi nawet
o literacki aspekt "Zakrapianego spotkania". Zespół
umieścił na końcu wersje koncertowe z 1993 roku (choć w ogóle
nie słychać publiczności, więc można równie dobrze pomyśleć,
że to nagrania studyjne) dobrze już znanych kompozycji "Zostań
tu" i "Zew krwi". Aczkolwiek pierwszy z nich naprawdę
zasługuje na uznanie. Pamiętając jak biednie nagrany był
oryginał, nie sposób nie zachwycić się tą wersją, w kontekście
tego utworu prawdopodobnie najlepszą z całej działalności IRY.
Dopiero tutaj "Zostań tu" odsłania cały swój potencjał.
Niesamowicie ciężki, obdarty z kiczowatych keyboardów (i przesłodzonych
zaśpiewów </span><i><span style="font-weight: normal;">pa-ppa-pa-ra-pa</span></i><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">-</span></span><i><span style="font-weight: normal;">ppa</span></i><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">
- i nie wiem co im odbiło, że po latach znów do tego wrócili)</span></span><span style="font-weight: normal;">
i zagrany prawdziwie z mistrzowskim wyczuciem, stanowi najznakomitszy
fragment całości. Nie można zapomnieć o tym, jak wielką drogę
przeszedł przez te 5 lat Gadowski, będący w czasach nagrywania
"Znamienia" w doskonałej formie. Coś pięknego. Jeśli
chodzi o "Zew krwi", to nie wiem, czy traktować jego
obecność jako zaletę. To całkiem fajny bonus (sam kawałek należy
do bardzo dobrych pozycji), ale jego wersja w porównaniu do
oryginału różni się tylko detalami. Niemniej, słucha się tego
ze sporą przyjemnością.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
"Znamię"
to naprawdę bardzo dobry materiał, który nie unika potknięć, ale
liczne zalety są w stanie je wynagrodzić. Przede wszystkim pewne
poweru i kunsztu wykonanie, udane (w jakichś 90%) kompozycje,
niepowtarzalna atmosfera, ale także chęć rozwoju, pójścia do
przodu i nie odgrywania w kółko tych samych patentów. Czuć w tym
wszystkim szczerość, świeżość i brak chęci przypodobania się
dotychczasowym fanom oraz listom przebojów. Choć pewnie chłopaki i
tak liczyli na większy sukces niż ten, który ostatecznie osiągnął
longplay. Tak czy inaczej, po latach stwierdzam, że to najlepszy
studyjny materiał w twórczości kapeli i jej najbardziej dojrzałe
dzieło.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
"Znamię"
to unikalna i jedyna w swoim rodzaju pozycja w dyskografii IRY. W
pewnym sensie kończy jej złoty okres. W późniejszych latach grupa
wróciła do bardziej komercyjnego, radiowego oblicza. Ze znacznie
mniej przekonującym rezultatem niż przed 1994 rokiem. Już nigdy
potem nie grali tak porywającej muzyki. Ale to temat na inne
recenzje...</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tpb0k4EA26k">Znamię</a> (Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=fd8a_yu3MMA">Zmienić siebie</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=eP0UO5vI6iQ">Nie wierzę</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=A8Yy7qsgXGU">Na zawsze</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=haSHlLMKJMo">Strach</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ZF88JGaKzak">Wojna</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Rgj1e6SbHso">Skaza</a> (Artur Gadowski, Wojciech Owczarek, Piotr Sujka)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2-2rdYOgVCk">Zakrapiane spotkanie</a> (IRA, autor tekstu nieznany)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=uOX_eOi9YFs">Słowa</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=HjYKXMuyIwc">Zostań tu</a> (Artur Gadowski, Jakub Płucisz)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=DLsft9PYlFg">Zew krwi</a> (Jakub Płucisz)</div>
</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-24457304644118228022019-11-30T00:00:00.000+01:002019-12-09T13:54:04.368+01:00The Beatles - "Let It Be" (1970)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjztY5zLY9GRhsKFvqFgaL7dqXrRXa7uKXpN9l9bbSgXImeaigxWGeB48ESMKKVlkM1uBQXdNUQnT72IbW-pdlr5Do2jR6AOk0uB9LC7LHAy81AXb7W2qj9iJH4DVPSMAX85Wo4JBBraEQ/s1600/12.+Let+It+Be.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjztY5zLY9GRhsKFvqFgaL7dqXrRXa7uKXpN9l9bbSgXImeaigxWGeB48ESMKKVlkM1uBQXdNUQnT72IbW-pdlr5Do2jR6AOk0uB9LC7LHAy81AXb7W2qj9iJH4DVPSMAX85Wo4JBBraEQ/s320/12.+Let+It+Be.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
powszechnej świadomości słuchaczy nagranie i wydanie znakomitego "Abbey
Road" dobrze rokowało grupie na przyszłość - krążek nie tylko
okazał się (tradycyjnym) triumfem komercyjnym, ale i było na nim wyraźnie
słychać, że muzycy zażegnali wszelkie spory i znów czerpią
przyjemność ze wzajemnego grania. Rzeczywistość okazała się
zupełnie inna. Kiedy zakończono prace nad tym albumem, John poleciał
do Toronto, gdzie 13 września 1969 roku zagrał na festiwalu z
szybko zebranym zespołem Plastic Ono Band, w skład którego
wchodzili Eric Clapton (gitara prowadząca), Klaus Voormann (gitara
basowa) i Alan White (perkusja). Usatysfakcjonowany owocną
współpracą z Plastic Ono Band, po powrocie do Londynu, 20
września, Lennon obwieścił Beatlesom, że odchodzi z kapeli.
Reszta muzyków zdawała sobie sprawę, że bez niego nie mogą
kontynuować kariery pod szyldem The Beatles.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Ówczesny
menedżer Beatlesów, Allen Klein, namówił Johna, by nie rozgłaszał tego
publicznie, miałoby to bowiem zły wpływ na wyniki sprzedaży
"Abbey Road". Na skutek decyzji Johna, jesienią każdy z
Beatlesów poszedł w swoją stronę. Lennon w tym czasie pozostawał
najaktywniejszym członkiem grupy, śmiało udzielając się
publicznie i wydając w październiku singiel pod tytułem
"Cold Turkey", Ringo zajął się nagrywaniem płyty z
rockowymi i popowymi standardami "Sentimental Journey",
George dołączył do duetu Delaney and Bonnie na czas ich
trasy koncertowej, zaś Paul wyjechał z Lindą na farmę w Szkocji,
gdzie zaczął przeżywać poważny kryzys, co zaowocowało nagraniem
jego pierwszego solowego krążka o nazwie "McCartney".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Rzecz w
tym, że niezrealizowany dotąd projekt "Get Back" nie
został formalnie domknięty, w związku z czym pojawił się pomysł,
by w obliczu rozwiązania The Beatles wydać jeszcze jedno premierowe wydawnictwo z ich
udziałem. Z racji odejścia Lennona, nagranie nowej płyty nie
wchodziło w grę, postanowiono więc sięgnąć do odrzuconych przez muzyków nagrań z tamtej sesji. Dzięki temu Paul, George i
Ringo (John przebywał wtedy w Danii) spotkali się 3 i 4 stycznia 1970 roku w studiu Abbey Road, by w trio zarejestrować utwór "I Me Mine" i poprawić kilka innych.
Realizator dźwięku Glyn Johns ponownie otrzymał zadanie
skompilowania albumu z nagranego materiału i znów efekty jego
pracy zostały odrzucone.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W marcu
producent Klein poprosił producenta Phila Spectora o dokończenie
longplaya. Jedyną osobą z zespołu z którą Klein kontaktował się
w sprawie tego zatrudnienia był... John, będący pod wrażeniem
pracy, jaką Spector włożył przy realizacji jego solowego singla
"Instant Karma!". Miał on poprawić wiele aspektów
albumu, by ten nadawał się do sprzedaży. Producent wziął się na
poważnie do roboty, dzięki czemu na przełomie marca i kwietnia miksował
cały materiał, dogrywał chórki oraz partie orkiestry, a także
namówił Ringo, by ten ponownie nagrał niektóre partie perkusji.
Poza nagraniami studyjnymi wykorzystano również rejestracje pochodzące ze słynnego koncertu na dachu siedziby Apple ("Dig a Pony",
"One After 909" oraz "I've Got a Feeling"). Przy
okazji krążek przemianowano z "Get Back" na "Let It
Be".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
związku z wydaniem "Let It Be" w maju 1970 roku,
zaplanowana na kwiecień data premiery longplaya "McCartney"
miała zostać przesunięta. Paula namawiał do tego zarówno Klein,
jak i inni Beatlesi. Muzyk uznał jednak, że potraktowano go
niesprawiedliwie i w przypływie irytacji wyrzucił z domu Ringo,
który przyniósł mu złe wieści. McCartney nie ugiął się
naciskom, ale postanowił wykorzystać ten fakt do wypromowania
swojego dzieła. Do recenzenckich kopii krążka, przekazanych
dziennikarzom tydzień przed oficjalną premierą, 10 kwietnia 1970
roku, dołączył list napisany w formie wywiadu z samym sobą, w
którym ogłosił swoje odejście z The Beatles. Był to definitywny
koniec zespołu. Paul wyrządził tym sobie pewną krzywdę, gdyż przez
pewien czas miłośnicy grupy myśleli, że to on stoi za jej
rozwiązaniem, podczas gdy to Paulowi najbardziej zależało, by
utrzymać The Beatles przy życiu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Muzyk
dodatkowo wpadł w szał, gdy usłyszał rezultaty poczynań Spectora
przy "Let It Be" (oprócz niego reszta Beatlesów chwaliła rezultat uzyskany przez producenta). Zmiana aranżacji i produkcyjne bogactwo
(w tym orkiestrowe ozdobniki) doszczętnie zrujnowały wizję
McCartney'a, by nagrania z tej sesji pozostawały surowym
odzwierciedleniem dźwięku The Beatles. Mimo to, album w takiej
formie wydano 8 maja 1970 roku, tuż po oficjalnym rozwiązaniu
kapeli. Mimo że naturalnie mógł on liczyć na powodzenie w
kontekście sprzedaży, to jego recenzje pozostawały mocno mieszane, co nie
powinno dziwić przy fakcie, że nawet sami muzycy nie byli w pełni zadowoleni z rezultatów niełatwych zmagań przy tym wydawnictwie. W pewnym stopniu mamy do czynienia z odrzutami, których nie umieszczono przy okazji nagrywania "Abbey Road" - a przecież do nagrywanych w styczniu 1969 roku "I Want You (She's So Heavy)" czy "Maxwell's Silver Hammer" wówczas powrócono.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na "Let It Be" słychać,
że muzycy chcieli powrócić do swoich
korzeni, dzięki czemu na przygotowywanym na początku 1969 roku
longplayu miały dominować bardzo proste, niekiedy dość ascetyczne
aranżacyjnie kawałki, utrzymane w duchu pierwszych dokonań. Dzięki temu sięgnięto nawet do jednej z pierwszych kompozycji
stworzonych przez Lennona, czyli napisanego w końcówce lat 50.,
rock'n'rollowego "One After 909". Zmagania produkcyjne
Phila zniszczyły cały zamysł, przez co kilka piosenek wydaje się przeprodukowanych, ze szkodą dla całości. Oczywiście, niektóre
z poprzednich dzieł grupy, jak "Revolver" czy "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band", cechowało aranżacyjne
bogactwo, w tym udział orkiestry, jednak tam przy znacznie większym udziale George'a
Martina robiono to umiejętnie i z klasą, czego niestety nie da się
powiedzieć o aranżacjach niektórych utworów z opisywanego
dzieła.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
porównaniu do tamtych wydawnictw łatwo mówić o pewnym
niedosycie. Na szczęście całość nie jest tak niespójna i
rozstrzelana stylistycznie, jak "Biały album", choć nadal dość przypadkowa - w czym nie pomagają zostawione przez producenta różne niuanse, typu falstart na początku "Dig a Pony" czy pochodzący z występu na dachu dialog umieszczony na końcu "Get Back" (mimo że na albumie znajduje się wersja studyjna). Longplay trwa 35
minut z kawałkiem, co przemawia na jego korzyść. Niestety,
nawet przy tak krótkim czasie trwania <i>postarano się</i> o sporą
ilość uchybień. Płycie brakuje pieczołowitej
produkcji zapewnianej przez Martina i będącej jednym ze znaków
rozpoznawczych The Beatles. Przez to brzmi on bardziej archaicznie w
porównaniu do kilku poprzednich dokonań, a instrumenty nie posiadają zbyt wiele przestrzeni. To co także razi w przypadku "Let It Be"
to nieprzemyślane ustawienie tracklisty i niewłaściwa selekcja. Ciekawi mnie też
czy gdyby nie nagłe zakończenie działalności Beatlesów, czy do
niektórych z tych nagrań (szczególnie do "One After 909" i "For You Blue") ich twórcy kiedykolwiek by powrócili?</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niby
już na początku pojawia się całkiem fajny, folkowy "Two of
Us", ale przy tym całkowicie pozbawiony energii, przez co nie
sprawdza się najlepiej na start płyty - szczególnie jeśli
porównać go z takimi otwieraczami, jak "Come Together",
"Taxman" czy "Magical Mystery Tour". Na otwarciu nie sprawdziłby się również "Dig a Pony", ale ma
to szczęście, że następuje jako nr 2, po "Two of Us".
To też całkiem przyzwoity, snujący się w wolnym tempie numer, a przy
tym czerpiący wiele z bluesa. Poziom momentalnie wzrasta przy
"Across the Universe" - uczuciowej i ładnej
balladzie ze skupionym wokalem Johna i znakomitą linią melodyczną. Nawet
dodanie chórków przez Spectora aż tak nie razi i nadaje fajnego
klimatu. Co więcej, muszę uczciwie przyznać, że to moje ulubione
wydanie tego numeru. Pierwsze nagrania do "Across the Universe"
podjęto już na początku 1968 roku, a pierwszy raz można było go
usłyszeć nie na opisywanym krążku, ale na wydanej 12 grudnia 1969
roku, charytatywnej kompilacji "No One's Gonna Change Our World"
(znalazł się na nim wczesny miks, później dostępny także na
kompilacji The Beatles "Past Masters").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nietrudno
też ulec urokowi dostarczonemu przez Harrisona "I Me Mine".
Zwrotki utrzymane są w tempie walca, a w zaostrzonym refrenie trójka muzyków przechodzi do rockowego czadu. Mimo takiego kontrastu, wszystko
trzyma się przysłowiowej kupy i brzmi spójnie. Niepotrzebnie wklejono tu partie orkiestry, ale wrażenie i tak pozostaje pozytywne. Podobnie jak w największym osiągnięciu z tego wydania, czyli tytułowym "Let It Be",
przy okazji jednej z najpopularniejszych kompozycji z dorobku The
Beatles. To niezwykle czuła, skromna ballada, oparta głównie na
brzmieniu pianina i organów Hammonda oraz posiadająca świetny wokal
McCartney'a i ostrą solówkę Harrisona. Moim zdaniem to właśnie
dwie ballady ("Let It Be" McCartney'a i "Across the
Universe" Lennona) wypadły tutaj najciekawiej. Warto dodać, że
w "Let It Be" na organach gra Billy Preston, który z racji
tego, że brał czynny udział w styczniowych nagraniach udziela się
także w wielu innych kompozycjach ("Dig a Pony", "Dig
It", "I've Got a Feeling", "One After 909",
"The Long and Winding Road", "Get Back").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jak na
razie w stronę albumu poleciały ode mnie same pochwały, a przecież
nie brakuje tu również zwyczajnie zbędnych fragmentów. Ewidentnie
najsłabiej wypadają "Dig It" i "Maggie Mae". Pierwszy z nich to ewidentnie głupkowaty, 50-sekundowy wygłup (ponadto - chyba też dla żartu - podpisany przez cały kwartet),
nie wprowadzający do całości niczego ciekawego. Muzycznie
wygląda dość żenująco, zaś barwa głosu Lennona przypomina
trochę Micka Jaggera (czyżby tekst <i>Like a rolling stone</i> był nieprzypadkowy?). Oprócz głównej czwórki, udzielają się w nim
George Martin grający na marakasach i Preston na organach. Za to
40-sekundowy "Maggie Mae" to beatlesowskie opracowanie
folkowego standardu. W ich wersji brzmi on bardziej rock'n'rollowo i
przypomina ich wczesną twórczość. Jednak nawet na takim
wydawnictwie, jak "Beatles for Sale", byłby to jeden z
najsłabszych kawałków. Oba nagrania trudno nawet nazwać utworami, wyglądają zaledwie jak ich szkice.
Wyglądają na wrzucone tylko po to, by nieco wydłużyć ten i tak
dość krótki album. Dodatkowo, pod względem kolejności sąsiadują z "Let It Be", przez co wyglądają jeszcze bardziej bezcelowo.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niewiele
lepiej prezentuje się wspomniany już "One After 909" -
przesadnie prosty rock and roll, do tego nieciekawy melodycznie, choć
wyróżniający się niezłym duetem wokalnym Lennon-McCartney. Takie
nagranie w dobie rozkwitu naprawdę ciężkiego grania spod znaku
Led Zeppelin czy Black Sabbath musiało brzmieć staroświecko, jak
relikt odległych lat 50., a przez to niezbyt atrakcyjnie. Jednak
utworem o najbardziej zaprzepaszczonym potencjale jest bez wątpienia
"The Long and Winding Road". Do dziś nie mogę wybaczyć
Spectorowi, że swoimi nachalnymi (w odróżnieniu od "Across
the Universe") chórami i orkiestracjami tak bardzo spieprzył
ten kawałek. W zaprezentowanej tu wersji wypada on niemalże
niestrawnie i niemiłosiernie pretensjonalnie. Takie zagranie
dobitnie pokazuje ile w kontekście danej kompozycji znaczy jej
aranżacja. Przy okazji, to właśnie "The Long and Winding
Road" (ze stroną B w postaci "For You Blue") promował longplay
na singlu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
odróżnieniu od opisanych w dwóch poprzednich akapitach czterech
nagrań całkiem przyjemnie wypada "I've Got a Feeling" w
wersji z koncertu na dachu Apple. Zastosowano w nim intrygujący
kontrast z brzmieniem gitar, od delikatnych po naprawdę ostre. Nie
najgorzej słucha się również bluesowego "For You Blue"
Harrisona, choć to też żadna rewelacja i po raz kolejny nie
zachwyca tu produkcja. Krążek wieńczy prościutki, galopujący "Get Back"
z chwytliwą melodią i organowymi ozdobnikami, w otwarty sposób nawiązujący do
muzycznych korzeni The Beatles. Kawałek wydano dużo wcześniej na
singlu, 11 kwietnia 1969 roku. Inny niealbumowy singiel, "Let It
Be", został wypuszczony 6 marca 1970 roku i zawierał stronę B
z niezbyt udaną, inspirowaną awangardą kompozycją "You Know
My Name (Look Up the Number)", prawdopodobnie będącą
połączeniem kilku odrębnych nagrań. Jej ukończenie zajęło
muzykom aż dwa lata.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pozostaje
więc pytanie - czy efekty zmagań w kontekście "Get Back"
da się jakoś uratować, by stworzona na ich podstawie płyta nie
okazała się lekkim rozczarowaniem? Okazuje się, że tak. 17
listopada 2003 roku ukazało się bowiem wydawnictwo pod tytułem
"Let It Be... Naked", prezentujące większość zawartości "Let It Be" według wizji McCartney'a, a przy tym obdarte z wszelkich poprawek popełnionych
przez Spectora. Na potrzeby tego przedsięwzięcia Paul zatrudnił
realizatorów z Abbey Road i powierzył im stworzenie
longplaya z oryginalnych ścieżek studyjnych. Dzięki temu udało się
poprawić wiele popełnionych 33 lata wcześniej błędów. Twórcy
mieli do dyspozycji wiele godzin nagrań, w tym nieudane podejścia,
alternatywne wersje utworów, powtórki czy odrzuty. Z tego
wszystkiego stworzono dzieło wierne duchowi sesji ze stycznia 1969
roku.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nie tylko opracowano aranżacje praktycznie od podstaw, ale i
popracowano nad odpowiednią tracklistą oraz prawidłowym jej
ułożeniem. Skupiono się także wyłącznie na warstwie muzycznej i
usunięto wszelkie improwizowane teksty czy dialogi (w tym oryginalny wstęp do "Get Back" czy początek
"Two of Us"), a przy tym solidnie podrasowano produkcję i
uwypuklono poszczególne instrumenty, by całość brzmiała bardziej
nowocześnie. Wszystko to powoduje, że "Let It Be... Naked"
prezentuje się dużo lepiej i bardziej klasycznie od pierwowzoru.
Osobom odpowiedzialnym za ten miks należą się duże brawa, bo
tutaj nawet te mniej przekonujące momenty trochę zyskują dzięki
naturalnemu, nieprzetworzonemu brzmieniu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zawartość
również robi większe wrażenie. Na początku zawarto "Get
Back", spisujący się w roli otwieracza dużo lepiej od "Two
of Us", a na końcu zasłużenie umieszczono podniosły "Let
It Be", kapitalnie podsumowujący całe wydawnictwo (choć
szkoda, że umieszczono tu wygładzoną, słabszą od tej z oryginału
solówkę Harrisona). Na szczęście, na opisywanym wznowieniu
zrezygnowano z bezsensownych "Dig It" i "Maggie Mae",
a w zamian za to dołączono nieobecny w oryginale, utrzymany w luzackim
klimacie "Don't Let Me Down" w wersji z koncertu na dachu.
"Don't Let Me Down" pojawił się już wcześniej na singlu
na stronie B "Get Back" w nieco słabszym, studyjnym
wydaniu. Wykonanie koncertowe zadziwia pomyślną współpracą
grających na pełnym luzie muzyków.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W całym
zestawie zdecydowanie najwięcej zyskuje "The Long and Winding
Road", który w bardziej ascetycznym (opartym głównie na
brzmieniu fortepianu i wzbogaconym o wejścia Prestona) wydaniu
okazuje się naprawdę piękną balladą z emocjonalnym popisem
wokalnym Paula (w pierwotnej wersji wykorzystano inne, słabsze
podejście) i cudowną melodią. To jeden z najbardziej
poruszających kawałków zespołu, i przy okazji jeden z
najwspanialszych. Z kolei nieco mniej przekonuje mnie zagrany w odrobinę szybszym tempie "Across
the Universe", dalej zachowujący bardzo udany poziom, ale
podczas słuchania, o dziwo, brakuje mi jednak tych wypełniających
odpowiednio przestrzeń chórków. Zachowano też słabszy "One
After 909", ale ostatecznie można go potraktować jako
urozmaicenie materiału.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mimo iż "Let It Be" posiada kilka niezaprzeczalnych walorów i nie
można nazwać go bezwartościowym, to dopiero wznowienie "Let It Be...
Naked" pokazuje, że zamysł McCartney'a nie był pozbawiony
sensu i mógł wprowadzić powiew świeżości do twórczości
The Beatles po psychodelicznym okresie lat 1965-1967 oraz rozchwianym gatunkowo "Białym albumie". O ile pierwsza
wersja, dzięki niewłaściwemu ułożeniu kompozycji czy poprawkom
Spectora, nie stanowi godnego pożegnania (według daty premiery
albumów) z The Beatles, tak druga niewątpliwie czymś takim jest. Do tego, uświadamia, że w tej styczniowej, kontrowersyjnej sesji tkwił niemały potencjał, który należało po prostu
odpowiednio dopracować. Z wersji "Naked" dwaj żyjący Beatlesi mogą być naprawdę dumni.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="color: red;"><b>Let It Be - 6/10</b></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="color: red;"><b>Let It Be... Naked - 8/10</b></span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Let It Be (1970):</b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=cLQox8e9688">Two of Us</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=LpdJE7HG8Ls">Dig a Pony</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=90M60PzmxEE">Across the Universe</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=seqaTuXkqFI">I Me Mine</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=fUUOX6kAIxI">Dig It</a> (George Harrison, John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=QDYfEBY9NM4">Let It Be</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tSn1r9--tq4">Maggie Mae</a> (utwór tradycyjny)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=DbKPZd5oihc">I've Got a Feeling</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=t8UeWjynWvE">One After 909</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=fR4HjTH_fTM">The Long and Winding Road</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TIFHRaZERHg">For You Blue</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=IKJqecxswCA">Get Back</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b>Let It Be... Naked (2003):</b><br />
<div style="font-weight: normal;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=6f2sZM8jat4">Get Back</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=v5X2CwCU0a0">Dig a Pony</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Z3BhHRLdWws">For You Blue</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=lfVAJNqWw84">The Long and Winding Road</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=jdEAuvqfKXU">Two of Us</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=R6e6XYyZBQw">I've Got a Feeling</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=JLDdFhhcmXE">One After 909</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=u2Hz7sRhFRo">Don't Let Me Down</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=rTEIgJsddyM">I Me Mine</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=NLddD6Xf-8g">Across the Universe</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=lcA-qlMP11s">Let It Be</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-82935404560755066082019-11-23T00:00:00.000+01:002019-12-09T13:46:56.025+01:00The Beatles - "Abbey Road" (1969)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgL2Qytw-mFZqK5I0BDdUWlIcY-WiaYECeNPofjSluassJdGpW3hGwE4HsYafnrUrvsH70wkWNS0wdDhB_gyNYeKsx4drXw9fq2kW9MlRedy0xbWSBe3SZpa10H5nTkiG_Qf9YrkAc-Hhs/s1600/11.+Abbey+Road.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgL2Qytw-mFZqK5I0BDdUWlIcY-WiaYECeNPofjSluassJdGpW3hGwE4HsYafnrUrvsH70wkWNS0wdDhB_gyNYeKsx4drXw9fq2kW9MlRedy0xbWSBe3SZpa10H5nTkiG_Qf9YrkAc-Hhs/s320/11.+Abbey+Road.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Po
latach muzycznych poszukiwań i rewolucji w twórczości grupy, pod
koniec 1968 roku Paul McCartney postanowił, że powinna ona wrócić
do swoich korzeni. Przede wszystkim do wznowienia koncertowania.
Uważał, że takie posunięcie dodałoby zespołowi nowej energii i
wzmocniłoby jego więź z fanami. Nie spotkało się to z najlepszym
przyjęciem niektórych członków (szczególnie Lennona,
uważającego, że formuła Beatlesów już się wyczerpała), ale
ostatecznie stanęło na planie nagrania prób w studiu, koncertu i
wydania nowej płyty. Przy okazji wynajęto reżysera Michaela Lindsay-Hogga,
by nakręcił on materiał dla telewizji oraz film, dokumentujący
owe prace. Projekt po pewnym czasie zyskał nazwę "Get Back",
od tytułu jednego z powstałych utworów.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Studyjne
zmagania rozpoczęły się 2 stycznia 1969 roku w studiu Twickenham
Studios. Muzyków nieustannie filmowała ekipa Lindsay-Hogga - w
końcu założeniem było, by widzowie zobaczyli Beatlesów w czasie
prób, w tym jamowania czy wymiany zdań na temat współpracy.
Kamery rozstawiono tak, by nie rozpraszały muzyków. Podczas prac
chciano w spontaniczny sposób uchwycić naturę i muzykę Beatlesów,
jak na początku działalności. Nowy album miał być czymś
świeżym, pokazując czyste brzmienie kapeli, bez zbędnych poprawek
i dodatków. Jednak nie wszystko poszło gładko, a sesja okazała
się kolejnym koszmarem. Chłopaki nie mogli się ze sobą dogadać,
a już od samego początku wyraźnie odczuwało się dyktaturę
Paula, który często instruował muzyków, kamerzystów czy
producenta w jaki sposób mają pracować.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Przez
napięte stosunki między kwartetem, współpraca szła dość opornie.
Ciężko było wyczuć radość i entuzjazm ze wspólnego grania, a
atmosfera kłótni i wzajemnych niesnasek wisiała w powietrzu.
Dodatkowo, sytuacji nie poprawiała obecność nie odstępującej
Johna nawet na krok Yoko Ono, a na domiar złego studio okazało się
zbyt duże, co powodowało problemy z nagrywaniem dźwięku oraz
ogrzaniem całego pomieszczenia. W całe przedsięwzięcie zaangażował się
tak naprawdę wyłącznie jego pomysłodawca. John w tamtym czasie
bardziej interesował się nagrywaniem muzyki z Ono (i tak naprawdę
tylko jej obecność go tam trzymała), a George'a bardzo męczyły i
drażniły wszelkie uwagi Paula. Ostatecznie doszło do tego, że po
ośmiu dniach zmęczony trudnymi warunkami Harrison opuścił plan,
twierdząc, że nie zamierza być czyimś popychadłem.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Po
kilku dniach gitarzysta zgodził się wrócić do kapeli, wystawił
jednak warunek, że nie zrobi tego, jeśli pozostali nie zrezygnują
z pomysłu występu na żywo przed publicznością i nie skupią się
wyłącznie na nowej płycie. Niedługo potem projekt przeniesiono do
piwnicy w budynku Apple i wznowiono 21 stycznia. Nastroje
trochę się poprawiły, w czym pomogła obecność pianisty
Billy'ego Prestona. George wpadł na niego przed siedzibą Apple i
zaprosił go do współpracy. Preston ostatecznie miał spory
instrumentalny wkład w kompozycje Beatlesów. Dzięki udziałowi
klawiszowca napięcie nieco opadło, a w muzykach wreszcie odżyła
dawna energia, przez co wzięli się z zaangażowaniem do swojej
pracy.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Mniej
więcej w tym okresie firma Apple Corps zaczęła znacznie podupadać,
w związku z czym Beatlesi stanęli w obliczu bankructwa. Postanowili
zwrócić się do kogoś doświadczonego i zaproponować mu
prowadzenie firmy. Pod koniec stycznia poznali amerykańskiego
biznesmena Allena Kleina, zajmującego się m.in. finansami The
Rolling Stones i Sama Cooke'a. Potrzebowali kogoś na miejsce
zmarłego Briana Epsteina, więc ostatecznie powołali go do
zarządzania biznesami Beatlesów (mimo sprzeciwu McCartney'a,
uważającemu, że rola ta powinna przypaść w udziale prawnikom Lee
i Johnowi Eastmanom - ojcu i bratu jego ówczesnej partnerki, Lindy).
Niestety, rządy biznesmena okazały się na dłuższą metę
zabójcze dla zespołu, co objawiło się m.in. tym, że Allen
nastawiał Johna przeciw Paulowi. Doszło też do tego, że gdy po
pewnym czasie Klein zwalniał z Apple długoletnich przyjaciół
Beatlesów, ani Paul ani John nie mieli dość odwagi, by się temu
przeciwstawić.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Zwieńczeniem
całego, związanego z albumem i filmem przedsięwzięcia, okazał się
pospiesznie zaaranżowany 40-minutowy występ, który muzycy wraz ze
wsparciem Prestona dali 30 stycznia. Wcześniej rozważano o zagraniu
koncertu m.in. na Saharze, pod piramidą w Gizie czy w rzymskim
amfiteatrze w Tunezji. Wybór padł na inne nietypowe do tego celu
miejsce - dach siedziby Apple Records, co okazało się
najłatwiejszym i najbardziej przystępnym dla muzyków rozwiązaniem.
Wydarzenie to było rejestrowane przez 5 kamer ekipy reżysera i
miało zostać włączone do nadchodzącego dokumentu (co ostatecznie
nastąpiło). Beatlesi nie wracali do dawnych, stworzonych przez
siebie hitów i wykonali wyłącznie te kompozycje, nad którymi niedawno pracowali w studiu (m.in. "Get Back", "Dig a Pony" czy "I've Got a Feeling").</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Przypadkowy,
zebrany na ulicach tłum gapiów oraz ludzie znajdujący się w
pobliskich budynkach mogli po raz pierwszy od dłuższego czasu
posłuchać muzyki zespołu na żywo. Zapewne występ trwałby
jeszcze dłużej, gdyby nie interwencja londyńskiej policji,
dokonana w związku ze skargami na dochodzące z dachu hałasy. Jak
się okazało, był to ostatni koncert w historii The Beatles. Dziś
ocenia się go jako jeden z najbardziej magicznych momentów ich
kariery. Widać sporą chemię i doskonały kontakt między muzykami,
jakby ich nowa sesja nagraniowa wcale nie obfitowała w narastające
konflikty. Nie zważając na niesprzyjające warunki pogodowe,
zagrali oni na pełnym luzie oraz z zaangażowaniem, mimo (a może
właśnie dlatego) że nikt z publiczności, poza ekipą i znajdującymi się na dachu sympatykami grupy, nie mógł zobaczyć jak to robią.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Wszelkie
trudy związane z sesją "Get Back" wyraźnie widać w
dokumencie Michaela Lindsay-Hogga, nazwanym "Let It Be" od
innego z powstałych w tym czasie utworów. Miał on swoją premierę
13 maja 1970 roku (bardzo wczesną wersję pokazano już jednokrotnie
20 lipca 1969 roku w Londynie) i od razu spotkał się z uznaniem (o
czym świadczy m.in. otrzymanie statuetki Oscara w kategorii
</span><i><span style="font-weight: normal;">Najlepszy oryginalny
dobór piosenek</span></i><span style="font-weight: normal;">). Jako
czwarty i ostatni był dystrybuowany przez wytwórnię United
Artists. Obraz prezentuje Beatlesów podczas ich pracy nad nowym
longplayem, nie zawierając przy tym żadnych wywiadów czy narracji.
Pierwotna wersja filmu trwała 210 minut, ostatecznie jednak skrócono
go do esencjonalnych 81 minut. Nawet w takiej formie da się wyczuć
ochłodzenie relacji między Beatlesami. Choć zdarzają się
sympatyczne fragmenty (jak taniec Johna i Yoko w trakcie wykonywania
"I Me Mine"), obraz ma dość pesymistyczny wydźwięk,
pokazujący znudzenie wzajemnym towarzystwem, brak zaangażowania w
pracę zespołową, a także fakt, że muzycy często nie potrafią
się porozumieć na płaszczyźnie zawodowej.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Najkrócej
mówiąc - The Beatles jawi się w nim jako grupa na skraju rozpadu.
Dla wielu widzów, a zwłaszcza prawdziwych fanów kapeli, widok ten
nie będzie łatwy w odbiorze. Dokumentalny "Let It Be"
niewątpliwie należy do dzieł fascynujących, ale nie każdemu
oglądanie go sprawi przyjemność. Dopiero końcowy występ na
dachu Apple, gdzie widać frajdę z instrumentalnej współpracy,
ogląda się ze sporą radochą. W dokumencie uwieczniono grających
muzyków, a także reakcje niektórych przechodniów. Z racji
krótkiego czasu trwania filmu sekwencję skrócono do 20 minut. "Let It Be" niesie ze sobą wiele ciekawostek i stanowi jedyną okazję,
by zobaczyć, jak kwartet gra jedne z najnowszych stworzonych przez
nich kawałków. Przykładowo - do 2003 roku tylko tutaj można było
oficjalnie posłuchać pierwotnej wersji "The Long and Winding
Road", bez zbędnej orkiestracji.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
W
tamtym okresie muzycy nadal byli niezwykle kreatywni pod względem
twórczym. Podczas sesji do "Get Back", poza zawartością
sklejonego później "Let It Be", grali oni wiele utworów,
wykorzystanych w ich późniejszej twórczości. Niektóre z tych
kompozycji trafiły na "Abbey Road" ("I Want You
(She's So Heavy)" czy "She Came in Through the Bathroom
Window"), a inne pojawiały się na ich solowych dziełach -
"The Back Seat of My Car", "Every Night" oraz
"Teddy Boy" McCartney'a, "All Things Must Pass"
oraz "Isn't It a Pity" Harrisona czy "Gimme Some
Truth" oraz "Child of Nature" (później
przekształcony na "Jealous Guy") Lennona. Sesja
zakończyła się 31 stycznia. Jakość uzyskanych w tym czasie
nagrań rozczarowała Beatlesów, w związku z czym oddali materiał
w ręce realizatora Glyna Johnsa, by ten skompilował z tego
najlepszy album, jaki tylko może zrobić. Rezultaty jego działań
również nie przyniosły pożądanych oczekiwań, w związku z czym
wydanie krążka "Get Back" zostało wstrzymane na czas
nieokreślony.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Po
żmudnych pracach w Twickenham Studios i Apple Records, muzycy
zrobili sobie przerwę. W marcu 1969 roku Paul ożenił się
z Lindą, która później po zakończeniu działalności Beatlesów
niejednokrotnie pomagała mu w nagrywaniu nowych wydawnictw. W ich
ślady poszli rozwiedzeni ze swoimi dotychczasowymi małżonkami John
i Yoko. W tym samym miesiącu udali się na Gibraltar, gdzie wzięli
ślub. Dodatkowo, korzystali oni z dużego rozgłosu i medialnej
promocji, by na dużą skalę szerzyć przesłanie pokoju.
Zaowocowało to słynną kampanią, nazwaną </span><i><span style="font-weight: normal;">bed-in</span></i><span style="font-weight: normal;">,
będącą zorganizowanym przez nich w hotelu Hilton Amsterdam
łóżkowym happeningiem. Para przez kilka dni nie opuszczała łóżka
w swoim pokoju, udzielając w tym czasie wywiadów przedstawicielom
mediów i wzywając ludność do zaniechania wojen.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Mimo
że ani Paul ani John nie zaprosili kolegów z kapeli na swoje
ceremonie, to obaj spotkali się 14 kwietnia na Abbey Road, gdzie w
duecie (Harrison przebywał wtedy za granicą, a Ringo na planie
filmu "Christian Czarodziej") nagrali rock'n'rollowy
kawałek "The Ballad of Yoko and John", tekstowo będący
opowieścią o świeżo upieczonym małżeństwie - ich ślubie oraz
spędzonym w Europie miesiącu miodowym (w tym o działaniach na
rzecz pokoju - kampanią </span><i><span style="font-weight: normal;">bed-in
</span></i><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">czy
sadzeniem dębów w Londynie na znak pokoju</span></span><span style="font-weight: normal;">),
a także wszelkimi kontrowersjami dotyczącymi ich związku. John
wykonał partie gitarowe i główny wokal, zaś Paul dośpiewał
harmonie, zagrał na gitarze basowej, fortepianie i perkusji (za co
otrzymał potem pochwały ze strony Ringo). Ta kilkugodzinna,
wykonana na pełnym luzie współpraca pozwoliła im na chwilę
zapomnieć o dzielących ich sporach.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
"The
Ballad of Yoko and John" został wydany na singlu 30 maja 1969
roku. Stronę B zajęła propozycja Harrisona - "Old Brown
Shoe", swoją drogą umiarkowanie interesująca pod względem
muzycznym. Numer ten nagrywano kilka dni po "The Ballad of Yoko
and John" (16-18 kwietnia), tym razem w pełnym składzie. W
wielu krajach singiel podbił listy przebojów, jednak w Stanach
Zjednoczonych dotarł zaledwie na 8. miejsce, co stanowiło jeden z
najniższych wyników Beatlesów w tamtym kraju (z drugiej strony,
był to ostatni nr 1 wśród singli w Wielkiej Brytanii).
Komercyjnie nieco lepiej radził sobie wydany wcześniej (11
kwietnia) singiel "Get Back" ze stroną B "Don't Let
Me Down", oba pochodzące ze styczniowej, studyjnej sesji. Po
zarejestrowaniu materiału na singiel, John i Yoko polecieli do
Kanady, organizując tam kolejny łóżkowy happening i nagrywając w
montrealskim pokoju hotelowym słynny protest-song "Give Peace a
Chance".</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Pozytywne
emocje towarzyszące nagrywaniu "The Ballad of Yoko and
John" i "Old Brown Shoe" dały wszystkim pozytywny impuls do wydania nowego
wydawnictwa. George Martin zgodził się na kolejną współpracę,
jednak mając w pamięci nieskładną robotę przy "Białym albumie" wdrożył wyjątkową dyscyplinę i
podporządkowanie się jego metodom pracy. Powrócił także inżynier
dźwięku Geoff Emerick. Właściwe nagrania do płyty "Abbey Road"
rozpoczęły się 2 lipca, a skończyły 20 sierpnia, kiedy to cała
czwórka po raz ostatni spotkała się w studiu, gdzie dokończono
utwór "I Want You (She’s So Heavy)". Wypuszczony 26
września 1969 roku "Abbey Road" okazał się więc
ostatnim krążkiem, nad którym pracowali muzycy The Beatles.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Przez
ten czas chłopaki postanowili zapomnieć o konfliktach, zarówno na
gruncie osobistym, jak i biznesowym, dzięki czemu zabrali się
sumiennie do roboty. Wszystko to słychać w nowym materiale,
brzmiącym jak efekt dobrej, zgodnej zabawy (w odróżnieniu od "The
Beatles" i "Get Back"). Początek sesji odbył się
bez Johna, gdyż ten rozbił samochód podczas wycieczki po Szkocji,
w związku z czym trafił do szpitala. Gdy wrócił do Londynu, żeby
dołączyć do reszty, dochodząca jeszcze do siebie po wypadku Yoko
towarzyszyła mu w trakcie nagrań w dostarczonym do studia przez dom
towarowy Harrods łóżku. Podobnie jak w przypadku "Get Back",
czwórka uwinęła się z nagrywaniem wyjątkowo szybko (sesje "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band" i "The Beatles"
trwały osobno po kilka miesięcy), jednak w odróżnieniu od
styczniowych zmagań nowe efekty współpracy spotkały się z
powszechną akceptacją i zadowoleniem.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Na
krążku dominuje różnorodność, ale całość jest bardziej
zwarta i przemyślana od rozbuchanego "Białego albumu".
Mimo niezadowolenia z rezultatów "Get Back", twórcy
podążyli ścieżką wytyczoną na tamtej sesji. W związku z tym
nie umieszczono tutaj tyle eksperymentów, nietypowych aranżacji czy
studyjnych sztuczek, co w czasach "Revolvera" czy "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band". Nie oznacza to, że płyta
posiada bezpieczny, zachowawczy charakter, gdyż muzycy nadal próbują
nowych środków wyrazu i często wychodzi im to naprawdę świetnie. Przede
wszystkim mamy tu typowo rockowy styl z domieszką bluesa, zmieszany
z charakterystycznymi, beatlesowskimi melodiami. Choć na albumie przeplatają się różne style i nastroje, zachowuje on dość
spójny charakter, a przy tym w dużej mierze bardzo wysoki poziom.
Kwartet dodatkowo wsparł Billy Preston, z którym chętnie nawiązano
dalszą współpracę.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
"Abbey
Road" to drugie najdłuższe (oczywiście po "The Beatles") studyjne wydawnictwo w historii grupy, przekraczające czas
trwania 47 minut (muzycy zwykle mieścili się czterdziestu). Od
strony produkcyjnej mamy do czynienia z jednymi z najbardziej
dopieszczonych nagrań w karierze zespołu, a od strony wykonawczej
niewątpliwie słychać duży profesjonalizm, kunszt i dojrzałość. Raz jeszcze został potwierdzony twórczy geniusz kapeli, a co najmniej trzech jego członków dostarczyło sporo
ponadczasowych kawałków. Przy tym "Abbey Road" to
prawdopodobnie najlepiej brzmiący album w ich karierze. Martin
zrobił naprawdę kapitalną robotę - wszystkie instrumenty wzorowo
ze sobą współgrają, a każdy z nich jest doskonale słyszalny.
Jeśli Beatlesi chcieli w ten sposób zakończyć karierę (a pewnie
przeczuwali, że to koniec ich współpracy), to zrobili to w wielkim
stylu.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Tytuł
longplaya zaczerpnięto od nazwy londyńskiego studia
nagraniowego - notabene w którym i to wydawnictwo zostało nagrane.
Do tego miejsca odwołuje się też legendarna okładka, wykonana z
pomocą fotografa Iaina MacMillana (choć pomysł z przechodzeniem muzyków
przez ulicę wyszedł od Paula). Umieszczono na niej fotografię
Beatlesów, przechodzących na pasach kilkanaście metrów od
południowej bramy Abbey Road. Cała sesja zdjęciowa, która odbyła
się 8 sierpnia 1969 roku, przebiegła niesamowicie sprawnie (co wymusiły warunki, bo w otoczeniu zbierała się coraz większa ilość
gapiów, mogąca zepsuć pracę MacMillana) i trwała zaledwie pół
godziny.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Parę szczegółów fotografii (m.in. fakt, że Paul jako jedyny występuje
na bosaka i nie idzie równym krokiem z innymi) spowodowało utworzenie i rozpowszechnienie miejskiej legendy i abstrakcyjnej teorii pod nazwą </span><i><span style="font-weight: normal;">Paul
is dead</span></i><span style="font-weight: normal;">, mówiącej o
tym, że McCartney od lat nie żyje, a wszystko od momentu zgonu robi za niego jego sobowtór (co jest o tyle śmieszne i naiwne, że śmierć będącego na szczycie popularności muzyka nie mogłaby zostać zatajona bądź niezauważona). Warto dodać, że po raz pierwszy w
historii zespołu na okładce nie pojawiła się ani jego
nazwa ani tytuł dzieła (ten ukazał się z tyłu okładki). Dzięki
omawianej koncepcji studio Abbey Road zaczęło cieszyć się niemałą sławą,
zaś słynne przejście na pasach stało się popularną atrakcją
turystyczną.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Zawartość
albumu już na starcie prezentuje się imponująco. "Come
Together" to jeden z najbardziej znanych utworów Beatlesów,
mający w sobie wiele z bluesa, ale uzupełniony też funkowymi
wstawkami, w których słychać charakterystyczną pracę perkusji,
wyraźny bas i syczącego Lennona. Wrażenie robi nienaganna
współpraca wszystkich instrumentalistów, brzmiących jak muzyczny
monolit. Inspiracją do napisania kompozycji była nieudana kampania
Timothy'ego Leary'ego, ubiegającego się ówcześnie o fotel
gubernatora Kalifornii. Lennon był tak zadowolony ze stworzenia "Come Together", że wykonywał go nawet na solowych koncertach po rozwiązaniu
The Beatles.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Jeszcze
większe wrażenie robi pierwsze dzieło Harrisona, czyli romantyczne
"Something", napisane z myślą o jego ówczesnej żonie,
Patti. Tytuł oraz pierwszy wers gitarzysta zaczerpnął z utworu
"Something in the Way She Moves" Jamesa Taylora, czego swoją drogą nigdy nie ukrywał. To bardzo
uczuciowa ballada z ładną linią wokalną, znakomitą melodią i
wspaniałym, zagranym z wielkim wyczuciem solem George'a, być może najlepszym w jego karierze.
Harrison już wcześniej dowiódł, że posiada nie mniejszy
potencjał twórczy niż Lennon i McCartney, a tym nagraniem
dodatkowo ugruntował swoją pozycję. Od kilku lat rozwijał się na tyle, że George Martin po latach przyznał, iż nie
doceniał Harrisona w takim stopniu, w jakim na to zasługiwał i nie
poświęcał jego kompozycjom wystarczającej ilości czasu.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
To bez
wątpienia jedno z tych ponadczasowych nagrań, które nawet za kilka(dziesiąt) dekad będą zachwycać na takim samym poziomie (tyczy się to także "Come Together"). Dziś "Something" zostaje drugim po "Yesterday" kawałkiem
Beatlesów pod względem liczby coverów. Sam Frank Sinatra nazwał
go jedną z najlepszych piosenek o miłości (sam
również często wykonywał ją na żywo, pierwotnie omylnie
przypisując jej autorstwo duetowi Lennon-McCartney). O jej klasie
świadczy fakt, że to "Something" wytypowano na jedyny
singiel promujący, z podwójną stroną A, razem z "Come
Together" (jedyny taki przypadek w kontekście numeru dostarczonego przez George'a). Singiel "Something"/"Come
Together" osiągnął 4. pozycję w brytyjskim zestawieniu list
przebojów i 1. w amerykańskim, a także został świetnie przyjęty
pod względem zawartości. Tak zacne otwarcie płyty grupy posiadał
wcześniej tylko "Revolver".</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
W
"Maxwell's Silver Hammer" McCartney znów z łatwością
obraca się w stylistyce wodewilowo-musicalowej. Kawałek posiada
łatwą do nucenia melodię, ładne ozdobniki fortepianu i
przyprawiony czarnym humorem tekst. Co ciekawe, Lennon nie udzielał
się w tym nagraniu z racji tego, że nie nienawidził tego utworu (podczas sesji
"Get Back" Paul wymagał nowych podejść, przez co
wszyscy grali go do znudzenia), zaś do ciekawostek należy gościnny
udział asystenta kapeli, Mala Evansa, któremu powierzono partię (w odniesieniu do tytułu i zawartości literackiej)... zagraną młotem na kowadle. Paul śpiewa tu w niezwykle delikatny sposób, w
odróżnieniu od uroczego, nawiązującego do muzyki lat 50-tych "Oh!
Darling", gdzie wokalista momentami zdziera gardło jak tylko może (coś
jak w o rok starszym "Helter Skelter"). Oba numery świetnie
ze sobą kontrastują.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Jedynym utworem obniżającym poziom całości jest "Octopus's Garden",
drugi napisany przez Starra (choć w tym przypadku z drobną pomocą
Harrisona). To nagranie ewidentnie pisane dla najmłodszych,
muzycznie i tekstowo obracające się w klimacie beztroskiego "Yellow
Submarine", ale przy tym nie posiadające tak ciekawej i
zapamiętywalnej melodii. Sam w sobie nie wypada źle, ale w
porównaniu do reszty trąci trywialnością (jak większość tego, co w The Beatles śpiewał Ringo). Perkusista nie posiadał
wystarczających umiejętności kompozytorskich, by stworzyć
dostatecznie dobry, nie zalatujący banałem przebój. Nie dziwi więc
fakt, że w całej karierze The Beatles przemycił zaledwie dwa
samodzielne utwory.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Dla
odmiany, lennonowski "I Want You (She's So Heavy)" to
prawdopodobnie najwybitniejsza kompozycja The Beatles, a zarazem
druga najdłuższa w ich dorobku (po "Revolution 9"),
trwająca niecałe 8 minut. Niewyszukany, powtarzany tekst można odebrać jako wyraz
pożądania Johna do Yoko. Pod względem muzycznym jest to
niesamowicie mocny kawałek (w tym kontekście ustępuje chyba
tylko "Helter Skelter"), oparty na monotonnym, naprawdę
ciężkim riffie, chyba najlepszym jaki kiedykolwiek wymyślił John.
Ciężko nie docenić w nim pierwszorzędnej współpracy muzyków. Bluesowe partie gitar elektrycznych są zachwycające, partie basu
brzmią wręcz fantastycznie, a dużo niezbędnej przestrzeni dodają
również organowe ozdobniki Billy'ego Prestona (udziela się on
także w "Something"). Przez cały czas mamy wahania i
zmiany nastroju, a w 3-minutowej, instrumentalnej końcówce
atmosfera jeszcze bardziej gęstnieje i robi się naprawdę ciężko. Nad "I Want You (She's So Heavy)" pracowano najdłużej, od lutego do sierpnia, ale zdecydowanie się opłaciło. Wybitne dzieło, nowa jakość w twórczości
Beatlesów.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Jedno z
najbardziej rozpoznawalnych nagrań z zestawu, "Here Comes the
Sun", to urzekająca, optymistyczna piosenka George'a ze
znakomitą melodią. Wydana na singlu byłaby potencjalnym hitem. W
nagraniu ponownie nie brał udziału Lennon, ale w zamian wystąpiła
w nim kilkunastoosobowa orkiestra. W "Because", opartym na
akordach słynnej "Sonaty księżycowej" Beethovena (Lennon
zyskał inspirację po tym, jak Yoko zagrała ją pewnego razu na
fortepianie), robi się mroczniej. Najbardziej zachwycają w nim
mistrzowsko opracowane, nałożone na siebie harmonie wokalne
Lennona, McCartney'a i Harrisona. Przez jego lekko oniryczny
charakter brak w nim partii perkusji, a zamiast tego w całość
intrygująco i subtelnie wpleciono brzmienie syntezatora Mogga,
będącego w 1969 roku wciąż czymś nowym i świeżym. Produkcyjny
klejnot.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
O ile
pierwsze osiem propozycji to zbiór (mimo wszystko) przypadkowych kompozycji, tak kolejne osiem tworzy coś w rodzaju 16-minutowej suity. Już w tamtym czasie podobną taktykę stosowały zespoły
grające rock progresywny. Paul McCartney zaproponował, by muzycy
nagrali bądź zebrali kilka niedokończonych utworów i sklecili z nich tzw.
medley, pełen płynnych przejść, przenikających się melodii i
nieoczekiwanych przeskoków. Niektóre z nich nagrywano już podczas sesji do "The White Album" i "Get Back". Mimo że kapela miała już na koncie
concept album "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" (w
którym jednak istniały odstępy między większością kompozycji),
to i tak koncepcja suity wydawała się ryzykowna. Ostatecznie wyszło
to naprawdę nieźle, ale nie zawsze klei się to w jeden spójny
całokształt. Bywa, że sąsiadujące ze sobą części do siebie
pasują, a bywa, że są one zestawione w przypadkowy sposób.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
Wrażenie
jednak robi to, co tam umieszczono. Wyróżnia się już początek w
postaci najdłuższego ze strony B "You Never Give Me Your
Money", łączącego w sobie brzmienie pianina w pierwszej
połowie z mocnym, rockowym podkładem w drugiej, za to "Sun
King" za sprawą oszczędnej gry instrumentalistów i uroczym
harmoniom wokalnym tworzy wyśmienitą, uspokajającą atmosferę. To zresztą jeden
z moich ulubionych fragmentów suity. W "She Came in Through the
Bathroom Window" z nieco kołyszącą melodią otrzymujemy
więcej dynamizmu, jednak nie znika luz zaprezentowany w "Sun King". W podobnym tempie utrzymano "Mean Mr. Mustard". Z kolei
"Polythene Pam" to jeden z najbardziej zadziornych i
intensywnych numerów na krążku. Dwa ostatnie należą do
najkrótszych nagrań w dyskografii grupy, ponieważ każdy osobno
trwa nieco ponad minutę.</div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Kolejne
trzy nagrania bardziej się wyróżniają. Śliczna, oparta na
XIX-wiecznym wierszu Thomasa Dekkera, kołysanka "Golden
Slumbers" wprowadza nas w zupełnie inny, wyciszony klimat.
Bardzo dobrze prezentuje się w nim partia na fortepianie oraz liryczny, skupiony
śpiew McCartney'a. Szkoda tylko, że jeszcze bardziej go nie rozwinięto. Przeciwieństwo "Golden Slumbers" </span><span style="font-weight: normal;">stanowi podniosły, chóralny
"Carry That Weight", uzupełniony dodatkiem w postaci
sekcji smyczkowej. W pewnym momencie pojawia się motyw z </span>"You Never Give Me Your Money", co dodaje do suity nieco spójności. <span style="font-weight: normal;">Wieńczący ją "The End" to </span>pokaz kapitalnej współpracy muzyków, zagrany z niemalże hardrockową mocą. Pojawia
się w nim jedyne w katalogu zespołu solo perkusyjne Starra, a
także dziewięć krótkich popisów gitarowych granych naprzemiennie
przez Harrisona, McCartney'a i Lennona (jedyny taki przypadek w
twórczości Beatlesów). Znalazło się też miejsce na końcowe
wyciszenie w postaci delikatnego instrumentarium i pocieszającego
tekstu <i><span style="font-weight: normal;">And in the end the love
you take is equal to the love you make</span></i><span style="font-weight: normal;">.
A wszystko to zawarte w dwóch minutach. Trudno o bardziej efektowne domknięcie rozdziału o nazwie The Beatles.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Jak
można łatwo zauważyć, tytuł "The End" odnosi się nie
tylko do zakończenia albumu, ale także przygody kwartetu z
działalnością grupy. Można go również interpretować jako
symboliczny koniec pewnego etapu w dziejach muzyki, związany z
rozwiązaniem zespołu. Gdy sądzimy, że to naprawdę koniec longplaya,
po kilkunastu sekundach ciszy dostajemy jeszcze </span><span style="font-weight: normal;"><i>ukryty</i> (nieuwzględniony w opisie wielu wydań płyty),</span><span style="font-weight: normal;"> utrzymany w folkowym klimacie, 23-sekundowy "Her Majesty"
(najkrótsze nagranie w historii kapeli). Słychać w nim wyłącznie
śpiewającego żartobliwy tekst i grającego na gitarze akustycznej
McCartney'a. Pierwotnie miał on stać się częścią suity i
znajdować się między "Mean Mr. Mustard" a "Polythene
Pam", jednak uznano, że nie pasuje do reszty. Ten bonus nie był
może niezbędny, ale trwa on na tyle krótko, że nie przeszkadza.</span></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
"Abbey
Road" stanowi imponujące zwieńczenie (w chronologicznej
kolejności nagrywania) twórczości zespołu, a także doskonałe
podsumowanie tego, jak wielkimi artystami byli jego muzycy, jak
dużego przełomu dokonali na polu muzycznym i jak wielką drogę przeszli od pierwszych, beztroskich, rock'n'rollowych albumów do tych w pełni dojrzałych i przemyślanych. Rewelacyjne kompozycje,
doskonałe brzmienie oraz precyzyjna współpraca kwartetu złożyły
się na jedno z najlepszych wydawnictw w ich dorobku. Niepozbawione
pewnych rys, ale mimo wszystko wspaniałe. Najważniejsza i
najbardziej wpływowa rockowa kapela pożegnała się ze słuchaczami w wielkim
stylu. Czapki z głów - nie tylko dla recenzowanego longplaya, ale i
dla pracy jaką Beatlesi wykonali przez całe lata 60.!</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 9/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=oolpPmuK2I8">Come Together</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VWO3nEuWo4k">Something</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=mJag19WoAe0">Maxwell's Silver Hammer</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=9BznFjbcBVs">Oh! Darling</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=De1LCQvbqV4">Octopus's Garden</a> (Ringo Starr)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tAe2Q_LhY8g">I Want You (She's So Heavy)</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=xUNqsfFUwhY">Here Comes the Sun</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=hL0tnrl2L_U">Because</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=BpndGZ71yww">You Never Give Me Your Money</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=6bNMxWGHlTI">Sun King</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=oMarHac3VpQ">Mean Mr. Mustard</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Cb0dTdTeHMU">Polythene Pam</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=NVv7IzEVf3M">She Came in Through the Bathroom Window</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=AcQjM7gV6mI">Golden Slumbers</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
15. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=6B224XDJw6g">Carry That Weight</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
16. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=12R4FzIhdoQ">The End</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
17. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Mh1hKt5kQ_4">Her Majesty</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-54112969956832452782019-11-16T00:00:00.000+01:002020-06-04T18:47:36.841+02:00The Beatles - "Yellow Submarine" (1969)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpcP7WbVOXjuxguo825uASuDFdfzv1qGLMB6FduEVNNg5iTKfYd2SOYt36VQING1gK0FjEAkjYISLchSoJT4yMvTRbJH5yGkAWmNOvr4_xBsCLhNRcxpvDuTzqlFlM0IKEI4xR8e1XlJI/s1600/10.+Yellow+Submarine.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpcP7WbVOXjuxguo825uASuDFdfzv1qGLMB6FduEVNNg5iTKfYd2SOYt36VQING1gK0FjEAkjYISLchSoJT4yMvTRbJH5yGkAWmNOvr4_xBsCLhNRcxpvDuTzqlFlM0IKEI4xR8e1XlJI/s320/10.+Yellow+Submarine.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Umowa, jaką muzycy podpisali z wytwórnią United Artists, obligowała
ich do nakręcenia czterech filmów z ich udziałem. Postanowili więc zlecić realizację trzeciego z nich animatorom z
amerykańskiej firmy King Features Syndicate. Jej pracownicy
stworzyli zainspirowaną piosenkami grupy animację pod tytułem
"Yellow Submarine". Sami Beatlesi nie byli zainteresowani
udziałem w przedsięwzięciu, jednak ostatecznie zgodzili się na
występ w jednej aktorskiej scenie w epilogu. Głosy członków
zespołu z wcześniejszej części animacji dobierały specjalnie
wybrane do tego osoby - Geoffrey Hughes (Paul McCartney), John Clive
(John Lennon), Peter Batten (George Harrison) i Paul Angelis (Ringo
Starr).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Fabuła
prezentuje się następująco: Na barwną i szczęśliwą krainę,
położoną gdzieś za Morzem Zieleni, zwaną Pepperland, napadają
Sine Smutasy, zamieniając jej mieszkańców w kamienne posągi
i pozbawiając ich muzyki. Jeden z ocalałych mieszkańców podwodnej
krainy, Stary Fred, ucieka przed siłami najeźdźców pojazdem,
którym kiedyś przybyli na dno morza założyciele Pepperlandu -
żółtą łodzią podwodną. Fred dociera do Liverpoolu, gdzie z powodzeniem prosi
muzyków The Beatles o pomoc. Zanim dotrą do upadłej krainy w celu pokonania Sinych Smutasów, muszą
przedrzeć się tytułową łodzią przez zdradzieckie wody Morza
Czasu, Morza Dziur i innych przeklętych miejsc.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Z racji bycia bajką, "Yellow Submarine" znacznie różni
się od poprzednich produkcji opowiadających o The Beatles, nie tylko ze względu na brak zaangażowania ze strony muzyków. Całość oparto na psychodelicznym, utrzymanym w estetyce halucynacji klimacie. Mamy tu więc żywą animację,
plastyczność, bogactwo kolorów czy multum przedziwnych postaci i
sekwencji, należycie dopasowanych do zawartości muzycznej. Film wygląda
na dopracowany w wielu aspektach i może się podobać nie tylko
miłośnikom </span><i><span style="font-weight: normal;">legendarnej
czwórki</span></i><span style="font-weight: normal;">. Dzięki temu
nie tylko najmłodsi widzowie mogą się na niej dobrze bawić -
starsi miłośnicy, mający już pewne pojęcie o działalności grupy, mogą pobawić się w odnajdywaniu różnych smaczków. To
utrzymana w baśniowej konwencji opowieść o walce dobra ze złem,
tyle że jak na tamte czasy nietypowa i w pewnym sensie przełomowa.
Oceniając z dzisiejszej perspektywy, "Yellow Submarine"
wypada moim zdaniem słabiej od dwóch produkcji Richarda Lestera ("A
Hard Day's Night" i "Help!"), ale jednocześnie nie
osiąga żenady telewizyjnego "Magical Mystery Tour".</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Prace
nad tą animacją rozpoczęły się już na początku 1968 roku, ale
dopiero 17 lipca miał swoją premierę w Wielkiej Brytanii (a w
Stanach Zjednoczonych dopiero 13 listopada). Po premierze zyskiwała
ona pozytywne recenzje i w pewnym sensie zatarła niesmak po
rozczarowującym "Magical Mystery Tour". Działalność Beatlesów na polu muzycznym dała podstawę dla stworzenia wielu kreatywnych pomysłów m.in. w kontekście projektów postaci i świata przedstawionego. Muzyczną
inspiracją dla obrazu okazał się nie tylko utwór "Yellow
Submarine", ale i album "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club
Band" (stąd pomysł na krainę Pepperland i pojawiającą się
tam Orkiestrę Samotnych Serc Sierżanta Pieprza), zaś
psychodeliczna, barwna zawartość animacji to oczywiste zapożyczenie
z muzycznych rozwiązań twórczości zespołu z lat 1966-1967.<br />
<br />
Przez
cały czas projekcji pojawiają się piosenki z nowszej twórczości The Beatles, od 1965 roku (najstarsza z nich to "Nowhere Man").
O braku zainteresowania chłopaków produkcją może świadczyć
fakt, że po raz pierwszy zamiast specjalnie napisanych kawałków na
potrzeby filmu wykorzystano wyłącznie dotychczasowe nagrania (z
jednym wyjątkiem). Beatlesi podarowali co prawda cztery premierowe numery ("Only a Northern Song" i "It's All Too Much"
Harrisona, "All Together
Now" McCartney'a oraz "Hey Bulldog" Lennona), jednak większość z nich stanowiła odrzuty
z wcześniejszych sesji. Resztę ścieżki dźwiękowej dopełniła
muzyka ilustracyjna, opracowana przez George'a Martina.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Oczywiście,
wraz z premierą bajki ukazał się towarzyszący mu dodatek w
postaci ścieżki dźwiękowej. W Stanach Zjednoczonych wyszła ona
13 stycznia 1969 roku, a w Wielkiej Brytanii 4 dni później. W obu
przypadkach zawartość pozostała niezmieniona. Co ciekawe, pierwszy raz od początku działalności pełnoprawna płyta nie podbiła list przebojów na najważniejszych rynkach sprzedaży (3. miejsce w Wielkiej Brytanii i 2. w USA). Cały materiał
można podzielić na dwie wyraźnie odrębne części - pierwsza z
nich to dzieło pracy Beatlesów, a druga to robota orkiestry
George'a Martina. Na stronie A znalazł się utwór tytułowy
(w przypadku soundtracków tradycyjnie umieszczony w kolejności jako pierwszy), cztery
wspomniane wyżej premierowe kompozycje oraz słynny "All You
Need Is Love". Jego obecność można usprawiedliwiać wyłącznie
tym, że w Wielkiej Brytanii to tutaj po raz pierwszy kawałek
pojawił się na pełnoprawnym wydawnictwie (w USA znalazł się już
na "Magical Mystery Tour").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dobór
tracklisty został wykonany solidnie, choć nie wyczerpuje w pełni tematu. Mimo to, należy pochwalić wydawców, że nie chcieli
wyciągać dodatkowej kasy od nabywców krążka. Jadąc na
popularności Beatlesów, w grę mogło wchodzić wydanie podwójnego
albumu, zawierającego wszystkie utwory pojawiające się w animacji - no bo przecież znajduje się tam (oprócz "Yellow Submarine" i "All You Need Is Love")
również wiele dobrze już znanych kawałków, jak "When I'm
Sixty Four", "Eleanor Rigby", "With a Little Help
from My Friends" czy "Lucy in the Sky with Diamonds".
Dopiero w 1999 roku wydano ścieżkę dźwiękową pod tytułem
"Yellow Submarine Songtrack", zbierającą wszystkie piosenki z filmu, choć przy tym pozbawioną muzyki z oryginalnej strony B (jak dotąd nie istnieje wydawnictwo zbierające wszystkie nagrania, wraz z orkiestrowymi instrumentalami). Zaś na oryginalnym wydaniu znajduje się to, co
najważniejsze, bez zbędnego powielania ("Yellow Submarine"
niejako musiał się na nim znaleźć, bo w końcu to na tytułowej
łodzi podwodnej dzieje się wiele przedstawionych w produkcji
wydarzeń).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Z racji
wyraźnego podziału na dwie strony, dzieło nie wygląda na spójne,
a wręcz będące wypadkową prac dwóch różnych otoczeń. Nic w
tym złego, jeśli nie wydaje się tego wyłącznie pod szyldem The
Beatles - zobowiązuje to bowiem do sytuacji, w której chociaż w większości
utworów można byłoby posłuchać ich muzyki. Tymczasem cała druga połowa nie posiada choćby małego wkładu kogoś z liverpoolskiej
czwórki, a wszystko zostało opracowane i zaaranżowane przez George'a
Martina. Można na to przymknąć oko, jeśli ma się do czynienia z
soundtrackiem - w tym wypadku oczekuje się, że usłyszy się poszczególne ścieżki z filmu w oderwaniu od niego. A jak wiadomo, Martin miał
istotny wpływ w powstawaniu muzyki do tej bajki. Myślę więc, że
lepiej było to wydać pod nazwą The Beatles/George Martin.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dla mnie od spójności ważniejszy jest poziom poszczególnych
nagrań. Ten w ostatecznym rozrachunku wypada nieźle, ale... według
mnie najlepsze dwie kompozycje z albumu to te, które przed premierą
były powszechnie kojarzone ("Yellow Submarine" i "All
You Need Is Love"). A o jakości całego materiału sporo mówi to, że "Yellow Submarine" i "All You Need Is Love" wcale nie prezentują nadzwyczajnego poziomu (choć bez wątpienia są bardzo dobre). Na szczęście i w pozostałej części nie
ma tragedii, a całości słucha się z pewną przyjemnością.
Problem w tym, że Beatlesi przyzwyczaili wszystkich do nieco wyższej
jakości ich wydawnictw. W związku z tym nie powinien dziwić fakt, że właśnie ta płyta
cieszy się wśród słuchaczy najmniejszą renomą.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jednak
nawet tak niewiele znaczące wydawnictwo, jak "Yellow
Submarine", posiada pewną wartość - cztery premierowe
kawałki, które z oficjalnej dyskografii znajdują się tylko i
wyłącznie na tym longplayu. To właśnie one są głównym powodem i wystarczającą zachętą do kupna tego produktu (a dla
prawdziwych fanów czy kolekcjonerów będzie to obowiązkowe
uzupełnienie dyskografii). Choć przecież ścieżka przygotowana
przez Martina też nie jest bezwartościowa. Jednak dla prawdziwych
miłośników kwartetu ważniejsza będzie strona A, zawierająca
kompozycje przy których tworzeniu i nagrywaniu brała udział
<i>legendarna czwórka</i>. A to przecież dla nich tak często kupowano płyty spod znaku The Beatles.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Inna
sprawa, że te nagrania nie prezentują zbyt wysokiego poziomu i niekiedy brzmią jak odrzuty (którymi przecież w większości są). Nie są złe, ale niektóre z nich na każdym poprzednim
albumie The Beatles brzmiałyby jak wypełniacze. Utrzymany w
narkotycznym klimacie "Only a Northern Song" to odrzut z
sesji "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band". W gruncie
rzeczy nawet niezły i z bogatą aranżacją, ale pozostający daleko
w tyle za inną kompozycją Harrisona z tamtego krążka - "Within
You Without You". Na tym longplayu także stanowiłby jedną z
mniej ciekawych propozycji. Ciut lepiej prezentuje się druga
propozycja gitarzysty, "It's All Too Much", też utrzymana
w psychodelicznej atmosferze, ale posiadająca chociaż przyzwoitą
melodię. Nagrano ją kilka dni przed premierą "Sgt. Pepper's
Lonely Hearts Club Band". Warto podkreślić, że kompozycja
jest jedną z najdłuższych w dorobku kapeli - trwa ponad 6
minut. I w sumie przydałoby się ją nieco skrócić, co wyszłoby na korzyść.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dla
kontrastu, od McCartney'a dostaliśmy "All Together Now" - lekką, ewidentnie pisaną dla dzieci (dlatego w filmie sprawdza się zupełnie
nieźle) piosenkę z chóralnym i przebojowym, ale jednocześnie
przekraczającym granicę banału refrenem. "All Together Now"
powstał po zakończeniu prac nad "Sierżantem Pieprzem",
12 maja 1967 roku, i w sumie dobrze, że na niego nie trafił.
Najlepiej z premier prezentuje się lennonowski "Hey Bulldog".
Oparty na zadziornym, fortepianowo-gitarowym motywie i posiadający
całkiem niezłe solo gitarowe, potrafi przykuć uwagę słuchacza.
Spośród strony A, "Hey Bulldog" został
zarejestrowany najpóźniej, na początku 1968 roku, w czasie sesji
podczas kręcenia klipu do singla "Lady Madonna". Jako jedyny powstał z myślą o nadchodzącej animacji, co nie pozwala traktować go jako odrzut (choć i tak scena jaką ilustruje wyleciała z niektórych wersji filmu).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Strona
B przenosi słuchaczy w zupełnie inną stylistykę. Mamy bowiem do
czynienia z wyłącznie instrumentalnym graniem, będącym muzyczną
ilustracją do przygotowanych scen. Nagrań dokonano w studiu Abbey
Road w dniach 22 i 23 października przy udziale 41-osobowej
orkiestry. Efekt tej współpracy wypada całkiem
przyzwoicie. To miła dla ucha muzyka, w której generalnie niełatwo znaleźć większe powiązania z twórczością Beatlesów, pod
których szyldem się ją reklamuje (choć i takie się zdarzają), ale jako ilustracja sprawdza się
nie najgorzej. Choć o tym można bardziej się przekonać oglądając
film, a nie słuchając zawartości płyty. Warto jednak wyróżnić niektóre fragmenty, bowiem nie pozwalają one stwierdzić, że strona B należy do szczególnie monotonnych.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Każdy prawdziwy fan zespołu wychwyci, że w pierwszej minucie "Sea of
Time", za sprawą indyjskiego instrumentarium i podobnej
melodii, wyraźnie pobrzmiewa coś z "Within You Without You".
Z kolei w "Sea of Monsters" umieszczono początek arii pod
tytułem "Air on the G String", autorstwa Jana Sebastiana
Bacha. Nadaje to kompozycji majestatycznego charakteru i sprawia,
że stanowi on jeden z najbardziej intrygujących fragmentów krążka. Do
ciekawszych punktów należy również "March of the Meanies",
w którym robi się dość mrocznie i poważnie, a instrumentalna
wariacja na temat motywu utworu tytułowego, pod nazwą "Yellow
Submarine in Pepperland", jest po prostu sympatyczną
ciekawostką. Cała reszta to w miarę poprawna dawka
instrumentalnego grania - nie odrzucająca, ale nie robiąca też
wielkiego wrażenia. Tak naprawdę żadne z tych nagrań nie
prezentuje się nadzwyczajnie, jednak co najmniej trzy z nich czymś
się wyróżniają. Jeśli ktoś lubi takie ilustracyjne, orkiestrowe granie, powinien być zadowolony.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Z racji
bycia ścieżką dźwiękową do filmu, "Yellow Submarine" sprawia
wrażenie dziwnej mieszanki, łączącej dwa opublikowane wcześniej
utwory z czterema premierowymi oraz muzyką ilustracyjną. Dość
powiedzieć, że to właśnie dobrze znane już nagrania wypadają
najlepiej, co mówi dużo o nowym materiale. Co prawda, ścieżka
przygotowana przez Martina jest całkiem niezła, ale lepiej
sprawuje się w połączeniu z obrazem niż słuchana osobno. Jednak
premiery wywołują mieszane odczucia. W związku z tym "Yellow
Submarine" broni się jako soundtrack (choć niby brakuje w
nim pojawiających się tu i ówdzie starszych kawałków Beatlesów), ale wypada dość średnio jako album sygnowany nazwą The Beatles.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 6/10</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ztHxu-13UqI">Yellow Submarine</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vcvd-L73Cqs">Only a Northern Song</a> (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=73lj5qJbrms">All Together Now</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=g6DVE305g0s">Hey Bulldog</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2zc3idF_IZ0">It's All Too Much</a> (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=_7xMfIp-irg">All You Need Is Love</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=BXTKH1Pti34">Pepperland</a> (George Martin)</div>
<div style="text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PACDEO3Bhdk">Sea of Time</a> (George Martin)</div>
<div style="text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=t7Rn_tUs5oU">Sea of Holes</a> (George Martin)</div>
<div style="text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=deIgt6r0ivA">Sea of Monsters</a> (George Martin)</div>
<div style="text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=z2q5ailjVbA">March of the Meanies</a> (George Martin)</div>
<div style="text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=JGauvWfU-eY">Pepperland Laid Waste</a> (George Martin)</div>
<div style="text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YnqH_tgPS5s">Yellow Submarine in Pepperland</a> (George Martin)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-52974864671633538752019-11-09T00:00:00.000+01:002020-02-20T22:14:27.798+01:00The Beatles - "The Beatles" / "The White Album" (1968)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0CRVdLV0rHMQ2NYrMwzeFIZ2hX7WXKT7N6zv8kdp9A99_3K8Ml4zu-X73h1dgORIK_D2gUIk954TuqKpamyH_rHZON0AYjitLH2PhpiDdTKHed6HJ1XmkKbJaQVKiX4BjhLcv6sStwc/s1600/9.+The+Beatles.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEif0CRVdLV0rHMQ2NYrMwzeFIZ2hX7WXKT7N6zv8kdp9A99_3K8Ml4zu-X73h1dgORIK_D2gUIk954TuqKpamyH_rHZON0AYjitLH2PhpiDdTKHed6HJ1XmkKbJaQVKiX4BjhLcv6sStwc/s320/9.+The+Beatles.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pomimo
nieustającego powodzenia na tle zawodowym, rok 1968 nie był
najszczęśliwszym w historii The Beatles. Muzycy czuli się coraz
bardziej zmęczeni swoim towarzystwem, przez co zaczęło narastać
między nimi coraz więcej konfliktów. Choć sam początek nie zapowiadał tego w aż takim stopniu. Na początku lutego kwartet wszedł do studia i
zarejestrował w nim trzy kompozycje - "Lady Madonna", "Hey
Bulldog" i "Across the Universe". Jako że kilka miesięcy wcześniej wykłady u Maharishi'ego Mahesha Yogi zostały przerwane z powodu śmierci Briana Epsteina,
16 lutego chłopaki wraz z żonami i grupą
przyjaciół udali się do miejscowości Rishikesh w Indiach, by jeszcze raz pomieszkać u Maharishi'ego i odstawiwszy narkotyki zgłębiać tajniki medytacji transcendentalnej.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<a name='more'></a>Wyjazd
ten miał pomóc poprawić im samopoczucie, przywrócić równowagę duchową, a także
odizolować ich od problemów dnia codziennego. Początkowo współpraca
między muzykami a guru przebiegała dość sprawnie, jednak po
pewnym czasie Beatlesi zaczęli po kolei opuszczać miejsce podróży.
Państwo Starr mieli dosyć wszędobylskich insektów i kuchni
indyjskiej, więc już na początku marca wrócili do domu, zaś Paul z
żoną odjechali 3 tygodnie później z powodu innych zobowiązań. W
międzyczasie pojawiły się spekulacje na niekorzyść Maharishi'ego
(m.in. o dokonywanie manipulacji względem muzyków), a Lennon
oskarżył go o seksualne wykorzystywanie kobiet. 12 kwietnia John wrócił ze swoją żoną w atmosferze skandalu do Wielkiej Brytanii, a 10 dni później to samo uczynił George.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wydaje
się, że wyjazd ten odmienił chłopaków na dobre, szczególnie pod
względem wzajemnej współpracy i przyszłości The Beatles. Nauki guru
otworzyły im inne podejście na świat, pokazały, że mogą oni
funkcjonować bez wzajemnego wsparcia (w końcu pojechali do Indii
razem, a wracali osobno, w różnych odstępach czasu) i w pewnym
sensie odbiły się na późniejszej twórczości zespołu (który,
jak wiadomo, rozpadł się już 2 lata później). Już wkrótce niektórzy muzycy zaczęli nagrywać osobno pierwsze solowe projekty,
i to nawet w czasie, kiedy kapela nadal istniała. Należy pamiętać,
że relacje czwórki w tamtym czasie nie należały do najlepszych, a
wizyta u guru wcale nie poprawiła sytuacji między nimi.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
odróżnieniu od stosunków personalnych, działalność gospodarcza
Beatlesów miała się w tamtym czasie nie najgorzej. Pozbawieni cennego wsparcia Briana Epsteina muzycy sami postanowili pobawić się w
biznesmenów. Cała sprawa na poważnie rozkręciła się już w
grudniu 1967 roku, kiedy to otworzono butik Apple Boutique na rogu
Baker Street w Londynie (choć, co prawda, już w lipcu roku następnego
został zamknięty). Siedziba firmy Apple Corps znajdowała się przy
ulicy Savile Row w Londynie i stanowiła siedzibę aż trzech filii
tego przedsiębiorstwa Apple Records, Apple Films oraz Apple
Electronics. Zaprezentowano ją jako organizację zrzeszającą
artystów i rzemieślników, a także wspierającą rozwój muzyki,
filmu i elektroniki (stąd nazwy wytwórni). Najaktywniejszą i
najważniejszą z filii stała się wytwórnia Apple Records.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Choć
jeszcze w czasie pobytu w Indiach, to wytwórnia Parlophone wydała
15 marca w Wielkiej Brytanii (a Capitol w Stanach Zjednoczonych)
singiel "Lady Madonna" - przebojowy i posiadający nośną
melodię kawałek. Na swój sposób ciekawy i z nietypowym dodatkiem
dobrze współpracującego z resztą instrumentów saksofonu, ale nie
postawiłbym go wśród najlepszych hitów The Beatles. Intrygująco
prezentuje się za to strona B singla "The Inner Light". To
typowa dla ówczesnego stylu George'a Harrisona kompozycja, po raz kolejny nagrana z indyjskimi
muzykami. Sekcję instrumentalną zarejestrowano w styczniu podczas wizyty w Bombaju, gdzie gitarzysta
pracował nad muzyką do hippisowskiego filmu "Wonderwall" Joe Massota (dzięki czemu stanowi jedyny utwór zespołu nagrywany poza
granicami Europy). Początkowo miał zostać nagrany jako w pełni
instrumentalny, ale w lutym zdecydowano się na dołączenie partii
wokalnej, nieźle dopełniającej egzotyczny i nieco psychodeliczny
charakter utworu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pierwszym
singlem wydanym przez Apple Records okazał się opublikowany 26
sierpnia "Hey Jude" - kultowa w pewnych kręgach, urocza
piosenka. Ciężko napisać czy zgrabna, bo druga połowa,
zawierająca powtarzane ciągle <i>na-na-na-na-na-na</i><span style="font-style: normal;">,
uzupełnione</span> wyłącznie osobliwymi odgłosami i okrzykami,
trochę się dłuży. Pierwsza połowa to jednak świetna, oparta na
akompaniamencie pianina ballada z uczuciowym wokalem McCartney'a i
ładną linią melodyczną. Kawałek osiągnął niesamowitą
popularność na listach przebojów (np. w Stanach Zjednoczonych
pozostawał na szczycie listy Billboardu przez okres dziewięciu
tygodni, co było rekordem The Beatles w tamtym kraju). Jest to o
tyle znaczące, że całość przekraczała czas trwania siedmiu
minut, a tak długie hity nie królowały wtedy na listach
przebojów. Beatlesi po raz kolejny dokonali przełomu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Paul
napisał "Hey Jude" (pierwotnie noszący nazwę "Hey
Jules") dla 5-letniego wówczas synka Johna, Juliana, w ramach
pocieszenia związanego z rozstaniem jego rodziców. Nie pozostawało
sekretem, że związek Johna wówczas poważnie się rozpadał - mimo
że w lutym zabrał on małżonkę, Cynthię, do Indii, to niedługo potem
wszędzie pokazywał się wyłącznie z Yoko Ono (sama Cynthia po
powrocie z wakacji zastała w domu niewiernego męża w łóżku z
Yoko, co przeważyło szalę). Lennon sprzeciwiał się umieszczeniu
utworu na stronie A i w zamian chciał tam umieścić napisany przez
siebie, tekstowo wzywający do zaniechania walki i porzucenia
przemocy "Revoluton", który ostatecznie wylądował na
stronie B. To z kolei niezwykle czadowy numer z bardzo ostrymi,
przesterowanymi gitarami, niepozbawiony jednak kolejnej chwytliwej
melodii. Żaden z czterech opisanych właśnie utworów nie znalazł
się na nowym albumie. Albumie będącym najbardziej ambitnym
dokonaniem w karierze The Beatles, przynajmniej w kwestii ilości
materiału.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Podczas
pobytu w Indiach muzycy (a przynajmniej trzech z nich) dostali zastrzyk twórczej kreatywności i
napisali mnóstwo kompozycji - tyle że spokojnie udałoby się
zapełnić 2 lub 3 regularne wydawnictwa, jakie wcześniej
nagrywali. Przyszłość kapeli stała się bardziej zagrożona niż kilka
lat temu, a poszczególni twórcy nie chcieli marnować swoich
pomysłów na rzecz tych proponowanych przez swoich współpracowników.
W związku z tym na premierowy longplay dostało się aż 30
kompozycji, a całość wydano na dwóch płytach winylowych.
Stanowiło to ogromne przedsięwzięcie, nawet jak na standardy The
Beatles. Mimo to, nie wszystkie zebrane w tamtym czasie pomysły (nie
tylko w przypadku wymienionych wcześniej singli) dostały się na
wydawnictwo, a chłopaki powracali do nich nawet po zakończeniu
działalności (jak "Child of Nature" Lennona, który
później przekształcił w słynny "Jealous Guy", czy
"Jubilee" McCartney'a - później znany jako "Junk").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Kwartet
spotkał się w studiu przy Abbey Road 30 maja 1968 roku, by
rozpocząć prace nad nowym materiałem. Ostatecznie zakończono je
14 października, ale to, co działo się w trakcie przeszło chyba
najśmielsze oczekiwania samych członków zespołu. W negatywnym
sensie. Już na początku stało się jasne, że nie będzie to
najłatwiejsza do zrealizowania sesja. Z pozoru nietrudna kooperacja
zamieniła się w festiwal antypatii i z biegiem czasu przypominała
bardziej mozolny marsz niż klarowną współpracę. Muzycy
przepracowali ten czas w toksycznej atmosferze, będącej
wynikiem wielu czynników. Jednym z nich okazał się związek Johna
z Yoko. Ich relacja zaczęła się od wspólnego tworzenia muzyki czy
rozmów o sztuce, ale szybko zamieniła się w związek, a z czasem
wręcz w obsesję. Para była sobą zafascynowana do tego stopnia, że od pewnego
czasu nie odstępowała się niemalże na krok, a z Johnem nie dało się nigdy porozmawiać na osobności. Dzięki temu Ono zawsze przebywała
z Lennonem w czasie opracowywania i nagrywania muzyki w studiu (do tej pory partnerki kwartetu nie miały prawa do niego wchodzić), czym
frustrowała (dodatkowo emocjonalnie związaną z Cynthią) resztę grupy i wyprowadzała ich z równowagi.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Taki
obrót sprawy skłócił Lennona z pozostałym triem, gdyż (zapewne niebezpodstawnie) uważał,
że są oni wrogo nastawieni zarówno do niego, jak i jego partnerki.
Z kolei McCartney, Harrison i Starr czuli się odtrąceni przez Johna. Uważali, że nie interesuje się on wystarczająco
piosenkami innych członków The Beatles, a także bardziej zajmuje go praca i przebywanie z Yoko niż nagrywanie z nimi nowego
materiału. Nie obyło się bez innych niedogodności. George musiał
zawzięcie walczyć o to, by koledzy na poważnie podeszli do jego
utworów, z kolei Ringo nagle poczuł się tak niechciany, że w sierpniu opuścił grupę na dwa tygodnie (co oczywiste, informacja ta nie
wyciekła do prasy). Na stałe odszedł też inżynier dźwięku Geoff Emerick. Jak nigdy wcześniej, The Beatles stał się w
drugiej połowie 1968 roku zespołem na skraju rozpadu. Gdyby nie
upór muzyków i chęć podjęcia jakiejkolwiek współpracy, album
mógłby nie zostać nigdy ukończony.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Aby
skończyć na czas pracę nad wydawnictwem, Beatlesi ciężko
pracowali, spędzając w studiu po szesnaście godzin na dobę.
Dodatkowo, po raz pierwszy nagrywali swoją muzykę na 8-ścieżkowym
magnetofonie. W związku z niedogodnością współpracy i podziałami
między czwórką doszło do tego, że prawie każdy z muzyków zaprosił
kogoś znajomego do pomocy przy nagrywaniu stworzonych przez siebie kompozycji.
W efekcie podczas pracy nad longplayem wzięła udział pokaźna ilość zaproszonych gości i muzyków sesyjnych, a sam
krążek nie robił wrażenia dzieła zespolonego kwartetu, tylko
zbioru solowych nagrań czterech jednostek, tylko często z
instrumentalnym akompaniamentem pozostałej trójki. Dość
powiedzieć, że zaledwie w 16 utworach słychać całą czwórkę, a w niektórych nagraniach udzielają się tylko ich autorzy (jak McCartney w "Martha My Dear"
czy Lennon w "Julia").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pierwsze
co zwraca uwagę podczas styczności z albumem to jego biała, wyjątkowo oszczędna i ascetyczna okładka, zaprojektowana przez Richarda Hamiltona - projektanta, który
doradził kapeli nietypowe, minimalistyczne opakowanie longplaya.
Nieznacznie poniżej środka prawej strony wytłoczono nazwę
zespołu. Na okładce znalazł się też jedyny w swoim rodzaju numer seryjny, co miało powodować <i>ironiczną</i><span style="font-style: normal;">
(według słów Hamiltona)</span><i> sytuację ponumerowanego wydania
czegoś w liczbie pięciu milionów kopii</i>. Przy projekcie okładki
bardzo aktywnie udzielał się również McCartney, jednak to Hamilton
sugerował, by do płyty dołączyć kolorowy plakat ze zdjęciami
The Beatles. Kolorowe zdjęcia opracował John Kelly. Z racji
braku tytułu, krążek jest nazywany jako "The Beatles"
albo "The White Album" (po polsku - <i>Biały album</i>).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wydany
22 listopada "Biały album" okazał się pierwszym
pełnoprawnym wydawnictwem The Beatles wydanym przez Apple Records (a
trzecim w ogóle - wcześniej Apple wypuściło inspirowany muzyką
indyjską soundtrack "Wonderwall Music" George'a oraz
awangardowy "Unfinished Music No. 1: Two Virgins" Johna i
Yoko), także w Stanach Zjednoczonych. Mimo obszernej zawartości
dzieła, podobnie jak w przypadku "Sgt. Pepper's Lonely Hearts
Club Band", nie ingerowano w tracklistę i pozostawiono ją w
niezmienionym kształcie. Choć gdyby dorwał się do tego Capitol,
pole do popisu byłoby naprawdę spore, a z tego zestawu spokojnie
nazbierałoby się materiału na 3 płyty przekraczające długość
30 minut (30 kompozycji uzupełnione czterema z singli). Choć może
takie wyjście wyszłoby na korzyść, ale tylko w przypadku, gdy na jednym
takim albumie zebranoby wyłącznie najlepsze kompozycje, stanowiące
prawdziwą esencję twórczości The Beatles z 1968 roku.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ponoć
George Martin chciał z pracy kwartetu wyselekcjonować materiał na jeden
krążek, jednak chłopcy uparli się na album dwupłytowy. Mimo dwukrotnie większej dawki muzyki dostarczonej przez The Beatles, słuchacze
wcale nie żałowali pieniędzy na nową zawartość. Z racji
niesłabnącego powodzenia grupy, "Biały album" był
skazany na sukces jeszcze zanim się ukazał. Przed jego premierą
zamówiono ponad pół miliona kopii, zaś po premierze
stał się pierwszym w historii muzyki podwójnym albumem, który
dotarł do pierwszego miejsca list przebojów. W ciągu tygodnia
sprzedano dwa miliony płyt, co sprawiło, że został on wpisany do
Księgi Rekordów Guinnessa jako najszybciej sprzedający się album
na świecie. Nawet jak na komercyjne standardy uzyskiwane wcześniej
przez The Beatles, taki wynik musiał robić wrażenie. Ilość
sprzedanych egzemplarzy liczy się dziś w ilości kilkudziesięciu milionów.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Co do
recenzji: z jednej strony fani cieszyli się, że dostali podwójną
dawkę nowej muzyki i reagowali dość entuzjastycznie, z drugiej krytycy byli raczej sceptyczni i
wystawiali mieszane opinie. "Biały album" odbudował swoją
renomę po latach, stając się niejednokrotnie nazywanym jednym z najwybitniejszych wydawnictw w dziejach muzyki. Przy okazji stanowił najbardziej
prekursorski zestaw z dyskografii. Czy słusznie zasłużył na takie
pochwały? Moim zdaniem nie do końca. A to dlatego, że wszystkie
opisane powyżej trudności związane z nagrywaniem "The
Beatles" słychać wyraźnie w jego zawartości, często
nieklejącej się w spójną całość. Wina nie leży po stronie
ułożenia kolejności, tylko chwytania się za przeróżne muzyczne
środki i nadmiaru muzyki.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na
krążku otrzymujemy prawdziwy eklektyzm i rozstrzelanie
stylistyczne. Mamy więc trochę rock'n'rolla ("Back in
the U.S.S.R."), rhythm and bluesa ("Why Don't We Do It in
the Road?"), popowe ballady ("I'm So Tired",
"Blackbird", "I Will", "Julia"), typowo
rockowe granie ("Dear Prudence", "Glass Onion"
czy "Revolution 1"), country ("Rocky Raccoon",
"Don't Pass Me By"), blues rock ("While My Guitar
Gently Weeps", "Yer Blues"), awangardę ("Revolution
9"), pastisze ("Ob-La-Di, Ob-La-Da", "Wild
Honey Pie" czy "Martha My Dear"), trochę folku ("The
Continuing Story of Bungalow Bill" czy "Mother Nature's
Son"), hard rocka ("Birthday", "Everybody's
Got Something to Hide Except Me and My Monkey"), a nawet
odrobiny wczesnego heavy metalu ("Helter Skelter"). W
porównaniu do "Magical Mystery Tour" znacznie mniej tutaj
psychodelicznych klimatów, obecnych jednakże w niektórych nagraniach za
sprawą efektów dźwiękowych.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jak widać, twórczo
chłopaki zabrali się za mnóstwo istniejących w tamtym czasie
gatunków, a przy tym wywarli spory wpływ na powstanie czy
ukształtowanie się nowych (jak rock progresywny czy heavy metal).
Mamy więc naprawdę spore zróżnicowanie i samo w sobie nie jest
ono niczym złym. Ważne, by poszczególne kompozycje prezentowały
określoną jakość. Z racji aż 30 utworów bardzo trudno zachować
przez cały czas stabilny poziom, i w tym przypadku również się to
nie udaje. Często wyczuwa się prawdziwą huśtawkę pod względem
kompozycji, niektóre z nich są zbędne i spokojnie można byłoby
je wyrzucić, z korzyścią dla całości. Z drugiej strony, znajdują
się tu prawdziwie zachwycające momenty, jakich oczekuje się od
twórczości The Beatles. Przyjrzyjmy się więc obszernej zawartości
"Białego albumu".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na
początek dynamiczny, rock'n'rollowy "Back in the U.S.S.R.",
w którym muzycy niejako wracają do korzeni. Posiada on nie
najgorszą aranżację z dodatkiem fortepianu i nieprzyzwoicie
chwytliwą melodię, dzięki czemu dobrze sprawdza się jako start.
Dla odmiany, "Dead Prudence" to rockowa ballada, początkowo
spokojna i oparta na ładnym motywie gitary akustycznej, a w drugiej
połowie nabierająca rozpędu. Lennon napisał "Dead Prudence"
podczas pobytu w Indiach, zainspirowany siostrą aktorki Mii Farrow,
Prudence, wręcz obsesyjnie uczestniczącą w ćwiczeniach
Maharishi'ego (chcąc jak najbardziej <i>zbliżyć się do Boga
</i>wpadała w stany lękowe, nie chciała wyjść ze swojego pokoju
ani nikogo tam wpuszczać). Oba utwory zostały ukończone w trio, a na
perkusji zagrał Paul (choć w przypadku "Back in the U.S.S.R." są też ponoć fragmenty perkusyjnej gry Lennona i Harrisona), ponieważ termin ich nagrania przypadał na
czas odejścia Ringo. Trzeba przyznać, że poradził sobie solidnie,
szczególnie w końcówce "Dead Prudence". Bez znajomości
informacji o nieobecności Starra ciężko wyczuć różnicę w ich
grze. Warto również pochwalić Paula za niezgorszą solówkę
gitarową w "Back in the U.S.S.R.".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dobre
wrażenie podtrzymuje "Glass Onion", tekstowo w świadomy sposób nawiązujący do kilku poprzednich dzieł The
Beatles, jak "Strawberry Fields Forever", "The Fool on
the Hill" czy "Fixing a Hole", i w pewien sposób
szydzący z ludzi doszukujących się ukrytych znaczeń w utworach
grupy. Jego rockowy charakter zostaje w końcówce przełamany nagłym
wejściem sekcji smyczkowej. "Ob-La-Di, Ob-La-Da" to oparty
na fortepianowej melodii, typowo jajcarski, wesoły kawałek. Może i
głupawy, ale też przyjemny w odbiorze i zarażający zawartą w nim
pozytywną energią. Wydano go w niektórych krajach na singlu i cieszył się w nich
sporym powodzeniem (mimo to nie ukazał się on ani w Wielkiej
Brytanii ani Stanach Zjednoczonych, a innych singli prezentujących
zawartość płyty nie wydano). Co ciekawe, John w otwarty sposób wyrażał się
niepochlebnie o tej kompozycji, nazywając ją czymś w rodzaju
babcinej popierdółki.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Co
ciekawe, niedługo potem słychać nie mniej ambitną kompozycję
Johna pod tytułem "The Continuing Story of Bungalow Bill".
W tle chórków słychać nawet (po raz pierwszy w historii The
Beatles) żeńskie głosy - w tym wypadku żony Ringo, Maureen, oraz Yoko Ono (przypadł jej nawet do
zaśpiewania samodzielnie jeden wers <i>Not when he looked so fierce</i>
- jedyny przypadek głównego wokalu kogoś spoza czwórki). Utwór wygląda jak napisany z myślą o najmłodszych -
swoją drogą podkreślający to wers <i>All the children sing</i>
fajnie kontrastuje z resztą tekstu, traktującego o zabijaniu.
Umieszczony między nimi "Wild Honey Pie" to już
niestrawny, przekraczający granicę dobrego smaku wygłup z
irytującymi, przetworzonymi wokalami. Całość, w tym niewyszukane
partie instrumentalne, została nagrana przez McCartney'a. Dobrze, że
trwa jedynie minutę, ale i w takiej krótkiej formie wypada
nieznośnie. Nie mam pojęcia, co było celem jego powstania.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dla kontrastu, kolejne
dwa nagrania należą do najwspanialszych w pakiecie. Najpierw
wspaniała bluesrockowa ballada "While My Guitar Gently Weeps"
Harrisona z pomysłową partią pianina i kapitalnym wokalem autora.
Gitarową solówkę w utworze gościnnie zagrał jego przyjaciel,
będący wtedy na szczycie swojej popularności i kreatywności Eric Clapton
(szczególnie znakomicie wyszedł nawiązujący muzycznie do tekstu efekt
sprawiający wrażenie łkania i lamentu gitary). Ponoć dopiero
obecność gitarzysty sprawiła, że pozostała trójka wzięła się na
poważnie do pracy nad tym numerem. Efekt wyszedł doprawdy
fantastyczny. Potem słyszymy "Happiness Is a Warm Gun"
Lennona. To jeden z najbardziej skomplikowanych strukturalnie utworów The Beatles. Dzięki płynnemu połączeniu trzech różnych
kompozycji, całość zachwyca przemyślanym powiązaniem karkołomnych
zmian tempa czy ciężkości, co w tamtym czasie stanowiło dość
nowatorskie zagranie. Można to uznać za prototyp rocka
progresywnego, do tego skondensowany w niecałych trzech minutach. Świetna,
ponadczasowa rzecz.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"Martha My Dear" to kolejny pastisz, ale w gruncie rzeczy całkiem niezły, bogaty aranżacyjnie i z naprawdę dobrą pracą fortepianu czy wokalem Paula. Za to "I'm So Tired" Lennona to niesamowicie przyjemna ballada, jedna z lepszych z "Białego albumu". Spokojne klimaty utrzymują się w "Blackbird", znów - podobnie jak w przypadku "Wild Honey Pie" czy "Martha My Dear" - w całości nagranym przez McCartney'a. Jednak "Blackbird" wypada dużo ciekawiej od "Wild Honey Pie", posiadając nieco nostalgiczną melodię gitary akustycznej i o niebo lepszy wokal. "Piggies" to wyjątkowo prosty numer, jak na ówczesne wyczyny Harrisona. Mimo że oparty na niewyszukanym motywie, to sam w sobie jest całkiem przyzwoity. W formie tekstowej można w nim zaobserwować krytykę gitarzysty dotyczącą ucisku najbiedniejszych warstw społeczeństwa. Zadbano o wystawną aranżację w postaci dodania klawesynu i sekcji smyczkowej, co kontrastuje z ostrym tekstem Harrisona i prymitywnymi odgłosami chrząkających świń.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Parę
następnych nagrań nie przynosi wiele ciekawego i zaniża poziom. Na pierwszy ogień idzie nieciekawy "Rocky Raccoon", w którym
nie odnajduję żadnych ciekawych aspektów. Całość nieodparcie kojarzy się z
amerykańskim country, podobnie jak biesiadny "Don't
Pass Me By", pierwszy utwór napisany wyłącznie przez Starra.
W porównaniu do większości propozycji z longplaya brzmi strasznie
archaicznie (szczególnie klawisze), a sam w sobie zalatuje banałem i sztampą. Nie pomaga wokal autora, który po udanym pod tym
względem "Yellow Submarine" i świetnym występie w "With
a Little Help from My Friends" powrócił do irytującego stylu
śpiewania. Muzycznie nie prezentuje to sobą niczego
zajmującego i pozostaje typową wpadką. O zamiłowaniu Starra i
McCartney'a (a niechęci Lennona i Harrisona) do country może
świadczyć fakt, że tylko oni z czwórki udzielają się w tych dwóch nagraniach.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Sytuację
niewiele poprawia dość bezbarwny, zainspirowany widokiem małp kopulujących na drodze "Why Don't We Do It in the Road?" z wyjątkowo
niechlujnym i niemelodyjnym występem wokalnym Paula. Muzycy wychodzą
na prostą w "I Will". To też żadna rewelacja, ale
podobnie jak kilka poprzednich ballad także ta wypada w miarę okazale. Dużo lepiej prezentuje się spokojna, uczuciowa "Julia",
oparta na przepięknej melodii gitary i fantastycznie zinterpretowana
przez Johna (doskonale słychać w nim uczucie żalu i przygnębienia). Gitarzysta napisał tę kompozycję o swojej zmarłej matce,
Julii, i doprawdy ciężko o lepszy hołd. Pod względem ballad
Lennon wygrał tutaj z McCartney'em, a przecież to Paul był zawsze
specjalistą od tego typu propozycji. To właśnie "Julia"
została nagrana jako ostatnia w kolejności, wyłącznie przy udziale Lennona.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Stronę
B winylowego wydania otwiera udany, intensywny "Birthday", oparty
na nośnej melodii i wyróżniający się duetem wokalnym
Lennon-McCartney. Podobnie jak w "The Continuing Story of
Bungalow Bill", słychać w nim (wyłącznie) żeńskie chórki,
tym razem biorą w nich udział Yoko Ono i żona George'a, Patti. Równie
dobre wrażenie sprawia ciężko zagrany blues, pod wielce wymownym
tytułem "Yer Blues", z brudnym brzmieniem, kapitalnymi popisami gitary i zaangażowaną partią wokalną. Szczególnie dobre wrażenie robi efektowna część instrumentalna z
typowo bluesowymi zagrywkami i ostrą solówką. Podobnie jak w przypadku "Happiness Is a Warm Gun" czy "Julia", Lennon popisał się sporym kunsztem tworząc ten numer.<br />
<br />
"Mother
Nature's Son" to miła dla ucha, czerpiąca z folku piosenka, jednak nie wybija się niczym specjalnym i dość
szybko się o niej zapomina. Mocny
"Everybody's Got Something to Hide Except Me and My Monkey"
Lennona, w odróżnieniu od jego "Happiness Is a Warm Gun",
robi uczucie niekontrolowanego bałaganu. Melodia nie została odpowiednio dopasowana do
linii wokalu, przez co oba aspekty nie działają ze sobą w należyty
sposób. Z kolei naprawdę niezły i zwarty w kwestii muzycznej "Sexy
Sadie" ma pewne powiązanie z wcześniejszym "Dear
Prudence". Tym razem jego powstanie zainspirowało rzekome oraz nieudowodnione napastowanie seksualne przez Maharishi'ego względem
Mii Farrow, a tekst Lennona jest atakiem wymierzonym w stronę guru.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Do
największych zaskoczeń na longplayu należy zdecydowanie "Helter
Skelter". Paul McCartney, dotychczas szpec od przytulanek,
postawił sobie za cel stworzenie najcięższej kompozycji w
dotychczasowej historii muzyki oraz osiągnięcie efektu jak
najgłośniejszego zniekształcenia dźwięku gitary elektrycznej
(wcześniej to miano należało do utworu "I Can See for Miles"
The Who, która stała się bodźcem dla stworzenia "Helter Skelter"). W efekcie dostajemy riffowe i bardzo agresywne, jak na 1968 rok, nagranie z
intensywną pracą sekcji rytmicznej, mocarnymi, przesterowanymi
gitarami i wściekłą partią wokalną. A przy tym moim zdaniem
największe osiągnięcie z tego wydawnictwa. Na pewno jedno z
najbardziej rewolucyjnych - niektórzy nazywają go nawet pierwszym
utworem heavymetalowym. Jego wpływ na ukształtowanie się tego gatunku wydaje
się niezaprzeczalny. Z racji intensywności "Helter Skelter", po osiemnastu podejściach Ringo spontanicznie wykrzyczał <i>I got blisters on my fingers! </i>(<i>Mam pęcherze na palcach!</i>), co uwieczniono w ostatecznej wersji.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Tytuł "Helter Skelter" oznacza rodzaj zjeżdżalni spiralnej, popularnej w
brytyjskich wesołych miasteczkach w latach 60. Mimo właściwych powiązań, kawałek przez
jakiś czas cieszył się złą sławą. Bynajmniej nie przez aspekt
muzyczny. Przywódca morderczej sekty, Charles Manson, przyznawał,
że doszukał się w "Helter Skelter" (i kilku innych utworach z
"The Beatles") usprawiedliwienia dla serii zleconych przez siebie zabójstw.
Podczas procesu Mansona w 1971 roku zasiadający w ławie
przysięgłych ludzie wysłuchali całej zawartości płyty, w której
ów szaleniec dopatrzył się apokaliptycznego ostrzeżenia przed
zbliżającą się wojną ras. Uznano jego interpretację za wytwór
chorej wyobraźni i skazano zbrodniarza na śmierć, co później złagodzono do wyroku dożywotniego pozbawienia wolności. Co oczywiste,
muzycy byli wstrząśnięci, że ich twórczość mogła zostać
odczytana w tak abstrakcyjny sposób.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po
prawdziwej jeździe bez trzymanki zaprezentowanej w "Helter Skelter",
"Long, Long, Long" to dla odmiany wyciszony, refleksyjny utwór o
fascynującym klimacie, potęgowanym przez oszczędną grę tria
(Lennon nie brał udziału w nagrywaniu) i odrealnioną partię
wokalną. To obok "While My Guitar Gently Weeps" znakomity
przykład twórczej dojrzałości Harrisona i prawdziwie niedoceniony klejnot w bogatej dyskografii Beatlesów. Następny w kolejności
"Revolution 1" to praktycznie ten sam kawałek, co w
singlowym "Revolution", choć tutaj zaprezentowany w
lżejszej i mniej dynamicznej wersji (choć początek zapowiada, że
będzie równie ostro). Lubię oba podejścia, jednak nieco bardziej
odpowiada mi brzmiąca bardziej nowocześnie wersja singlowa.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niestety,
po "Revolution 1" album ma już niewiele ciekawego do
zaoferowania. "Honey Pie" to melodyjny kawałek, w stylu
starej muzyki lat 30., jednak w odróżnieniu od "When I'm Sixty
Four" czy "Your Mother Should Know" zalatuje
nijakością i nie zawiera niczego, co by go mocno wyróżniało na plus.
Nawet sekcja dęta niewiele pomaga. Dość bezbarwnie prezentuje się
też "Savoy Truffle". Może nie słucha się go źle, ale
po jego zakończeniu ciężko go sobie przypomnieć. Z propozycji
Harrisona ta robi zdecydowanie najsłabsze wrażenie. "Good
Night" z wokalem Ringo to z kolei zbyt smętne i dołujące zakończenie, nie pozostawiające za sobą wielu
pozytywnych odczuć. Na tym tle fajnie wypada "Cry Baby Cry",
posiadający chociaż dobrą melodię i zadziorne klawisze.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Największą
porażkę stanowi najdłuższy kawałek w twórczości The Beatles, czyli ponad 8-minutowy "Revolution 9". Lennon wpadł na pomysł
jego opracowania inspirując się awangardową twórczością Yoko
(mniej więcej w tym czasie para stworzyła również utrzymane w podobnym stylu dzieło
"Unfinished Music No. 1: Two Virgins") i kilku
kompozytorów grających awangardową muzykę. Celem było poważne
nawiązanie do takiego grania, dzięki czemu utwór posiada zlepek
przypadkowych, nie pasujących do siebie dźwięków. Jednak
gitarzysta zwyczajnie przecenił swoje siły i zabrakło mu
umiejętności, by stworzyć coś ciekawego w tej stylistyce. Nie dość, że "Revolution 9" kompletnie nie pasuje do innych nagrań, to został przemyślany i wykonany fatalnie. Słuchając tego, ciężko przyswoić myśl, że tak abstrakcyjne nagranie mogło wyjść od The Beatles.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
A nie słucha się tego łatwo,
wręcz okropnie - przynajmniej w moim przypadku. Irytuje w nim
dosłownie wszystko, każdy dźwięk - od zapętlonego <i>number
nine</i>, poprzez przeróżne dodane przez Martina i Lennona efekty
dźwiękowe czy pętle taśmowe. W jego
miejsce dużo lepiej pasowałby singlowy "Hey Jude" - też
długi, a dużo bardziej przyswajalny i nie powodujący żenady. A
jeśli Lennon bardzo chciał mieć takie nagranie, to mógł umieścić
go na oddzielnym krążku z Yoko, a nie zapychać tym wydawnictwo
macierzystego zespołu. Jestem niesamowicie ciekaw, jak reagowali na to słuchacze w momencie premiery. Osobiście polecam puścić to sobie na słuchawkach w nocy - niezapomniane doznania gwarantowane.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Legendarny
"Biały album" niestety nie wytrzymuje porównania z kilkoma
poprzednimi dokonaniami The Beatles. To widoczny efekt muzycznych
poszukiwań kwartetu, ale też w pewnym sensie dowód jego
zagubienia. Bardziej przypomina zbiór solowych dzieł skłóconych
ze sobą czterech odrębnych osobowości niż zwykły album grupy. Ze szkodą dla jego
spójności. Jednak to nie jego różnorodność czy stylistyczna
rozpusta jest jego główną wadą, a nadmiar materiału, który warto by było rozsądnie wyselekcjonować. Przede
wszystkim razi w nim strasznie nierówny poziom
kompozycji - od rewelacyjnych po zwyczajnie beznadziejne. Prześmiewcze czy nieciekawe kawałki kontrastują z w pełni dojrzałymi, dosięgającymi światowej klasy eksperymentami. Na poprzednich trzech dokonaniach (od "Revolvera" do "Magical Mystery Tour") udało się tego uniknąć.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Najrozsądniejszą
opcją byłoby skrócenie całości do jednej płyty, tak jak
pierwotnie zakładał Martin. Na pewno nie zaszkodziłoby pominąć
1/3 najsłabszego materiału (utwory 5, 13, 14, 15, 20, 21, 26, 27,
29 i 30). Dopiero gdyby zostawić dziesiątkę z tych najlepszych
kawałków (1, 2, 7, 8, 10, 17, 18, 19, 23 i 24) mogłoby być to arcydzieło, jednak jeśli dołożyć do tego kilka ciut słabszych
nagrań, by ich ilość osiągnęła podstawową w tamtym czasie
liczbę czternastu, całość nie zasługiwałaby już na to miano.
Na szczęście interesujących kompozycji znalazło się więcej niż
niezbyt udanych, co wystarcza za usprawiedliwienie pozytywnej oceny.
A sam longplay posiada kilka fragmentów, które przeszły do
klasyki, a ich nieznajomość to powód do wstydu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 7/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0ArlUSVDQIw">Back in the U.S.S.R.</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=wQA59IkCF5I">Dear Prudence</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2tSIZLuCKUI">Glass Onion</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=_J9NpHKrKMw">Ob-La-Di, Ob-La-Da</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=l-ekNlk5VDM">Wild Honey Pie</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=J39DC9t0I5o">The Continuing Story of Bungalow Bill</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=bI8P6ZSHSvE">While My Guitar Gently Weeps</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vdvnOH060Qg">Happiness Is a Warm Gun</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=RXawa90YU2s">Martha My Dear</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7cqHtGb9WYM">I'm So Tired</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Man4Xw8Xypo">Blackbird</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=RhY1x8CpWeI">Piggies</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=sDcDCZGcZj8">Rocky Raccoon</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PTKEiQHHsuk">Don't Pass Me By</a> (Ringo Starr)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
15. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=p4E6KtQg_z0">Why Don't We Do It in the Road?</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
16. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=p-abNGP1BK4">I Will</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
17. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TZip_br_v3w">Julia</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
18. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=dhdOPhTHeoE">Birthday</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
19. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=HEQQ-1rd4A0">Yer Blues</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
20. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TMMiXjwhODU">Mother Nature's Son</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
21. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=eyV3zCq1OHM">Everybody's Got Something to Hide Except Me and My Monkey</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
22. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tSk5U4oHhu0">Sexy Sadie</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
23. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vWW2SzoAXMo">Helter Skelter</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
24. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=e9vUCdfwlgw&list=OLAK5uy_njHTOnoK_aQOAa3XvnvmzZ76n8cBIJquI&index=24">Long, Long, Long</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
25. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=OmsXsIv2Ppw">Revolution 1</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
26. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0Sr0efOe8yk">Honey Pie</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
27. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=z9EaBjFvQpc">Savoy Truffle</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
28. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=8Zeyej5bfZE">Cry Baby Cry</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
29. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=SNdcFPjGsm8">Revolution 9</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
30. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Qp_djIuQ2Cw">Good Night</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com26tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-77421489687693445112019-11-02T00:00:00.000+01:002020-05-08T18:35:07.846+02:00The Beatles - "Magical Mystery Tour" (1967)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkIAoD2b8gdAacKp89KrcpMUI-l3laQrWbyrqCmUTWaozrBupqTKmR9Rvy-TbS0t5-EGTXzP78tWwe4hxiR3W6DFC9ff6YdW51Quvl70HY0KnCD3Tc_gia2VQ9qLOZpGRYmcfcRvOue3g/s1600/Magical+Mystery+Tour.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkIAoD2b8gdAacKp89KrcpMUI-l3laQrWbyrqCmUTWaozrBupqTKmR9Rvy-TbS0t5-EGTXzP78tWwe4hxiR3W6DFC9ff6YdW51Quvl70HY0KnCD3Tc_gia2VQ9qLOZpGRYmcfcRvOue3g/s320/Magical+Mystery+Tour.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band" kontynuował nieprzeciętne
sukcesy The Beatles pod względem artystycznym i komercyjnym, a już
niedługo po jego wydaniu odbyło się kolejne szczególne dla
zespołu wydarzenie. 25 czerwca 1967 roku Beatlesi wystąpili przed (niemalże) całym światem, grając w programie telewizyjnym "Our World"
- pierwszym w historii nadawanym drogą satelitarną (choć akurat w
Polsce nie można było tego obejrzeć). Na tę okazję grupa wybrała
dzieło Lennona z ponadczasowym przekazem, czyli poświęcone nadziei i
miłości "All You Need Is Love" (2 tygodnie później kawałek ukazał się także na singlu, momentalnie podbijając
listy przebojów na całym świecie). Stacja BBC osiągnęła
porażający zasięg - występ ten obejrzało wtedy blisko 400
milionów ludzi w 24 krajach.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Audycja
została przygotowana z wielką precyzją i poszła nadzwyczaj
zgrabnie. Choć Beatlesi początkowo nie byli zadowoleni z mającego
nastąpić występu na żywo, to nadzwyczaj przyłożyli się do tego
szczególnego przedsięwzięcia. W nagraniu wzięła udział
orkiestra, a chórki zaśpiewali znajomi muzyków, w tym Mick Jagger,
Keith Moon, Eric Clapton czy Marianne Faithfull, a także niektóre
bliskie im osoby, jak żona George'a - Patti Harrison. Kompozycja dobrze
oddawała nastrój ery dzieci-kwiatów i tego, co się ówcześnie
działo. Beatlesi po raz kolejny pokazali wielkość w
tworzeniu nieśmiertelnych hitów, a sam "All You Need Is Love"
z marszu stał się hymnem hippisów, wyznających zawarte w tekście idee.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Kolejne dwa miesiące były czasem wypoczynku. W tym czasie George Harrison
zaraził resztę grupy fascynacją hinduizmem, dzięki czemu w
sierpniu zabrał ich do Bangor w Północnej Walii na serię wykładów
hinduskiego mistyka i propagatora medytacji Maharishi'ego Mahesha
Yogi. Studiowanie zostało przerwane zatrważającą informacją - 27
sierpnia menedżer Brian Epstein zmarł w swoim mieszkaniu w Londynie
po przypadkowym przedawkowaniu leków nasennych (choć istnieją
spekulacje, iż popełnił samobójstwo). Muzycy potrzebowali czasu,
by się z tego otrząsnąć. Tym bardziej, że śmierć menedżera
postawiła ich w niekomfortowej sytuacji biznesowej. W związku z tym
muzycy sami zajęli się promocją i zaczęli rozwijać wytwórnię
Apple. Z kolei "All You Need Is Love" okazało się
ostatnim utworem nagranym przez The Beatles za życia Epsteina.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Chłopaki
zastanawiali się co robić dalej ze swoją karierą i działaniami
wytwórni. Po zrezygnowaniu z tras koncertowych zaczęli szukać
nowych sposobów, by dotrzeć do fanów. Pojawił się pomysł, by
powrócić do telewizji. Postanowiono nakręcić trzeci film z ich
udziałem (tym razem nie kinowy, lecz telewizyjny), a także zająć
się towarzyszącą mu oprawą muzyczną. Cały projekt - zarówno
obraz, jak i album - nazwano "Magical Mystery Tour" (może dlatego, że piosenka o tym tytule została zarejestrowana jeszcze przed wydaniem "Sierżanta Pieprza", w okolicach kwietnia i maja). Film
nakręcono na kolorowej taśmie. W dużej mierze opierał się on na
improwizacji. Na pomysł wpadł Paul, jeszcze kilka miesięcy przed
śmiercią Epsteina. Marzyła mu się produkcja o autokarze
wycieczkowym wypełnionym dziwnymi, różnorodnymi postaciami. Nietypowa
grupa miałaby wyruszyć w tytułową magiczną i tajemniczą podróż,
a wszystkie perypetie rejestrować na taśmie filmowej. Reszta
zaakceptowała tę koncepcję, w związku z czym zaczął się okres
przygotowań.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nakręcenie tak dziwacznej i z założenia lekkiej historii mogło być swego rodzaju odreagowaniem po śmierci menedżera. Muzycy
pod przewodnictwem Paula nie zatrudnili reżysera i scenarzysty z
prawdziwego zdarzenia, opierając się na własnej inwencji i
intuicji, przez co sami zabrali się za reżyserię i scenariusz (o
ile można to nazwać scenariuszem, będącym po prostu
nieprzemyślanym zlepkiem scen). Stroną operatorską zajął się
Ringo, nie mający najwidoczniej pojęcia o prawidłowym oświetleniu
planu. Budżet wyniósł 40 tysięcy funtów, a podstawę filmu
kręcono między 11 a 25 września (następne 11 tygodni przeznaczono
na postprodukcję). <span style="font-style: normal;">Ekipa poświęciła
sporo czasu i wysiłku, by to nakręcić. Całość powstała w
hrabstwie Devon, w Kornwalii oraz opuszczonej bazie lotniczej
nieopodal Maidstone w hrabstwie Kent (przy tym żołnierze mogli się
tam udzielać jako statyści). W obsadzie znaleźli się m.in. komik
estradowy Nat Jackley, szkocki poeta Ivor Cutler czy członkowie
grupy The Bonzo Dog Doo-Dah Band.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">"Magical
Mystery Tour" różni się od poprzednich produkcji Beatlesów przede wszystkim klimatem. Po doświadczeniach zdobytych przede wszystkim dzięki
albumom "Revolver" i "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club
Band" twórcy postawili na psychodeliczną, odrealnioną atmosferę,
która znajduje się dosłownie wszędzie - od perypetii w autobusie
po klipy towarzyszące kompozycjom czy niecodzienne sekwencje z
Beatlesami przebranymi za czarodziejów. Klimat to wspólny mianownik
całości, ale to, co dzieje się w trakcie projekcji nie do końca
się komponuje ze sobą w spójny całokształt. </span><span style="font-style: normal;">Oglądając
film, można stwierdzić, że muzycy nie do końca przemyśleli
projekt w jaki się wpakowali. </span>"Magical
Mystery Tour", podobnie jak poprzednie dwa obrazy z udziałem
Beatlesów, ma wyraźnie improwizacyjny charakter, ale wszystko
wydaje się zbyt przypadkowe i czasem kompletnie oderwane od reszty
(w czym przoduje wizja dziadka marzącego o spędzaniu czasu z inną pasażerką
autobusu).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;"><br /></span>
<span style="font-style: normal;">Razi nie tylko brak związku pomiędzy poszczególnymi
scenami (bo te, dobrze pomyślane, same w sobie mogłyby się jeszcze
obronić), ale przede wszystkim nuda (mimo krótkiego czasu trwania
52 minut) i amatorskie, niechlujne wykonanie. Gagi w większości
wypadają niezręcznie, a niektóre ogląda się z zażenowaniem. Wydarzenia w autobusie nie wzbudzają jakiegokolwiek zainteresowania, a takie poboczne sekwencje, jak występ </span>The Bonzo Dog Doo-Dah Band czy <i>żołnierskie</i> sceny w bazie lotniczej, są okropne i powodują, że obraz jeszcze bardziej się dłuży. Beatlesi nie mieli pojęcia o reżyserii, przez co produkcji brakuje
odpowiedniego pokierowania, by miało to przysłowiowe ręce i nogi. Przez to
wszystko ulotnił się urok poprzednich, kinowych zmagań Beatlesów
pod pieczą Richarda Lestera.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Tak
naprawdę jedynym aspektem, który ratuje ten film przed całkowitą
porażką są piosenki zespołu. Napisane specjalnie na potrzeby
filmu prezentują się zadowalająco, a towarzyszące im oddzielne
klipy w narkotycznym klimacie są w większości całkiem niezłe.
Poza tym to jedyna okazja, by zobaczyć jak kapela gra utwór "I
Am the Walrus". Wyłącznie z tych powodów cały materiał jest dość
cenny. Jednak tak naprawdę poza tymi fragmentami ciężko przejść
przez resztę obrazu. Widać entuzjazm, luźną atmosferę i dobrą
zabawę na planie, ale nie rzutuje to na korzystny odbiór całości,
a przez niektóre żenujące sekwencje trudno w trakcie oglądania o
jednoznacznie pozytywny nastrój. Choć nie przeczę, że niektórzy będą obecnie zachwyceni albo chociaż zadowoleni.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Wszystkie
te zarzuty miały swe odzwierciedlenie w odbiorze filmu. Po jego
premierze w Wielkiej Brytanii rodzimi krytycy nie pozostawili na nim
suchej nitki. Choć chwalono zawartość muzyczną, to uznano, że dzieło wymknęło się twórcom spod kontroli, a całokształt nie został należycie przemyślany i </span>trąci amatorszczyzną. Nie
pomógł fakt, że produkcję pierwotnie pokazano w stacji BBC1 w
czarno-białej wersji (z racji braku kolorów w tej sieci), przez co
sekwencja do piosenki "Flying", w której istotną rolę
odgrywały kolory, była kompletnie nieczytelna i straciła swój
sens (swoją drogą, barwny materiał z tej sekwencji pochodzi ze
zdjęć do powstałego 3 lata wcześniej filmu Stanley'a Kubricka "Dr
Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem
bombę"). Z drugiej strony, kolorowa wersja nie dała wiele
lepszych opinii.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Do
tego "Magical Mystery Tour" wyszedł w okolicach świąt
Bożego Narodzenia. Tematycznie ani klimatycznie nie miał z tym
okresem wiele wspólnego, a jego jakość niestety tego nie wynagradzała.
Fatalne opinie w Wielkiej Brytanii zniechęciły nawet amerykańskie
stacje telewizyjne do nabywania praw do filmu, zaś jego czas trwania
sprawił, że nie można było go grać w salach kinowych. W USA miał
swoją premierę dopiero kilka miesięcy później, mimo że pod
koniec 1967 roku Beatlesi nadal cieszyli się niesłabnącym
zainteresowaniem. Obraz od razu uznano za fiasko i rozczarowanie. Niektórzy do dziś sądzą, że śmierć Epsteina była początkiem końca kwartetu. Brak czujnego oka menedżera okazał się wyczuwalny, a zdani wyłącznie na swój instynkt Beatlesi zaczęli się gubić w swych działaniach, czego pierwszy dowód stanowiła ich klęska związana z realizacją "Magical Mystery Tour".</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Na
szczęście ten nieprzemyślany i nieprofesjonalny twór miał
niezaprzeczalny walor w postaci ścieżki dźwiękowej. W Wielkiej
Brytanii, a także innych krajach na świecie, wydano ją 8
grudnia w nietypowej formie 28-stronicowej książki zawierającej
podwójny minialbum, czyli dwie 7-calowe EP-ki z trzema utworami na
każdej z nich. Jej zawartość wypełniły kompozycje znajdujące
się w telewizyjnej produkcji ("Magical Mystery Tour", "The
Fool on the Hill", "Flying", "Blue Jay Way",
"You're Mother Should Know" oraz "I Am the Walrus").
Jak można było się spodziewać, krążek spotkał się z dużo
lepszym przyjęciem niż wyemitowany niecałe 3 tygodnie później
film i zdecydowanie nie zapowiadał jego klapy.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">W
Stanach Zjednoczonych EP-ki nie cieszyły się popularnością, więc
wytwórnia Capitol Records postanowiła po raz kolejny wydać
pełnoprawne dzieło, dołączając kilka powstałych w podobnym czasie nagrań. "Magical
Mystery Tour" ukazał się tam jeszcze wcześniej, 27 listopada,
na płycie 12-calowej. Pierwszą stronę wypełniły utwory z
międzynarodowej wersji, natomiast na drugą stronę trafiły kompozycje z wydanych w 1967 roku niealbumowych singli ("Hello, Goodbye",
"Strawberry Fields Forever", "Penny Lane", "Baby,
Yore' a Rich Man" oraz "All You Need Is Love"). Co
ciekawe, w Wielkiej Brytanii w tym czasie pojawiało się ogromne
zapotrzebowanie na płyty długogrające, więc zaczęto sprowadzać
wersje Capitolu z USA. Pokazuje to, że single nie stanowiły
takiego pożądania, jak jeszcze kilka lat wcześniej.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Pomimo że słuchacze mieli do czynienia ze standardową składanką
Capitolu, materiał ten okazał się na tyle spójny, że kilka lat
później wszedł on również do oficjalnej dyskografii brytyjskiej,
a od 1987 roku - gdy zaczęto porządkować rozbitą po singlach
dyskografię zespołu i niedługo potem stworzono kompilację "Past
Masters", zbierającą niealbumowe single - to amerykańska
wersja "Magical Mystery Tour" była wznawiana na całym
świecie, deklasując pierwotne brytyjskie wydanie. Świadczy to o
renomie sklejki Capitolu, będącej po prostu pełniejszym obrazem
kondycji twórczej Beatlesów w tamtym roku. Jeden jedyny raz ich
praca wyjątkowo przysłużyła się
słuchaczom. Dlatego też zajmę się opisem amerykańskiego wydania.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">W
kontekście wydania uwagę od razu zwraca barwna, surrealistyczna
okładka, autorstwa Johna Van Hamersvelda, pokazująca członków zespołu w nietypowych, zwierzęcych
przebraniach i podkreślająca psychodeliczny klimat wydawnictwa.
Wizualnie prezentuje się ładnie i kolorowo, ale sam projekt nie do
końca przetrwał próbę czasu. Na amerykańskim wydaniu grafika
pozostała bez zmian, jednak dodano żółtą ramkę i dodatkowy
napis: </span><i>Includes 24-page full color picture book</i><span style="font-style: normal;">
(po polsku - </span><i>zawiera 24-stronicową kolorową książkę</i><span style="font-style: normal;">).
Warto podkreślić, że książeczka podwójnej brytyjskiej EP-ki
stanowiła niejako część multimedialnego zjawiska związanego z
projektem "Magical Mystery Tour" (film, płyta, książka),
zawierając w sobie zbiór fotografii z planu zdjęciowego, rysunki
Boba Gibsona oraz wydrukowane słowa wszystkich piosenek. Wersja
brytyjska miała również inną kolejność amerykańskiej strony A,
z racji na czas trwania poszczególnych nagrań oraz limit czasowy
stron 7-calowej EP-ki.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">W
odróżnieniu od "A Hard Day's Night" i "Help!", strona A, obejmująca soundtrack do filmu, wypada mniej ciekawie od </span>niepowiązanej z nim strony B. Nie jest to wielka ujma, bo każda
ze stron prezentuje wysoki poziom. Więcej kąsków znajdziemy jednak
wśród singlowych propozycji, które mało co a pozostałyby
zmarnowane na małych płytkach i nie zagościłyby na pełnoprawnym
wydawnictwie. We wszystkich utworach (zarejestrowanych po, jak i w trakcie nagrania
"Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band") znajdziemy
kontynuację psychodelicznego kierunku, dzięki czemu instrumentarium
ponownie zawiera w sobie dęciaki czy inne niekojarzące się z
rockiem instrumenty, jak wiolonczela, kontrabas, wibrafon czy
skrzypce.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Dynamiczny,
nerwowy numer tytułowy idealnie wprowadza w zwariowaną atmosferę
krążka, a przy tym pełen jest ciekawych zmian tempa. Fajnie pracują w nim dęciaki, zręcznie wkomponowane w resztę
instrumentów. Całość wystarczająco zachęca do przesłuchania
reszty materiału - dzięki wystawnej, ale nieprzesadzonej aranżacji
brzmi wręcz jak wprowadzenie do niesamowitego spektaklu (do jakich
film akurat nie należy, ale to swoją drogą). Następnemu "Fool
on the Hill" towarzyszy pewna, tajemnicza aura, która zarazem
nie wyklucza chwytliwości. Początkowo to bardzo ładna ballada, z
czasem zmieniająca się w podkład brzmiący jak nagrany do jakiegoś
kabaretu, ale w dobrym, nie przynoszącym wstydu stylu. </span>
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Senny "Flying" to niezwykle
przyjemny kawałek (niemalże) instrumentalny o rozluźniającym
klimacie. To w pewnym sensie unikalne nagranie - jedyna kompozycja z
dorobku grupy podpisana przez wszystkich Beatlesów, jedna z niewielu z chórkami całej czwórki, a także pierwsza nieposiadająca tekstu. Wyjątkowo słabiej prezentuje się
jedyna propozycja Harrisona (na kilku poprzednich krążkach jego
dzieła były mocnymi punktami), czyli </span>utrzymana w onirycznej atmosferze "Blue Jay Way". Gitarzysta odnalazł się w niej całkiem poprawnie,
jednak na tle reszty ta próba nie wydaje mi się szczególnie
interesująca, a po pewnym czasie nawet trochę się wlecze. Co
prawda, można zawiesić ucho na kilku studyjnych efektach mających
przykryć kompozycyjną przeciętność, ale to chyba tyle.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Do
ciekawych punktów longplaya należy za to oparta głównie na
akompaniamencie pianina, zwięzła i przebojowa piosenka McCartney'a
"Your Mother Should Know" z ciekawie ułożoną linią
melodyczną i solidnie dopasowaną warstwą wokalną. Podobnie jak
"When I'm Sixty Four" z "Sierżanta Pieprza",
kawałek nawiązuje do starej muzyki lat 30. Ze strony A największy
odjazd zapewnia brawurowy "I Am the Walrus" Lennona z surrealistycznym tekstem i nie mniej oszałamiającą zawartością
muzyczną, powodującą, że podczas słuchania łatwo znaleźć się
w hipnotycznym transie. Świetnie prezentuje się wielowarstwowa
aranżacja oraz studyjne dodatki George'a Martina, z nieco
przetworzonym głosem Lennona na czele. "I Am the Walrus"
nagrano w pierwszej kolejności po śmierci Briana Epsteina, zaledwie
9 dni później.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Stronę
B chciałbym omówić od strony wydania singli. Chronologicznie
pierwszy z nich ("Penny Lane"/"Strawberry Fields
Forever") został wydany już w lutym 1967 roku (13-ego w
Stanach Zjednoczonych, 17-ego w Wielkiej Brytanii), czyli na długo
przed wydaniem "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band", do
tego była to trzecia w historii The Beatles podwójna strona A. Oba
kawałki pochodzą z tamtej sesji (zostały nagrane jako pierwsze z
myślą o nowym albumie) i pierwotnie miały znaleźć się na "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band", jednak wydawca płyty
odradzał takie wyjście muzykom i producentowi, dzięki czemu na
początku wylądowały one wyłącznie na singlu. Martin do dziś żałuje
tej decyzji. Dość słusznie, bo to rewelacyjne kompozycje,
które tylko podniosłyby wartość zawartości "Sierżanta
Pieprza", nie zatracając przy tym jego spoistości. Niektórych mógł zaskoczyć fakt, że w Wielkiej
Brytanii singiel nie dotarł na szczyt listy przebojów </span>(po raz pierwszy od 1962 roku) <span style="font-style: normal;">i zajął
</span><i>zaledwie</i><span style="font-style: normal;"> 2. miejsce - na pierwszej lokacie uplasował się
"Release Me (and Let Me Love Again)" w wykonaniu Engelberta
Humperdincka. </span>"Penny Lane"/"Strawberry Fields Forever" często uważa się za jeden z najmocniejszych singli The Beatles.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">"Strawberry
Fields Forever" to jedna z najlepszych kompozycji w dorobku
Lennona. Bardzo psychodeliczna, z fantastyczną partią wokalną i
transową perkusją hipnotyzuje przez cały czas trwania. Często
zmienia się w nim klimat, w konkretnych momentach dołączają
różnorodne instrumenty, a jednak nie czuć przeładowania ani
przesytu. Po raz kolejny dają o sobie znać umiejętności
produkcyjne Martina - utwór wzbogacono m.in. poodwracanymi i
zapętlonymi taśmami. Szczególnie okazale pod tym względem
prezentuje się imponująca końcówka, będąca swoistym pokazem
ówczesnych możliwości jakie dawało studio nagraniowe. Do
ciekawostek należy m.in. partia Paula na melotronie. "Penny
Lane" nie jest aż tak radykalny. To po prostu niezwykle urocza piosenka z sentymentalnym tekstem i naprawdę fantastyczną melodią, jedną z najlepszych w
dorobku The Beatles. I tym razem zachwyca aranżacja - do
oryginalnego podkładu dograno partie trąbek, fletów, obojów i
rożków angielskich, tworząc wystawną całość, gdzie
żaden instrument nie dominuje, a zamiast tego wspaniale dopełnia resztę.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Kolejny
singiel to wydany 7 lipca, przywołany już wcześniej w recenzji
"All You Need Is Love" ze stroną B w postaci "Baby,
You're a Rich Man". Pierwszy z nich, rozpoczęty początkowymi
taktami hymnu Francji, czyli Marsylianki, to międzynarodowy,
optymistyczny hit z momentalnie zapadającym w pamięć refrenem i
dźwiękowym bogactwem, zapewnionym przez udział orkiestry i chórki
kilkunastu osób. W zwrotce zastosowano nietypowe metrum 7/4, ale w
refrenie jest już standardowe 4/4. Znalazło się tu również
niezłe, choć dalekie od doskonałości solo Harrisona, a także
sympatyczny smaczek w postaci zacytowania refrenu "She Loves
You" w końcówce. Z całego zestawu to prawdopodobnie "All
You Need Is Love" najmocniej wbija się w pamięć słuchacza.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">"Baby,
You're a Rich Man", posiadający wyrazisty, ale już nie robiący takiego
wrażenia refren, tak bardzo się nie wyróżnia, ale też wypada
całkiem dobrze. Warto podkreślić w nim świetną pracę sekcji
rytmicznej, szczególnie basu. Niemniej, to nieco słabszy punkt
strony B. Z kolei ostatni opisywany przeze mnie "Hello,
Goodbye" (z piękną grą słów w tytule) został wypuszczony 24 listopada (ze stroną B "I
Am the Walrus"), 3 dni przed amerykańską premierą "Magical
Mystery Tour". To kolejny nieprzyzwoicie chwytliwy numer, w dobrym tego
słowa znaczeniu, ze znakomitą melodią, od której ciężko
się oderwać. Dzięki temu osiągnął niebywały, zasłużony
sukces na listach przebojów i pokazał, że warto wyczekiwać
ścieżki dźwiękowej filmu. Co ciekawe, w tamtym czasie Paul tak bardzo polubił </span>pracę po drugiej stronie kamery, że wyreżyserował też wideo
promujące "Hello, Goodbye".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Pełnoprawny
"Magical Mystery Tour" to zdecydowanie jeden z moich
ulubionych albumów The Beatles. A przy tym jeden z najlepszych,
dzięki swej unikalnej dziwaczności i psychodelicznej, choć niezwykle przyjemnej atmosferze. Przede wszystkim dzięki świetnym kompozycjom. Mimo przeróżnych
eksperymentów i aranżacji twórcy nadal nie zapominają o
dostarczaniu kapitalnych motywów. Filmowa połowa wypada okazale, lecz dopiero druga strona dodaje prawdziwego smaku i rzutuje
na ogólną ocenę. Amerykańska wersja pokazuje, że twórcy wspaniale kontynuują patenty
z "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" i "Revolvera", dodając wiele atrakcyjnych pomysłów. Do tego - mimo że mamy do
czynienia ze sklejką - longplay brzmi spójnie i świeżo. Z
towarzyszącym mu filmem nie trzeba się zapoznawać (ewentualnie z
kilkoma dostępnymi w sieci muzycznymi fragmentami), ale z muzyczną zawartością
jak najbardziej warto.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Wydaje
mi się, że ten zestaw niesłusznie pozostaje w cieniu kilku
poprzednich i następnych. Może jego reputacja ucierpiała przez
towarzyszący mu, rozczarowujący film, a może dzieje się to poniekąd poprzez początkowe zamieszanie odnośnie tracklisty. Zawartość muzyczna broni
się jednak sama, nawet po ponad 40 latach. Mimo wszystko trochę szkoda, że to na
tym wydawnictwie zakończył się ten narkotyczny etap w karierze kapeli,
na który muzycy widocznie mieli prawdziwy pomysł.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;"><b><span style="color: red;">Magical Mystery Tour (UK) - 8/10</span></b></span><br />
<span style="font-style: normal;"><b><span style="color: red;">Magical Mystery Tour (USA) </span></b><b><span style="color: red;">- 9/10</span></b></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
<b>Magical Mystery Tour (UK):</b><br />
<div style="font-weight: normal;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=l8WMGBuNaus">Magical Mystery Tour</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
<span style="font-style: normal;">02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tCXsFjzMKdc">Your Mother Should Know</a> </span>(John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
<span style="font-style: normal;">03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=t1Jm5epJr10">I Am the Walrus</a> </span>(John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
<span style="font-style: normal;">04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=wsRatIMUSu8">The Fool on the Hill</a> </span>(John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal;">
<span style="font-style: normal;">05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Z1ONJQLdZrk">Flying</a> </span>(George Harrison, John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)</div>
<div style="font-weight: normal;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ixmOAb6qzvY">Blue Jay Way</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;"><b>Magical Mystery Tour (USA):</b></span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=l8WMGBuNaus">Magical Mystery Tour</a> (John Lennon, Paul McCartney)</span><br />
<span style="font-style: normal;">02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=wsRatIMUSu8">The Fool on the Hill</a> </span>(John Lennon, Paul McCartney)<br />
<span style="font-style: normal;">03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Z1ONJQLdZrk">Flying</a> </span>(George Harrison, John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)<br />
<span style="font-style: normal;">04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ixmOAb6qzvY">Blue Jay Way</a> (George Harrison)</span><br />
<span style="font-style: normal;">05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tCXsFjzMKdc">Your Mother Should Know</a> </span>(John Lennon, Paul McCartney)<br />
<span style="font-style: normal;">06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=t1Jm5epJr10">I Am the Walrus</a> </span>(John Lennon, Paul McCartney)<br />
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ywZqBGHDTlA">Hello, Goodbye</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
<span style="font-style: normal;">08. </span><a href="https://www.youtube.com/watch?v=10LSq_J5ol4">Strawberry Fields Forever</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vfxQ1oDiEJM">Penny Lane</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=i5m-sgtwFck">Baby, You're a Rich Man</a> (John Lennon, Paul McCartney)<br />
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=1A8sOOKianA">All You Need Is Love</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-26657098845028509152019-10-26T00:10:00.000+02:002019-12-09T13:06:47.939+01:00The Beatles - "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" (1967)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbczsUeJcTDXOyiB4aBvi1M5VihHzi01nQLM7zpAYmhqHsAjy1zctV2yMSQJOChr-6YLnJO4-cfgcFk1RkG6h5Ukw3wOM2z9JhVq4jhbG22YSSlRvWvRI-e2DheCeKpAn9QDBy4xaYI_w/s1600/8.+Sgt.+Pepper%2527s+Lonely+Hearts+Club+Band.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbczsUeJcTDXOyiB4aBvi1M5VihHzi01nQLM7zpAYmhqHsAjy1zctV2yMSQJOChr-6YLnJO4-cfgcFk1RkG6h5Ukw3wOM2z9JhVq4jhbG22YSSlRvWvRI-e2DheCeKpAn9QDBy4xaYI_w/s320/8.+Sgt.+Pepper%2527s+Lonely+Hearts+Club+Band.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<i>Chrześcijaństwo
przeminie. Skurczy się i zniknie. Nie muszę się o to spierać. Mam
rację i czas to potwierdzi. Jesteśmy teraz popularniejsi od Jezusa.
Nie wiem co przeminie pierwsze - rock'n'roll czy chrześcijaństwo.
Jezus był w porządku, ale jego uczniowie tępi i zwyczajni.</i> Ta
kontrowersyjna wypowiedź, udzielona przez Johna Lennona 4 marca 1966
roku roku w wywiadzie udzielonym dziennikarce londyńskiego magazynu
"The Evening Standard", Maureen Cleave, wywołała swego
czasu niemałe poruszenie. Pierwotnie niewiele osób zwróciło uwagę
na ten wywiad i w Wielkiej Brytanii przeszedł bez echa, ale z czasem
wpędził on zespół w spore tarapaty i wywołał skandal na
globalną skalę.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
W lipcu
słowa Johna ukazały się w amerykańskim młodzieżowym piśmie
"Datebook". Wyjęte z kontekstu zdanie było potem często przekręcane na stwierdzenie <i>Beatlesi są więksi od Jezusa</i>. Wywołało to burzę wśród środowisk
konserwatywnych, które od tej pory zaczęły wzywać do bojkotowania grupy.
Według nich Beatlesi mieli stanowić zagrożenie dla amerykańskiej
młodzieży. Niektóre rozgłośnie radiowe przestały puszczać utwory The
Beatles, a do tego zaczęły nawoływać do niszczenia produktów z nimi związanych. Organizowano nawet spotkania, gdzie
rozpalano ogniska, po czym wrzucano do nich płyty kapeli i wszelkie gadżety, a
organizacja Ku Klux Klan zaczęła grozić muzykom śmiercią. Nie
dziwi więc, że zaplanowana trasa koncertowa po Stanach
Zjednoczonych nagle stanęła pod znakiem zapytania.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
6
sierpnia menedżer Brian Epstein poleciał do USA, by publicznie przeprosić za
słowa Lennona, podkreślając tym samym niefortunność jego
wypowiedzi i wyrwanie jej z kontekstu. Amerykańska trasa ostatecznie
się rozpoczęła. 5 dni po przylocie Epsteina, po wylądowaniu w Chicago, John
przeprosił na konferencji prasowej wszystkich, którzy poczuli się urażeni. Wyjaśniał, że nie miał na myśli poniżania religii ani
wywyższania czy porównywania się z Jezusem, ale o stwierdzenie
faktu, że obecnie ich zespół jest bardziej popularny niż
chrześcijaństwo, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Mimo przeprosin,
od początku trasy trwała medialna nagonka, mająca odstraszyć nawet najwierniejszych fanów. Ogłaszano, że Beatlesi powoli się kończą, co miały
potwierdzić nieco słabsze niż wcześniej wyniki sprzedaży biletów.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W sumie
chłopaki zagrali tam 14 koncertów, jednak całe tournée nie
należało do najszczęśliwszych. 19 sierpnia podczas występu w Memphis wrzucono na scenę petardę, co wzbudziło przerażenie wśród
członków kapeli, ponieważ myśleli oni, że to oddany w ich stronę
strzał z broni palnej. 2 dni później w St. Louis muzycy grali<span style="font-size: small;">
na otwartym powietrzu w trakcie ulewnego deszczu, ryzykując życie,
ponieważ istniała obawa porażenia prądem z instrumentów. Ostatecznie koncert na
stadionie bejsbolowym Candlestick Park w San Francisco, mający
miejsce 29 sierpnia 1966 roku, okazał się ostatnim oficjalnym publicznym
występem The Beatles na żywo (może oprócz słynnego, odbywającego się w nietypowych okolicznościach występu na dachu siedziby Apple). Ich działalność sceniczna została
więc zawieszona, a chłopaki nie byli pewni czy kiedykolwiek powrócą
do tego w tym składzie.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Kwartet
już od początku amerykańskiej trasy uzgodnił, że ta
będzie ostatnią w ich karierze. Muzycy chcieli od tego odpocząć,
ponieważ od pewnego czasu występowanie na żywo nie dawało im
takiej radości, jak kilka lat temu, przez co nie grali z większym
przekonaniem. Doszli do wniosku, że kolejne występy przed tłumem
histerycznie wrzeszczących słuchaczy nie mają sensu, szczególnie
że dopiero w studiu mogli naprawdę pokazać na co ich stać.
Symboliczną cegiełkę w realizacji tego postanowienia dołożyły
także wydarzenia z Japonii i - przede wszystkim - na Filipinach.
Jeśli dodać do tego niesprzyjające warunki i nieprzyjemną otoczkę
podczas sierpniowej amerykańskiej trasy, można stwierdzić, że
była to najlepsza decyzja z możliwych.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Następne
dwa miesiące przeznaczono na urlop i odpoczęcie od siebie nawzajem.
John zagrał rolę szeregowca Gripweeda w filmie Richarda Lestera pod
tytułem "Jak wygrałem wojnę", w tym czasie poznał też
artystkę Yoko Ono (z którą niedługo potem się związał) na jej
wystawie "Unfinished Paintings and Objects" (po polsku -
<i>Niedokończone obrazy i przedmioty</i>), utrzymanej w
awangardowym stylu. George wraz z żoną wyjechał do Indii, by
chłonąć hinduską kulturę i filozofię, a także uczyć się gry
na sitarze pod okiem samego Ravi'ego Shankara. Paul brał udział w
kilku projektach, m.in. tworzeniu muzyki do filmu "Nowożeńcy",
a Ringo po prostu odpoczywał i korzystał z życia.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
otoczeniu The Beatles zaszły inne zmiany, niekoniecznie o
charakterze muzycznym. Mniej więcej od tego czasu można było
zaobserwować odmienny image chłopaków - przede wszystkim na skutek
niekoncertowania nikt nie musiał już paradować tak często w
garniturze, a na dodatek wszyscy zapuścili wąsy - najpierw zrobili
to Paul i George, a w ich ślady poszli potem John i Ringo. Wtedy też
Lennon zaczął nosić charakterystyczne, <i>babcine</i> okulary, od
tego czasu będące jego znakiem rozpoznawczym. The Beatles był już
nie tylko zupełnie innym zespołem pod względem muzycznym, ale
także wizerunkowym. Co niebawem zaczęło być widoczne również w
ich twórczości.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zagrywka
z zaprzestaniem koncertowania przyniosła wiele pozytywnych rezultatów. Płyty przestały być tworzone taśmowo, a muzycy mogli bardziej skupić się na działalności
wydawniczej i nagrać co im się tylko podoba, nie obawiając się czy wytwórnia będzie chciała to wydać ani czy będzie można to odegrać na koncertach. Już "Revolver"
miał w sobie wiele takich cech, jednak ambitni twórcy, jakimi bez
wątpienia byli członkowie The Beatles (a przynajmniej trzech z nich), nie poprzestali na poszukiwaniach. Kwartet zebrał się pod koniec
listopada, by ponownie w studiu przy Abbey Road rozpocząć pracę
nad albumem pod tytułem "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club
Band". Nad całym materiałem pracowano bardzo długo, nagrania
ciągnęły się przez niecałe pół roku i zostały ukończone 21
kwietnia 1967 roku.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wysiłek
ten nie poszedł na marne, bo "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club
Band" okazał się kolejnym natchnionym i inspirującym dziełem
<i>legendarnej czwórki</i>. Przede wszystkim był to jeden z
pierwszych concept albumów. Cała koncepcja wyszła od Paula
McCartney'a, który zasugerował by wydać krążek wypełniony
muzyką graną przez fikcyjną formację Orkiestry Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza. Miało
to związek z innym wizerunkiem grupy i całkowitym stylistycznym odcięciem się od
pierwszych dokonań. Chłopaki nieustannie poszukiwali nowych środków wyrazu
(nie tylko muzycznych), a pomysł Paula wydał się reszcie dość
interesujący, by następnie mógł zostać wcielony w życie.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Longplay
kontynuuje psychodeliczny kierunek obrany na "Revolverze" i
po części na "Rubber Soul" (choć definitywnie nie warto zamykać tego materiału w ramach jednego gatunku). Świadczy o tym zarówno
zawartość tekstowa, muzyczna, jak i różne <i>ukryte</i> smaczki. To wydawnictwo będące
świadectwem niczym nieskrępowanej wyobraźni, zarówno pod względem
aranżacyjnym, kompozycyjnym, jak i produkcyjnym (po raz kolejny
nieoceniona pomoc George'a Martina). Mimo że jak na zamysł concept
albumu teksty nie są ze sobą zbyt powiązane, mamy do czynienia z w
pełni świadomym dziełem. McCartney, Lennon i Harrison przeżywali
w tamtym czasie szczyt swojej kreatywności, a opisywana
płyta stanowi świadectwo tego stwierdzenia.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przede
wszystkim fascynuje sam koncept z fikcyjną Orkiestrą Sierżanta
Pieprza, objawiający się w intrygującej otoczce, nie tylko
muzycznej, ale i graficznej (obie stanowią jedną całość). Chodzi o związane z tą płytą
wszelkie gadżety czy niesamowitą, bardzo barwną i kolorową
okładkę, ponownie według pomysłu Paula. Widać na niej tytułową orkiestrę, pojawiającą się w otoczeniu swojej
publiczności. Oczywiście, w role muzyków wcielili się Beatlesi,
noszący specyficzne stroje i trzymający instrumenty dęte, zaś
widownia składała się przede wszystkim ze znanych postaci. Projekty tych postaci wyglądają na narysowane, ale zastosowano inny trik - zdjęcia poszczególnych osób powiększono do naturalnych rozmiarów,
po czym naklejono je na sztywny karton (by uniknąć problemów
prawnych, wysłano do żyjących osób prośbę o użyczenie
wizerunku).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Sesję zdjęciową zorganizowano w studiu autora fotografii, Michaela Coopera. Odbyła
się ona 30 marca 1967 roku, po dwóch tygodniach przygotowań. W tym
projekcie zwraca uwagę pokaźna liczba szczegółów, więc by
wyłapać wiele z nich warto załatwić sobie wydanie winylowe. Wśród
publiczności orkiestry można zauważyć osobistości, jak
Marilyn Monroe, Bob Dylan, Oscar Wilde, Marlon Brando, Tony Curtis
czy Albert Einstein. Pojawiają się również podobizny Beatlesów w
młodszym wydaniu (co miało zapewne pokazać jak dużą drogę
przeszli w ciągu kilku lat). Początkowo planowano uwzględnić
także obecność Jezusa czy Adolfa Hitlera, ale uznano, że ich
obecność na zdjęciu byłaby zbyt kontrowersyjna i mogłaby wywołać
niesmak u niektórych słuchaczy. Na bębnie stojącym przed składem został wypisany tytuł dzieła, zaś wypełniającą dolną część okładki nazwę zespołu ułożono w pomysłowy sposób z kolorowych kwiatów oraz zielonych liści. Wiele osób nazywa tę okładkę za
najlepszą w historii kapeli, i trudno się temu dziwić. W
kontekście wydania do ciekawych innowacji należało wydrukowanie wszystkich
tekstów z tyłu okładki.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na
albumie zawarto wiele urozmaiconych aranżacji, które w tamtym
czasie musiały wzbudzać szczery podziw. Rozmach i intensywność
tej pracy robiły wręcz powalające wrażenie. Wszystkie nagrania zajęły ponad
400 godzin pracy. Po raz kolejny poszerzono instrumentarium, a kwartet wsparło kilkudziesięciu muzyków sesyjnych -
przykładowo w "A Day in the Life" wystąpiła 40-osobowa orkiestra. Prócz głównej czwórki, na głównych
autorów powodzenia tego przedsięwzięcia wyrośli George Martin (udzielający się też na instrumentach klawiszowych w siedmiu utworach) oraz
technicy studyjni - Geoff Emerick i jego współpracownicy.
Eksperymentowano na wielu płaszczyznach - z przesterem,
kompresowaniem dźwięku czy dodawaniem nietypowych dzięków. W tych
wszystkich pomysłach słychać przede wszystkim inspirację wydanym
kilka miesięcy wcześniej albumem "Pet Sounds" The Beach
Boys, innowacyjnym w kwestii brzmienia czy aranżacji (notabene,
inspirowanym beatlesowskim "Rubber Soul"). "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band" można więc uznać za odpowiedź na artystyczny sukces "Pet Sounds".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Efekty
tych zmagań przeszły najśmielsze oczekiwania wielu recenzentów i
słuchaczy. Podczas gdy parę miesięcy wcześniej pojawiały się
głosy o zawodowym wypaleniu kapeli, tak przy okazji "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band" Beatlesi pokazali, że nie
powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Chwalono bogactwo aranżacji,
twórczą wyobraźnię, nieprzeciętne wykonanie czy spoistość całości. Jego renoma po latach wcale nie osłabła, o czym może świadczyć fakt, że w 2003 roku krążek został sklasyfikowany na 1. miejscu listy <i>500 albumów wszech czasów</i> opracowanej przez czasopismo "Rolling Stone". Nie można było też narzekać na słabe wyniki sprzedaży - w Wielkiej Brytanii płyta przez 148 tygodni utrzymywała się na liście najlepiej kupowanych płyt, zaś w Stanach Zjednoczonych w przeciągu trzech miesięcy
sprzedano 3 miliony egzemplarzy. Nawet Capitol Records docenił klasę
tego wydawnictwa, dzięki czemu zarzucono merkantylne taktyki i po raz pierwszy wydano w Stanach
Zjednoczonych krążek w tej samej wersji co pierwotne wydanie w
Wielkiej Brytanii. Przy okazji tradycja wydawania odmiennych wersji
albumów po obu stronach Atlantyku powoli dobiegała końca. Z
korzyścią dla słuchaczy.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Do
zrealizowania ustalonej muzycznej koncepcji przystąpiono z dużym
pietyzmem. Oprawa graficzna i towarzyszące jej gadżety to jedno, lecz wszyscy starali się, żeby cała związana z Orkiestrą
Sierżanta Pieprza otoczka tworzyła jedną, spójną całość przede
wszystkim pod względem muzycznym. Początek albumu zrealizowano więc
tak, by przypominał zapis występu na żywo, dzięki temu
umieszczono w nim śmiechy i krzyki publiczności czy odgłosy
strojącej się orkiestry. A już od pierwszego nagrania ma się
wrażenie, że utwory czasem przechodzą między sobą w płynny
sposób, co jeszcze bardziej potęguje obcowanie z jednym, pełnym
(co z tego, że bardzo nietypowym?) występem. Czuć najbardziej na początku i końcu krążka, szkoda, że wrażenie to w środku trochę zanika.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zaczyna
się tytułowym "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band".
Jak sugeruje nazwa, jest to tekstowa zapowiedź występu Orkiestry
Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza. Od razu słychać dźwiękowe
bogactwo, które do dziś brzmi całkiem dobrze i nie tak bardzo
archaicznie. Sam kawałek oparto w dużej mierze na mocnej pracy
gitar (czasem przerywanej wejściami sekcji dętej). Przez to sam
Jimi Hendrix bardzo cenił ten numer i rozpoczynał nim czasem swoje
koncerty. Z kolei spokojniejszy "With a Little Help from My
Friends" to bardzo urocza piosenka z przebojową melodią,
świetnym (tak!) śpiewem Ringo i przemyślanym wejściem harmonii
wokalnych. To jedyny przypadek utworu śpiewanego przez Starra, który
nie tylko nie należy do najsłabszych w zestawie, ale wręcz do
najlepszych. Idealnie pasuje do wykonywanych przez niego, beztroskich
kawałków, ale nie popada w banał ani tandetę.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Choć
jeśli chodzi o chwytliwe melodie, to w tej kwestii bezkonkurencyjny
jest zainspirowany przedszkolnym obrazkiem namalowanym przez syna Lennona,
Juliana, "Lucy in the Sky with Diamonds", z momentalnie
zapamiętywalnym refrenem. Stanowi on jedną z najbardziej
psychodelicznych i hipnotycznych kompozycji z tego longplaya<span style="font-style: normal;">,</span><span style="font-style: normal;">
z mieszanym metrum (3/4 dla zwrotki i 4/4 w refrenie) i dopracowaną
aranżacją głęboko przetworzonych brzmień gitary i organów. </span>Ciekawe, że pierwsze litery rzeczowników z tytułu tworzą skrót <i>LSD</i>, ale muzycy zawsze przyznawali, że nie zauważyli tego w czasie tworzenia, a teoria jakoby "Lucy in the Sky with Diamonds" tekstowo nawiązywał do przytoczonego w skrócie narkotyku została wymyślona przez fanów. <span style="font-style: normal;">W
takim otoczeniu </span><span style="font-style: normal;">"</span><span style="font-style: normal;">Getting
Better</span><span style="font-style: normal;">"</span><span style="font-style: normal;">
zaśpiewany przez duet McCartney-Lennon robi za wypełniacz, choć
można w nim pochwalić całkiem niezły podkład basowy
Paula. Ciekawe, że zarówno w tym, jak i poprzednim nagraniu George
gra na tamburynie. </span><span style="font-style: normal;">"</span><span style="font-style: normal;">Fixing
a Hole</span><span style="font-style: normal;">"</span><span style="font-style: normal;">
też nie przynosi wielkiej poprawy i należy (</span>pomimo dźwiękowego przepychu<span style="font-style: normal;">) do najmniej
wyróżniających się chwil na albumie. Obu utworom najbliżej do przeciętniaków, przez co odstają </span>nieco poziomem od reszty.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jako że
słabsze <span style="font-style: normal;">"Getting Better" </span>i "<span style="font-style: normal;">Fixing a Hole" </span>napisał
Paul, w dalszej kolejności niejako rehabilituje się następną kompozycją.
<span style="font-style: normal;">"</span>She's Leaving Home<span style="font-style: normal;">" instrumentalnie </span>łatwo powiązać ze starszym <span style="font-style: normal;">"</span>Eleanor
Rigby<span style="font-style: normal;">"</span>, gdyż spośród
instrumentów słychać jedynie kwartet smyczkowy i harfę (dzięki
czemu pierwszy raz w nagraniu The Beatles zagrała kobieta). I choć
starszy kawałek wypadał dużo ciekawiej, to i tak p<span style="font-style: normal;">łynący
w leniwym tempie i z ciekawą partią wokalną autora (której w refrenie
towarzyszy wyłącznie Lennon)</span> <span style="font-style: normal;">"</span>She's
Leaving Home<span style="font-style: normal;">" można
zaliczyć do udanych. Z kolei "Being for the Benefit of Mr.
Kite!" nieodparcie kojarzy się z podkładem do przedstawienia
cyrkowego (i rzeczywiście zainspirował go plakat cyrkowego show). Warto podkreślić pracę organów, gdyż mamy do czynienia nie ze zwykłą partią, a zaiście kunsztowną sklejką wykonaną przez
George'a Martina. "Being for the Benefit of Mr. Kite!" może podobać się kompozycyjnie, ale
to praca producenta sprawia, że ręce same składają się do oklasków.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;">Mimo wszelkich walorów winylowej strony A, ciekawiej prezentuje się początek drugiej strony, czyli jedyna kompozycja Harrisona - "Within
You Without You", kolejna z utrzymanych w duchu muzyki hinduskiej. Do jej napisania gitarzystę natchnął przede
wszystkim wspomniany wcześniej pobyt w Indiach u boku Ravi'ego
Shankara. Oprócz autora nie zagrał na niej żaden inny członek
zespołu. W zamian dostajemy współpracę George'a (grającego na
sitarze i tamburze i odpowiadającego za partię wokalną) z
hinduskimi muzykami (bez udziału Shankara) i osobami grającymi na smyczkach. Harrison i Martin ciężko pracowali, by w
należyty sposób zsynchronizować smyczkową aranżację producenta
z resztą. Efekt wyszedł doprawdy zachwycający. Muzycy za pomocą
egzotycznych (w większości) instrumentów kreują bardzo kojącą i
niezwykle przyjemną atmosferę, będącej czymś w rodzaju muzycznej
medytacji. Dzieło to ciekawie kontrastuje z następnym w kolejności,
kojarzącym się z przedwojenną muzyką lat 20. bądź 30. "When I'm Sixty
Four", dedykowanym ojcu Paula McCartney'a. Autor ponoć skończył
pisanie na 64-te urodziny ojca, stąd wymowny tytuł.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
porównaniu do wielu zawartych tu propozycji, niewiele ciekawego
odnajduję w i tak całkiem niezłym "Lovely Rita".
Najbardziej wyróżnia się w nim chyba warstwa wokalna, mogąca
przykuć uwagę słuchacza. Zwariowany "Good Morning Good
Morning" to aranżacyjne cudo. Trwa niecałe 3 minuty, a dzieje
się w nim naprawdę sporo. Realizatorzy postanowili pobawić się na całego, wgrywając odgłosy zwierząt (ewidentna inspiracja "Pet
Sounds", szczególnie końcowym "Caroline, No") czy
mieszając ze sobą brzmienie gitar i instrumentów dętych. W środku
pojawia się naprawdę dobre, choć niestety krótkie solo gitarowe
McCartney'a - jeden z najciekawszych punktów utworu. Dużo energii
znalazło się też w repryzie tytułowego nagrania, z ciężkim,
hardrockowym brzmieniem gitar. To najkrótszy kawałek w zestawie,
trwający ok. 80 sekund (a przy tym najprostszy aranżacyjnie), ale
dodający całości wiele spójności. Ponownie pojawiają się odgłosy publiczności, niesłyszalne od dłuższego czasu (czyżby miało to oznaczać, że <i>widownia</i> słucha <i>występu</i> w pełnym skupieniu?).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na
szczególne wyróżnienie bez wątpienia zasługuje końcowy "A
Day in the Life". Powstał on z połączenia dwóch różnych
kompozycji Lennona i McCartney'a. Początek to melancholijna,
zainspirowana nagłówkiem prasowym o samochodowej kraksie ballada z
uczuciowym wokalem pierwszego z nich. Po tym fragmencie słychać
narastającą grę orkiestry, po której wkracza krótsza,
pogodniejsza część Paula. Zaraz potem wracamy do części Johna, utrzymanej w tej
samej konwencji co wcześniej. Po zakończeniu kwestii
wokalu orkiestra zaczyna raz jeszcze grać w coraz bardziej
intensywny sposób, a ostatni akord fortepianu doskonale to wszystko
podsumowuje. Gdy po kilku sekundach wyciszenia sądzimy, że to
koniec, dostajemy kilkadziesiąt sekund przedziwnych, zapętlonych odgłosów.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dzięki
udziałowi licznej orkiestry całość posiada prawdziwie symfoniczny
rozmach, w dobrym tego słowa znaczeniu. Warto w tym nagraniu
podkreślić finezyjną grę Ringo, zdecydowanie jeden z jego
najlepszych popisów. Przy nagrywaniu zastanawiano się jak połączyć
dwie dość odmienne dzieła, więc między zwrotkami Johna a
łącznikiem Paula dodano przerwę i odgłos budzika (co pasowało do
pierwszych następujących zaraz potem słów <i>Woke up, fell out of
bed...</i>). Mimo połączenia, wszystko brzmi zwięźle i
nieprzypadkowo. Nie może zabraknąć słów uznania dla Martina,
który idealnie to wszystko skleił. Beatlesi po raz kolejny
pokazali, że muzyka rockowa nie musi zamykać się w określonych
ramach i może dawać pole do nietuzinkowych eksperymentów. Piękny
finisz, a przy tym jedno z największych dokonań The Beatles,
walczące z "Within You Without You" o miano najbardziej ekscytującego utworu z longplaya.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band" świadczy o ewolucji muzyki
oraz wizerunku Beatlesów. Pod pewnymi względami jest dziełem
wyjątkowym i unikalnym, ale niestety nie wybitnym czy pozbawionym
wad. Dopieszczone i nietypowe aranżacje nie ukryją tego, że pod
względem kompozycji krążek wypada słabiej od poprzedniego
"Revolvera". Na pewno nie posiada tylu świetnych melodii,
ale wiele zawartych na nim momentów zdecydowanie wyróżnia się na plus (z
"A Day in the Life" i "Within You Without You" na
czele). Poza tym wydawnictwo to - wraz z "Rubber
Soul" i "Revolver" - swego czasu dobitnie pokazało jak
wiele w kwestii nagrywania albumów znaczy produkcja i brzmienie. Przełom jaki wywarło w przemyśle muzycznym nie może zostać niezauważony i niedoceniony, więc nawet jeśli ktoś
(jak ja) nie uważa "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band"
za arcydzieło, to mimo wszystko należy się tej płycie szacunek.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VtXl8xAPAtA">Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0C58ttB2-Qg">With a Little Help from My Friends</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=naoknj1ebqI">Lucy in the Sky with Diamonds</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=EGlo9LzmOME">Getting Better</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=UPBd8eHQqIw">Fixing a Hole</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VaBPY78D88g">She's Leaving Home</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=bJVWZy4QOy0">Being for the Benefit of Mr. Kite!</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=HsffxGyY4ck">Within You Without You</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=HCTunqv1Xt4">When I'm Sixty Four</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ysDwR5SIR1Q">Lovely Rita</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=sjb9AxDkwAQ">Good Morning Good Morning</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=aP47nqo2cf4">Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (Reprise)</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=UYeV7jLBXvA">A Day in the Life</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-48009077241854481262019-10-19T00:00:00.000+02:002020-09-07T15:43:19.436+02:00The Beatles - "Revolver" (1966)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFvonNisY57h66R6OvXO3mQTKqgj0ufZNEDKRO4qp4N6GDGeVofah3jUboGHcoInQR3tAzd3cb_cERmrmP-60fCrtWVfG-oDg9QjBJOmBcH8tTidVY58ifbfYlqqm36LlVbUeipn_M5Wk/s1600/7.+Revolver.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFvonNisY57h66R6OvXO3mQTKqgj0ufZNEDKRO4qp4N6GDGeVofah3jUboGHcoInQR3tAzd3cb_cERmrmP-60fCrtWVfG-oDg9QjBJOmBcH8tTidVY58ifbfYlqqm36LlVbUeipn_M5Wk/s320/7.+Revolver.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Rok
1965 muzycy zakończyli trasą po Wielkiej Brytanii, zaś pierwszy
kwartał roku następnego przeznaczyli na zasłużony odpoczynek. W tym
właśnie czasie zaszło kilka przełomowych decyzji, m.in. był to ostatni
rok, w którym występowali regularnie dla publiczności. W związku
z tym w pierwszej kolejności warto odnotować wystąpienie z 1 maja,
kiedy to odbył się zagrany dla 10-tysięcznej widowni koncert na
stadionie Wembley w Londynie, w ramach nagród magazynu muzycznego New Musical Express.
Jak się okazało, był to ostatni występ The Beatles w Wielkiej
Brytanii (nie licząc nietypowego wykonania na dachu siedziby Apple
Records w 1969 roku).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
W
czerwcu i lipcu odbyła się ostatnia światowa trasa kapeli,
obejmująca wizytę w Niemczech, Japonii i Filipinach. Wspomnianą
trasę rozpoczęli od przyjazdu do Niemiec, gdzie w dniach 24-27
czerwca dali trzy koncerty. Chłopaki pierwszy raz od kilku lat mieli
okazję odwiedzić Hamburg i spotkać się z dawnymi znajomymi
mieszkającymi w tym mieście. Stamtąd udali się do Tokio, gdzie
mieli zagrać w hali zwanej Budokan, będącej areną walk zawodników
sumo. Wywołało to falę protestów wśród nacjonalistycznie
usposobionych mieszkańców, ponieważ sala ta była przeznaczona do
przeżyć duchowych i zarezerwowana wyłącznie na pokazy sztuk
walki. Policja miała więc pełne ręce roboty. By zapewnić sobie
bezpieczeństwo, Beatlesi nie opuszczali pokoju hotelowego bez
policyjnej eskorty. Także w czasie koncertów wśród widowni
znajdował się tłum tajniaków, mających zapewnić, że w tym
czasie muzykom nic złego się nie stanie. Pogróżki nie
przeszkodziły im wystąpić w Budokanie (3 występy w dniach 30
czerwca-2 lipca), a i na niską frekwencję nie można było
narzekać.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Wydarzenia
z Japonii nie były jednak niczym szczególnym w porównaniu do
przygody na Filipinach. Już od początku przyjazdu z obu stron wyczuwano negatywne wibracje, a
</span><i><span style="font-weight: normal;">legendarnej czwórki</span></i><span style="font-weight: normal;">
nie traktowano z szacunkiem. Po wylądowaniu w Manili chłopaków
praktycznie porwali członkowie samozwańczej straży obywatelskiej,
którzy zawieźli ich na swój jacht. Wkrótce potem ż</span><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">ona
dyktatora Filipin, Imelda Marcos, zaprosiła zespół na przyjęcie,</span></span><span style="font-weight: normal;">
zaś lokalna prasa ogłosiła, że grupa odwiedzi prezydenta
Ferdinanda Marcosa i jego rodzinę w Pałacu Prezydenckim. Problem w
tym, że Beatlesów nikt wcześniej o tym nie poinformował, przez co
zrezygnowali z oficjalnej wizyty, ciesząc się dniem wolnym od pracy
- a tych nie mieli zbyt wiele. Po tym jak nie stawili się oni na
przyjęciu, gazety ogłosiły, że zespół wystawił rodzinę
dyktatora do wiatru, co wywołało wybuch niezadowolenia społecznego
i zostało odebrane jako zniewaga oraz brak poszanowania.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Takie
zagranie okazało się początkiem nieprzyjemnych wydarzeń: w hotelu ignorowano prośby muzyków, organizator dwóch
koncertów, granych 4 lipca przed 80-tysięczną publiką, odmawiał im zapłaty, a na lotnisku, kiedy usiłowali oni dotrzeć na samolot
do Indii, zostały wyłączone ruchome schody. Początek lotu również nie odbył się bez komplikacji, ponieważ kazano kilku osobom, w tym
menedżerowi Brianowi Epsteinowi, wysiąść z samolotu, po czym
zabrano im pieniądze zarobione przez grupę dzięki koncertom. Ringo
nazwał później ten pobyt </span><i><span style="font-weight: normal;">najstraszniejszym,
co mu się w życiu przydarzyło</span></i><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">,
a nikt z otoczenia The Beatles nie ukrywał, że znienawidził</span></span><span style="font-weight: normal;">
ten kraj. Warto dodać, że 6 lipca muzycy wylądowali w Indiach w ramach odstresowania się po tych niesławnych
wydarzeniach. Nic dziwnego, że zszargane nerwy podczas tras,
zmęczenie występowaniem, a także ogromną popularnością i
ciążącą na niej presją, przyczyniły się wkrótce do
zaniechania koncertowania przez Beatlesów. A niesłynna wizyta na
Filipinach nie była ostatnim groźnym incydentem w kontekście ich
występów przez publicznością.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jeszcze
przed niezbyt udaną z wiadomych powodów trasą koncertową Beatlesi
zabrali się do nagrania siódmej płyty studyjnej. Trzymiesięczna przerwa na
początku 1966 roku dała im sposobność na spokojne zebranie nowych
pomysłów. Sesje trwały od 6 kwietnia do 21 czerwca. Większość
tego czasu kwartet spędził w studiu przy Abbey Road pracując nad kolejnym materiałem, który ostatecznie ukazał się 5 sierpnia i wywrócił do
góry nogami ówczesne postrzeganie nagrywania muzyki. Przy okazji "Rubber
Soul" zauważalny był niemały postęp względem poprzednich
wydawnictw w kontekście dopracowywania i urozmaicania swoich
utworów, a jego następca, nazwany "Revolver", poszedł co
najmniej o krok dalej. To kontynuacja patentów z wcześniejszego
dzieła, ale wzbogacona o nowe rozwiązania. Nie bez powodu nazywa
się go kamieniem milowym w historii muzyki rozrywkowej.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przy
okazji rejestrowania materiału na ten krążek znów zmieniły się warunki pracy.
Wcześniejsze sesje nagraniowe grupy były dość szybkie i
zorganizowane, a każdy wolny lub zaplanowany dzień sprowadzał się w większości do
paru kilkugodzinnych posiedzeń, jednak pracując nad "Revolver"
kapela często przesiadywała do białego rana, próbując uzyskać
właściwe brzmienie, którego nikt nie będzie mógł odtworzyć ani
podrobić. Nic dziwnego, że kompozycji z nieopublikowanego jeszcze
wtedy albumu nie zagrano ani na wspomnianym wcześniej występie w
Wielkiej Brytanii ani na późniejszej czerwcowo-lipcowej trasie. W
1966 roku twórcy nie myśleli o materiale nadającym się do grania
dla publiczności. Wręcz przeciwnie - "Revolver" to
longplay pełen subtelnych modulacji, studyjnych niuansów czy
produkcyjnych sztuczek, daleko wykraczający ponad to, co tworzyli
jeszcze dwa lata wcześniej.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jako że
wiele innowacyjnych aranżacji i studyjnych obróbek zajęło sporo
czasu i wysiłku, nikt nie podołałby
odtworzeniu tego wszystkiego na żywo. Choć przy tak dużej ilości
wrzasku i histerii, jaka miała miejsce przy występach kapeli, mało
kto z widowni mógłby usłyszeć ewentualne smaczki. Śmiało można
powiedzieć, że podział Beatlesów na żywo i w studiu stał się
jeszcze bardziej widoczny i wydawało się, że ma się do czynienia z
dwoma różnymi zespołami. Już ta informacja pokazuje jak nową
jakość wnieśli do muzyki The Beatles dzięki swym eksperymentom. A
tych na opisywanej płycie na pewno nie brakuje. Do tego, z<span style="font-weight: normal;">nów dominuje eklektyzm i zróżnicowanie repertuaru, jeszcze większe niż na </span><span style="font-weight: normal;">"</span><span style="font-weight: normal;">Rubber Soul</span><span style="font-weight: normal;">"</span><span style="font-weight: normal;">.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">O ile na poprzedniku psychodeliczne wpływy nie były aż tak
widoczne, tak </span><span style="font-weight: normal;">"Revolver"
śmiało wpisuje się w nurt rocka psychodelicznego, który w drugiej
połowie lat 60. (również za sprawą Beatlesów) odnosił swoje
największe triumfy. Zadziwiały nie tylko teksty, pełne odniesień
do przyjmowanych substancji (jak w "Got to Get You into My Life"
czy "She Said She Said"), ale wrażenie robiła przede
wszystkim sama muzyka. Narkotyczne wizje postrzegania rzeczywistości
w znaczącym stopniu przeniknęły do twórczości grupy, dzięki
czemu zaczęto szukać różnych sposobów na uzyskanie świeżych
efektów nagrywania i obróbki dźwięku czy przesuwanie granicy w
kontekście uzyskiwania unikalnego brzmienia. Wszystkie elementy
zawartości dzieła, choć pozornie od siebie różne, tworzą spójną, nierozerwalną i przekonującą całość. A
wszystko opatrzone pieczołowitą produkcją George'a Martina, bez
którego - ponownie - krążek miałby zupełnie inny (mniemam, że
dużo mniej intrygujący) kształt i nie byłby tak ponadczasowy.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mniej
więcej w tamtym czasie zespół zaczął tworzyć specjalne klipy promocyjne do swoich kompozycji. Chłopaki uważali, że przy tak dużej popularności i rozpoznawalności, jaką wtedy posiadali, regularne
chodzenie do telewizji w celu promocji płyt mija się z celem, więc na tę okazję postanowiono nakręcić filmiki wysyłane następnie stacjom telewizyjnym na całym świecie.
Dzięki temu muzycy mogli bardziej skupić się na innych aspektach
działalności. Obecnie kręcenie takich klipów w celu promocji
singla jest standardem, ale wtedy była to nowość. Tym samym
Beatlesi zapoczątkowali kręcenie takich filmików, co w pewnym
sensie zainicjowało pomysł powstałej 15 lat później stacji
muzycznej MTV, zbierającej i puszczającej widzom najnowsze (i starsze) przeboje. Klipy The Beatles nie miały jeszcze rozmachu powstałych kilka lat później teledysków, a i czas przeznaczony na ich kręcenie był niewielki - w końcu w motywach leżących u ich powstania chodziło o zaoszczędzenie czasu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Okładkę
wykonał dawny znajomy kwartetu z kręgu hamburskich fanów - Klaus
Voormann. Jej projekt oparto o rysunek w który wklejono kilkanaście
fotografii Paula, Johna, George'a i Ringo. To jedno z tych dzieł, w
których wychwycenie wszystkich niuansów wymaga nie tylko dokładnego
wpatrzenia się w okładkę, ale także nadzwyczajnej znajomości otoczenia formacji
(np. wśród włosów Harrisona pojawia się zdjęcie autora).
Przemysł muzyczny docenił klasę i nietypowe podejście do
projektu, w związku z czym Voorman otrzymał za swoją robotę nagrodę Grammy w kategorii </span><i><span style="font-weight: normal;">najlepsza
okładka 1966 roku</span></i><span style="font-weight: normal;">. Całkiem zasłużenie, bo w omawianym projekcie widać ogrom pracy dokonany przez grafika. Obrazek ten, podobnie jak zawartość którą zdobi, do dziś zachwyca pomysłowością i oryginalnością.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jako że nowy produkt The Beatles po raz kolejny poszedł pod nożyczki wytwórni Capitol Records, wydanie amerykańskie znów wypadło słabiej. Okrojono wersję europejską poprzez
pominięcie "I'm Only Sleeping", "And Your Bird Can
Sing" i "Doctor Robert". W zamian trafiły one -
podobnie jak utwory brakujące na amerykańskich wydaniach "Help!"
i "Rubber Soul", a także zawartość singla "We Can
Work It Out"/"Day Tripper" - na kompilację "Yesterday
and Today". Tamtejsi wielbiciele nie mieli jednak powodów do
narzekania, bowiem kompilacja ta została wydana dużo wcześniej niż
"Revolver" (20 czerwca), więc to amerykańscy słuchacze
jako pierwsi mieli okazję zapoznać się z trzema wyżej
wymienionymi kompozycjami.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Dwa
miesiące przed ukazaniem się albumu, 10 czerwca, pojawił się
singiel z dwoma utworami z tej samej sesji - nie dostały się one na
pełnoprawne wydawnictwo, ale niejako zapowiadały jego zawartość. "Paperback Writer" to jeden z pierwszych prawdziwie
hardrockowych kawałków w historii, oparty w większości na jednym
akordzie i posiadający niezwykle chwytliwą melodię. Mimo że to
piosenka McCartney'a, da się znaleźć wspólne powiązania z
wcześniejszym "Day Tripper" Lennona, przede wszystkim w
jego ciężkości i dynamiczności. Z kolei zagrany w mozolnym tempie
"Rain", dzięki swojemu hipnotyzującemu klimatowi, ma w
sobie dużo więcej z psychodelii. Mamy tu różnorodną, </span><i><span style="font-weight: normal;">mętną</span></i><span style="font-weight: normal;">
warstwę wokalną i pomysłowe zwolnienie w refrenie, a już absolutnie
rewelacyjnie wypada uwypuklona, bardzo wyróżniająca się partia
basu. Oba utwory byłyby mocnymi punktami krążka, choć przecież i
tych jest na "Revolver" całe zatrzęsienie.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Longplay
promował drugi w historii grupy singiel z podwójną stroną A - "Eleanor
Rigby"/"Yellow Submarine". Wybór bardzo
reprezentatywny, bo przedstawiający dwie z najbardziej nietypowych
kompozycji w zestawie. "Eleanor Rigby" to najkrócej mówiąc
kontynuacja koncepcji z "Yesterday", w tym przypadku
połączenie głosu McCartney'a z aranżacją wyłącznie
na instrumenty smyczkowe. Paul śpiewa główną partię w dość
beznamiętny sposób, zaś udział innych członków kapeli ogranicza
się do zaśpiewania chórków. Przyznam, że eksperyment ten wypada
według mnie jeszcze bardziej niesamowicie niż w przypadku
"Yesterday" i do dziś zachwyca aranżacyjną płynnością
czy rozsądnym podziałem instrumentów oraz wokali. To jedna z tych
genialnych kompozycji The Beatles, którym definitywnie warto
poświęcić więcej uwagi.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">"Yellow
Submarine" został pierwotnie pomyślany jako piosenka przemawiająca
do dziecięcej wyobraźni, dlatego rola głównego wokalisty przypadła Ringo, uważanemu powszechnie za najsympatyczniejszego człowieka z całej czwórki. Dzięki temu dostaliśmy pierwszy utwór z udziałem
wokalnym Starra, który naprawdę zasługuje na uwagę. Udało się w nim przemycić różne, dopasowane do zawartości tekstowej sztuczki
studyjne, typu </span><i><span style="font-weight: normal;">improwizowany</span></i><span style="font-weight: normal;">
dialog załogi statku, pluskanie czy krótki udział orkiestry dętej.
Bez tych dodatków pozostałby prosty, lecz i tak uroczy przebój z
momentalnie przyswajalnym refrenem, pozostającym w głowie jeszcze
kilka dni od momentu przesłuchania. Nie dziwi fakt, że to "Yellow
Submarine" jest najbardziej znanym fragmentem dzieła i najsłynniejszym spośród śpiewanych przez Starra. Warto
podkreślić, że oprócz zespołu w jego nagranie włączyło się
wiele ich znajomych, wśród których znaleźli się m.in. Neil
Aspinall, Geoff Emerick, George Martin, Brian Jones i Marianne
Faithfull. Słychać, że takie zgromadzenie musiało znakomicie
bawić się w trakcie nagrywania.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Naturalnie,
w reszcie repertuaru możemy liczyć na więcej zaskoczeń.
Otwierający całość, świetny "Taxman", będący
tekstowym, uszczypliwym rozliczeniem George'a Harrisona z
absurdalnym, stosowanym w Wielkiej Brytanii systemem podatkowym (w
tekście użył nawet prawdziwych nazwisk: aktualnego premiera,
Harolda Wilsona, oraz lidera opozycji, Edwarda Heatha - pierwszy taki
przypadek w historii The Beatles), zaskakuje naprawdę ciężkim
brzmieniem gitarowym, w tym znakomitym, ostrym solem gitarowym, wyjątkowo wykonanym przez Paula. Co ciekawe, pierwszy i ostatni raz kompozycja George'a została umieszczona na pierwszym miejscu w kolejności tracklisty. Słusznie, bo daje ona potrzebnego kopa na starcie. W leniwie płynącym "I'm Only Sleeping" do niewątpliwych
atrakcji należy nie tylko znakomity wokal Lennona, ale i zastosowana
tu zabawa z odwracaniem taśmy, w tym przypadku puszczona od tyłu
solówka gitarowa. Z kolei dość intensywny "She Said She Said"
zaskakuje zmianami rytmu i nieprzeciętnymi partiami perkusji. Przy
tym zawiera jedną z najbardziej przebojowych melodii z "Revolver". Co ciekawe, w ogóle nie udziela się w nim McCartney.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Niesamowicie
prezentuje się kolejne dzieło Harrisona - "Love You To".
To pierwsze nagranie </span>tak wyraźnie <span style="font-weight: normal;">pokazujące jego zamiłowanie do
muzyki indyjskiej. W "Norwegian Wood (This Bird Has Flown)"
sitar był zaledwie nietypowym dodatkiem, na którym George zagrał w podobny sposób jak w przypadku gitary elektrycznej, lecz od tego czasu gitarzysta zdążył nauczyć się
w jaki sposób wydobywać właściwe dźwięki z tego instrumentu. W
"Love You To" słychać ten postęp, a Harrison odgrywa na sitarze niesamowite partie, w związku z czym otrzymujemy fascynujący, mocno pachnący orientalnym klimatem rezultat. </span>Przy okazji czuć spory postęp w kontekście tworzenia - to pierwsze tak świadome i porywające dzieło George'a (choć podobnie mogę ocenić "Taxman"), nie przypominające a<span style="font-weight: normal;">bsolutnie
niczego, co wcześniej nagrał ten zespół. Dla odmiany, "Here,
There and Everywhere" to typowo beatlesowska, niesamowita
</span><span style="font-weight: normal;">przytulanka</span><span style="font-weight: normal;"> od McCartney'a, z prześliczną melodią, niesamowicie zgranymi
wielogłosami (wysuniętymi w miksie jeszcze bardziej niż w
przypadku "Michelle") i dostojnym wokalem Paula. To
zdecydowanie najładniejszy fragment tego zestawu. Zarówno
McCartney, jak i Lennon, którzy niejednokrotnie podchodzili krytycznie do swoich piosenek, mówili o nim w samych superlatywach i
podawali jego przykład w kontekście swoich ulubionych kawałków.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Stronę
B otwiera zdecydowanie najmniej ciekawy, radosny "Good Day
Sunshine". Może nie odstawałby specjalnie od reszty (zwrotki
są całkiem dobre), gdyby nie irytujący refren, który im bliżej
końca, tym jest wyżej śpiewany, a tym samym staje się coraz
bardziej nieznośny. Przez to utwór, mimo wymownie optymistycznego tekstu, nie do
końca wprawia w dobry nastrój. Do znakomitego poziomu powracamy w
żwawym, jednym z najbardziej oszczędnych w aranżacji "And Your Bird Can Sing", rozpoczętym efektowną współpracą gitar widoczną w początkowej solówce, powracającej jeszcze dwukrotnie
w późniejszej części nagrania. Jeśli dodać do tego dopasowaną
grę sekcji rytmicznej i kolejną powalającą melodię, wychodzi
jedna z lepszych kompozycji na albumie. Niczego nie można też
zarzucić kolejnej zgrabnej balladzie Paula "For No One", w
tym wypadku nie tyle uroczej, co dość ponurej. Na pewno pięknej.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">Zdecydowanie
rockowy, </span></span><i><span style="font-weight: normal;">narkotyczny</span></i><span style="font-weight: normal;">
"Doctor Robert" Lennona wyróżnia się całkiem fajnym
zwolnieniem w refrenie, niewiele słabszym od tego w singlowym
"Rain". "I Want to Tell You" to zdecydowanie
najmniej ciekawa propozycja od Harrisona (w ogóle warto zauważyć,
że gitarzysta po raz pierwszy dostarczył aż trzy utwory) - sama w
sobie całkiem niezła, z fajnie działającym pianinem w tle (na
którym zagrał Paul) i naprawdę dobrym wokalem, ale na tle wielu
innych mniej wyrazista. Za to "Got to Get You Into My Life"
zwraca uwagę odważnym wykorzystaniem trąbki i saksofonu,
odgrywających kluczową rolę i wchodzących w świetną interakcję
z resztą instrumentów. A finałowy, oparty na hipnotycznym rytmie
"Tomorrow Never Knows" to najbardziej psychodeliczny
kawałek w tym zestawie, a z całej dotychczasowej twórczości na pewno
najdziwniejszy, najbardziej odjechany i najmniej przystępny (a jak
na standardy muzyki popularnej wręcz awangardowy). W tekście,
napisanym przez Lennona na początku 1966 roku po eksperymentach z
LSD, roi się od odniesień do "Tybetańskiej Księgi Umarłych",
czyli buddyjskiego tekstu odczytywanego zmarłym i umierającym
podczas rytuałów.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mimo
tego, że "Tomorrow Never Knows" trwa niecałe 3 minuty, to
dzieje się w nim tak wiele, że nawet po kilku przesłuchaniach
ciężko ogarnąć wszystko, co tutaj zawarto. To przede wszystkim
pokaz wielu produkcyjnych sztuczek i zmiksowanych przez Martina
efektów dźwiękowych (jak np. przetworzony fragmentami głos
Lennona czy nakładane na siebie pętle dźwiękowe, nagrane
oddzielnie przez każdego z Beatlesów), które śmiało wyprzedziły
swój czas. A przecież nie można zapomnieć o odpowiedniej,
transowej grze sekcji rytmicznej. To nad tym kawałkiem pracowano
najdłużej, ale efekty okazały się imponujące. W pewnym stopniu podsumowuje
on (jako ostatni z zestawu) wielką chęć eksperymentowania i
szokowania publiczności. Faktycznie - tak innowacyjne w 1966 roku nagranie musiało szokować ówczesnych słuchaczy.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ciężko
o większy pokaz kreatywności i nieprzeciętnej wyobraźni członków
The Beatles niż w przypadku "Revolver". Dla mnie to opus
magnum twórczości kapeli, a zarazem płyta zadziwiająca
aranżacyjnym bogactwem, różnorodnością, niejednoznacznością i
- przede wszystkim - kapitalnymi (w dużej mierze) kompozycjami, z
których o większości trudno zapomnieć. Muzycy postawili na
nieprzewidywalność i eksperymentowanie na dużą skalę, co
zdecydowanie się opłaciło, a przy tym wywarło wielki wpływ na
dalszy rozwój muzyki rockowej. Pozycja wyjątkowa i niezwykle
przemyślana. Przy tym idealna na pierwszy kontakt z twórczością
The Beatles. Na granicy arcydzieła.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 9/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=l0zaebtU-CA">Taxman</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=wbxTlxuECJA">Eleanor Rigby</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=BT5j9OQ7Sh0">I'm Only Sleeping</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=s1X-q7MweIc">Love You To</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=xdcSFVXd3MU">Here, There and Everywhere</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=RhoprlMxteE">Yellow Submarine</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=rLzfo59AdEc">She Said She Said</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=6e01nNA02vw">Good Day Sunshine</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Uq0aeEYLkIE">And Your Bird Can Sing</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ELlLIwhvknk">For No One</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Tb9L3iAUhc0">Doctor Robert</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7kXusIyqQ2o">I Want to Tell You</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=r95-7zfgtLw">Got to Get You Into My Life</a> (George Harrison)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=pHNbHn3i9S4">Tomorrow Never Knows</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-15351546169596295512019-10-12T00:00:00.000+02:002019-12-09T12:49:29.121+01:00The Beatles - "Rubber Soul" (1965)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbDYEn1iLHhCkMMX2yjEl8VKGS_wHkYAK1tKAn_X63_NhY_dxIAZjOdu9RYLn0g5VmH7seUrAO4hxt-7fMXfDA2AmJ852EzLM3CFjY7MzOuJMHozokf29wZYLkF0N5QrPU9eZDJUupK5Y/s1600/6.+Rubber+Soul.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbDYEn1iLHhCkMMX2yjEl8VKGS_wHkYAK1tKAn_X63_NhY_dxIAZjOdu9RYLn0g5VmH7seUrAO4hxt-7fMXfDA2AmJ852EzLM3CFjY7MzOuJMHozokf29wZYLkF0N5QrPU9eZDJUupK5Y/s320/6.+Rubber+Soul.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Na skutek niebywałej popularności, w połowie lat 60. Beatlesi wciąż intensywnie koncertowali. 13 sierpnia 1965 roku wylecieli na kolejną, obejmującą 16 występów trasę po Stanach Zjednoczonych, która mimo że trwała zaledwie 2,5 tygodnia, to ponownie zapisała się w historii muzyki. Największą sensacją okazał się legendarny koncert z 15 sierpnia na stadionie bejsbolowym Shea Stadium. Zebrano wtedy rekordową publiczność, obejmującą co najmniej 55 tysięcy ludzi. Mimo pokaźnych nakładów finansowych przeznaczonych na występ, cały dochód z tego przedsięwzięcia, czyli ponad 300 tysięcy dolarów, spokojnie pozwolił na pokrycie kosztów i zarobienie pieniędzy. W tamtym kraju frekwencję pobił dopiero występ Led Zeppelin na Florydzie z 1973 roku, kiedy to zebrało się ponad 56 tysięcy widzów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Słynny występ <i>legendarnej czwórki</i> nie obył się bez problemów. Firma Vox wyprodukowała 100-watowe wzmacniacze na potrzeby amerykańskiego tournée, jednak system nagłaśniający okazał się niedostatecznie solidny, by zagłuszyć widownię na ogromnym stadionie. Ze względu na słabe nagłośnienie, słychać było jedynie pisk widzów, a muzycy po raz kolejny musieli grać, nie słysząc siebie nawzajem. Mimo tych braków, show na Shea Stadium wciąż pozostaje jednym z najsłynniejszych wystąpień The Beatles. Niełatwo zauważyć, że o ile na początku 1964 roku umożliwili oni brytyjskim grupom koncertowanie po Stanach Zjednoczonych, tak półtora roku później zainicjowali na poważnie występowanie kapel na stadionach dla tak licznej (a w późniejszych latach liczącej coraz więcej osób) widowni zebranej w jednym miejscu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejne istotne dla muzyków wydarzenie nastąpiło 27 sierpnia, bowiem tego dnia poznali oni jedną z najważniejszych ikon popkultury XX wieku - Elvisa Presley'a. Dziennikarz magazynu muzycznego NME (skrót od <i>New Musical Express</i>) Chris Hutchins umożliwił im wizytę w posiadłości Elvisa, znajdującej się w Beverly Hills. Chłopaki wraz z grupą najbliższych znajomych udali się do niej i spędzili 3 godziny w towarzystwie Presley'a. Oprócz konwersacji, pojamowali wspólnie czy zaśpiewali razem kilka piosenek, głównie z obszaru bluesa i country. Cała impreza mogła należeć do pomyślnych, jednak po pewnym czasie muzycy patrzeli na to spotkanie z dystansem. Po latach dowiedzieli się oni, że Elvis próbował zablokować pierwszy przyjazd The Beatles do USA, co musiało być dla nich niemałym rozczarowaniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W Stanach Zjednoczonych fascynacja Beatlesami wcale nie zmalała - do tego stopnia, że popularna stacja ABC rozpoczęła we wrześniu wyświetlanie serialu animowanego o zespole (pod niewymyślnym, acz wielce wymownym tytułem "The Beatles"), cieszącego się swego czasu niesłabnącym zainteresowaniem, szczególnie wśród najmłodszych. Każdy z odcinków posiadał tytuł zaczerpnięty z singla kapeli, zaś akcja konkretnego epizodu opierała się w dużej mierze na tekście danej piosenki. Do 21 października 1967 roku powstało 39 odcinków. Zaś pobyt chłopaków w Stanach Zjednoczonych dobiegł końca 2 września, a dzień później znajdowali się już w Wielkiej Brytanii. Następne miesiące spędzili przede wszystkim na pisaniu materiału i pracy w studiu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nowy longplay został nagrany zaledwie 4 tygodnie, aby zdążyć z wydaniem przed Gwiazdką. 3 Udało się to, na skutek wyrobienia się w dacie premiery 3 grudnia 1965 roku. Czytając tę informację łatwo skojarzyć, że rok wcześniej miała miejsce podobna sytuacja w przypadku "Beatles for Sale", z tym, że nowszy krążek okazał się o wiele lepszy i był kolejnym znaczącym krokiem naprzód w twórczości kapeli. Sposób nagrywania "Rubber Soul" znacząco różnił się od poprzednich albumów - 14 sesji nagraniowych (od 12 października do 11 listopada) zostało z góry zaplanowanych na dany okres, przez co nie wciskano ich w trakcie czasu wolnego od występów bądź kręcenia filmów. Dzięki temu uniknięto bałaganu i w lepszy sposób dopracowano konkretne utwory. To wszystko słychać już od pierwszego dźwięku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Szóste (według brytyjskiej kolejności) długogrające dzieło studyjne okazało się wyjątkowe z wielu powodów. Przenieśmy się w tym momencie do drugiej połowy roku 1965 roku. Beatlesi byli na absolutnym szczycie i wydaje mi się, że mogliby jeszcze przez kilka dobrych lat pisać krótkie, chwytliwe piosenki utrzymane w duchu pierwszych płyt, a i tak mogliby liczyć na wielkie zainteresowanie. Wybrali jednak ścieżkę poszukiwań, postępu i urozmaicania swoich kompozycji. Do tego, w tamtym momencie ostatecznie zrezygnowali z nagrywania przeróbek, stawiając wyłącznie na swój repertuar. Zasługuje to na wielki szacunek, ponieważ twórczo nie poszli oni na łatwiznę i wykazali się większą dojrzałością niż ktokolwiek mógłby się tego po nich spodziewać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Choć przecież już na "Help!" mieliśmy pierwsze ślady takich wyjątkowych pomysłów. Nieśmiała, choć zauważalna zapowiedź w postaci "You've Got to Hide Your Love Away", "Ticket to Ride" i - przede wszystkim - "Yesterday" zrobiła swoje, a muzycy postanowili kontynuować ścieżkę zapoczątkowaną przez tamte utwory. Słychać, że powoli mija ten młodzieńczy, beztroski okres w ich twórczości, a wkracza ten dojrzały i w pełni ukształtowany. Chłopaki kombinują, prześcigają się w różnych koncepcjach i przywiązują sporą wagę do aranżacji, tak by konkretny kawałek czymś się wyróżniał (w większości przypadków się to udało). Dzięki temu krążek odniósł ogromny sukces nie tylko na polu komercyjnym. Po latach okrzyknięto go znaczącym sukcesem artystycznym, inicjującym etap wielkiego rozwoju Beatlesów i stanowiącym kluczowy punkt odniesienia dla następnych dzieł. O czysto muzycznym wpływie na innych twórców chyba nie trzeba nawet wspominać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wydaje się też, że ten album lepiej przetrwał próbę czasu i obecnie wypada mniej staroświecko od poprzednich (w końcu mówimy o nagraniach sprzed niemalże 55 lat). Wcześniejsze płyty, przy wszelkich swoich zaletach, zawsze miały w sobie coś archaicznego, co nawet po kilku(nastu) latach dawało się odczuć jako te nagrania sprzed pewnej epoki, jednak pod tym względem na "Rubber Soul" słychać nową jakość. Nie tylko w brzmieniu. Wprawne ucho wychwyci, że nie są to nowe nagrania, co... tylko przemawia na korzyść całości. Według mnie przy dzisiejszej technice wszelkie smaczki produkcyjne nie byłyby tak dobrze słyszalne. Jeśli dodamy do tego fakt, że longplay brzmi bardziej nowocześnie, nawet od zaledwie 4 miesiące starszego "Help!", to otrzymujemy naprawdę wartościowy produkt. Nie dziwne, że ówcześni krytycy i słuchacze, przyzwyczajeni do beztroskiej muzyki Beatlesów, byli nieźle zaskoczeni tym, co otrzymali.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
George Martin jak zwykle stanął na wysokości zadania, a jego nieocenione wsparcie pomogło nadać krążkowi odpowiedni kształt. Tradycyjnie niepozbawiony wad w postaci słabszych kompozycji, ale poza tym bardziej przemyślany i urozmaicony od poprzednich. Już kiedyś o tym wspominałem, ale warto powtórzyć to jeszcze raz - przy wszelkich twórczych zdolnościach Lennona, McCartney'a i Harrisona nie byłoby The Beatles w takim kształcie jaki obecnie znany, gdyby nie George Martin. To wszystko najbardziej słychać właśnie od czasu recenzowanej płyty. Ciężko pominąć jego wkład w pierwsze wydawnictwa (sam George udzielał się tam też okazjonalnie w formie instrumentalnej), w tym w aranżację "Yesterday", jednak dopiero od "Rubber Soul" współpraca na linii producent-muzycy zaczęła przynosić naprawdę znaczące korzyści, zarówno dla zespołu, jak i słuchaczy. Od tej recenzji można więc przygotowywać się na niejednokrotne zachwyty z mojej strony co do pracy producenta.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co do materiału, to mamy tu mieszankę różnych stylów. Twórcy sięgają po różnorakie inspiracje, co niekiedy daje imponujący rezultat. Znalazło się trochę folku, psychodelii, brzmień orientalnych, tradycyjnie pojawia się też pop i odrobina rock and rolla. Wpływy tego ostatniego są coraz mniej widoczne, a z kolejnymi latami niemalże zniknęły i już na tym przykładzie widać, że większa prostota daje miejsce dla bogatszych aranżacji i ambitnych inspiracji. Nagranie w pełni autorskiego, bardzo dobrego dzieła (dla wielu wręcz rewelacyjnego), utrzymanego na wysokim poziomie i zawierającego więcej urozmaiceń niż wcześniejsze wydawnictwa sprawiło, że "Rubber Soul" wywrócił do góry nogami postrzeganie nagrywania płyt długogrających i całkowicie zmienił oblicze muzyki rockowej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Beatlesi już wcześniej podnieśli znaczenie albumów kosztem singli (nagrywając w pełni autorski "A Hard Day's Night" czy kusząc megapopularnymi singlami do sięgnięcia po więcej i kupienia dłuższych wydawnictw), jednak wydaje mi się, że dopiero opisywane dzieło zatarło tę granicę. Wielu twórców, w tym The Beatles, już niedługo zaprzestało tak często wypuszczać nowy materiał (w tamtym czasie regułą były dwa dłuższe krążki na rok), w zamian nagrywając bardziej przemyślane dzieła i często nie będąc pod dyktaturą danej wytwórni. Oczywiście wiele zależy też od poziomu samych kompozycji, a późniejsza historia dowiodła, że nagrany na szybko album okazał się niekiedy lepszy niż dopieszczane miesiącami dzieła (wystarczy przytoczyć choćby debiuty Black Sabbath i Led Zeppelin), jednak polityka wydawców płytowych pierwszej połowy lat 60. doprowadzała do tego, że często na longplayach umieszczano zwykłe odrzuty, byle zapełnić czymś całość do przyzwoitych 30 minut. To głównie za sprawą "Rubber Soul" słynna czwórka z Liverpoolu dokonała poważnego przełomu w muzyce popularnej. A przecież nie był to koniec nowatorskich aspektów wprowadzonych do muzyki przez The Beatles.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Patrząc na to wszystko, aż dziw bierze, że taki materiał ukazał się już 4 miesiące po poprzednim "Help!", chociaż wciąż można na nim znaleźć pewne odniesienia do starszych wydawnictw, w związku z czym stanowi on wraz z poprzednikiem okres przejściowy między pierwotnym stylem a tym w pełni eksperymentalnym. Nie da się ukryć, że w kontekście tworzenia i muzycznych poszukiwań wielką rolę odegrały narkotyki, do czego po latach muzycy otwarcie się przyznawali. Być może to właśnie przyjmowanie różnych substancji nasiliło u nich skłonność do autorefleksji czy przywiązywania większej wagi do warstwy tekstowej. Od tego czasu w tekstach nie brakowało różnych narkotycznych czy symbolicznych odniesień, także warstwa muzyczna stała się bardziej psychodeliczna, odjechana i nieprzewidywalna. Ponownie - z pożytkiem dla wszystkich.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nawet pod względem okładki poczyniono postęp. Zdjęcie wygląda na dużo bardziej psychodeliczne i nietypowe od poprzednich, jakby muzycy (a także ich fotograf - ponownie Robert Freeman) znajdowali się w narkotykowym transie. Ich twarze, uwiecznione od dołu przez obiektyw typu <i>rybie oko</i>, wyglądają na nieco zniekształcone i wydaje się jakby każdy z nich patrzył w inną stronę. Na okładce oczywiście widnieje tytuł dzieła, ale brak przy tym nazwy zespołu, co również było innowacją. Chłopaki spokojnie mogli sobie pozwolić na takie zagranie, bo mieli tak rozpoznawalny wygląd, że wszyscy odwiedzający sklepy muzyczne wiedzieli z czyją twórczością mają do czynienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Projekt ten był tak niezwykły, że nawet w Stanach Zjednoczonych "Rubber Soul" ukazał się z niezmienioną zawartością graficzną. Niestety, po raz kolejny modyfikacji uległa tracklista. Mimo niewątpliwej spójności dzieła, Amerykanie po raz kolejny zbezcześcili zawartość oryginału, tworząc własne wydanie w celach większego zarobku. Nie dostały się tam "Drive My Car", "Nowhere Man", "What Goes On" i "If I Needed Someone", a ich miejsce zajęły wcześniejsze "I've Just Seen a Face" i "It's Only Love" z brytyjskiego wydania "Help!". Cztery pominięte kawałki trafiły potem na kompilację "Yesterday and Today" z 1966 roku. Na szczęście był to jeden z ostatnich takich przypadków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Warto także zwrócić uwagę na singiel wydany wcześniej niż "Rubber Soul". Już (niemalże) tradycyjnie jego zawartość nie dostała się na longplay. A szkoda, bo "Day Tripper" to niezwykle ciekawy kawałek, oparty na charakterystycznym motywie przewodnim o riffowym posmaku. Więcej refleksji ma w sobie "We Can Work It Out", wyraźnie kontrastujący pogodne zwrotki i refren McCartney'a (<i>We can work it out...</i>) z ponurym mostkiem Lennona (<i>Life is very short...</i>). Oba utwory napisano pod presją spowodowaną potrzebą wydania małej płyty i ostatecznie wydano je 3 grudnia 1965 roku na jednym singlu w tzw. podwójnej stronie A. Oznaczało to, że obie strony są tak samo ważne, bo muzycy nie mogli się zdecydować, która z nich jest lepsza. Podkreśliło to tylko ich wyjątkowość i wprowadziło nowy przełom w kontekście wydawania singli. Ciekawe, że w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii (szczyt listy przebojów dla obu kompozycji) w USA oba nagrania notowano osobno - "Day Tripper" doszedł <i>zaledwie</i> do 5. miejsca, z kolei "We Can Work It Out" był szóstym pod rząd numerem 1. na tamtejszej liście.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czas przejść do zawartości "Rubber Soul". Na starcie energetyczny "Drive My Car", mimo że nie należy do najwolniejszych nagrań The Beatles, to w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych tego typu otwieraczy zaskakuje większą dojrzałością i intryguje słyszalną w refrenie partią fortepianu w wykonaniu Paula McCartney'a. Jako że tekst traktuje o jeździe tytułowym samochodem, pojawia się w nim smaczek w postaci wokalnego, pojawiającego się kilka razy dodatku <i>beep, </i><i>beep, </i><i>beep, </i><i>beep</i>, naśladującego odgłos klaksonu. Z kolei przyjemny "You Won't See Me" posiada całkiem zapamiętywalną, typowo beatlesowską melodię, a przy tym prostą, lecz efektowną grę muzyków - przede wszystkim Ringo, który w mniej typowy sposób traktuje perkusyjny talerz hi-hat, nadając mu specyficzne, szeleszczące brzmienie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bardziej intrygująco wypada umieszczony między nimi "Norwegian Wood (This Bird Has Flown)", wyrażający kolejne fascynacje muzyką folkową. Mimo tych inspiracji, to tutaj po raz pierwszy w katalogu zespołu pojawił się nigdy wcześniej nie kojarzący się z folkiem, wywodzący się z Indii instrument strunowy, nazwany sitar, w tym przypadku obsługiwany przez George'a Harrisona. Interesująca jest historia włączenia tego instrumentu do nagrania. W trakcie kręcenia sceny w restauracji do filmu "Help!", Harrison zauważył indyjskich muzyków, a po rozmowie z nimi i wspólnym graniu zainteresował się tym instrumentem, kupił go i zaczął na nim grać. W momencie nagrywania albumu George postanowił spontanicznie dodać sitar do instrumentarium "Norwegian Wood (This Bird Has Flown)", ale nie zdążył jeszcze zgłębić jego tajników, więc zagrał na nim w zwyczajny, melodyjny sposób. Pod tym względem postęp Harrisona będzie słyszalny na następnym wydawnictwie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po drodze znajdziemy więcej intrygujących niespodzianek. Przykładowo, pierwszy utwór Harrisona pod tytułem "Think for Yourself" zwraca uwagę ciężkim, jak na 1965 rok, przesterowanym brzmieniem gitary basowej (tzw. <i>efekt fuzzboxa</i>). Oczywiście nie brakuje w nim wokalu autora, a dodatkową ciekawostką jest partia Lennona na organach. Z kolei dość żwawy "I'm Looking Through You" łączy subtelną grę gitary akustycznej z całkiem intensywnymi wejściami gitar elektrycznych. Całkiem niezłe wrażenie robi także oparty na fajnej melodii i posiadający chóralny refren "Nowhere Man". Choć nadal uważam go za jeden ze słabszych punktów, to po pewnym czasie zdołałem się do niego przekonać. W przeciwieństwie do dwóch nagrań, które moim zdaniem odstają od reszty i mocno zaniżają poziom. Pierwszy z nich to "The Word", nie tylko posiadający nieciekawą melodię, ale i wyjątkowo nieznośne chórki. Choć pod względem uatrakcyjnienia aranżacji warto tu odnotować Martina grającego na fisharmonii.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeszcze gorzej prezentuje się kawałek w stylu country, czyli "What Goes On" z wokalem Ringo. I tradycyjnie to on dostał najmniej ciekawy utwór - choć może nie tyle dostał, co pierwszy raz w swojej karierze stał się współautorem jakiejś kompozycji. Wpływy country zawsze były piętą achillesową kapeli, ale tutaj wyszło to jeszcze słabiej niż wcześniej. "What Goes On" nie tylko w porównaniu do reszty (nawet "The Word") wypada zbyt banalnie, to posiada jeszcze irytującą warstwę wokalną. Być może o jego poziomie świadczy fakt, że oryginalna wersja utworu powstała w czasach The Quarrymen, kiedy muzycy mieli jeszcze mało doświadczenia. Dla mnie słuchanie tego numeru jest męczące i gdyby nie "Revolution 9" stwierdziłbym, że to najgorsze nagranie w historii The Beatles. Jestem pewien, że wielu słuchaczy nie znających jeszcze tej płyty polubi "The Word" i "What Goes On", jednak mnie nie one przekonują.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W całym materiale znalazło się sporo propozycji o wyciszonym nastroju, i należą one do najciekawszych propozycji. Jak ukłon w stronę francuskiej publiczności pod tytułem "Michelle" - romantyczna i bardzo ładna ballada McCartney'a. Przy tym jedna z moich ulubionych w jego dorobku, z pojawiającymi się w tle pięknymi wielogłosami i tekstem śpiewanym po części w języku francuskim. Nie dziwne, że we Francji okazała się gigantycznym hitem, a po latach była chętnie coverowana. Na mnie największe wrażenie robi w niej prosty, lecz niesamowity motyw gitarowy, grany przez Harrisona i pojawiający się w momentach bez wokalu. Niemalże równie świetnie wypada "Girl" z typowo lennonowskim wokalem i lekko grecką partią gitary, nadającej całości wyjątkowego klimatu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niewątpliwie najwspanialszy punkt wydawnictwa stanowi <i>barokowy</i>, pełen refleksji "In My Life", z genialnym w swojej prostocie motywem gitarowym czy kapitalnie ułożoną warstwą wokalną, w której znalazło się miejsce na świetny, czysty wokal Lennona i intrygujące wielogłosy (niemalże) reszty muzyków. Ciężko zapomnieć też o pojawiającej się w środku, efektownej partii pianina w wykonaniu George'a Martina - choć w momencie rejestrowania producent zagrał to w wolniejszym tempie, po czym przyspieszył taśmę. Efekt tej sztuczki spodobał się reszcie, dzięki czemu partia Martina została włączona do kompozycji. Osobiście uważam, że to jedno z najwybitniejszych nagrań The Beatles. Może nie doczekało się ono sławy na miarę najpopularniejszych szlagierów kapeli, ale bez wątpienia zasługuje na wielkie uznanie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Następny w kolejności, chwytliwy "Wait" nagrano dużo wcześniej od reszty, 17 czerwca (w listopadzie nastąpiły niewielkie poprawki), gdyż był to odrzut z sesji do "Help!". Dla niektórych jego wielbicieli może to być mały szok, bo trudno pojąć, że pierwotnie odrzucono tak dobry numer, a zamiast niego wstawiono np. "I've Just Seen a Face". Dla mnie "Wait" w takiej formie, jak tutaj, przebijałby większość tego, co znalazło się na stronie B poprzednika oraz kilka nagrań z jego strony A. Tutaj stanowi kolejny atrakcyjny fragment, przy którym warto się zatrzymać i wysłuchać w skupieniu. Drugi kawałek Harrisona, "If I Needed Someone", nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale ostatecznie nie irytuje i wypada całkiem solidnie. A szybki, rock'n'rollowy "Run for Your Life" stylistycznie najbardziej przypomina wcześniejsze dokonania i starsze schematy The Beatles (być może dlatego, że został nagrany jako pierwszy z tego zestawu), przy czym wprowadza więcej potrzebnej energii.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedyś nieszczególnie przepadałem za tym krążkiem - głównie przez różne irytujące momenty, z których kilka do dziś mi przeszkadza - ale po latach doceniłem go za nietypowe jak na tamte czasy aranżacje, wysmakowanie, spójność czy pójście pod prąd względem oczekiwań wytwórni. Beatlesi objawili się w nim jako ambitni, oryginalni, odważni i bezkompromisowi artyści, pragnący się rozwijać i zaskakiwać słuchaczy, a także potwierdzający, że takie nagranie, jak "Yesterday", nie było tylko jednorazowym krokiem w bok. Chciałbym dać więcej, ale obecność "What Goes On" i "The Word" mnie od tego zniechęca. Niech będzie więc mocna ósemka, a ta niewątpliwie się "Rubber Soul" należy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=kfSQkZuIx84">Drive My Car</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Y_V6y1ZCg_8">Norwegian Wood (This Bird Has Flown)</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=OsjTO0yZQjk">You Won't See Me</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=8scSwaKbE64">Nowhere Man</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vtx5NTxebJk">Think for Yoursel</a>f (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=RfBEqiEhCgM">The Word</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=WoBLi5eE-wY">Michelle</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PtC_l4kz7yw">What Goes On</a> (John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)</div>
<div style="text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-8l3ntDR_lI">Girl</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=gH6i9JAdJrQ">I'm Looking Through You</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YBcdt6DsLQA">In My Life</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=qJngWval8Bc">Wait</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Kt5OoWr4v1k">If I Needed Someone</a> (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=yzHXtxcIkg4">Run for Your Life</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com32tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-37360620738975358302019-10-05T00:00:00.000+02:002019-12-09T12:42:43.399+01:00The Beatles - "Help!" (1965)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEip6WxQGgOdBz1bqjuUxhJvthEJhyphenhyphen6dYmuoakOUTAerUoN3AEpc-KZR_158iMHjKFxeZ5JhopLluY1ntB2tJ62pn0MYZsFtm0i0RDYrZf_7WZ6S7560pjy4G-PelzxkoMP_OikVp3a1egI/s1600/5.+Help.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEip6WxQGgOdBz1bqjuUxhJvthEJhyphenhyphen6dYmuoakOUTAerUoN3AEpc-KZR_158iMHjKFxeZ5JhopLluY1ntB2tJ62pn0MYZsFtm0i0RDYrZf_7WZ6S7560pjy4G-PelzxkoMP_OikVp3a1egI/s320/5.+Help.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Na przełomie lat 1964-1965 nie tylko wydano płytę "Beatles for Sale", ale i muzycy ruszyli w promującą ją świąteczną trasę po Wielkiej Brytanii, trwającą od 24 grudnia 1964 roku do 16 stycznia roku następnego. Potem na kilka miesięcy dali sobie spokój z koncertowaniem, na dobre powracając dopiero w czerwcu, odbywając trasę po kilku krajach Europy (Francja, Hiszpania i Włochy) w dniach 20 czerwca-3 lipca. Za sprawą swojej popularności, z biegiem czasu muzycy mieli także możliwość do dostąpienia kolejnych zaszczytów, nie tylko o charakterze pobijania kolejnych rekordów muzycznych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
W czerwcu dowiedzieli się oni, że mają zostać członkami Orderu Imperium Brytyjskiego. Miało stać się to podczas oficjalnego przyjęcia urodzinowego królowej Elżbiety II. Można było mieć wątpliwości czy taka zagrywka nie była zagraniem czysto politycznym, mającym na celu wykorzystać popularność grupy i tym samym zwiększyć liczbę głosów dla brytyjskiego premiera Harolda Wilsona, niemniej <i>legendarna czwórka</i> przyjęła ordery z typowym dla siebie luzem i poczuciem humoru. Nie obyło się bez kontrowersji, ponieważ takie odznaczenie dotychczas przyznawano głównie weteranom wojennym, narażającym swoje życie w imię ojczyzny. Po zaszczycie jaki spotkał Beatlesów, niektórzy spośród laureatów medalu uznali uhonorowanie muzyków za obrazę oraz obniżenie rangi Orderu, po czym zwrócili swoje odznaczenia na znak protestu. Mimo kontrowersji, królowa wręczyła chłopakom medale w podziękowaniu za ich pracę, owocującą poprawą bilansu handlowego Wielkiej Brytanii.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W międzyczasie chłopaki weszli nie tylko do studia nagraniowego, ale i stawili się na miejsce kolejnego planu filmowego. "A Hard Day's Night" w reżyserii Richarda Lestera cieszyło się tak dużym powodzeniem, że z ochotą przystąpiono do nakręcenia kolejnego obrazu z udziałem Beatlesów. Tym razem produkcja miała coś w rodzaju fabuły, choć raczej mało wyszukanej i dość osobliwej: Członkowie hinduskiej sekty religijnej zamierzają złożyć ofiarę swojej bogini Kaili. Problem w tym, że potrzebny do tego celu rytualny pierścień znajduje się w posiadaniu noszącego go na swoim palcu Ringo Starra. Sekta zrobi więc wszystko, by zdobyć pożądaną błyskotkę, a na domiar złego zdobyciem klejnotu interesuje się również dwóch nie do końca normalnych naukowców. Problemy pogłębiają się, gdy Ringo odkrywa, że pierścień utknął na jego palcu, a jeśli nie zwróci go sekcie, stanie się ich kolejną ofiarą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oczywiście, po raz kolejny sklejona na szybko fabuła stanowiła jedynie pretekst do tego, by widzowie znów mogli obejrzeć na dużym ekranie swoich ulubieńców i posłuchać najnowsze szlagiery zespołu. Reżyserem był ponownie Lester. Roboczo film zatytułowano "Eight Arms to Hold You", ale potem zdecydowano się na nazwę "Help". Okazało się, że tytuł został już wcześniej zajęty, dzięki czemu znaleziono genialne w swojej prostocie wyjście i do nazwy dodano wykrzyknik (po tej zamianie Lennon skomponował piosenkę o takim właśnie tytule). W porównaniu do "A Hard Day's Night" pozyskano niemalże trzykrotnie większy budżet, w wysokości 1,5 miliona dolarów, dzięki czemu liczba lokacji mogła zostać znacznie zwiększona.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I rzeczywiście - nagrania rozpoczęły się w lutym na Bahamach, w marcu ekipa przeniosła się na kolejne zdjęcia do Austrii, a następnie do Anglii. Wyższy budżet widać nie tylko w lokacjach, ale i przejściu z czarno-białej taśmy na kolorową. Do legendy przeszły zdarzenia mające miejsce podczas kręcenia tej produkcji. Beatlesi często nudzili się na planie, przez co codziennie palili marihuanę. Nie uczyli się nawet scenariusza, dzięki czemu wiele scen zostało zaimprowizowanych. Przez to w drugim obrazie z udziałem kwartetu, mimo pewnego zawiązania fabularnego, wciąż czuć improwizacje, swobodny charakter i luźną atmosferę. Lester dość zgrabnie połączył takie gatunki, jak komedia, musical i film przygodowy. Całość broni się przede wszystkim urokiem muzyków, zaś niektóre sekwencje, jak potyczka w restauracji czy zjazd na nartach, zapadają w pamięć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Help!" miał swoją premierę 29 lipca 1965 roku w Wielkiej Brytanii (2 tygodnie później w Stanach Zjednoczonych) i generalnie zyskiwał dość pozytywne recenzje, jednak ogólnie spotkał się ze słabszym przyjęciem niż "A Hard Day's Night". Chwalono głównych bohaterów, ale pojawiały się też opinie, że większy budżet nie przysłużył się produkcji, a całość straciła niepowtarzalny charakter poprzednika. Także sami muzycy nie byli zadowoleni z efektu końcowego i po latach otwarcie go krytykowali (mimo iż niektórzy pozytywnie wspominali czas kręcenia). Mimo to, frekwencja w kinach należycie dopisała, dzięki czemu film okazał się drugim kinowym sukcesem komercyjnym The Beatles.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Otoczka wokół tej produkcji nasuwa jeszcze więcej skojarzeń z "A Hard Day's Night". Podobnie jak w tamtym przypadku, regularnie do filmu powstał krążek będący czymś w rodzaju ścieżki dźwiękowej oraz nazwany tak samo, jak kinowe dzieło. I znów strona A zawiera premierowe utwory napisane specjalnie do filmu, a strona B pozostaje z nim niezwiązana. Nagrywano go między lutym a czerwcem, a pierwsze sesje nagraniowe odbyły się krótko przed rozpoczęciem zdjęć do filmu. Longplay został wypuszczony 6 sierpnia i chyba na nikim nie robił już wrażenia fakt, że natychmiast podbił notowanie najchętniej kupowanych płyt.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Sam album utrzymany jest w tonie poprzednich, ale pojawiają się w nim aranżacyjne urozmaicenia, co pozwala wysnuć stwierdzenie, że to właśnie od tej płyty twórcy rozpoczęli eksperymenty ze swoimi kompozycjami. Ciężko mówić o większym przełomie, jednak pewien krok do przodu został wykonany, a kilka kawałków brzmi nietypowo jak na muzykę popularną tamtego okresu. Prym w tworzeniu wiedzie oczywiście duet Lennon/McCartney, ale do komponowania powrócił też George Harrison, którego jedyną wcześniejszą próbą był "Don't Bother Me" z albumu "With the Beatles". Co więcej, tym razem dostarczył dwa utwory ("I Need You" i "You Like Me Too Much"). "Help!" okazał się także ostatnim krążkiem The Beatles, na którym zawarto przeróbki: "Act Naturally" Buck Owens and the Buckaroos oraz "Dizzy Miss Lizzy" Larry'ego Williamsa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Projektem okładki znów zajął się Robert Freeman. Wygląda ona na powstałą w trakcie sesji zdjęciowej do filmu, w którym w kilku scenach chłopaki paradowali w dokładnie takich samych zimowych strojach. Freeman wpadł na pomysł przestawienia grupy z podniesionymi rękami, zaś ich ułożenie miało przedstawiać litery alfabetu semaforowego. Intencją fotografa było, by chłopcy w ten sposób utworzyli napis <i>HELP</i>. Efekty okazały się niewystarczające, więc postanowiono improwizować i ostatecznie wyszedł <i>NUJV</i>. W zdjęciu pojawiającym się w wersji amerykańskiej przestawiono kolejność chłopaków (tylko George pozostał na swoim miejscu), czego skutkiem napis <i>NVUJ</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co do wspomnianych już powiązań z "A Hard Day's Night", tyczy się to także wersji amerykańskiej. Tak samo, jak w przypadku tamtego albumu, amerykańskie wydanie "Help!" zawierało wyłącznie kompozycje wykorzystane w filmie, plus nieobecne na brytyjskim wydaniu instrumentalne tematy orkiestrowe, tym razem autorstwa Kena Thorne'a. Z pozostałych utworów trzy znalazły się na wydanym wcześniej "Beatles VI" ("You Like Me Too Much", "Tell Me What You See", "Dizzy Miss Lizzy"). Z kolei "It's Only Love" i "I've Just Seen a Face" trafiły na amerykańską wersję kolejnego longplaya kapeli, "Rubber Soul", zaś "Act Naturally" i "Yesterday" ukazały się dopiero na kompilacji "Yesterday and Today" z 1966 roku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po raz kolejny strona filmowa wypada bardziej interesująco od następnej. Zaczyna się od jednego z najbardziej charakterystycznych kawałków zespołu, czyli tytułowego "Help!". Utwór został pierwotnie napisany w formie ballady, jednak podczas sesji nagraniowej Beatlesi postanowili zagrać go szybciej, co przysłużyło się kompozycji, ponieważ to właśnie dynamiczne tempo w połączeniu z niezapomnianą melodią dało bardzo dobry rezultat. Dla porównania, niektóre kapele, takie jak Deep Purple (taką wersję umieszczono na jej debiutanckim albumie - "Shades of Deep Purple"), grały "Help!" w pierwotnym, wolnym tempie, i efekt nie był już tak pamiętny, jak w przypadku oryginału. W czasie powstawania płyty Lennon czuł się przytłoczony presją fenomenu Beatlesów, przybrał trochę na wadze (co sam określił potem etapem <i>grubego Elvisa</i>) i miewał depresyjne nastroje, dzięki czemu kawałek może jawić się jako opowieść o ówczesnym stanie jego umysłu i rozpaczliwym poszukiwaniu przez niego pomocy. Sam Lennon przyznawał, że zdał sobie z tego sprawę dopiero parę lat po napisaniu "Help!".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nagranie tytułowe umieszczono na drugim singlu promującym, zaś na stronie B zawarto całkiem fajny, rock'n'rollowy "I'm Down" ze smaczkiem w postaci grającego na organach Lennona, w późniejszych czasach niejednokrotnie coverowany przez takie zespoły, jak Heart czy Aerosmith. Na longplay jednak się nie dostał. Podobny los podzielił powolny, nie odstający poziomem od "I'm Down" "Yes It Is" ze strony B singla "Ticket to Ride". Z kolei szalenie chwytliwy i posiadający nietypową pracę perkusji "Ticket to Ride" stanowi jedno z najciekawszych punktów płyty. Uwagę zwraca nagła zmiana metrum w końcówce, co w tamtych czasach było novum w muzyce pop. "Ticket to Ride" był również pierwszym autorskim utworem The Beatles trwającym powyżej trzech minut (wcześniej muzycy uzyskali to jedynie przy coverze "You Really Got a Hold on Me" z albumu "With the Beatles"). Już tutaj słychać, że grupa się rozwija i poszukuje nowych środków wyrazu. Pod względem popularności nie było żadnego zaskoczenia - zarówno "Ticket to Ride", jak i "Help!" okazały się kolejnymi wielkimi przebojami, zarówno w rodzimej Wielkiej Brytanii, jak i Stanach Zjednoczonych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli już mowa o urozmaiceniach, to nie można pominąć znakomitego "You've Got to Hide Your Love Away", wyrażającego muzyczne uwielbienie Lennona dla poznanego niecały rok wcześniej przez czwórkę Boba Dylana. Dzięki temu utrzymane w folkowym klimacie nagranie posiada kapitalny wokal autora oraz... końcową partię fletu w wykonaniu Johnniego Scotta. Pierwszy raz od nagrywania debiutu skorzystano z usług muzyka sesyjnego, co w przyszłości będzie coraz częściej stosowane przez Beatlesów. Reszta połowy filmowej to typowo beztroskie oblicze Beatlesów. Warto wyróżnić stworzony przez Harrisona "I Need You", z ciekawym w swojej niemrawości motywem gitarowym, czy "You're Going to Lose That Girl" z dodatkiem bongosów. Oba momentalnie wpadają w ucho i pozostawiają po sobie niezłe wrażenia. Podobnie jak "The Night Before" - niezbyt się wyróżniający, ale niezwykle przyjemny. Mniej przekonuje mnie słabszy melodycznie, ale w gruncie rzeczy w miarę przyzwoity "Another Girl".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z drugiej strony wyróżniają się dla mnie dwa utwory. Przede wszystkim napisany przez Paula McCartney'a "Yesterday" - jedna z najpopularniejszych (a może nawet najpopularniejsza) kompozycji w dorobku kapeli i zaskakująca przede wszystkim pod względem aranżacyjnym. Jedynym członkiem zespołu, jaki bierze w niej udział, jest śpiewający i grający na gitarze akustycznej McCartney, któremu akompaniuje wyłącznie kwartet smyczkowy. Kawałek posiada fantastyczną, nostalgiczną melodię (która ponoć przyszła Paulowi do głowy we śnie, jednak pierwotnie sądził on, że pochodzi z jakiegoś starego standardu i pytał kilka osób czy jej nie znają), wspartą przejmującym wokalem oraz dopasowanym podkładem orkiestry. W 1965 roku było to wyjątkowo świeże i oryginalne nagranie, wybiegające daleko poza popowo-rockową strukturę. Po latach okazało się nagraniem ponadczasowym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Sam Paul uważa "Yesterday" za swoje największe dzieło. W kontekście jego powstania nieocenione okazały się uwagi George'a Martina, z którym opracował on partie instrumentów smyczkowych. Aranżacyjnie był to tak nietypowy w tamtym czasie utwór, że w Anglii obawiano się wydać go na singlu (w kilku innych krajach, w tym w USA, docierał na szczyty notowań). Przypominało to bardziej solowe nagranie autora, ale dzięki temu bardzo mocno wybijało się na tle innych nagrań The Beatles z tego okresu. Śmiało można stwierdzić, że to właśnie oni zapoczątkowali łączenie gry rockowych instrumentalistów z orkiestrą. Warto dodać, że "Yesterday" stał się z czasem najczęściej coverowanym utworem wszech czasów (obecnie szacuje się, że istnieje ponad 2 tysiące wersji). Chłopaki, podobnie jak w przypadku "You've Got to Hide Your Love Away", w śmiały sposób poszerzyli instrumentarium i efekty tych prób okazały się rewelacyjne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ze strony B sympatycznie wypada też "It's Only Love", oparty na naprawdę dobrej melodii. Inne autorskie kawałki już nieszczególnie przekonują. "Tell Me What You See" to w najlepszym wypadku wypełniacz, podobnie jak "You Like Me Too Much" Harrisona. Najsłabiej prezentuje się miałki "I've Just Seen a Face", kawałek w klimacie country. Szczególnie archaicznie brzmi on, gdy zestawi się go z następującym po nim, nowatorskim "Yesterday" (ciekawe, że oba napisał McCartney). Sytuacji nie poprawiają wspomniane wcześniej dwa covery - o ile rock'n'rollowy "Dizzy Miss Lizzy" posiada chociaż sporą dawkę żywiołowości, tak kolejny numer z klimatów country (a pierwszy w kolejności umieszczenia), śpiewany przez Starra "Act Naturally", wypada strasznie trywialnie. Jeśli ode mnie by to zależało, to zamieniłbym najsłabsze "Act Naturally" i "I've Just Seen a Face" na "I'm Down" i "Yes It Is". Zestaw byłby niemalże autorski (z żwawym coverem dla urozmaicenia), a poziom wyższy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niełatwo jednoznacznie ocenić takie wydawnictwo, jak "Help!". Z jednej strony pokazuje, że muzycy - mimo niesamowicie ugruntowanej pozycji i oddanej rzeszy fanów oczekujących po nich jedynie zgrabnych przebojów o miłości - chcą się rozwijać, a przynajmniej trzy zawarte tu utwory należą do najlepszych z pierwszej połowy wydawniczej działalności. Z drugiej strony dowodzi, że w tamtym czasie grupa nie potrafiła wydać pozbawionego ewidentnie słabszych momentów materiału. Ostateczne wrażenie pozostaje jednak pozytywne, choć gdyby nie pierwsza, trzecia, siódma i trzynasta kompozycja byłoby bardzo przeciętnie i krążek nie zniósłby zbyt dobrze próby czasu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 7/10</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=MKUex3fci5c">Help!</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7tD40D7jk-Q">The Night Before</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=V8nLraecPRY">You've Got to Hide Your Love Away</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=6t24nX_sak8">I Need You</a> (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=EMBYNWr5R_U">Another Girl</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vqpEZuv29qE">You're Going to Lose That Girl</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=acxfOgPWUls">Ticket to Ride</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=yjJd8rZPcAQ">Act Naturally</a> (Voni Morrison, Johnny Russell)</div>
<div style="text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=OPiKDHYCkjs">It's Only Love</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ZqCf3D26YlA">You Like Me Too Much</a> (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=bztiAcsATyI">Tell Me What You See</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=m8LbJfC0SYM">I've Just Seen a Face</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=NrgmdOz227I">Yesterday</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=psJ1cHm_su4">Dizzy Miss Lizzy</a> (Larry Williams)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-4372598204715697082019-09-28T16:20:00.000+02:002020-06-20T18:59:41.422+02:00The Beatles - "Beatles for Sale" (1964)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgx3UVbrLrxm1OCVSk8TS3qZuktrokwhJwNJBLub5sOtLEoW41u4CT1p2l6gsnWhEI1B9IjMp2REdclD_VbO380z5riGLkKDqgIL1vg5SzRILgftS0nFFUkDfFxN2LE3bjF_hEOt_zgQoc/s1600/4.+Beatles+for+Sale.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgx3UVbrLrxm1OCVSk8TS3qZuktrokwhJwNJBLub5sOtLEoW41u4CT1p2l6gsnWhEI1B9IjMp2REdclD_VbO380z5riGLkKDqgIL1vg5SzRILgftS0nFFUkDfFxN2LE3bjF_hEOt_zgQoc/s320/4.+Beatles+for+Sale.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Rok
1964 był dla Beatlesów niezwykle pracowity. Po podboju Stanów
Zjednoczonych w lutym, a po drodze nakręceniu filmu i nagraniu
płyty, przyszła pora na inne zakątki świata. Po zasłużonych
dwutygodniowych wakacjach w maju, w następnym miesiącu bożyszcze tłumów ponownie zabrali się porządnie do roboty. W tym czasie, 19 czerwca, wyszła
przeciętna EP-ka "Long Tall Sally", na której czwórka
zagrała trzy rock'n'rollowe standardy ("Long Tall Sally"
Little Richarda, "Slow Down" Larry'ego Williamsa i
"Matchbox" Carla Perkinsa) i jedną autorską kompozycję
"I Call Your Name". Z tego zestawu najciekawiej wypada
pierwszy ze standardów ze sporą ilością energii, poza tym jest
bardzo średnio.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Niedługo
potem, a jeszcze przed premierą filmu i albumu "A Hard Day's
Night", ruszyli na 28-dniowe tournée po kilku
krajach, w których nigdy wcześniej nie grali, czyli Danii,
Australii, Holandii, Hongkongu i Nowej Zelandii. Łącznie odbyło
się 37 występów. Na początku trasy Ringo zachorował na zapalenie
migdałków, przez co musiał opuścić dziesięć pierwszych
koncertów. Na ten czas zastąpił go Jimmy Nicol - perkusista The
Shubdubs. Ringo wrócił w połowie czerwca, gdy zespół przebywał
w Australii. We wszystkich tych krajach publiczność szalała na punkcie <i>fantastycznej czwórki</i>, tak jak w Wielkiej Brytanii i Stanach
Zjednoczonych. Jak się okazało, było to jedno z ostatnich światowych tournée
w karierze The Beatles.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Potem
nastąpiła premiera "A Hard Day's Night", kiedy to muzycy
włączyli się w promocję swojego nowego dzieła (występy w
rodzimym kraju, plus dwa w Szwecji), a już 19 sierpnia wyruszyli na
pierwszą wielką trasę koncertową po Ameryce. Poprzedni pobyt był
dość krótką, dwutygodniową wyprawą, podczas której udało się
zorganizować kilka koncertów i występów w programach
telewizyjnych (co i tak wystarczyło, by Ameryka oszalała na ich
punkcie), lecz tym razem w ciągu trzydziestu dwóch dni odwiedzili
24 miasta w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, dając tam 32 koncerty.
Jak na tak wielki zespół przystało, odbywały się one w
największych miastach (takich jak Las Vegas, Nowy Jork, Los Angeles
czy Chicago), halach i stadionach. Zainteresowanie biletami było
olbrzymie, wiele z nich wyprzedano 2 czy 3 miesiące wcześniej.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Podróż Beatlesów na drugą stronę Atlantyku obfitowała w wiele ciekawych zdarzeń, takich jak pierwsze spotkanie z Bobem Dylanem, co było także ich pierwszą stycznością
z marihuaną. Warto podkreślić, że podczas trasy muzycy mocno sprzeciwiali się
segregacji rasowej, będącej w połowie lat 60. dużym problemem etnicznym.
11 września przed koncertem w Jacksonville na Florydzie powiedzieli,
że nie wyjdą na scenę, dopóki wśród widowni nie zostanie
zniesiony podział na czarnych i białych. Można powiedzieć, że
tournée było nie mniej udane niż legendarny, lutowy przyjazd, a dodatkowo
amerykańscy fani mieli więcej okazji, by zobaczyć swoich idoli na
żywo.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po
powrocie ze Stanów Zjednoczonych muzycy nie zamierzali rezygnować z
występowania (albo inaczej - musieli wypełnić koncertowe
zobowiązania), na skutek czego już niecałe 3 tygodnie później
rozpoczęła się trasa po Wielkiej Brytanii, trwająca przez okres
miesiąca, od 9 października do 10 listopada. Do tego przez cały
ten czas dochodziły wszelkie spotkania z fanami, wywiady czy występy
w programach telewizyjnych. Biorąc to wszystko pod uwagę, może
dziwić fakt, że nie tylko znaleźli czas, by powrócić do studia
nagraniowego, ale i by napisać nowy materiał. Już przed wyjazdem
zza ocean rozpoczęto rejestrowanie premierowych nagrań, ale dopiero
po przylocie z USA zajęto się tym na poważnie.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Chłopaki
chcieli kontynuować koncepcję z "A Hard Day’s Night",
umieszczając na płycie wyłącznie swój materiał, bez wspierania się cudzymi kompozycjami. Jednak wszystko
to, o czym napisałem, odbiło się na zawartości ich nowego dzieła.
Ciągłe koncertowanie na całym świecie nie było zbyt pomocne w
kontekście pisania nowych piosenek, dlatego też powrócono do
koncepcji z dwóch pierwszych albumów, czyli umieszczenia ośmiu
autorskich kompozycji z sześcioma coverami. Można usprawiedliwić
taki ruch zbyt wieloma zajęciami odbywającymi się wokół otoczki
i promocji zespołu, jednak moim zdaniem lepszym ruchem byłoby
odłożenie premiery nowego wydawnictwa, aż uzbiera się więcej
swoich kawałków.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Nie ma
nic złego w nagrywaniu przeróbek (szczególnie, że niektóre z
"Beatles for Sale" są naprawdę niezłe), ale dla The
Beatles to krok w tył. Na "A Hard Day's Night" Lennon i
McCartney pokazali, że potrafią stworzyć pełny, 30-minutowy
zestaw bez oglądania się na stworzone już nagrania, a dodatkowo
całość utrzymano na bardzo dobrym, zawodowym poziomie. Na ich
następnym dziele mamy do czynienia z wahaniami jakości i
nierównością materiału, do tego wydawnictwo brzmi nieco bardziej
archaicznie i staroświecko niż "A Hard Day's Night".
Wydaje się też, że longplay był mimo wszystko robiony w
pośpiechu, byle zdążyć z premierą przed Gwiazdką. Chłopaki
wchodzili do studia między koncertami i innymi zobowiązaniami,
przez co materiał ten nie wydaje się tak dopracowany, jak
poprzedni. Udało się wyrobić w terminie, a premiera odbyła się 4
grudnia 1964 roku, dzięki czemu krążek mógł być świetnym
pomysłem na prezent świąteczny. Może stąd tytuł, w polskim
tłumaczeniu brzmiący "Beatlesi na sprzedaż". Nietrudno
zatem zrozumieć czemu nawet wśród miłośników zespołu
wydawnictwo to nie cieszy się zbyt wielkim uznaniem.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Krok w
tył zrobiono nawet na linii album-singiel na międzynarodowy rynek.
Na małą płytkę wybrano "I Feel Fine", zaś na drugiej
stronie zamieszczono inny autorski "She's a Woman". Sam
wybór był prawidłowy, jednak kompozycje te - podobnie jak
wcześniej "I Want to Hold Your Hand", "This Boy"
czy "She Loves You" - nie pojawiły się na płycie
długogrającej. O ile "She's a Woman" nie wyróżnia się
niczym specjalnym, tak "I Feel Fine" spokojnie mógłby
zająć miejsce jednego ze słabszych fragmentów longplaya i
podniósłby nieco jego poziom. Nagranie wyróżnia się pojawiającym
się na początku, pierwszym w historii użyciem gitarowego
sprzężenia zwrotnego (pomysł wyszedł od Johna Lennona), jednak w
pamięć najbardziej zapada znakomita melodia. Z perspektywy czasu
można stwierdzić, że to od tego nagrania zaczęło się
eksperymentowanie The Beatles z brzmieniem, na razie jeszcze bardzo nieśmiałe.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
przypadku zrobienia zdjęć na krążek znów skorzystano z usług
fotografa Roberta Freemana. Zrobił je jesienią 1964 roku w jednym z
królewskich parków w Londynie, nazwanym Hyde Park. W sesji
zdjęciowej wykorzystał on matowe, jesienne kolory, tak by pasowały
do nadchodzącej daty premiery. Na okładkę dostały się dwie
fotografie, które nawet dziś wyglądają całkiem ciekawie. W
odróżnieniu od nieparzystych europejskich płyt, muzycy wyglądają
na nich jakby byli w nieco ponurych nastrojach (czyżby znów
nawiązanie do jesiennej pory roku?). Bliżej tym zdjęciom do
stylistyki poprzedniej pracy Freemana - "With the Beatles",
jednak tamten projekt wygląda obecnie na bardziej przestarzały.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
porównaniu do pierwszych trzech krążków, "Beatles for Sale"
nie ma swojego amerykańskiego odpowiednika. Wytwórnia Capitol
postępowała wtedy wyjątkowo zachłannie, tworząc więcej wersji
niż w przypadku reszty świata (ostatecznie powstało 17 amerykańskich na 13 europejskich), dzięki czemu z tego materiału
niemalże stworzono dwa osobne dzieła - osiem utworów trafiło na
album "Beatles '65", a sześć innych na "Beatles VI".
By wydawnictwa nie były zbyt krótkie, ich zawartość uzupełniono
nagraniami z innych płyt zespołu oraz stronami A i B niealbumowych
singli (oba i tak nie przekroczyły czasu trwania 28 minut). Capitol także wyrobił się przed okresem świątecznym, bo
"Beatles '65" ukazał się 11 dni po premierze europejskiej
edycji. Z czysto komercyjnego punktu widzenia był to strzał w
dziesiątkę, ponieważ oba amerykańskie albumy rozchodziły się
jak świeże bułeczki.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zestaw
coverów prezentuje się następująco: "Rock and Roll Music"
Chucka Berry'ego, "Mr. Moonlight" Roya Lee Johnsona,
"Kansas City" Jerry'ego Leibera i Mike'a Stollera połączony
z "Hey-Hey-Hey-Hey!" Little Richarda, "Words of Love"
Buddy'ego Holly, "Honey Don't" i "Everybody's Trying
to Be My Baby" - oba autorstwa Carla Perkinsa. Ich poziom jest
dość nierówny, ale kilka z nich to jedne z ciekawszych punktów
"Beatles for Sale". Jak naładowany energią rock and roll,
pod wielce wymownym tytułem "Rock and Roll Music" - w
tamtym czasie jedna z ulubionych piosenek Johna (w ogóle Chuck Berry
był dla całej czwórki wielką inspiracją). Albo "Mr.
Moonlight" z powoli snującą się melodią i całkiem
intrygującym klimatem. George gra tutaj na afrykańskim bębnie
djembe, a w środku pojawia się partia klawiszy w wykonaniu George'a
Martina, jednak dziś brzmi ona strasznie archaicznie. Przyjemnie
słucha się też melodyjnego "Words of Love".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Reszta
przeróbek budzi u mnie większe zastrzeżenia. Rockabilly "Everybody's
Trying to Be My Baby" z wokalem George'a to w miarę przyzwoity
kawałek, ale nie tego poziomu oczekuje się od The Beatles.
Połączony z dwóch odrębnych utworów "Kansas
City/Hey-Hey-Hey-Hey!" nie tylko sam w sobie brzmi
bardziej staroświecko od reszty, ale i nie powala samym wykonaniem.
Choć przynajmniej sklejka dwóch kompozycji nie pozostawia uczucia
chaotyczności. Najsłabiej wypada okropnie banalny "Honey
Don't" z wokalnym udziałem Starra. Właśnie to wykonanie
zastąpiłbym dużo lepszym, autorskim "I Feel Fine".
Jednak dwa ostatnie brzmią jak odrzuty po dwóch pierwszych
wydawnictwach (bo na poprzednim nie było coverów).</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Autorska
część wypada niewiele lepiej, choć nadal można odczuć wahania
jakości. Początek tego nie zapowiada. Pozytywnie wyróżnia się
już sam otwieracz w postaci "No Reply", łączący
wyciszone momenty z dość agresywnymi - jak na rok 1964 - przełamaniami. Dużo przebojowości, niewiele ustępującej tej z "I
Feel Fine", ma w sobie "I'm a Loser" (choć posiada
również archaicznie brzmiącą harmonijkę), z kolei "Baby's
in Black" to ta nastrojowa i nostalgiczna strona The Beatles, od
jakiej nigdy nie stronili. "I'll Follow the Sun" to także
sympatyczna, mocno mccartney'owa ballada, jednak ciężko postawić
ją w rzędzie z jego najwybitniejszymi tego typu kawałkami, pokroju "Yesterday" czy "Here, There and Everywhere".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Za
najlepszy moment krążka powszechnie uchodzi radosny "Eight
Days a Week". Rzeczywiście, posiada on najbardziej zapadającą
w pamięć melodię i nie można zarzucić mu bezbarwności, jednak w
porównaniu z wieloma innymi hitami The Beatles budzi u mnie dość
mieszane odczucia. A w kategorii hitu nie może się równać z
ciekawszym "I Feel Fine". Mimo że początek "Eight
Days a Week" rozpoczynający się od narastania dźwięku był w
swoim czasie nowatorskim zagraniem. W USA wydano go na singlu, ale w Wielkiej Brytanii został uznany za niewystarczająco dobry do takiej promocji. Lepsze wrażenia pozostawia po
sobie melodyjny "Every Little Thing" (piosenka McCartney'a
z głównym wokalem Lennona - rzadki przypadek takiej zamiany), a
także "What You're Doing". Ten ostatni to jeden z
najfajniejszych kawałków na albumie, napędzany intensywną grą
Starra i posiadający całkiem niezły motyw gitarowy. A umieszczony
między nimi, zalatujący country "I Don't Want to Spoil the Party" to
praktycznie wtopa i niezwykle nijaki numer, który ciężko
zapamiętać nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Choć "Beatles for Sale" został początkowo przyjęty z
entuzjazmem (jak wszystko, co w tym czasie wydawała grupa), tak po
latach jawi się on jako (nie wliczając "Yellow Submarine")
najmniej istotne dzieło w studyjnej dyskografii The Beatles,
stanowiące krok w tył względem dość przełomowego "A Hard
Day's Night" i odgrzewające stare patenty z początków
nagraniowej działalności grupy. Oczywiście, i w tym przypadku nie
można mówić o fuszerce, bo znajduje się tu kilka naprawdę
dobrych momentów naznaczonych beatlesowską magią, ale nie zmienia
to faktu, że do całości można było bardziej się przyłożyć
bądź odstawić jej nagranie na później. Dla oddanych fanów The
Beatles i tak będzie to pozycja obowiązkowa, ale reszta nie musi
zaprzątać sobie nim głowy.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 6/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YgFo9STa70E">No Reply</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=f70Z3cvrQd0">I'm a Loser</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TJFpUb7JGYo">Baby's in Black</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=IRF6nmqcbxo">Rock and Roll Music</a> (Chuck Berry)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=28d_A_NuJ7A">I'll Follow the Sun</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=FZQ8nWZJrhA">Mr. Moonlight</a> (Roy Lee Johnson)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=4xvW-Nf9VAw">Kansas City/Hey-Hey-Hey-Hey!</a> (Jerry Leiber, Richard Penniman, Mike Stoller)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0soSE-RMH3s">Eight Days a Week</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=no-nuFTHetE">Words of Love</a> (Buddy Holly)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=XIc-VCw5r0A">Honey Don't</a> (Carl Perkins)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=jrDikOz8YSU">Every Little Thing</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=zqVDvLDLsjI">I Don't Want to Spoil the Party</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7Sba2LbhkVY">What You're Doing</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=wn7FiAdHcmw">Everybody's Trying to Be My Baby</a> (Carl Perkins)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-26326765796768476162019-09-21T00:30:00.000+02:002020-06-04T18:03:08.031+02:00The Beatles - "A Hard Day's Night" (1964)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdI2Xw7GmFMYvRMloOVMZbzuVrR_42GmiEjFxnR5vItks5iCMiau1RI_Xpzt-33YTQOcFirLIUqxxal_h72jp2TPEIpTiCnYo6RoPTcRt6YtE5Vgq0HB8Sucn9Q8TNYFG_m8eZ-mfLzx8/s1600/3.+A+Hard+Day%2527s+Night.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdI2Xw7GmFMYvRMloOVMZbzuVrR_42GmiEjFxnR5vItks5iCMiau1RI_Xpzt-33YTQOcFirLIUqxxal_h72jp2TPEIpTiCnYo6RoPTcRt6YtE5Vgq0HB8Sucn9Q8TNYFG_m8eZ-mfLzx8/s320/3.+A+Hard+Day%2527s+Night.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Na początku 1964 roku o The Beatles wiedział każdy czytający prasę, słuchający radia bądź interesujący się choć trochę muzyką. Wtedy pierwszym większym wydarzeniem w otoczeniu grupy była trzytygodniowa seria osiemnastu występów w Paryżu, w sali koncertowej L'Olympia. Właśnie w tym czasie <i>fantastyczna czwórka</i> dowiedziała się w paryskim hotelu, że singiel "I Want to Hold Your Hand" dotarł na 1. miejsce amerykańskiego notowania, co umożliwiło im koncertowanie w tamtym kraju. Wszyscy obiecali sobie bowiem, że wystąpią w USA dopiero wtedy, gdy stworzą hit, który dotrze na szczyt tamtejszej listy. Takie postanowienie można uznać za akt pewnej ignorancji, ale i wielkiej ambicji. Z drugiej strony, w czasach narastającej <i>Beatlemanii</i> hit na szczycie amerykańskiego notowania singli był tylko kwestią czasu.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
W 1963 roku promocją płyt The Beatles w USA zajmowały się niewielkie firmy Swan i Vee-Jay, jednak nie przynosiło to wielkich korzyści. Dopiero wieść o sukcesie "I Want to Hold Your Hand" doszła do prestiżowej wytwórni płytowej Capitol i już wkrótce jej zarządcy postanowili wziąć Beatlesów pod swoje skrzydła. Odtąd wydawali oni oficjalnie wszystkie rodzime odpowiedniki europejskich wersji dzieł zespołu. Brianowi Epsteinowi udało się w 1963 roku wynegocjować fundusze od Capitolu na promocję w kontekście przyjazdu muzyków zza ocean. Wytwórnia wydała wówczas 40 tysięcy dolarów na promocję o niespotykanej wówczas skali, co jeszcze bardziej podsyciło oczekiwania tamtejszych słuchaczy na przyjazd najsłynniejszej europejskiej kapeli rockowej.<br />
<br />
Pierwszy przylot kapeli do USA był nie tylko ogromnym przeżyciem muzycznym, ale także doniosłym wydarzeniem na karcie historii Stanów Zjednoczonych. Śmiało można powiedzieć, że Beatlesi poważnie przetarli szlak dla wielu brytyjskich wykonawców, dla których scena USA była praktycznie nieosiągalna. To głównie dzięki nim wiele grup bluesowych czy rockowych pochodzących z Wielkich Brytanii odbyło swoje pierwsze trasy koncertowe w Stanach Zjednoczonych czy zaczęło się pojawiać na tamtejszych listach przebojów. Zjawisko to, nazwane <i>brytyjską inwazją</i>, rozpoczęło się 7 lutego 1964 roku. Muzycy wylądowali na lotnisku JFK w Nowym Jorku, gdzie zebrało się ponad 10 tysięcy osób. Jak można było się spodziewać, na miejscu za sprawą tłumu, czyli krzyczących, rozhisteryzowanych fanów, mogących zobaczyć pierwszy raz na żywo swoich idoli, rozpętało się prawdziwe szaleństwo. Na tym samym lotnisku odbyła się pierwsza konferencja prasowa zespołu, a media powtarzały wszelkie dowcipne i błyskotliwe uwagi czarującej czwórki.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Na skutek wielkiego zainteresowania wśród amerykańskich słuchaczy, Beatlesami zainteresowała się również jedna z najbardziej wpływowych i znanych gwiazd tamtejszej telewizji - Ed Sullivan. Pierwszy ich występ w tym programie, mający miejsce dwa dni po przylocie do Stanów Zjednoczonych, obejrzało 73 milionów widzów, co stanowiło ok. 1/3 ludności w USA. W tamtych czasach było to niesamowitym wyczynem. Właśnie w tym dniu został pobity rekord oglądalności w historii amerykańskiej telewizji. Oprócz wywiadów chłopaki wykonali także kilka kompozycji ze swojego repertuaru. Do historii przeszedł m.in. moment odczytania przez prowadzącego telegramu gratulacyjnego od samego Elvisa Presley'a. Muzycy wystąpili u Sullivana jeszcze raz w lutym, równe 2 tygodnie później.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Oczywiście ogromnym zainteresowaniem cieszyły się także inne koncerty, z których pierwszy odbył się 11 lutego w waszyngtońskiej arenie Coliseum, zwykle używanej jako miejsce do meczów koszykówki czy organizowania walk bokserskich. Zarówno na ten koncert, jak i dwa następne w Carnegie Hall, wyprzedały się wszystkie bilety. <i>Beatlemania</i> rozprzestrzeniała się w ekspresowym tempie. Był to kluczowy etap wypromowania The Beatles na skalę światową. Ich przyjazd do USA wprowadził do tamtejszego społeczeństwa zbiorowy zachwyt, pozytywną energię i poczucie ekscytacji, tak bardzo potrzebnych po koszmarze w Dallas, gdzie kilka tygodni wcześniej zamordowano prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Ameryki prawdopodobnie nie ogarnęło wcześniej muzyczne szaleństwo na taką skalę.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Ów wpływ oraz niebywały potencjał komercyjny drzemiący w The Beatles zauważyła amerykańska wytwórnia filmowa United Artists. Jej przedstawiciele zaproponowali muzykom kontrakt zobowiązujący ich do nakręcenia trzech filmów pod znakiem tej wytwórni. Pierwszy z nich zaczęto kręcić już w 1964 roku. Była to opowieść o jednym dniu z życia Beatlesów (oczywiście nie w dokumentalnej, a fabularyzowanej wersji, co potwierdza m.in. fikcyjna postać dziadka Paula McCartney'a), czyli występ w telewizji, spotkanie z fanami czy ucieczka przed tłumem. Oczywiście, przy okazji ta praktycznie pozbawiona fabuły produkcja stanowiła prezentację kilku najnowszych kawałków zespołu. Prace nad kręceniem "A Hard Day's Night" (w polskim tłumaczeniu - <i>Noc po ciężkim dniu</i>) w reżyserii Richarda Lestera rozpoczęto w marcu, a zakończono w kwietniu. Intrygujący, w oryginale będący grą słów tytuł produkcji zawdzięczamy Ringo, który wymyślił go przypadkowo po całym dniu wyczerpującej pracy, jeszcze w czasach koncertowania w Hamburgu (istnieje pogłoska, że Lennon użył wcześniej tego zwrotu w jednym ze swoich wierszy, jednak sam John zawsze uważał Starra za pomysłodawcę powiedzenia). Z racji na niewielki budżet, który szacuje się na 560 tysięcy dolarów, całość została nakręcona na czarno-białej taśmie.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Film spotkał się z ciepłym przyjęciem, otrzymując bardzo przychylne noty od krytyków i fanów, a także stając się artystycznym oraz kasowym (w tym ponad 12 mln dolarów wydanych w amerykańskich kinach) triumfem. Dotarł nawet do polskich kin pod nazwą "The Beatles". Po latach "A Hard Day's Night" został uznany najlepszym filmem z udziałem Beatlesów. Choć nie wszystkie zawarte w nim pomysły prezentują się zbyt dobrze (np. spoglądający na Ringo Lennon śpiewający w tym czasie "If I Fell"), to po latach dzieło, pełne uroczych i niewymuszenie zabawnych momentów, broni się nadzwyczaj solidnie. Mimo że obraz ten został fabularnie podkoloryzowany, to ma w sobie wiele z autentyczności (przykładowo - ludzie goniący muzyków w pociągu to prawdziwi fani grupy). Okazało się również, że Beatlesi (szczególnie Ringo, przeżywający spośród wszystkich największe perypetie) wypadają naturalnie przed kamerą i są całkiem niezłymi aktorami. Do tego film otrzymał dwie nominacje do Oscara - dla George'a Martina za najlepszą muzykę oraz dla Aluna Owena za najlepsze oryginalne materiały do scenariusza.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Jednocześnie pracowali oni nad wydaniem nowej płyty, nazwanej tak samo jak film i będącej... po części (czyt. w większości) jego soundtrackiem. W związku z filmowym odpowiednikiem "A Hard Day's Night", na wydawnictwie istnieje pewien podział materiału - na stronie A umieszczono siedem nagrań pojawiających się w produkcji Lestera, zaś strona B zawiera sześć kawałków niezwiązanych z filmem. Obie premiery odbyły się Wielkiej Brytanii niemalże równocześnie, w odstępie kilku dni - film wyszedł 6 lipca 1964 roku, a album cztery dni później. Uzyskał on podobnie pozytywne recenzje co film i był z pewnych względów wyjątkowym osiągnięciem. Tym, co zwracało na nim szczególną uwagę był brak coverów oraz wyłącznie autorskie propozycje. Beatlesi już rok wcześniej przetarli szlak w kontekście nie umieszczania większości coverów na płycie kosztem swoich kompozycji, ale tutaj poszli o krok dalej.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Taka zagrywka była ówcześnie precedensem na rynku muzycznym i podkreśla, że duet Lennon/McCartney chciał pokazać się od jak najlepszej strony twórczej. Nie bez znaczenia był fakt najdłuższego wtedy 9-miesięcznego odstępu między tym a poprzednim wydawnictwem. W przypadku napisania większości materiału główny ciężar spadł na Johna, kosztem mniejszego niż zwykle wkładu Paula, który dostarczył zaledwie 3 utwory, choć jedne z najbardziej pamiętnych - "And I Love Her", "Can't Buy Me Love" i "Things We Said Today". Poza tym brał on udział w powstawaniu kilku innych. Po debiucie na "With the Beatles", Harrison tym razem nie brał udziału w tworzeniu, z kolei Starr zaczął podejmować pierwsze próby kompozytorskie dopiero cztery lata później. Przy okazji, "A Hard Day's Night" to jeden z nielicznych albumów, na którym w żadnym nagraniu nie śpiewa Ringo. Czy to dobrze, czy nie - oceńcie sami.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Zapowiedzią premierowych poczynań The Beatles był wydany 20 marca 1964 roku (choć w Stanach Zjednoczonych 4 dni wcześniej) singiel czerpiącego nieco z rock and rolla "Can't Buy Me Love", z kolejną naprawdę chwytliwą melodią. W tamtym czasie co zespół by nie wypuścił, i tak byłoby skazane na komercyjny sukces. 2 kwietnia piosenka osiągnęła 1. miejsce na liście przebojów w Wielkiej Brytanii i utrzymywała się tam przez kolejne trzy tygodnie, a dwa dni później uzyskano podobny wynik w Stanach Zjednoczonych (w tamtym czasie na rynku USA nagrania kapeli zajęły pięć pierwszych miejsc listy Billboard Hot 100 - kolejny rekord pobity przez The Beatles). Przy tym wszystkim, muzycy nie zamierzali marnować ani jednej stworzonej w tamtym czasie kompozycji na niealbumowy singiel, co pokazuje, że w połowie lat 60. płyty długogrające zaczęły stopniowo zyskiwać na wartości kosztem singli.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Wydana dwa tygodnie wcześniej, 26 czerwca 1964 roku, amerykańska wersja longplaya zawierała tylko kompozycje z filmu, plus niefilmowy "I'll Cry Instead" oraz cztery utwory w instrumentalnych aranżacjach George'a Martina ("I Should Have Known Better", "And I Love Her", "Ringo's Theme (This Boy)" i "A Hard Day's Night"). Reszta nagrań z wydania brytyjskiego została rozproszona po innych amerykańskich wydawnictwach - na wydany wcześniej "The Beatles' Second Album" trafił "You Can't Do That", na późniejszym "Something New" umieszczono "Things We Said Today", "Any Time at All" i "When I Get Home", a w przypadku "Beatles '65" był to "I'll Be Back". We wszystkich tych przypadkach uzyskanie 1. miejsca notowań czy multiplatynowej sprzedaży było kwestią formalności (jedynie "Something New" uzyskał 2. miejsce na rzecz utrzymującego się na wyższej lokacie "A Hard Day's Night").</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Filmowa część robi na mnie lepsze wrażenie. Niemalże nie mam się tu do czego przyczepić. Już na starcie umieszczono całkiem imponujący utwór tytułowy, z charakterystycznym, umieszczonym na samym początku akordem, uzyskanym dzięki nałożeniu na siebie dźwięków gitary i pianina przez producenta George'a Martina. Ciekawe, że przez lata wiele osób głowiło się nad tym jak go odtworzyć, zaś sam dźwięk należy obecnie do grona najbardziej rozpoznawalnych w historii muzyki popularnej. "A Hard Day's Night" to oczywiście piosenka z głosem Lennona, zaś wokalny udział McCartney'a był możliwy tylko dlatego, że według słów Johna on sam nie potrafił odpowiednio wyciągnąć frazy <i>When I'm home...</i> Kawałek promował album na drugim singlu i, co oczywiste, powtórzył on sukces "Can't Buy Me Love".</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Równie dobre wrażenie sprawia melodyjny i śpiewny "I Should Have Known Better" z fajną partią harmonijki. Swoją drogą, był to pierwszy utwór kapeli, w którym wykorzystano 12-strunową gitarę, obsługiwaną przez George'a. Według mnie najpiękniejszy punkt całości stanowi lennonowski "If I Fell" z niezwykle uroczymi harmoniami wokalnymi i czarującą melodią. W swoistej odpowiedzi na "If I Fell" (albo odwrotnie - zależy który powstał pierwszy) McCartney zaprezentował równie ponadczasową balladę "And I Love Her". Patent z gitarą akustyczną i umieszczeniem bongosów pojawił się już wcześniej w przeróbce "Till There Was You" z poprzednika, jednak tutaj został ciekawiej wykorzystany. Spore wrażenie robi wokal autora i ładne solo George'a. Paul napisał pierwszą ze swych miłosnych ballad i już na starcie potwierdził status specjalisty od tworzenia przytulanek.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Umieszczony między nimi "I'm Happy Just to Dance with You" z wokalem Harrisona to też solidny, bujający numer, choć nie robiący tak dobrego wrażenia, jak sąsiednie nagrania. Ze strony filmowej pozostaje jeszcze do przytoczenia "Tell Me Why", i w jego kontekście mógłbym napisać to samo, co w przypadku "I'm Happy Just to Dance with You". Ponoć "Tell Me Why" powstało w ostatniej chwili, by dodać jeszcze więcej utworów do ścieżki dźwiękowej filmu, i może dlatego nie jest tak ceniony jak pozostałe. Zaś we wspomnianym przez mnie niejednokrotnie "Can't Buy Me Love" uwagę może zwrócić fakt, że to jeden z pierwszych przypadków w historii muzyki rozrywkowej, gdzie nagranie nie zaczyna się od zwrotki, lecz refrenu. Takie smaczki dodają kompozycjom The Beatles jeszcze większej wartości.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Strona B nie wypada już tak zajmująco, ale nie warto jej przekreślać. To po prostu beatlesowskie granie na dość stabilnym poziomie. Spośród niej najbardziej wyróżnia się ostatnia kompozycja dostarczona przez McCartney'a, czyli "Things We Said Today" - niezwykle nostalgiczna i niedoceniana, a posiadająca jedną z lepszych zawartych tu melodii, mocno wyróżniającą się zwłaszcza na tej połowie longplaya. Drugim najlepszym utworem jest "I'll Be Back" z całkiem intrygującą linią wokalną Johna i Paula. Pierwotnie miał być nagrany w tempie walca, jednak nietrudno zgadnąć dlaczego zaniechano tego pomysłu. Podejście do takiego nagrania znalazło się na kompilacji "Anthology 1" z 1995 roku, gdzie momentami słychać mocne niedopasowanie warstwy wokalnej do muzyki. Do pozytywów można dołączyć kojarzący się z "It Won't Be Long", intensywny "Any Time at All" oraz melodyjny "When I Got Home". Z kolei takie kawałki, jak "I'll Cry Instead" czy "You Can't Do That", posiadają więcej nijakich melodii, czego nie wynagradza nawet warstwa wokalna. Co nie znaczy, że są fatalne, bliżej im do przeciętniaków.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
"A Hard Day's Night" to niewątpliwie świadectwo postępu jakie dokonało się na polu muzycznej twórczości The Beatles, nie tylko ze względu na brak przeróbek (choć to akurat pokazuje muzyków od ambitnej strony twórczej). W tamtym czasie można było od nich oczekiwać wyłącznie dostarczenia kilku krótkich i zgrabnych popowych hitów, i z tego zadania krążek wywiązuje się wręcz wzorowo. Może brak na nim prawdziwie wybitnych momentów, dzięki którym mógłbym go ocenić jeszcze wyżej (choć znakomitych chwil nie brakuje), ale bez wątpienia jest to pozycja warta poznania. Tak więc warto nadrobić ewentualne zaległości i przekonać się, że <i>legendarna czwórka</i> nie odniosła sukcesu przypadkowo.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=zx2TFk0vh1I">A Hard Day's Night</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5en2JMLA8Z0">I Should Have Known Better</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=F_80s6S_7Vw">If I Fell</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=B7X1oUfa8uE">I'm Happy Just to Dance with You</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5tc0gLSSU1M">And I Love Her</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=GVub1QCUCGc">Tell Me Why</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TBSpmoA8V78">Can't Buy Me Love</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=WuB7F-gRdJo">Any Time at All</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=zfnkMBOSIUQ">I'll Cry Instead</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=NItAlTsPuQg">Things We Said Today</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TN8odbpRgnU">When I Got Home</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=6PK21u7YzmI">You Can't Do That</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=fJSTBNTac6k">I'll Be Back</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-65633107419228612142019-09-14T00:00:00.000+02:002019-12-09T12:27:59.803+01:00The Beatles - "With the Beatles" (1963)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgueG3cg0XDbssmI4yRDBUlo2oxCnTejC3foT2xXa7xsNNBm_yg1gMDLqWyYZuZSyNjNskEyO4fcV2NU_y5rlS5iNkh284H-pOoUXByz7cioADtlUttqLpNedw8ZUCoBRcwqdz-WevfXEk/s1600/2.+With+the+Beatles.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgueG3cg0XDbssmI4yRDBUlo2oxCnTejC3foT2xXa7xsNNBm_yg1gMDLqWyYZuZSyNjNskEyO4fcV2NU_y5rlS5iNkh284H-pOoUXByz7cioADtlUttqLpNedw8ZUCoBRcwqdz-WevfXEk/s320/2.+With+the+Beatles.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Za sprawą triumfalnego powodzenia pierwszych singli oraz albumu "Please Please Me" The Beatles stał się jednym z najpopularniejszych i najbardziej pożądanych angielskich zespołów. Muzycy spędzali całe dnie będąc w trasie koncertowej, występując w radiu i telewizji czy biorąc udział w sesjach nagraniowych. Zaczynając w małych liverpoolskich klubach, po pewnym czasie zaczęli zapełniać całe sale koncertowe. Ich muzyka, a także dostojny image zaczęły doprowadzać słuchaczy do coraz większego zachwytu. Było zauważalne, że w trakcie występów na żywo coraz częściej publiczność (szczególnie fanki) wpadała w prawdziwy, histeryczny szał, krzycząc na tyle głośno, że muzycy czasem nie słyszeli siebie nawzajem. Zjawisko, nazwane niedługo potem przez prasę <i>Beatlemania</i>, osiągało coraz większy zasięg.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Warte odnotowania są także inne przypadki wyjątkowości zespołu. Już przed wydaniem debiutanckiego dzieła, w lutym 1963 roku, Beatlesi mieli występować w formie supportu amerykańskich piosenkarzy Chrisa Monteza i Tommy'ego Roe, jednak już wtedy wszyscy wiedzieli, że większość publiczności i tak przyjdzie zobaczyć formację Lennona i McCartney'a. Ostatecznie nastąpiła zamiana co do głównych gwiazd wieczoru. Podobnie było podczas majowo-czerwcowej trasy z Roy'em Orbisonem. W Wielkiej Brytanii taka zamiana uznanych muzyków z nowymi gwiazdami była czymś zupełnie nowym. Powodem takiej decyzji był fakt ogromnej popularności liverpoolskiej kapeli.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To wszystko pokazuje jaką renomą cieszyli się już w 1963 roku ci muzycy, po jakimś czasie nazwani przez media <i>fantastyczną czwórką</i> (słynna <i>Fab4</i>). Oczywistym było, że kolejny, wydany 1 sierpnia tego samego roku singiel, zatytułowany "She Loves You", osiągnie pokaźne lokaty na listach notowań. Co więcej, ustanowił on w Wielkiej Brytanii rekord tempa sprzedaży (w cztery tygodnie słuchacze nabyli ok. 750 tysięcy egzemplarzy) i przez 15 następnych lat był to najchętniej kupowany singel w historii państwa (wynik ten pobił dopiero Paul McCartney i jego Wings singlem "Mull of Kintyre"). A sam "She Loves You", z charakterystycznym <i>yeah, yeah, yeah</i> w refrenie, to naprawdę chwytliwa, dość intensywna piosenka, jedna z lepszych autorskich z początkowego etapu ich kariery. Śmiało można stwierdzić, że to właśnie ona na dobre rozkręciła <i>Beatlemanię</i>. Zaś pozycję grupy ostatecznie ugruntował niezapomniany występ z listopada 1963 roku. Odbył się on podczas gali Royal Command Performance, a jednym z widzów była m.in. księżniczka Małgorzata. Beatlesi zjednali sobie wtedy sympatię chyba wszystkich zebranych widzów i jeszcze bardziej zwiększyli swoje powodzenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W międzyczasie "Please Please Me" nieprzerwanie zajmował pierwsze miejsca na listach przebojów. Logicznym celem czwórki było przebicie tego wyniku kolejnym albumem studyjnym. Mimo nieustannego podróżowania przez zespół, na nagranie tego materiału poświęcono więcej czasu niż w przypadku debiutu. Beatlesi opracowali inną i nową dla nich metodę rejestrowania, nie wpychając nagrywania większości tracklisty na jeden dzień. Muzycy wchodzili do studia w przerwach od swoich występów. W związku z tym obejmujące siedem sesji nagrania w studiu na Abbey Road zaczęły się 18 lipca, a zakończyły 23 października 1963 roku. Pozwoliło to m.in. na staranniejsze dopracowanie repertuaru.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wytwórnia EMI ponoć opóźniała opublikowanie "With the Beatles", wyczekując aż utrzymujące się wyniki sprzedaży "Please Please Me" osłabną na tyle, że fani jeszcze bardziej zapragną otrzymać nowe, dłuższe wydawnictwo. W Wielkiej Brytanii płyta ukazała się 22 listopada 1963 roku (swoją drogą, data ta pokryła się z zamachem na ówczesnego prezydenta USA - Johna F. Kennedy'ego) i w tydzień osiągnęła pokaźny wynik sprzedaży 500 tysięcy egzemplarzy. Łatwo zauważyć, że tylko jeden longplay było w stanie strącić debiut ze szczytów list przebojów, i był nim właśnie "With the Beatles". EMI już przed premierą otrzymało ponad 250 tysięcy zamówień od słuchaczy. Był to pierwszy w historii przemysłu muzycznego krążek, który sprzedał się w ilości ponad miliona egzemplarzy w Wielkiej Brytanii. Jak na ówczesne standardy był to piorunujący wynik, szczególnie że wyżej recenzowanej płycie udało się to uzyskać w okres jednego roku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Projektem okładki zajął się tym razem Robert Freeman, znany w tym czasie z robienia czarno-białych opraw dla twórców jazzowych. Od razu pojawiła się koncepcja zrobienia czegoś podobnego dla wydawnictwa The Beatles. Efektem było dość intrygujące, choć budzące mały niedosyt zdjęcie, ukazujące wyraźną lewą połowę twarzy muzyków i niewyraźną prawą (w kontekście Harrisona praktycznie niewidoczną). Przy tym fotograf ustawił głowę Ringo w tak charakterystyczny sposób, by wszystkie cztery zmieściły się w kadrze. Po 1963 roku muzycy jeszcze parę razy skorzystali z usług Freemana - mimo że po pewnym czasie niektórzy z otoczenia The Beatles narzekali trochę na okładkę z "With the Beatles".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Warto dodać, że miesiąc przed wydaniem longplaya, 17 października, został wypuszczony kolejny chwytliwy singiel, zawierający typowo beztroską dla ówczesnych Beatlesów kompozycję "I Want to Hold Your Hand". Była to pierwsza piosenka kapeli, która uzyskała szczytowe miejsce na liście Billboard Hot 100 w Stanach Zjednoczonych. Ostatecznie sprzedało się tam kilka milionów kopii, a ze względu na ogromną sprzedaż "I Want to Hold Your Hand" stał się wówczas najlepiej sprzedającym się singlem Beatlesów. Podobnie jak "She Loves You", kawałek ten nie został zamieszczony na "With the Beatles". Jednak z uwagi na swój sukces w USA, dostał się na wersję przygotowaną na tamtejszy rynek muzyczny. Ponoć to "It Won't Be Long" był pisany z myślą o wydaniu na singlu, jednak po stworzeniu odpowiednio przebojowego "I Want to Hold Your Hand" pomysł ten został zarzucony.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Sukces singli spowodował również, że przedstawiciele niemieckiego oddziału EMI postanowili namówić Briana Epsteina i George'a Martina, by muzycy nagrali jeszcze raz te utwory, ale w wersjach niemieckojęzycznych, dzięki czemu będą one miały jeszcze większą szanse na komercyjne powodzenie w tamtym kraju. Co po pewnym czasie stało się faktem - singiel "Komm, gib mir deine Hand"/"Sie liebt dich" wyszedł w Niemczech dnia 5 marca 1964 roku i z miejsca cieszył się olbrzymim zainteresowaniem, dochodząc do 1. miejsca listy największych hitów (udało się to też wcześniejszej, anglojęzycznej wersji). Ja sam, z uwagi na moją niechęć do języka niemieckiego, osobiście dużo bardziej wolę wersje oryginalne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak już wspomniałem, na podstawową edycję nie dostała się zawartość singli, także stron B - odpowiednio "I'll Get You" i "This Boy" z "She Loves You" i "I Want to Hold Your Hand". Wydaje mi się, że co w tamtym czasie nie wyszłoby spod znaku The Beatles, wielu słuchaczy i tak kupiłoby to w ciemno, a grupa miała już tak ugruntowaną pozycję, że nie musiała wabić kupujących sukcesami małych płytek, jak w przypadku "Love Me Do" i "Please Please Me" z poprzednika. Dzięki temu na pełnoprawnym dziele mogli zawrzeć więcej kompozycji, nie tylko swojego autorstwa. Z uwagi na niewielki odstęp czasowy między nagrywaniem dwóch albumów, chłopaki znów sięgnęli po przeróbki. Przewaga autorskiego materiału nad coverami jest równie nieznaczna, co na debiucie - 8 na 14 utworów. Gdyby wydłużyć datę premiery między poszczególnymi płytami, twórcy mieliby więcej czasu nad pracą ze swoimi kawałkami i zamieściliby ich więcej. Co udowodnił następny krążek - "A Hard Day's Night".<br />
<br />
Jeśli mowa o wersji amerykańskiej, to podobnie jak w przypadku poprzednika znów została ona wydana z opóźnieniem, tym razem dwóch miesięcy (20 stycznia 1964 roku) i nosiła nazwę "Meet the Beatles!". Dobór materiału również uległ zmianie. Wydanie to rozpoczyna się od wspomnianego wcześniej singlowego hitu "I Wanna to Hold Your Hand", a w dalszej kolejności mamy powtórzony z debiutu "I Saw Her Standing Here" oraz nastrojową balladę "This Boy". Dopiero od czwartego utworu pojawiają się nagrania z europejskiej edycji, zaprezentowane w tej samej kolejności, jednak z pominięciem prawie wszystkich (oprócz "Till There Was You") przeróbek. Amerykanie nie mieli powodów do obaw, gdyż pominięte z brytyjskiego zestawu kompozycje, a także kilka nagrań z singli (w tym "She Loves You") znalazły się na następnym albumie dostępnym w tamtym kraju - "The Beatles' Second Album".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na <i>nieswój</i> repertuar złożyły się następujące przeróbki: "Till There Was You" Anity Bryant, "Please Mister Postman" The Marvelettes, "Roll Over Beethoven" Chucka Berry'ego, "You've Really Got a Hold on Me" Smokey'a Robinsona, "Devil in His Heart" Richarda Drapkina oraz "Money (That's What I Want)" Barretta Stronga. Większość z nich brzmi jak typowe kompozycje kapeli. Np. taki "You Really Got a Hold on Me" posiada melodię zalatującą tymi tworzonymi przez duet Lennon/McCartney. Przyjemnie wypada niezwykle wyluzowana wersja "Till There Was You" z grającym na bongosach Ringo, czy "Devil in Her Heart" z interesującym rozłożeniem partii wokalnych. Z kolei rock'n'rollowy "Roll Over Beethoven" to pokaźna dawka energii. Na tym tle średnio prezentuje się wyjątkowo monotonny "Please Mister Postman" czy dość nijaki "Money (That's What I Want)", może oprócz zadziornego wokalu Lennona.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Warto wskazać, że aż 5 pierwszych utworów na albumie to autorskie kawałki. Dzięki temu strona A posiada liczną reprezentację kompozytorskich prób trzech twórców. Trzech, ponieważ "With the Beatles" okazał się pierwszym wydawnictwem, na którym twórczo zadebiutował George Harrison. Stworzony przez niego numer pod nazwą "Don't Bother Me" (oczywiście także przez niego zaśpiewany) wypada całkiem nieźle, jednak nie wybija się niczym szczególnym ponad propozycje duetu jego kompanów. Twórczość Harrisona zawsze pozostawała w cieniu innych przebojów duetu Lennon/McCartney, jednak dopiero kolejne lata pokazały, że był to równie utalentowany kompozytor. A pierwszą jego próbę i tak można uznać za całkiem udaną. Zaś wokalnie George udziela się jeszcze częściej niż na debiucie - oprócz "Don't Bother Me" użyczył swojego głosu również w "Roll Over Beethoven" oraz "Devil in Her Heart". I trzeba uczciwie przyznać, że wychodziło mu to coraz lepiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Więcej ciekawszych kąsków znajdziemy w twórczej pracy Lennona i McCartney'a. W całość świetnie wprowadza "It Won't Be Long" z kolejną powtórką patentu z <i>yeah, yeah, yeah</i> w refrenie, a także momentalnie zapadającą w pamięć melodią. Choć najbardziej ponadczasową posiada mccartney'owy "All My Loving" - największy klasyk z tego zestawu, chwytliwością nieustępujący singlowym "She Loves You" i "I Want to Hold Your Hand", przez co brzmi najbardziej ponadczasowo. Do tego kawałek jako jeden z pierwszych pokazał Paula od strony niezwykłego twórcy fantastycznych piosenek. Aż prosiłoby się, by nagranie to zostało wydane w Wielkiej Brytanii na małej płytce. W Kanadzie czy Australii zajął szczyty notowań, ale z drugiej strony, w Stanach Zjednoczonych doszedł tylko do 45. miejsca, co jak na standardy tej grupy nie było ekscytującym rezultatem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Warto pochwalić umieszczony między nimi, dość łagodny "All I've Got to Do", czy inny autorski kawałek ze strony A - "Little Child", choć niezbyt dobrym pomysłem było dodanie do niego partii harmonijki, brzmiącej (w porównaniu do np. delikatnie starszego "Love Me Do") trochę archaicznie. Dużo przebojowości ma w sobie "Hold Me Tight", który został nagrany już na poprzedni longplay, jednak na potrzeby drugiego dzieła został zarejestrowany (przynajmniej) raz jeszcze. Warty uwagi jest jeszcze typowo beatlesowski "Not a Second Time", z kolei niezmiernie wesoły, śpiewający przez Starra "I Wanna Be Your Man" stanowi najmniej ciekawy punkt krążka. Nie mam pojęcia czy to przez wokal perkusisty czy nie, ale akurat śpiewane przez niego utwory prawie zawsze należą do tych mniej atrakcyjnych chwil na wydawnictwach zespołu. O dziwo, "I Wanna Be Your Man" został wcześniej wydany na singlu przez... The Rolling Stones, a samą kompozycję Lennon i McCartney ukończyli podczas gdy w tym samym pokoju, w którym przebywali, rozmawiali ze sobą Mick Jagger i Keith Richards.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"With the Beatles" to stylistycznie płyta pokrewna względem debiutu i przygotowana według takiej samej receptury. Przez podobny charakter i brak eksperymentów aranżacyjnych nie stanowi ona kroku naprzód, a wręcz wypada nieco słabiej względem poprzednika. Niektóre melodie nie są już tak wyraziste, przez co nie zapadają w pamięć, a ponadto brak w nim tak powalającego wykonania, jak w przypadku "Twist and Shout". Mimo to, znajdują się tutaj mocne punkty, a określony poziom całości zostaje zachowany. Jestem pewien, że w 1963 roku longplay robił o wiele większe wrażenie niż obecnie, ale nawet po 55 latach od jego wydania można do niego powrócić bez poczucia żenady. W końcu to The Beatles.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 7/10</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="text-align: justify;">
01. I<a href="https://www.youtube.com/watch?v=UVKU6SevefY">t Won't Be Long</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=anMW41uvb_s">All I've Got to Do</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TSpiwK5fig0">All My Loving</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=k03IQbaTcxc">Don't Bother Me</a> (George Harrison)</div>
<div style="text-align: justify;">
05. Little Child (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=SHAqAO7w8M8">Till There Was You</a> (Meredith Willson)</div>
<div style="text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=v2Kk5IG2b8E">Please Mister Postman</a> (Robert Bateman, Georgia Dobbins, William Garrett, Freddie Gorman, Brian Holland)</div>
<div style="text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Hz5jXwOXgKQ">Roll Over Beethoven</a> (Chuck Berry)</div>
<div style="text-align: justify;">
09. H<a href="https://www.youtube.com/watch?v=H42Ou13za30">old Me Tight</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=9rokS8Ao4nQ">You Really Got a Hold on Me</a> (Smokey Robinson)</div>
<div style="text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=mnct7Qf3SUQ">I Wanna Be Your Man</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=IGe-jfFrxCk">Devil in Her Heart</a> (Richard Drapkin)</div>
<div style="text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Gi8dTDuRCOk">Not a Second Time</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=CeWjEYhk7Xo">Money (That's What I Want)</a> (Janie Bradford, Berry Gordy)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-60335876403300837762019-09-07T08:00:00.000+02:002020-06-04T18:58:22.791+02:00The Beatles - "Please Please Me" (1963)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNc9oF7bfSnNcRCp73oXQd0pw8bGgv6bf7xrlaMPZkuyh1OpWhGgxYH8PJs8tqT0HidA5ccodvhCNDR273DIEnSRlILh42EP7yhyP0huiL-prMzhQVVLSR1RmMWwdOMzJQjrbICdjxH3I/s1600/1.+Please+Please+Me.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNc9oF7bfSnNcRCp73oXQd0pw8bGgv6bf7xrlaMPZkuyh1OpWhGgxYH8PJs8tqT0HidA5ccodvhCNDR273DIEnSRlILh42EP7yhyP0huiL-prMzhQVVLSR1RmMWwdOMzJQjrbICdjxH3I/s320/1.+Please+Please+Me.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
The Beatles to bez wątpienia jedna z najbardziej inspirujących kapel w historii, a zarazem najpopularniejszy zespół jaki kiedykolwiek powstał. Liczba sprzedanych egzemplarzy płyt The Beatles wynosi obecnie ponad 600 milionów, a ich wpływ na późniejszy rozwój muzyki jest przeogromny. To ostatnie stało się za sprawą albumów nagranych w nieco późniejszym etapie kariery. Początki wyglądały nieco inaczej. Muzycy szybko osiągnęli sukces, jednak ich pierwsza długogrająca płyta ten nie różniła się niczym wielkim na tle innych dzieł z muzyki popularnej pierwszej połowy lat 60.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Dokładne opisanie początków działalności muzyków byłoby wyjątkowo czasochłonne (sporo się wtedy wydarzyło), więc postaram się przybliżyć najważniejsze fakty. Wszystko zaczęło się, kiedy w 1957 roku wielki fan Elvisa, gitarzysta John Lennon, założył skifflową (łączącą muzykę folkową z wpływami bluesa i jazzu) kapelę The Quarry Men, wziąwszy nazwę od szkoły licealnej Quarry Bank High School, do której uczęszczał. Inni członkowie formacji byli jego kolegami z tej właśnie szkoły. Niedługo potem wydarzyły się przełomowe decyzje dla dalszego rozwoju grupy. Do The Quarry Men dołączyło dwóch muzyków, którzy współpracowali z Lennonem przez całą następną dekadę - w październiku 1957 roku Paul McCartney, a w lutym roku następnego George Harrison (objął on stanowisko gitarzysty prowadzącego). Do ważnych postaci w otoczeniu The Beatles należeli także basista Stuart Sutcliffe oraz perkusista Pete Best. Obaj dołączyli do reszty muzyków w 1960 roku - Stuart w styczniu, a Pete w sierpniu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Instrumentaliści koncertowali pod wcześniej wspomnianą nazwą, grając rock'n'rollowe standardy, jednak wkrótce postanowili ją zmienić - najpierw w lipcu 1960 roku na Silver Beatles, aż po miesiącu wykształtowała się ta ostateczna, czyli The Beatles (prawdopodobna jest inspiracja filmem "Dziki" z 1953 roku, opowiadającym o gangu motocyklowym, nazwanym The Beetles). Dzięki Allanowi Williamsowi muzycy mogli zagrać serię koncertów w Hamburgu, jednak po pewnym czasie władze niemieckie dowiedziały się, że Harrison, który był najmłodszy z całej paczki, jest niepełnoletni, przez co został deportowany do Anglii (praca w nocnym klubie, w którym wtedy występowali, w wieku poniżej 18 lat należy w świetle prawa niemieckiego do grona przestępstw). Nie obyło się też bez innych kontrowersji. Kolejne dwa lata upłynęły chłopakom na koncertowaniu i różnych ekscesach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Warto odnotować, że w listopadzie 1961 roku muzycy poznali dziennikarza i właściciela sklepu muzycznego NEMS, Briana Epsteina, i zrobili na nim tak duże wrażenie, że ten natychmiast zapragnął być ich menadżerem, na co chłopaki przystali. Epstein od tej pory zajął się regulowaniem długów, a także rozpoczął negocjacje z wieloma wytwórniami płytowymi w celu zdobycia kontraktu. Parę miesięcy później, dzięki producentowi George'owi Martinowi, grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Parlophone, należącą do w tym czasie do EMI Group. Po drodze doszło do przetasowań personalnych. 10 kwietnia 1962 roku Stuart Sutcliffe zmarł na udar mózgu. O śmierci basisty muzycy zostali poinformowani przez jego niemiecką dziewczynę - Astrid Kirchherr, autorkę ich pierwszych profesjonalnych zdjęć z sesji w 1961 roku. W związku z tym funkcję basisty przejął Paul McCartney.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pete Best również nie zagrzał miejsca w zespole na długo. W trakcie pierwszej sesji nagraniowej z Martinem, mającej miejsce 6 czerwca 1962 roku w studiu Abbey Road Studios, gra Besta nie podobała się producentowi, który uznał ją za zbyt słabą i nalegał na zatrudnienie sesyjnego perkusisty. Ponadto Best nie był przekonany co do zaproponowanej przez Epsteina, nadchodzącej zmiany image'u muzyków na bardziej elegancki, objawiający się zmianą fryzur i porzuceniem skórzanych kurtek na rzecz garniturów. Został więc zastąpiony Ringo Starrem, ponoć ówcześnie najlepszym perkusistą w Liverpoolu, niezrównanym w perfekcyjnym trzymaniu rytmu na swoim instrumencie. W tym momencie narodził się klasyczny skład The Beatles. Zważywszy na to, jak ogromny sukces odniosła niedługo potem grupa, śmiało można stwierdzić, że Pete okazał się wielkim pechowcem, a Ringo olbrzymim szczęściarzem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mimo walorów gry Starra, w trakcie nagrań "Love Me Do" we wrześniu 1962 roku Martin wciąż był niezadowolony z pracy perkusji, więc na kolejną sesję Beatlesów zatrudnił Andy’ego White'a. W tym składzie chłopaki nagrali "Love Me Do", "P.S. I Love You" i "Please Please Me". Na ironię zakrawa fakt, że na pierwszy singiel Martin i tak wybrał wersję z udziałem Starra. Efekty tych sesji trafiły potem (z małymi poprawkami) na debiutancki album - "Love Me Do" i "P.S. I Love You" ze wspomnianego singla oraz "Please Please Me" i "Ask Me Why" z następnego singla, z października 1962 roku. Oba wydawnictwa okazały się ogromnym powodzeniem, docierając na wysokie lokaty list przebojów (w tym na szczyt w USA dla "Love Me Do") i dowodząc, że grupa była po prostu skazana na sukces. Początkowo na debiutanckim singlu miał wylądować proponowany przez Martina "How Do You Do It?" z repertuaru kapeli Gerry & the Pacemakers, jednak muzycy nie przepadali za tym nagraniem (do tego stopnia, że nie umieścili go nawet na długogrającym dziele, a oficjalnie wydano go dopiero w 1995 roku, na kompilacji "Anthology 1"), a poza tym chcieli wydać coś autorskiego. Opłaciło się.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na skutek rosnącej popularności liverpoolska czwórka wystąpiła po raz pierwszy w telewizji w serwisie informacyjnym "People and Places", a także zaczęła przygotowywać się do nagrania pierwszego albumu. Mniej więcej wtedy zdecydowano, że to Lennon i McCartney będą głównymi autorami kompozycji (Harrison zadebiutował dopiero na następnym wydawnictwie). Mimo że duet ten często pisał utwory osobno, zawsze podpisywano je w formie autorstwa Lennon/McCartney. Nie da się ukryć, że obaj prowadzili swoistą rywalizację, przerzucając się w pomysłach, dzięki czemu jeden nie chciał być gorszy od drugiego. Efektem było wiele wspaniałych, ponadczasowych melodii czy przemyślane układanie harmonii wokalnych. Nie da się również przecenić pracy George'a Martina, nazywanego często <i>piątym Beatlesem</i>, który do 1969 roku był producentem wszystkich wydawnictw The Beatles. Jego pomysłowe koncepcje, a także studyjne sztuczki i eksperymenty, nadające utworom odmienny kształt, wyprzedziły muzyczny świat o tzw. lata świetlne. Beatlesi mieli szczęście, że znaleźli odpowiedniego człowieka, potrafiącego wspaniale pokierować ich pracą twórczą. Próżno szukać innowacyjnych pomysłów na pierwszej studyjnej płycie zespołu, jednak z kolejnymi latami przebłyski kreatywności - zarówno muzyków, jak i producenta - będą coraz bardziej widoczne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przytoczony już debiut The Beatles, nazwany "Please Please Me", to typowa płyta pierwszej połowy lat 60., czyli połączenie rock'n'rollowej energii i popowych melodii. W kontekście tego twórcy udowodnili, że już w tamtym czasie byli mistrzami w wymyślaniu świetnych, zapadających w pamięć melodii, powodujących, że nawet po ponad 50 latach słucha się tego materiału zaskakująco przyjemnie. Śmiało można powiedzieć, że w porównaniu do swojej konkurencji Beatlesi posiadali te najbardziej chwytliwe, co w dużej mierze przyczyniło się do sukcesu kapeli. Nieprzypadkowo pod ich względem można mówić o pewnym punkcie odniesienia w kontekście późniejszych zespołów, posiadających <i>beatlesowskie</i> melodie. Również pod kątem tekstowym jest dość typowo, jak na ówczesne standardy (choć nadmiar słowa <i>love</i> może być aż nadto wyczuwalny). Wokalnie najczęściej udzielają się główni twórcy nowego materiału, jednak miejsce to przypadło w pojedynczych przypadkach także Harrisonowi ("Chains" i "Do You Want to Know a Secret") i Starrowi ("Boys"). Nie od razu idzie wyłapać, kto śpiewa w danej kompozycji, jednak po kilku przesłuchaniach różnice zaczynają być coraz bardziej słyszalne. Najbardziej wyróżnia się głos Lennona, posiadającego niezwykle charakterystyczną barwę, ale równie pewnie radzi sobie McCartney. Harrison rozwinął się pod tym względem w późniejszych latach, zaś Ringo wypada tutaj ledwie poprawnie, będąc (także w późniejszych latach) najsłabszym wokalnym ogniwem całej czwórki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wydany 22 marca 1963 roku "Please Please Me" wywołał spore zainteresowanie wśród krytyków i słuchaczy, dzięki czemu osiągnął wielki sukces komercyjny, docierając na szczyt brytyjskiego notowania płyt. Co ciekawe, popularność muzyków od tego czasu wcale nie zmalała, a wręcz wzrosła na międzynarodową skalę. W Stanach Zjednoczonych longplay ukazał się z niemal rocznym opóźnieniem i został nazwany "Introducing... The Beatles". Pierwsza wersja, opublikowana w styczniu 1964 roku, nie zawierała utworów "Please Please Me" i "Ask Me Why", zaś na kolejnym wydaniu zabrakło "Love Me Do" i "P.S. I Love You". Sprawcą takiego pomysłu wydała firma Vee-Jay Records, dopiero w 1965 roku bardziej oficjalna wytwórnia, Capitol Records, wydała ten materiał pod tytułem "The Early Beatles". Z kolei na tym wydaniu nie znalazły się utwory "I Saw Her Standing There", "Misery" oraz "There's a Place", rozproszone po singlach czy innych późniejszych amerykańskich wydaniach albumów The Beatles.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Okładkę na krążek zrobił Angus McBean. Zdjęcie zrobiono w Londynie, a przedstawia ono całą, uśmiechniętą od ucha do ucha czwórkę spoglądającą w dół na klatce schodowej w głównej siedzibie EMI przy Manchester Sguare. Pomysł na tyle spodobał się chłopakom, że w 1969 roku poprosili Angusa, żeby zrobił to zdjęcie raz jeszcze, w takim samym stylu i bez zmiany szczegółów (oczywiście poza innym ubiorem starszych o 6 lat muzyków). Miała to być okładka dla projektu "Get Back" z 1969 roku, na którym muzycy chcieli powrócić do dawnych, rock'n'rollowych korzeni. Muzyczny projekt upadł w pierwotnej formie, jednak samo zdjęcie zostało później wykorzystane w 1973 roku dla ozdobienia dwóch kompilacji grupy - "The Beatles 1962-1966" oraz "The Beatles 1967-1970". Na okładce "Please Please Me" uwagę zwraca napis <i>with Love Me Do and </i><i>12 </i><i>other songs</i> (żaden to błąd matematyczny, bo chodziło o całą zawartość singla, zawierającego 2 utwory). Pokazuje to, jak wielką renomą cieszyły się w tamtym czasie single, często będące ważniejszym towarem sprzedaży od płyt długogrających. Sukces hitu "Love Me Do" miał wabić potencjalnych nabywców pełnego wydawnictwa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oprócz wspomnianych wcześniej czterech kompozycji z 1962 roku, reszta materiału została zarejestrowana na dwuścieżkowym magnetofonie (w podziale ścieżki instrumentalnej na jednym kanale, a wokali na drugim) za sumę 400 funtów podczas jednej 10-godzinnej sesji, mającej miejsce 20 lutego 1963 roku. Martinowi zależało, żeby na krążku jak najlepiej oddać fenomen sceniczny Beatlesów. Trafiło na niego zaskakująco dużo, jak na tamte czasy, autorskich kawałków, mimo że stanowiły one nieco ponad połowę (8 z 14 kompozycji). W tamtym czasie zespoły podobne do The Beatles często ograniczały się do przeróbek, z niewielkim dodatkiem czegoś od siebie (przykładowo - na debiucie drugiej najsłynniejszej grupy lat 60., czyli The Rolling Stones, znajdują się zaledwie trzy autorskie utwory). Owego dnia nagrano także piosenkę "Hold Me Tight", jednak znalazła się ona dopiero na następnym dziele kwartetu, "With the Beatles", w nowszej wersji. Taka przewaga autorskiego materiału nad coverami może do dziś robić wrażenie i sprawia, że nieco inaczej odbiera się recenzowane dzieło. Doświadczenie zdobyte przez lata grania w klubach Liverpoolu i Hamburga zrobiło swoje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Spośród przeróbek najciekawiej wypada "Twist and Shout", pierwotnie wykonywany przez kapelę The Top Notes. O jego intrygującym charakterze zadecydował przypadek. John Lennon tuż przed nagrywaniem przeziębił się i miał chore gardło, na skutek czego Martin zdecydował się zostawić nagranie najbardziej wymagającego wokalnie "Twist and Shout" na sam koniec sesji. To właśnie zachrypnięty głos wyczerpanego całodniową sesją Lennona dał utworowi wyjątkową, ponadczasową moc. Bardzo dobre wrażenie robiły również harmonie wokalne pozostałych muzyków. To wszystko spowodowało, że wersja Beatlesów do dziś prezentuje się bardziej charakterystycznie i świeżo od tanecznego oryginału. Inne covery też w większości zasługują na uwagę. Jednym z najbardziej intrygujących punktów longplaya jest "Anna (Go to Him)" Arthura Alexandra, z ekspresyjnym popisem Johna, dzięki któremu i ten kawałek zyskał <i>nowe życie</i>. Warto też wyróżnić inne wolniejsze nagrania - "Baby It's You" The Shirelles czy znany z wersji Lenny'ego Welcha "A Taste of Honey" z przemyślanymi wokalami. Z kolei energiczne "Chains" The Cookies i "Boys" The Shirelles tracą nieco przez jeszcze nie do końca wykształtowane głosy Harrisona i Starra.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wokal George'a brzmi nieco lepiej w "Do You Want to Know a Secret", kolejnym całkiem interesującym punkcie longplaya. Niezwykle przyjemnie słucha się także przebojowego "Ask Me Why" czy melodyjnych "There's a Place" i "Misery". Z autorskiej pracy najmniej wyraziście wypada "P.S. I Love You". Bardzo fajnie prezentuje się za to żwawy otwieracz "I Saw Her Standing There" - jedna z najwcześniejszych kompozycji McCartney'a, ze świetnie dopasowaną partią wokalną i niezłym gitarowym solem Harrisona. Jednak w kontekście chwytliwości zdecydowanie najlepsze są singlowe, umieszczone na przełomie dwóch stron płyty winylowej "Please Please Me" i "Love Me Do". Oba zwracają uwagę nie tylko pod względem wokalnym, ale i instrumentalnym, w tym użyciem harmonijki przez Lennona. Wspomniany wcześniej sukces drugiego z nich w Stanach Zjednoczonych mówi o tym nagraniu więcej niż tysiąc słów. To pierwszy prawdziwy pokaz umiejętności Lennona i McCartney'a do budowania kapitalnych linii melodycznych. Do pełnego przekroju przebojów z okresu nagrywania materiału zabrakło tylko wydanego na singlu "From Me to You" (ten z kolei jako pierwszy osiągnął szczyt singli w Wielkiej Brytanii).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Please Please Me" niby nie wyróżnia się zbytnio na tle innych podobnych wydawnictw pierwszej połowy lat 60., a i brzmieniowo wyraźnie słychać w jakich czasach powstawał, niemniej do dziś broni się znakomitymi melodiami, będącymi od tamtego czasu znakiem rozpoznawczym kapeli, a także energetycznym, pełnym wigoru wykonaniem. Dzieło to raczej nie zapowiada potężnego i wpływowego zespołu, jakim będzie The Beatles za kilka lat, jednak słychać na nim, że chłopaki mają pomysł na swoją muzykę, nieprzeciętny talent do komponowania i młodzieńczy zapał, potrafiący pozytywnie zarazić zastępy słuchaczy na całym świecie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=oxwAB3SECtc">I Saw Her Standing There</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=qhbcN3ew9z0">Misery</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=b3zNKWyLfus">Anna (Go to Him)</a> (Arthur Alexander)</div>
<div style="text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=rJOhavaeJYk">Chains</a> (Gerry Goffin, Carole King)</div>
<div style="text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Qr8OuW5JJgQ">Boys</a> (Luther Dixon, Wes Farrell)</div>
<div style="text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2ttGjtfQ7EA">Ask Me Why</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=czw8eqepir8">Please Please Me</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0pGOFX1D_jg">Love Me Do</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=MA5DkiVKSlM">P.S. I Love You</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=AWUTlM6hz0g">Baby It's You</a> (Burt Bacharach, Mack David, Barney Williams)</div>
<div style="text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=uRQ7ecvU56k">Do You Want to Know a Secret</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=MkQ1eOcl5ug">A Taste of Honey</a> (Ric Marlow, Bobby Scott)</div>
<div style="text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vTsbYbN8VVI">There's a Place</a> (John Lennon, Paul McCartney)</div>
<div style="text-align: justify;">
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2RicaUqd9Hg">Twist and Shout</a> (Phil Medley, Bert Russell)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-50726142759247097622019-08-31T08:00:00.001+02:002019-12-09T00:32:32.672+01:00Judas Priest - "British Steel" (1980)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQxbHqCc2mYwS7CU3IBeSImThH4u6tnSsZPq5qMPoElOIQHi56wd67LstnsLffS7efbZ6QKZrxWpno05fFPX6pfNv9MiyndhoC0I7Y2OaxNUOwEYYNQEIAca3P6HLx8ySrDfGH5G-PyiE/s1600/6.+British+Steel.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQxbHqCc2mYwS7CU3IBeSImThH4u6tnSsZPq5qMPoElOIQHi56wd67LstnsLffS7efbZ6QKZrxWpno05fFPX6pfNv9MiyndhoC0I7Y2OaxNUOwEYYNQEIAca3P6HLx8ySrDfGH5G-PyiE/s320/6.+British+Steel.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Rok
1980 - początek popularności Nowej Fali Brytyjskiego Heavy
Metalu. Nietrudno zauważyć, że zespoły z tego obszaru inspirowały
się m.in. muzyką Judas Priest. Grupa idealnie wpasowała się w ten trend, bowiem
cały krążek wydany w tym właśnie roku klimatycznie jest wyraźnie przesiąknięty stylem NWOBHM (nawet w tytule podkreślono narodowość) - mimo że że muzycy nie silą się
wcale na bardzo szybkie tempa i stawiają na przystępność. </span><i><span style="font-weight: normal;">Mistrzowie</span></i><span style="font-weight: normal;">
odpowiedzieli swoim </span><i><span style="font-weight: normal;">uczniom</span></i><span style="font-weight: normal;">
wydawnictwem, mającym pokazać, kto był obecnie numerem jeden w heavy metalu.
Czy słynny "British Steel" okazał się najlepszym
heavymetalowym longplayem 1980 roku? Śmiem wątpić.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;"></span></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Judasi
mieli w tym roku mocną konkurencję. Lepszy album wydał Scorpions w
zahaczającym o heavy metal "Animal Magnetism", a także
Ozzy Osbourne w nie mniej rozrywkowym, ale jednak mocnym "Blizzard
of Ozz". Owa wyższość poziomu tyczy się również innych inspiracji NWOBHM -
Black Sabbath i Motörhead (odpowiednio "Heaven and Hell" i
"Ace of Spades"). Ciekawiej działo się nawet w samym NWOBHM, żeby
wymienić tylko "Wheels of Steel" i "Strong Arm of the
Law" Saxonu, "Stand Up and Fight" Quartz czy "On
Through the Night" Def Leppard, nie mówiąc już o powalających
debiutach Diamond Head i Iron Maiden. Przytoczone zestawienie nie ma na celu umniejszyć wartości "British Steel", tylko pokazać, że
zdaniem autora recenzji nie należy on do grona największych wydawnictw
heavy metalu, jak często się go określa, bo już w samym 1980 roku można było znaleźć wiele ciekawszych tego typu dzieł.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Mimo
tego, co napisałem, krążek Judasów również należy do udanych.
Według mnie stanowi on po prostu dawkę w miarę satysfakcjonującego heavy metalu,
ale nic więcej. Niczego rewelacyjnego na nim nie ma, a znajdują się
też kompozycje, których życzyłbym sobie, żeby tutaj nie było.
Warto podkreślić, że pierwszy raz od kilku lat postawiono
wyłącznie na autorski materiał. Produkcyjnie całość wypada jak
najbardziej OK, a wykonanie stoi na określonym poziomie, choć nowy
perkusista, Dave Holland, nie jest tak kreatywny i sprawny technicznie, jak jego dwaj poprzednicy - Simon Phillips i Les Binks.
W jego grze nie ma już tego polotu i świeżości, zaś w późniejszych
latach zdarzało mu się nawet grać dość topornie. Tutaj -
poprawnie wykonana robota i tyle. Z nowinek - wersja amerykańska
ukazała się pierwotnie ze zmienioną kolejnością utworów i
zaczynała od "Breaking the Law", zaś tytuł albumu zaczerpnięto
od nazwy fabryki, w której wcześniej pracował Glenn Tipton.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Niektórzy
sądzą, że to właśnie na "British Steel" muzycy
skierowali się ku prostszej, w pełni heavymetalowej odmianie
muzyki. Nieprawda - zespół po prostu kontynuuje tu ścieżkę
obraną na poprzednim "Killing Machine". Najwyraźniej
sukces tamtego longplaya bardzo odpowiadał chłopakom, bo jego następca wydaje się jeszcze prostszy i mniej urozmaicony niż wcześniejsze (jako
przykład wystarczy wymienić fakt, że większość kompozycji
została pod względem gitarowym oparta na prostych power chordach). Co przyniosło
kolejne korzyści - była to pierwsza płyta Judas Priest, która w
USA pokryła się platyną, a w Wielkiej Brytanii single "Breaking
the Law" i "Living After Midnight" trafiły na
rekordowe 12. miejsca (wynik ten nigdy później nie został pobity).
Ostatecznie całe wydawnictwo zostało jednym z najpopularniejszych w
twórczości grupy.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Mimo mojego narzekania, całość już od początku posiada sporo mocnych punktów. Czadowy "Rapid Fire"
to Judas Priest w klasycznym wydaniu, ze złowieszczymi partiami gitar i nerwową
stopą Hollanda. Ma w sobie trochę z przebojowości, choć brak w
nim refrenu. Ten pojawia się w następnym "Metal Gods" i
okazuje się stworzonym do śpiewania razem z publicznością. To
całkiem przyjemny kawałek (choć nie jestem jego fanem), a przy tym
bardzo popularny w porównaniu do wielu innych z katalogu Judasów.
Choć pod tym względem nie może równać się z legendarnym
"Breaking the Law", opartym na banalnie prostym,
rozpoznawalnym riffie - na tyle niewyszukanym, że potrafi go zagrać
prawdopodobnie każdy początkujący gitarzysta. Trudno wyrzucić go
z pamięci, podobnie jak resztę nagrania, niesłychanie melodyjną i
przebojową, a przy tym bardzo standardową. Brakuje w niej nawet solówki gitarowej, a jedynym
urozmaiceniem jest kilka mniej typowych dźwięków, jak odgłosy syren policyjnych (tak naprawdę przekształcony dźwięk wydawany przez gitarę) czy </span>tłuczonego szkła.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Równie
prościutki motyw posiada "Grinder", czyli kolejne
niezwykle odprężające nagranie. Precyzyjna solówka Glenna Tiptona
należy do najlepszych popisów z tego albumu. Trzeci z singli, "United",
wypada już zbyt topornie, a refren zbyt komercyjnie i plastikowo.
Słychać, że po sukcesie "Take on the World" muzycy
postanowili kontynuować zamysł tworzenia pomnikowych hitów,
jednak w tym wypadku nie wyszło zbyt przekonująco. Brakuje mi
autentyzmu, jaki mimo wszystko posiadał "Take on the World",
a komercyjnie "United" także nie powtórzył jego sukcesu (mimo że to najbardziej radiowa propozycja z longplaya).
Przez to stanowi on niezbyt potrzebny fragment i najsłabszy punkt
wydawnictwa. Nieco lepiej ma się sprawa z "You Don't Have to Be
Old to Be Wise", choć ten jest z kolei dość bezbarwny.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Numer
7 to kolejny hicior z tego zestawu. "Living After Midnight",
z wyraźnym hardrockowym zacięciem, zna każdy fan Judas Priest, a
także większość miłośników heavy metalu. Był to pierwszy
singiel promujący krążek, i właśnie jego popularność zwróciła
uwagę wielu słuchaczy na nowe dzieło kapeli. Nie ma się czemu
dziwić, bo kawałek mimo że dość sztampowy, to w kontekście
radiowego rocka (choć z przesterowanymi gitarami) broni się
niesamowitą chwytliwością i nie najgorszym wykonaniem. Do dziś "Metal Gods",
"Living After Midnight" i "Breaking the Law" są
żelaznymi punktami koncertów, i naprawdę trudno się temu dziwić.
"The Rage" stanowi największe urozmaicenie, ponieważ
pierwszy motyw (pojawiający się także w połowie) niewątpliwie kojarzy się z muzyką reggae. Reszta wypada bardziej zachowawczo, ale i tak
twórcom udało się uzyskać ciekawą atmosferę. To przy okazji
jeden z najbardziej intrygujących kawałków na longplayu. Nie da
się powiedzieć tego samego o "Steeler" - numerze fajnym,
ale niezbyt się wyróżniającym. Może oprócz tego, że jego
początek kojarzy się zbyt nachalnie z o 3 lata starszym "Sinner".</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Przyznaję,
że nie rozumiem kultu, jakim otaczany jest "British Steel",
często opisywany jako jedno z największych osiągnięć heavy
metalu czy wręcz </span><span style="font-style: normal;"><span style="font-weight: normal;">metalowe
arcydzieło</span></span><span style="font-weight: normal;">. Żeby
nie było - to dość dobra płyta z kilkoma mocnymi punktami, a przy
tym ważna dla samego zespołu, ale nawet sami Judasi mają w swojej dyskografii sporo lepszych dzieł. Mimo to, Judas Priest objawił się w nim jako zespół, który nawet w czasie największego boomu kapel
NWOBHM </span>wciąż miał coś do zaoferowania, potrafił porwać tłumy słuchaczy
i utrzymać swoją pozycję na rynku muzycznym. Choć swoją renomę
zawdzięcza głównie dzięki popularności "Breaking the Law"
i "Living After Midnight". Reszta co całkiem miły dodatek. I tyle.<br />
<span style="font-weight: normal;"><br /></span>
<span style="color: red;"><b>Moja ocena - 7/10</b></span><br />
<span style="font-weight: normal;"><br /></span>
<span style="font-weight: normal;">Lista utworów:</span><br />
<span style="font-weight: normal;">01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ktYn7OZCN4c">Rapid Fire</a> (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)</span><br />
<span style="font-weight: normal;">02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=hy4-MqFp6ZE">Metal Gods</a> </span>(K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
<span style="font-weight: normal;">03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=BXtPycm5dGc">Breaking the Law</a> </span>(K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
<span style="font-weight: normal;">04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0iB9dnRPeRY">Grinder</a> </span>(K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
<span style="font-weight: normal;">05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=fhBUCTz79bE">United</a> </span>(K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
<span style="font-weight: normal;">06. </span><a href="https://www.youtube.com/watch?v=ICfOQ4SteS4">You Don't Have to Be Old to Be Wise</a> (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PjTLOaD6fr4">Living After Midnight</a> (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=cb5Q6Y6dGKg">The Rage</a> (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)<br />
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=EnGWEvDXrAE">Steeler</a> (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-47346027886165180892019-08-24T10:00:00.000+02:002019-12-09T11:17:27.027+01:00IRA - "Live" (1993)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9ggQ-OqwEYGKpskNqnMr2Y1xV_Wz3cOTZmLOZT4H4xedkM1vk91R4fBl33Z6DFR-6gRVna8yKQQFPGGyPczknFM-vtCja12XnHTPlSybszYZdgY9meqrsz1oO9zEE1md3WNlYIpybXYQ/s1600/Live.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9ggQ-OqwEYGKpskNqnMr2Y1xV_Wz3cOTZmLOZT4H4xedkM1vk91R4fBl33Z6DFR-6gRVna8yKQQFPGGyPczknFM-vtCja12XnHTPlSybszYZdgY9meqrsz1oO9zEE1md3WNlYIpybXYQ/s320/Live.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"Live"
został wydany na fali popularności IRY, będącej gwiazdą na polskiej scenie muzycznej po wydaniu albumów
"Mój dom" oraz "1993 rok" (wystarczy nadmienić, że niedługo potem
muzycy supportowali w Polsce takie gwiazdy, jak Aerosmith czy Extreme). Płyta stanowiła zapis jednego
koncertu, mającego miejsce 2 października 1993 roku w warszawskim
studiu S-1. Występ należał do udanych, mimo nie najlepszej
predyspozycji wokalnej Artura Gadowskiego, cierpiącego na ostre
zapalenie gardła. Nie obyło się więc bez pewnych poprawek w
studiu, jednak efekt pracy produkcyjnej i wykonawczej okazał się
nadzwyczaj solidny. Ostatecznie "Live" okazał się kolejnym dużym
sukcesem, dodatkowo umacniając renomę i pozycję IRY.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Nie za
bardzo zaskakuje dobór repertuaru. Muzycy wykonali praktycznie
wszystkie przeboje z dotychczasowej twórczości, kładąc duży
nacisk materiał z dwóch ostatnich krążków. Znając ich
niezadowolenie z debiutu, nie dziwi fakt, że wzięto z niego
zaledwie jeden utwór, ale ten najbardziej znany - "Adres w
sercu". Oprócz własnego materiału, sięgnięto także do czterech coverów - "Oni zaraz przyjdą tu"
Breakoutu, "Come Together" The Beatles, "Hey Joe"
Jimi'ego Hendrixa (nie był to utwór napisany przez Hendrixa,
ale to na jego wersji opierali się instrumentaliści) oraz "Honky
Tonk Woman" The Rolling Stones. Czyli klasyki, już wtedy dobrze
znane polskim słuchaczom. Zespół zagrał wtedy także 3 inne
covery, jednak nie dostały się one na longplay. Były to "Knockin'
on Heaven's Door" Boba Dylana, "Matylda" Testu"
oraz "Highway to Hell" AC/DC. A szkoda, bo do pełnego CD
było jeszcze ok. 12 minut miejsca, więc co najmniej dwa nagrania by
się zmieściły. Może muzycy nie byli zadowoleni z tych wykonań?</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Koncertówkę tę wydano w odpowiednim momencie, gdyż chłopaki byli wtedy na szczycie powodzenia, a na następne wydawnictwo zaczęli szykować pewne zmiany stylistyczne. Co do
wykonania: instrumentaliści grają przez cały czas na fachowym
poziomie i z jeszcze większą energią niż na albumach studyjnych,
dzięki czemu wiele nagrań trochę zyskuje. Także Gadowski mimo
choroby spisuje się bardzo dobrze, śpiewając z odpowiednim
wyczuciem i zadziornością w głosie. Pochwała należy się nie
tylko wykonaniu, ale i produkcji. Instrumenty brzmią wystarczająco
selektywnie, przestrzennie i wyraziście, a wokal nie wysuwa się
zanadto na pierwszy plan. Wzmacnia to dodatkowo przyjemność ze
słuchania. A jak prezentuje się zawartość?</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zaczyna
się mniej więcej tak, jak najnowszy ówcześnie "1993 rok",
tyle że znane z tamtego krążka intro przechodzi w 2 lata starszy
"Mój dom". Nie można chyba wybrać lepszego <i><span style="text-decoration: none;">mocnego
strzału</span></i> na początek hardrockowego koncertu (nie mam na
myśli tych łagodniejszych z ostatnich lat). Dopiero potem pojawia
się "Sen", równie dobry jak jego odpowiednik z płyty
wydanej w tym samym roku, co "Live". Zawsze można się
przyczepić, że jest to wierne odgrywanie pierwowzoru, tyle że z
większą ilością poweru. Wcale nie gorzej wyszły takie klasyki, jak "California", "Bierz mnie"
czy "Płonę". Z kolei "Nie zatrzymam się"
zostało zagrane nieco szybciej, przez co uleciało troszkę z
magicznego klimatu oryginału. Nie
obyło się także bez innych spokojniejszych kawałków, jak
stonowany "Deszcz", hymnowa "Wiara", słynna
"Nadzieja" czy króciutkie "Twój cały świat".
Z drugiej strony nie do końca zadowala mnie obecność "Wyznania"
i "Sexu", choć i te są całkiem przyzwoite. Kompozycyjnie
odstają nieco od reszty. To kwestia moich osobistych upodobań, bowiem pod względem
wykonania nie wypadają dużo słabiej od pozostałych. A w tym
drugim fajnie brzmi głos Gadowskiego w refrenie, pozbawiony
nakładek wokalnych, znanych z pierwowzoru, co moim zdaniem brzmi lepiej.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jednak
jedyną metamorfozę pod względem jakości przeszła <i>bardzo stara</i>
(według przemowy Gadowskiego) kompozycja z debiutu - "Adres w
sercu". Słychać, że muzycy (a przynajmniej trzech, z tego składu grających na pierwszej płycie) są dużo większymi profesjonalistami, a
brzmieniowo nie ma porównania - to z debiutu zostało zdeklasowane.
Widać także postęp pod względem wokalnym. Gadowski był wtedy
dużo lepszy technicznie, śpiewając z dużo większą pewnością siebie i charakterystyczną chrypką.
Mimo niewielkiego odstępstwa pod względem granych nut, kawałek
zyskał nową moc i jakość. Szkoda w sumie, że nie ma więcej
propozycji z tamtej płyty, bo chętnie posłuchałbym np. "Kiedyś
będziesz moja" czy "Iluzję" w takim odświeżonym
wydaniu (na osłodę, na późniejszym wydawnictwie "Znamię" znajduje się jeszcze lepsza wersja "Zostań tu").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na
koniec zajmę się coverami. Generalnie wszystkie są w porządku,
ale nic ponadto. Przykładowo: "Hey Joe" naturalnie nie
dorównuje wykonaniom Jimi'ego Hendrixa, na jakich jest wzorowany,
choć sam w sobie wypada całkiem względnie. Nie został też zbytnio rozbudowany, co w na przełomie lat 60. i 70. czynił
legendarny czarnoskóry gitarzysta grając dla publiczności. W "Oni zaraz przyjdą tu"
znajduje się więcej metalowej mocy, dzięki czemu prezentuje się
jak typowy kawałek IRY z tamtego okresu. W "Come Together"
muzycy też poszli trochę na skróty, rezygnując np. z
intrygującego mostka między zwrotkami, znanych z początku
kompozycji, a w "Honky Tonk Women" zniknął gdzieś ten luzacki, nieco country'owy klimat.
Wszystko brzmi dużo ostrzej niż oryginały, ale przy tym mniej
charakterystycznie. Taki był zamiar, został on prawidłowo wykonany
pod względem warsztatu muzycznego, ale szkoda, że nie znalazło się
więcej urozmaiceń w kontekście przedstawień swoich wersji w bardziej
wyróżniający się sposób.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Recenzowana
koncertówka stanowi esencję pierwszych 5 lat twórczości IRY i
potwierdzenie klasy ówczesnego składu, będącego wówczas w
najlepszej formie. To typowe <i>greatest hits</i>
dotychczasowego etapu kariery, a przy tym jedna z ostatnich godnych uwagi pozycji w dyskografii kapeli. Mamy tu jedne z najlepszych kompozycji
grupy (brakowałoby do nich tylko kilku ze "Znamienia"), do tego zagranych z wykopem i opatrzonych
należytą produkcją. Nie jest to nie wiadomo jak wielkie dzieło,
jednak w kategorii przebojowego rocka jak najbardziej się broni. No
i bardzo miło się tego słucha. Idealna opcja dla słuchaczy
pragnących mieć w kolekcji tylko jedno wydawnictwo tego zespołu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="color: red;"><b>Moja ocena - 8/10</b></span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PifKpvEA50Y">1993 'rok</a> (IRA)<br />
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=80l9lVVM4dc">Mój dom</a> (Jakub Płucisz)<br />
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ePfT0YunuH4">Sen</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Sq1VSuNfg3M">Nie zatrzymam się</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski, Wojciech Owczarek, Jakub Płucisz, Piotr Sujka)</div>
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=jNTXxyf_m9o">California</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)<br />
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Llwxh3Nqh6w">Oni zaraz przyjdą tu</a> (Bogdan Loebl, Tadeusz Nalepa)<br />
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=F-DSnPxdaJc">Adres w sercu</a> (Artur Gadowski, Jakub Płucisz, Andrzej Senar)<br />
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=yVA2n2jzNyo">Płonę</a> (Artur Gadowski, Wojciech Owczarek, Piotr Sujka)<br />
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=yHA2v7lXa4s">Deszcz</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)<br />
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=HHGhjvRYJes">Sex</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)<br />
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=mTcxypyTp4Q">Nadzieja</a> (Piotr Łukaszewski, Leszek Mróz)<br />
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=1BJJKMmDGfU">Come Together</a> (Paul McCartney, John Lennon)<br />
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=nFqxASHW4p4">Twój cały świat</a> (Maciej Kraszewski, Piotr Łukaszewski, Janusz Pyzowski)<br />
14. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=eRH2FMw-np8">Bierz mnie</a> (Artur Gadowski, Jakub Płucisz)<br />
15. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=DpBitVTX3WM">Wiara</a> (Piotr Łukaszewski)<br />
16. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=8q7dcykYSpk">Wyznanie</a> (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)<br />
17. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=f57r7fQJxTI">Hey Joe</a> (Billy Roberts)<br />
18. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=EsXPEL8UiPs">Honky Tonk Women</a> (Keith Richards, Mick Jagger)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-63102761758114122652019-08-17T11:00:00.001+02:002019-12-09T11:32:43.810+01:00Maanam - "Nocny patrol" (1983)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgll-K_Mo2MQCr2rfPKOonOxi9dJPO4EP0E-A5_SEbDZDW8RvEi7lsOVW0c-Y_H6Z4CmvcRGnxsGAkfkEXHhVLqDancfQDRp63T1TXfDAdAKaToOdflsv3OKLTxsrLFmE9rGIbHwZu2ynw/s1600/3.+Nocny+patrol.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgll-K_Mo2MQCr2rfPKOonOxi9dJPO4EP0E-A5_SEbDZDW8RvEi7lsOVW0c-Y_H6Z4CmvcRGnxsGAkfkEXHhVLqDancfQDRp63T1TXfDAdAKaToOdflsv3OKLTxsrLFmE9rGIbHwZu2ynw/s320/3.+Nocny+patrol.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Muzyka
Maanamu nie powstawała w łatwych czasach. Wydarzenia w Polsce z
początku lat 80. - w tym wprowadzenie stanu wojennego - zachwiały
społeczeństwem. Na skutek tego miało miejsce wiele przykrych
wydarzeń, dokonano także wielu ograniczeń. W tym okresie
dominowały napięcia społeczne, a także pewność co do własnego
przetrwania. Ludzie bali się wyjść z domu w godzinach nocnych,
ponieważ w tym czasie Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej
patrolowały ulice i dokonywały licznych zatrzymań. Właśnie takim
klimatem paranoi i strachu przesiąknięty jest trzeci album studyjny
Maanamu, pod wielce wymownym tytułem "Nocny patrol".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Na
płycie, zwłaszcza w jej pierwszej części, zespół starał się
oddać ponurą atmosferę tamtych czasów. W jego twórczości zaszły
diametralne zmiany. Muzycy postanowili nieco przystopować, nie siląc
się tym razem na szybkie, punkowe tempa (z jednym wyjątkiem) i w
zamian stawiając nacisk na tworzenie jedynej w swoim rodzaju
atmosfery. O ile na poprzednich dziełach dominowała beztroska i
atmosfera zabawy, tak tutaj całość ma zdecydowanie pesymistyczny,
wręcz dołujący charakter. Zaniechano także pomysłu umieszczenia
dziwnych miniaturek na miarę tych z poprzednika. Zważywszy
dodatkowo na okoliczności powstawania tego materiału, podczas
słuchania można mieć autentyczne ciarki na plecach.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Poważniejszy
charakter nie przeszkodził płycie odnieść sukces komercyjny.
Również single cieszyły się powodzeniem, szczególnie na Liście
Przebojów Trójki. O dziwo, na wydawnictwo nie dostał się jeden z
największych przebojów kapeli - "Kocham Cię, kochanie moje",
który powstał w podobnym czasie i w sumie pasowałby do reszty. W
sumie "Nocny patrol" to album nacechowany olbrzymim
ładunkiem emocji, bardziej refleksyjny i dojrzały od poprzednich. W
chwili nagrywania stan wojenny miał się już ku końcowi, dlatego w
warstwie tekstowej, tradycyjnie opracowanej przez Korę, przeważają
osobiste odczucia względem okresu, który stopniowo stawał się
przeszłością.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Co
słychać już w mrocznym otwieraczu, opisującym tytułowy nocny
patrol. Od razu czuć zmianę w porównaniu do poprzednich
otwierających utworów, w których nacisk był położony na
dynamiczną jazdę. "Nocny patrol" to spokojne, a jednak
niepokojące nagranie z niemalże nawiedzoną partią wokalną.
Zaprezentowany tu rytm może się kojarzyć z reggae, ale w
kompozycji brakuje lekkiego charakteru znanego z tego rodzaju muzyki.
Niesamowity utwór. A jeszcze lepiej wypada "Jestem kobietą"
- nagranie rewelacyjne pod względem instrumentalnym, a przy tym
wokalny popis Kory, śpiewającej w fantastyczny sposób dosadny,
pacyfistyczny tekst. Mimo niezbyt ciężkiego charakteru, czuć w tym
wielkie pokłady emocji. Oba nagrania stanowią wybitny początek
płyty. Dalej nie utrzymano aż tak wysokiego poziomu, ale na brak
ciekawych propozycji nie można narzekać.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Intymne
"To tylko tango" to chyba największy przebój z tego
krążka, rozpoczęty charakterystyczną partią na werblu. Utwór
faktycznie może się kojarzyć z tangiem, ale wciąż przeważają w nim mroczne klimaty. "French Is Strange" trochę bardziej
przypomina poprzednie wydawnictwa i nowofalowe inspiracje, zaś
"Polskie ulice" to niesamowicie ponury i przerażający
instrumental, oparty na posępnym basowym motywie. Za pomocą samej
muzyki udało się ciekawie odwzorować klimat lat 80. i opisywanych
wcześniej wydarzeń. Czuć paranoję i przerażenie w trakcie
przechodzenia ulicami, w których patrole milicji czyhają na każdym
kroku. Uczucie to potęgują dodatkowo odgłosy syren milicyjnych.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na tym
tle trochę mniej wyróżnia się "Eksplozja", choć to w
sumie całkiem ładny kawałek z nie najgorszym dodatkiem
saksofonu. W "Zdradzie" Kora śpiewa z biegiem czasu w
coraz bardziej intensywny, gniewny sposób, zaś w "Raz-dwa-raz-dwa"
powraca niezwykle dynamiczne tempo, znane z wielu wcześniejszych
przebojów Maanamu. "Krakowski spleen" to kolejny bardziej
stonowany i wręcz refleksyjny numer, z najlepszym na płycie
refrenem, świetnie zinterpretowanym przez Korę. Z kolei końcowe
"Miłość jest jak opium" wypada intrygująco pod względem
aranżacyjnym - znalazła się tu nie tylko fajna linia basu, niezła
solówka gitarowa, ale i liczne ozdobniki na klawiszach.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"Nocny
patrol" to artystycznie zdecydowanie najbardziej frapujące i
udane dzieło Maanamu, także pod względem wokalnym. W porównaniu
do reszty dyskografii słychać w nim największą dojrzałość i
wyrafinowanie. Przede wszystkim inną jakość. Mimo że jest to
kolejny zbiór krótkich kawałków, to całość wydaje się
bardziej przemyślana, bez zbędnych udziwnień. A złowieszcza i
niepokojąca atmosfera jaka unosi się nad całością dodaje mu
jeszcze większej wartości. Ale nawet bez kontekstu historycznego,
mamy do czynienia z kawałkiem muzyki na zawodowym poziomie. Dzieło
wyjątkowe, któremu należy się wielkie uznanie. Takie płyty
nagrywa się tylko raz w całej karierze.<br />
<br />
W tym samym dniu, 19 listopada 1983 roku, wyszła także anglojęzyczna wersja albumu, pod nazwą "Night Patrol", przeznaczona przede wszystkim do dystrybucji zagranicznej. Mimo nazwy, stanowi ona połączenie materiału z wyżej recenzowanego longplaya (oprócz utworu "Jestem kobietą") z poprzednim "O!" ("Oh!" i "Paranoia"). Przekładem tekstów na język angielski zajął się Tom Wachtel. Muzycznie wiele nagrań wypada identycznie, choć zdarzają się pewne odstępstwa (jak wersje z "O!", zagrane w wolniejszym tempie niż ich polskie odpowiedniki, czy polskie, niezmienione wydanie "Raz-dwa-raz-dwa", tutaj podpisane jako "1212"). Warto podkreślić, że Kora całkiem nieźle poradziła sobie z językiem angielskim. Dzieło to można potraktować jako ciekawostkę, która pokazuje jak mógłby brzmieć pierwowzór, gdyby muzycy od zawsze pisali swoje teksty w języku angielskim.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 9/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=pgtApz9FfuE">Nocny patrol</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=4lUQn5SbIx8">Jestem kobietą</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=jVh19uttkA4">To tylko tango</a> (Marek Jackowski, Kora, Ryszard Olesiński)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=woiFYzNI6UA">French Is Strange</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=UR9_F-boC5Y">Polskie ulice</a> (Marek Jackowski, Bogdan Kowalewski, Paweł Markowski, Ryszard Olesiński)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YHPqyzqVCBA">Eksplozja</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=at1YqhaviBo">Zdrada</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=mfDWoKuGIgY">Raz-dwa-raz-dwa</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YOTRLxXdMuQ">Krakowski spleen</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="font-weight: normal;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=glc4pg3PjKM">Miłość jest jak opium</a> (Marek Jackowski, Kora, Bogdan Kowalewski, Paweł Markowski, Ryszard Olesiński)</div>
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
<b>Night Patrol (1983):</b><br />
<div style="font-weight: normal;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=8cwWH530kls">Night Patrol</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=_XrPVAyBSOw">Paranoia</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=fRczPPTQIFg">Oh!</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=pjua61bexUk">Tango</a> (Marek Jackowski, Kora, Ryszard Olesiński, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=qnkVhoACNg4">French Is Strange</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=cLParpOzayc">Explosion</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=1LlbhjQMLOM">Treason</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=DIX4pIpCWmE">Polish Streets</a> (Marek Jackowski, Bogdan Kowalewski, Paweł Markowski, Ryszard Olesiński)</div>
<div style="font-weight: normal;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=OXk7z4_taZ0">1212</a> (Marek Jackowski, Kora)</div>
<div style="font-weight: normal;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5XfxRHCO-tE">City Spleen</a> (Marek Jackowski, Kora, Tom Wachtel)</div>
<div style="font-weight: normal;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=nvLy2wHDx34">Roads</a> (Marek Jackowski, Kora, Bogdan Kowalewski, Paweł Markowski, Ryszard Olesiński, Tom Wachtel)</div>
</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-75475723134440638882019-08-05T10:30:00.000+02:002019-12-09T10:22:34.347+01:00Queen - "News of the World" (1977)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnzs-AXLKHyOcwamj_Y6bvZkGn2zfqG-7f4G29Dv2B_9nBZwG2P6_UvphhEhTjM-v0Lphv-linr8Upqdk5Z9eg6b8esf7ZO1DgSoz-Gf1PgHtOsd9d7gw_zNs6JOwlfjbNqP1efazGO60/s1600/6.+News+of+the+World.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnzs-AXLKHyOcwamj_Y6bvZkGn2zfqG-7f4G29Dv2B_9nBZwG2P6_UvphhEhTjM-v0Lphv-linr8Upqdk5Z9eg6b8esf7ZO1DgSoz-Gf1PgHtOsd9d7gw_zNs6JOwlfjbNqP1efazGO60/s320/6.+News+of+the+World.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
Wielkiej Brytanii, w drugiej połowie lat 70., szczególnie w
okolicach roku 1977, miała miejsce tzw. punkowa rewolta. Fenomen ten
i fascynacja punk rockiem nie trwała długo (dla niektórych jej
koniec nastąpił już po rozpadzie Sex Pistols), jednak pozostawiła
trwały ślad w muzyce. Wiele zespołów dawniej grających w
bardziej ambitny sposób musiało znacząco zmienić stylistykę
granej muzyki i zaczęło ją upraszczać, by dostosować się do
nowych trendów i nie zginąć w natłoku nowych punkrockowych kapel.
Nie ominęło to także otoczenia Queen, w związku z czym
postanowiono nagrać longplay prostszy niż dotychczas.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a>Ich
szósty studyjny album, pod tytułem "News of the World",
był kolejnym eksperymentem dla grupy. Odmienność ta wynikała
właśnie z większej prostoty. W porównaniu do dwóch poprzednich
dzieł więcej tu surowości i czysto rockowego grania, a mniej
skomplikowanych aranżacji (chwilami są one wręcz bardzo
oszczędne), bogactwa produkcyjnego, operowych zaśpiewów czy
pastiszowych kawałków. Oczywiście wiele charakterystycznych
elementów (jak np. ważna rola fortepianu w niektórych utworach)
nadal pozostało, tylko zostały wymieszane i przedstawione w inny
sposób. Była to odpowiedź członków zespołu na zmieniającą się
modę w muzyce.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Mimo
to, album wciąż jest całkiem różnorodny, całościowo daleko mu
do punkowej prostoty i pewnej monotonii materiału. Jednak zważywszy
na okoliczności powstania, taki krok był dość słuszny.
Szczególnie osoby, które nie gustowały w nietypowej,
eksperymentalnej muzyce, mogły znaleźć tu coś dla siebie, a przy
tym longplay nie odstraszył dotychczasowych fanów. Twórcy znaleźli
na to tzw. złoty środek. Poza tym, próbowali zaproponować
słuchaczom coś nowego i nie tkwić w pewnych ustalonych ramach.
Poprzednie dwie płyty stanowiły swoistą jedną całość, nie
tylko dzięki podobnej oprawie graficznej, ciekawym eksperymentom i
równej </span><span style="text-decoration: none;"><span style="font-weight: normal;">ilości</span></span><span style="font-weight: normal;">
eklektyzmu. Nie zamierzano powielać takiej koncepcji, w związku z
czym nowsze dzieło tylko pozornie ma z nimi sporo wspólnego. Taka
koncepcja w sumie przysłużyła się komercyjnie, gdyż kwartet
podbił tym wydawnictwem rynek amerykański i spośród
dotychczasowej, studyjnej twórczości to właśnie "News of the
World" sprzedawał się w USA w największej liczbie egzemplarzy
(później jedynie "The Game" dobił do tego wyniku).</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Album
zaczyna się wręcz rewelacyjnie, bo na starcie zawarto...
prawdopodobnie dwa najbardziej rozpoznawalne hity Queen. Na pewno
ogromna ilość osób słyszała przynajmniej raz w swoim życiu
"Bohemian Rhapsody", lecz wiele z nich może nie kojarzyć
jego tytułu (jako że słowa te nie pojawiają się w tekście),
jednak w przypadku "We Will Rock You" i "We Are the
Champions" nie powinno być z tym żadnego problemu. Singiel z
tymi utworami był jednym z najlepiej sprzedających się w historii
grupy. I trudno się temu dziwić, bo o obu po prostu trudno
zapomnieć, nie tylko ze względu na częstotliwość z jaką grane
są w stacjach radiowych. Te kompozycje po prostu bronią się same i
powalają zawartą w nich przebojowością. Trzeba śmiało to
napisać - są po prostu nieśmiertelne.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"We
Will Rock You" to przykład skrajnej prostoty, nawet w
porównaniu do muzyki punkrockowej. To wręcz najbardziej ascetyczne
nagranie w historii Queen - słychać jedynie wybijającą rytm
perkusję, odgłosy klaskania i dopasowany wokal Mercury'ego. Dopiero
pod koniec pojawia się ostre, gitarowe solo Briana May'a, również
nie należące do zbyt zaawansowanych. A jednak to wystarczyło, by
stworzyć ponadczasowy hit. Kto jeszcze nie wierzy, że moc nie tkwi
w prostocie? Można wręcz odnieść wrażenie, że brzmi to jak
swojego rodzaju odreagowanie od przepychu aranżacyjnego kilku
poprzednich płyt. Takie nagranie, jak "We Will Rock You", miało dodatkowo angażować publiczność w koncertowe show, a także
wzmacniać jej więź z kapelą, poprzez jednoczesne wyklaskiwanie
słynnego rytmu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Podobne
zadanie stoi przed nie mniej kultowym "We Are the Champions"
- to wspaniały, podniosły hymn oddający cześć zwycięzcom, przez
co do dziś jest chętnie śpiewany m.in. na różnych imprezach
sportowych (podobnie jak "We Will Rock You"). Kawałek do
dziś zachwyca świetnym podkładem muzycznym, partią Freddiego, a
także megaprzebojowym referenem, wręcz perfekcyjnym do zbiorowego
śpiewania. Muzycy po raz kolejny pokazali, że wciąż mają w
zanadrzu wiele nowych, świeżych i nie mniej ekscytujących
pomysłów, nawet w takiej prostszej formie. Szkoda, że o wiele
mniej popularna reszta nie robi takiego wrażenia, choć zdarzają
się przebłyski.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Przede
wszystkim w "Sheer Heart Attack", któremu zdecydowanie
najbliżej do stylistyki punkrockowej. To znów niezwykle proste, ale
przy tym również mocne i szorstkie granie, wyróżniające się
duetem wokalnym Mercury-Taylor. Naprawdę fajne, choć niepotrzebnie
zepsute irytującymi piskami w drugiej połowie, pojawiającymi się
zamiast gitarowej solówki. Nie mam pojęcia, czemu miał służyć
ten zabieg. W sumie tytuł ten może zastanawiać, ale żeby rozwiać
wszelkie wątpliwości - w tym wypadku muzycy sięgnęli do starszych
kawałków, bowiem szkielet "Sheer Heart Attack" powstał
już w tym samym roku, co album o tym samym tytule. Szkoda, że nie
umieścili go tam w takim kształcie, bo brzmiałby wtedy jak
pierwowzór typowej punkrockowej kompozycji i poniekąd wyprzedziłby
swój czas, jak w przypadku "Stone Cold Crazy". Ze względu
na sporą dawkę agresji, "Sheer Heart Attack" spokojnie
mógłby się znaleźć w repertuarze takich zespołów
punkrockowych, jak Sex Pistols czy The Clash.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">Całkiem
niezły poziom prezentuje ballada "All Dead, All Dead", z
wokalem Briana May'a. Typowa dla Queen, choć aranżacyjnie bardziej
oszczędna. Mimo to, Queen ma w swoim dorobku wiele bardziej
porywających tego typu utworów. W porównaniu do "Love of My
Life" czy "Nevermore" nie robi już takiego wrażenia
i wypada słabiej. Można pomyśleć, że to dlatego, że Freddie ma
po prostu lepszy głos (choć Brianowi też nie mogę wiele
zarzucić), ale jakiś czas temu została udostępniona wersja "All
Dead, All Dead" z wokalem Mercury'ego, i nie pomogło to zbyt
dużo (choć osobiście preferuję nowszy wariant). Po raz czwarty z
rzędu otrzymaliśmy także kompozycję Johna Deacona - "Spread
Your Wings". Całkiem nieźle się jej słucha, ale mimo że na
przestrzeni lat słuchałem ją dziesiątki razy, nie potrafię jej
zapamiętać. Do ciekawszych fragmentów krążka należy za to
hardrockowy "Fight from the Inside", z wokalem Taylora i
uwypukloną pracą sekcji rytmicznej. Co ciekawe, Roger zagrał w nim
na wszystkich instrumentach.</span></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Szkoda,
że druga strona winylowego wydania, zaczynająca się od "Get
Down, Make Love", prezentuje się mniej interesująco i
zwyczajnie słabiej. Otwierający ją kawałek jest dość irytujący,
głównie za sprawą fatalnego, powtarzanego zbyt często refrenu,
przez co całość zdaje się ciągnąć w nieskończoność - mimo
że trwa niecałe 4 minuty. Nie wynagradza tego warstwa muzyczna, w
której nie dzieje się nic ciekawego - nawet w dość osobliwym,
instrumentalnym urywku. Niewiele lepszy poziom prezentuje bluesowy,
ale dość nijaki "Sleeping in the Sidewalk" z kolejnym
występem wokalnym May'a - chyba najmniej wyrazisty z tego zestawu,
ale przynajmniej nie wkurzający w takim stopniu, jak "Get Down,
Make Love". Wydaje się, że był to kolejny muzyczny żart z
obozu Queen (z racji jego ewidentnie luzackiego charakteru), ale tym
razem o zupełnie innym charakterze, bliższym blues rocka.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Za
sprawą "Who Needs You" przenosimy się w egzotyczne
klimaty latynoskie. To całkiem przyjemne nagranie, robiące sporo
lepsze wrażenie od dwóch poprzednich. Choć na niektórych
poprzednich krążkach byłby jedną z tych słabszych propozycji, tu
robi pozytywne wrażenie. Z drugiej strony najlepiej wypada chyba
"It's Late", pełen zmian dynamiki i z efektowną solówką
gitarową. Choć mógłby być nieco krótszy. Niestety, końcowy "My
Melancholy Blues" razi zbytnią monotonią. Nie udało się w
tej fortepianowej balladzie wyczarować tak magicznego klimatu, jak w
niektórych poprzednich tego typu utworach. A przecież ci muzycy
byli w tym specjalistami. Z drugiej strony, do miana beznadziejnego
też mu nieco brakuje.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="font-weight: normal;">
To nie
tak, że im prostsza muzyka, tym słabsza (sam mocno sprzeciwiam się
takiej opinii), jednak w porównaniu do poprzednich dzieł "News
of the World" nie prezentuje aż tak wysokiego poziomu. Mimo to,
ich najsłabszy studyjny album z lat 70. wciąż można zaliczyć do
udanych. Dwa wspaniałe pierwsze nagrania powinny być wystarczającą
zachętą do przesłuchania, a z resztą materiału, mimo jej
uchybień, też można się w sumie zapoznać. Jednak jak pokazał
czas, w tym czasie kapela lepiej odnajdywała się w bardziej
wszechstronnym i zróżnicowanym wydaniu, a także to, że Queen byłby (z całym
szacunkiem dla wszystkich pozostałych muzyków) jeszcze jednym
niezbyt wyróżniającym się zespołem hardrockowym, gdyby nie
Freddie Mercury i jego zamiłowanie do eksperymentów.</div>
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 7/10</span></b><br />
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-nPlo3wM-Zw">We Will Rock You</a> (Brian May)</div>
<div style="font-weight: normal;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Gk781Z0ErmA">We Are the Champions</a> (Freddie Mercury)</div>
<div style="font-weight: normal;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=x41U5B9sNVQ">Sheer Heart Attack</a> (Roger Taylor)</div>
<div style="font-weight: normal;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=71kqNZBpU78">All Dead, All Dead</a> (Brian May)</div>
<div style="font-weight: normal;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=rn8W99JjrwQ">Spread Your Wings</a> (John Deacon)</div>
<div style="font-weight: normal;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=0txhzuy_2aI">Fight from the Inside</a> (Roger Taylor)</div>
<div style="font-weight: normal;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=qQb1QUpi8fE">Get Down, Make Love</a> (Freddie Mercury)</div>
<div style="font-weight: normal;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=61NtoDKAePE">Sleeping on the Sidewalk</a> (Brian May)</div>
<div style="font-weight: normal;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=SkRXCqE0V4A">Who Needs You</a> (John Deacon)</div>
<div style="font-weight: normal;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=29WvESKj_b4">It's Late</a> (Brian May)</div>
<div style="font-weight: normal;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=xYGpgUgXzhg">My Melancholy Blues</a> (Freddie Mercury)</div>
</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-52044938261826105802019-07-27T01:00:00.001+02:002019-12-09T10:26:14.685+01:00AC/DC - "Powerage" (1978)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLT3oR9wXnixqRdPSAL5zApFlxJTptSmhq5NpEBNfG9jXCJATXUqRxsQukuHPZ4ZiNSEm5QpMFwUZJyxU5jlmrXMSnX4aBTZhKaOhyTDa4Io_zTRMfKCNplfsxncP6h6Uybo0VOXHK8wI/s1600/5.+Powerage.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLT3oR9wXnixqRdPSAL5zApFlxJTptSmhq5NpEBNfG9jXCJATXUqRxsQukuHPZ4ZiNSEm5QpMFwUZJyxU5jlmrXMSnX4aBTZhKaOhyTDa4Io_zTRMfKCNplfsxncP6h6Uybo0VOXHK8wI/s320/5.+Powerage.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mimo
częstego nagrywania płyt przez zespół w latach 70. i 80., dość
często zmieniał się w nim skład. "Powerage"
okazał się więc pierwszym albumem AC/DC z basistą Cliffem
Williamsonem, który zastąpił Marka Evansa (przyczyną tego był
konflikt Evansa z Angusem Youngiem). Williamson tak dobrze wpasował
się do kapeli, że grał w niej przez niecałe 40 lat. Jednak jako że wydawnictwa AC/DC są do siebie podobne, a styl się nie zmienia, przypadkowemu słuchaczowi dość ciężko
wyczuć znaczącą różnicę pod względem gry obu muzyków.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
"Powerage"
było pierwszym wydawnictwem, które zostało wydane w tym samym
czasie na rodzimy rynek australijski oraz międzynarodowy. Po raz
pierwszy w historii AC/DC wszystkie wydania zawierały tę samą
okładkę, jednak znów pojawiły się różnice w repertuarze. Na
europejskie wydania winylowe trafiła dodatkowa kompozycja "Cold
Hearted Man", z kolei w najstarszych europejskich wersjach
pominięto utwór "Rock 'n' Roll Damnation". Powodem
takiego obrotu sprawy był fakt, że "Rock 'n' Roll Damnation"
został nagrany nieco później od reszty. Wersja brytyjska różniła
się kilkoma detalami w miksie utworów, inna była także ich
kolejność. Jednak to amerykańska wersja, bez "Cold Hearted
Man", stała się podstawą dla późniejszych reedycji
longplaya. Nie jestem pewny czy była to słuszna decyzja, ponieważ
to wersja brytyjska zawierała cięższe brzmienie, bardziej pasujące
do kapeli, jaką jest AC/DC.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Jednak
nawet w amerykańskiej edycji nie ma pod tym względem tragedii.
Produkcją ponownie zajęli się George Young i Harry Vanda, i na
długi czas była to ostatnia ich współpraca z AC/DC w związku z dziełem studyjnym. Nie można
mieć do ich pracy większych zastrzeżeń. Album jest nieco lżejszy
(w obu wersjach) w porównaniu do "Let There Be Rock",
jednak nadal brzmi bardzo gitarowo i soczyście. Co do materiału:
"Rock 'n' Roll Damnation", mimo że wciąż ostry, pokazuje
nieco bardziej komercyjne oblicze zespołu. To całkiem zgrabny
przebój z nośnym, nieprzyzwoicie chwytliwym refrenem. W nagraniu
słychać nietypowe dla AC/DC klapnięcia rękoma czy marakasy, brak tu nawet
gitarowej solówki. Nie dziwi fakt, że powstał specjalnie z myślą
o singlowym przeboju, idealnym do radia czy śpiewania z
publicznością. Wydany na małej płycie spotkał się ze sporym
zainteresowaniem m.in. w Wielkiej Brytanii, gdzie doszedł do 24.
miejsca list przebojów singli.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Więcej
typowego AC/DC znajduje się w dalszej części płyty. "Down
Payment Blues" to całkiem fajny kawałek o bluesowym
zabarwieniu, co w tamtym czasie było tradycją w twórczości grupy.
Jak na jej standardy, to dość długi utwór, ale nie ma się
wrażenia, że przedłużany na siłę (jak np. w niesławnym "Ain't
No Fun (Waiting 'Round to Be a Millionaire)"). Najbardziej zaskakuje spokojna, bujająca końcówka w typowo bluesowym
klimacie, co wprowadza miłe urozmaicenie. Do moich faworytów należy
"Gimme a Bullet", oparty na rewelacyjnym riffie gitarowym. Jednak najlepszym momentem
całości okazuje się rozpędzony, energetyczny "Riff Raff",
atakujący kolejnymi świetnymi motywami i solówkami, a także posiadający niesamowicie zadziorną partię wokalną Bona Scotta. To kawałek na
miarę najlepszych fragmentów poprzednika. Takiego grania w
twórczości AC/DC nigdy dosyć.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
O ile
pierwsza część albumu trzyma się naprawdę świetnie, tak w
drugiej poziom opada. Choć jej początek wcale tego nie zwiastuje.
Wolniejszy od poprzednich nagrań "Sin City" charakteryzuje
się zapadającą w pamięć linią melodyczną. Oczywiście nie brak
w nim kolejnych ekscytujących popisów Angusa, znakomicie wypada
także środkowy, spokojny fragment z uwypuklonym basem. Słabiej
prezentuje się "What's Next to the Moon", nie wyróżniający
się niczym specjalnym na tle reszty. Podobnie ma się sprawa z "Up
to My Neck in You", choć ten ma w sobie więcej energii.
Luźniejszy "Gone Shootin'" wprowadza trochę potrzebnego uspokojenia, ale stylistycznie nie jest odległy od swojego otoczenia. Z kolei "Kicked in the Teeth" momentami brzmi jak nowsza wersja "Whole Lotta Rosie", ale nie wypada już
tak dobrze. Mimo to, można w nim odnaleźć parę plusów. Warto
również wspomnieć o wspomnianym wcześniej "Cold Hearted
Man". To bardziej stonowany, niezwykle przebojowy numer,
posiadający fantastyczną linię melodyczną i jedną z lepszych
partii wokalnych Scotta. Jego brak na większej ilości edycji
(zamiast np. "What's Next to the Moon") to jedna z
najdziwniejszych decyzji w karierze AC/DC, bo należy on do
najciekawszych i najbardziej nietypowych propozycji z tej sesji.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Piąty
krążek Australijczyków prezentuje się nieco słabiej niż "Let
There Be Rock", ale nadal pozostaje jednym z ciekawszych
wydawnictw w ich dorobku. Mimo delikatnych spadków poziomu i braku klasyka na miarę "Let There Be Rock" czy "Highway to Hell", słucha
się go bardzo dobrze w całości. Jego największą zaletą, tak jak
w przypadku poprzednich, jest ogromna ilość energii, zaś same melodie są w większości zadowalające. Dlatego nawet przy tak
niewyszukanych kompozycjach można się naprawdę dobrze bawić i miło spędzić
czas.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=KzeImyBG5WY">Rock 'n' Roll Damnation</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=QFyGuuJJfKU">Down Payment Blues</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=u6PBebjP8mA">Gimme a Bullet</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7S69xWkV4uM">Riff Raff</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=pdnFm6uZSc8">Sin City</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=gf23KfIW3dc">What's Next to the Moon</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)<br />
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=x7XscWqgdzI">Gone Shootin'</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=aAOj2eQQ14A">Up to My Neck in You</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Oi1OfJLiDP8">Kicked in the Teeth</a> (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-17829882457375142612019-07-16T12:05:00.001+02:002021-03-12T21:07:51.894+01:00Accept - "Eat the Heat" (1989)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNFMm3J0SX_KHbxSIOnkgS7KxGfdF80P1MALwmjz1XdbL9md2jUa3RO5I1eDoG_dkDmUeBzZh3oiHnDPJZKuOHS27J_BmkWYnAFOTDskHFKqV5kOPDCZK4oOVDsA-tZiTkbj3AAzJHSyc/s1600/8.+Eat+the+Heat.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNFMm3J0SX_KHbxSIOnkgS7KxGfdF80P1MALwmjz1XdbL9md2jUa3RO5I1eDoG_dkDmUeBzZh3oiHnDPJZKuOHS27J_BmkWYnAFOTDskHFKqV5kOPDCZK4oOVDsA-tZiTkbj3AAzJHSyc/s320/8.+Eat+the+Heat.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W 1987
roku z grupy odszedł wokalista Udo Dirkschneider. Była to niewygodna sytuacja dla reszty muzyków, gdyż Accept kojarzono nie tylko z mocnymi
riffami, ale przede wszystkim z charakterystycznym głosem wokalisty.
I jak czas pokazał, kariera solowa poszła Udo zupełnie nieźle
(inna sprawa, że nigdy nie udało mu się nagrać albumu na miarę
największych dzieł Acceptu). Jego poprzednia kapela się nie
rozpadła, jednak na nową płytę fani musieli czekać 3 lata, co
było największym dotychczasowym odstępem czasowym.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
W
drodze castingu muzycy przesłuchali wielu wokalistów, w tym frontmana hardrockowego Baby Tuckoo - Roba
Armitage'a, który dołączył na pewien czas do zespołu, nagrał z
nim parę demówek i odbył kilka występów na żywo. Jednak już w
1988 roku został on zastąpiony Davidem Reecem - wokalistą
posiadającym bardziej wszechstronny głos od Dirkschneidera, a
także całkiem dobrą barwę głosu, pasującą jednak bardziej do
tzw. pudel metalu (jak inaczej określa się glam metal) niż heavy.
I faktycznie, materiałowi na jego jedynym dziele z Accept bliżej do
tego, co w tamtym czasie grał m.in. Mötley Crüe czy Twisted
Sister, niż do wcześniejszej twórczości kapeli. Nawet okładka
pokazuje, że grupa zmieniła swoje oblicze.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Od
pewnego czasu zauważalny był zwrot muzyki granej przez zespół w
stronę przebojowego, amerykańskiego grania. Apogeum tych zapędów
zostało osiągnięte przy okazji "Eat the Heat" - krążka
wyglądającego jak produkt skrojony dla oczekiwań publiczności
słuchających tamtejszej części mainstreamu. Twórcy kładą
nacisk na tworzenie niezwykle chwytliwych, wpadających w ucho melodii
i uzyskaniu brzmienia typowego dla wielu przebojów z lat 80. Do tego Reece był Amerykaninem (pozostali
muzycy oczywiście pochodzili z Niemiec). Nie udało się - longplay
wzbudził niewielkie zainteresowanie w Stanach Zjednoczonych,
dochodząc zaledwie do 139. miejsca na liście Billboard 200, zaś w
Europie paradoksalnie szło mu lepiej. Przy tym wydawnictwo to mogło
zrazić do siebie wielu dotychczasowych miłośników. Twórczość
Accept nigdy wcześniej (ani też później) nie była tak komercyjna
i plastikowa.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Osobna
kwestia należy się produkcji, która należy do najsłabszych w
dyskografii Accept (może i dałbym jej nawet najniższe miejsce).
Zespół ponowił współpracę z Deterem Dierksem, i był to moim
zdaniem duży błąd. Rezultat producenta dziś nie broni się w
żadnym stopniu i sprawia, że "Eat the Heat" dziś brzmi
bardzo archaicznie, płasko i plastikowo (szczególnie perkusja).
Podobny błąd Dierks popełnił rok wcześniej, przy nagrywaniu
albumu "Savage Anusement" grupy Scorpions. Jednak takie
brzmienie było w tamtym czasie popularne, ale gdy zestawimy z tym
faktem wyniki sprzedaży okaże się, że muzycy zamiast osiągnięcia
sukcesu ponieśli raczej porażkę.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Gorzej,
że sam materiał nie jest najwyższych lotów, a wykonanie nieco
słabsze niż w przypadku kilku poprzednich dokonań z Udo. Czasem
wyróżniają się riffy i solówki Wolfa Hoffmana (warto też dodać,
że odpowiada on tutaj za całą pracę gitar elektrycznych), ale
reszta nie ma się jak wykazać. W tak komercyjnej konwencji wydaje
się to dość zrozumiałe, ale od Accept oczekiwałbym czegoś
więcej niż próba upodobania się do amerykańskich twórców
największych hitów tamtych lat. Grupa wcześniej odnosiła i
tak spore sukcesy, więc jeszcze większa komercjalizacja muzyki nie
była potrzebna. Być może to odejście Udo sprowokowało muzyków
do badania innego terytorium przy możliwości współpracy z
bardziej wszechstronnym wokalistą.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Wyszło
średnio, ale krążek ma do zaoferowania kilka interesujących
momentów. Jak pierwszy w kolejności "X-T-C", rozpoczęty
imponującą solówką Hoffmana. Od razu słychać inne brzmienie,
ale sam kawałek się broni - jest przyjemnie melodyjny i przebojowy,
dobrze wypada w nim także wokal Reece'a. Całkiem nieźle słucha
się także singlowego "Generation Clash", opartego na
fajnej linii basu i utrzymanego w kroczącym tempie. Choć można
było go nieco skrócić. Utwór ten został potem powtórzony na
albumie "Death Row", z wokalem Udo. W późniejszej części
longplay zaczyna rozczarowywać. "Chain Reaction" to zwyczajny, miałki kawałek, podobnie jak wolniejszy "Love
Sensation", choć ten prezentuje ciut wyższy poziom. Nawet z lepszą
produkcją nie dałoby się ich uratować. "Turn the Wheel"
to kolejna próba stworzenia stadionowego przeboju, ale zakończona
połowicznym powodzeniem. Zgrabniej wyszło to w następnym nagraniu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Stronę
B otwiera jeden z lepszych fragmentów całości, czyli autentycznie
chwytliwy, oparty na solidnym motywie "Prisoner".
Niestety, przy okazji "Mistreated" powracamy do złego
poziomu. To strasznie nudna, trwająca niecałe 9 minut, a przez to
ciągnąca się w nieskończoność power ballada. Choć przyznam, że
partia wokalna może robić wrażenie - Udo nigdy nie zaśpiewałby
tego w tak ekspresyjny sposób. Z kolei "Stand 4 What U R" to jeden z najbardziej radiowych momentów spośród tych bardziej dynamicznych
propozycji. "Hellhammer" również ma niewiele do
zaoferowania, a mimo to wypada całkiem przyzwoicie. Jednak dopiero
na zakończenie dostajemy porcję starego dobrego Accept. "D-Train"
to najbardziej dynamiczna, czadowa i szalona kompozycja z zestawu. I
chyba jedyna, która spokojnie mogłaby się pojawić na "Balls
to the Wall" czy "Restless and Wild". W uzyskaniu
większej radości przeszkadza tylko kiepska produkcja zafundowana
przez Dierksa, ale i tak przeważają pozytywne odczucia. Gdyby było
tu więcej tego typu kawałków, miałbym o tym albumie lepsze
zdanie.<br />
<br />
W oryginalnej wersji "Eat the Heat" pominięto dwie kompozycje nagrane w trakcie tej sesji. Do niektórych edycji albumu dodawano całkiem niezły, szybki "Break the Ice". Wielkiej wartości by nie dodał, ale w podstawowym wydaniu mógłby on spokojnie zastąpić "Mistreated" czy "Chain Reaction". Czasami drugim bonusem był tandetny (w tym nie odstawałby od reszty), przesłodzony w warstwie wokalnej "I Can't Believe in You", tym razem słusznie pominięty w oryginalnej wersji. Wznowienia albumu dokonane w XXI wieku posiadają oba dodatki na płycie CD. Warto dodać, że pierwotna wersja europejska i amerykańska różniły się kolejnością utworów (przykładowo - amerykańska kończyła się na "Mistreated").</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"Eat
the Heat" brzmi jak nieudolna próba twórczego dopasowania się
do czasów w jakich powstawał. Można go uznać za sprawdzian
odświeżenia i urozmaicenia twórczości kapeli, jednak przez
zupełnie odmienny wokal i plastikową produkcję płyta nie pasuje
kompletnie do reszty dyskografii. Choć samego Reece'a bym się nie
czepiał, bo jego głos nieźle komponuje się z warstwą
instrumentalną. Niektóre utwory są całkiem dobre i nie powinny
rozczarować, ale jako całość ten zestaw działa po prostu
przeciętnie i nie spełnia oczekiwań. Zresztą po premierze krążka
wielu fanów zdyskwalifikowało nowe oblicze Accept, a trasa
promująca okazała się porażką - frekwencja na koncertach była
niska, a muzycy zaczęli popadać w konflikty, co zaowocowało
zakulisową bójką w Chicago między Reecem a basistą Peterem
Baltesem. Nic dziwnego, że po tym niepowodzeniu jeszcze w 1989 roku
zespół się rozpadł i parę lat później słusznie ponowił
współpracę z Udo Dirkschneiderem. Etap działalności z Davidem jawi się więc po latach jako niezbyt istotny.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 5/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. X-T-C (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. Generation Clash (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. Chain Reaction (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. Love Sensation (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. Turn the Wheel (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. Prisoner (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. Mistreated (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. Stand 4 What U R (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. Hellhammer (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. D-Train (Peter Baltes, Gaby Hoffmann, Wolf Hoffmann, Stefan Kaufmann, David Reece)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-60564950014909637032019-07-01T01:00:00.000+02:002019-12-07T17:12:16.358+01:00Ramones - "¡Adios Amigos!" (1995)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3VbHvMuEGXA_vpLSkS2aiPo60jT8R2lfFNaAZwLKIkYowJqqYhh2TtC0rOc2HYWx8c6dJ2QdLv0VKZ-xAYW3qZd7z57s-yPnDC3h-ftCZSgLjcOxfC-vQ_M1pYcW9Sw_Tfo7TczPjqvA/s1600/14.+Adios+Amigos.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3VbHvMuEGXA_vpLSkS2aiPo60jT8R2lfFNaAZwLKIkYowJqqYhh2TtC0rOc2HYWx8c6dJ2QdLv0VKZ-xAYW3qZd7z57s-yPnDC3h-ftCZSgLjcOxfC-vQ_M1pYcW9Sw_Tfo7TczPjqvA/s320/14.+Adios+Amigos.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Muzycy Ramones nigdy nie zaznali sukcesu komercyjnego. O zalążkach większego powodzenia można było mówić tylko w przypadku longplaya "End of the Century", aczkolwiek wyniki sprzedaży i tak były poniżej oczekiwań. Mimo to, grupa przez 20 lat regularnie wypuszczała płyty i intensywnie koncertowała (łącznie ponad 2000 występów). W 1994 roku zdecydowano się na ostateczny krok - albo nowe wydawnictwo okaże się sukcesem, albo po jego wydaniu zespół zostanie rozwiązany. Nie bez znaczenia był również fakt, że od wielu lat Joey i Johnny nie przepadali za wzajemnym towarzystwem. Panowie wiedzieli chyba, że w przypadku nowego albumu nie będzie inaczej niż na poprzednich dokonaniach, bo już sam tytuł zapowiadał pożegnanie.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Tak też się stało - "¡Adios Amigos!" dotarł zaledwie do 148. miejsca na amerykańskiej liście przebojów (co było niewielką poprawą po dwóch poprzednikach i słabszym wynikiem niż w przypadku ośmiu płyt studyjnych Ramones), trasa promująca okazała się ostatnią, zaś pożegnalny koncert został zagrany 6 sierpnia 1996 roku. Muzycy wykonali wtedy 32 utwory w Kalifornii. Do dziś wrażenie robi lista sympatyzujących z Ramones gości zaproszonych na to wydarzenie - był tam nie tylko były basista, Dee Dee Ramone, ale i Eddie Vedder z Pearl Jam, Lemmy Kilmister z Motörhead, Tim Armstrong i Lars Frederiksen z Rancid czy Chris Cornell i Ben Shepherd z Soundgarden. Zapis z tego występu uwieczniono na wydanej rok później koncertówce "We're Outta Here!".</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Ośmielę się pokusić o stwierdzenie, że gdyby z zespołu odszedł Johnny Ramone, nie byłaby to wielka strata pod względem tworzenia nowego materiału. Ale gdy zabrakło Dee Deego, po pewnym czasie zaczął być odczuwalny brak większej ilości nowych kompozycji. Mimo to, już na "Mondo Bizarro" panowie otrzymali trzy utwory od duetu Dee Dee-Daniel Rey. Po trzech latach od tamtego wydawnictwa w grupie nie powstało jednak wiele premierowej muzyki (o czym świadczy m.in. album z coverami "Acid Eaters") i by zapełnić w całości nowy krążek, muzycy musieli ponownie ratować się kompozycjami napisanymi przez ten duet. Co więcej, takie kawałki, jak "The Crusher", "Makin' Monsters for My Friends" i "It's Not for Me to Know", pojawiły się wcześniej w innych wersjach (niemalże jedyne różnice dotyczą wokalu) na dwóch solowych płytach Dee Deego (pierwszy na "Standing in the Spotlight", a dwa kolejne na "I Hate Freaks Like You"). Wszystkie trzy są naprawdę dobre. Pierwszy z nich zyskuje w wersji Ramones, głównie przez lepszą produkcję, zaś dwa kolejne prezentują mniej więcej podobny poziom.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Pozostałe kompozycje od tej dwójki to "Take the Pain Away" z całkiem fajnym refrenem czy "Cretin Family" - pod względem tekstu prawdopodobnie kontynuacja "We're a Happy Family" z albumu "Rocket to Russia". Dee Dee miał także udział w stworzeniu finałowego "Born to Die in Berlin", a przy okazji jego nagrania zaśpiewał gościnnie partię po niemiecku, dzieląc obowiązki z Joey'em. Jednak głos basisty został przetworzony na tyle, że za pierwszym razem ciężko zorientować się kto użycza swojego głosu w tym nieanglojęzycznym fragmencie. Warto dodać, że w wielu kawałkach wyżej wymienionego duetu ("Makin' Monsters for My Friends", "The Crusher", "Cretin Family") zaśpiewał basista C.J. Ramone. Poza tym, skomponował on dla kapeli dwa utwory, w tym dość przebojowy "Scattergun", w którym ponownie sam zaśpiewał, zaś w bardzo dobrym, rozpędzonym "Got a Lot to Say" oddał już miejsce Joey'owi.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Wokalista odpowiada za najbardziej stonowane propozycje z tego zestawu - "Life's a Gas" i "She's Talks to Rainbows". Obie są niezwykle przyjemne w odbiorze, a w drugiej z nich warto szczególnie podkreślić robotę wokalisty, śpiewającego niższym głosem, co daje ciekawy efekt. Na albumie znalazła się również jedna kompozycja duetu Marky Ramone-Garrett James Uhlenbrock, ale podobnie jak "Anxiety" z "Mondo Bizarro", także "Have a Nice Day" okazuje się najsłabszym punktem "¡Adios Amigos!". Kapela sięgnęła także po 2 covery - "I Don't Want to Grow Up" Tom Waitsa i "I Love You" Johnny'ego Thundersa. Oba nagrania posiadają zapadające w pamięci linie melodyczne. Amerykańskie wydania CD zawierały ponadto przeróbkę tematu przewodniego z serialu animowanego o Spider-Manie (z wokalem C.J.'a), zaś w edycjach japońskich pojawiała się kompozycja "R.A.M.O.N.E.S." - cover z twórczości Motörhead. Jak sama nazwa wskazuje, Lemmy napisał ten nieskomplikowany, nieprzekraczający czasu trwania dwóch minut utwór w hołdzie dla Ramones. Muzykom tej grupy spodobał się na tyle, że dołączyli go do repertuaru koncertowego i nagrali własną, studyjną wersję.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
"¡Adios Amigos!" stanowi całkiem udane, nie przynoszące wstydu zwieńczenie twórczości legendarnego, punkrockowego zespołu. Był to koniec pewnej ery w historii tego gatunku muzycznego. Tym bardziej, że po rozwiązaniu Ramones losy muzyków potoczyły się różnie. Z ostatniego składu największą szansę na solową karierę miał Joey Ramone. W 2002 roku do sprzedaży trafiła jego dobrze oceniana płyta "Don't Worry About Me". Niestety, przed jej wydaniem, 15 kwietnia 2001 roku, wokalista zmarł z powodu powikłań spowodowanych występowaniem chłoniaków. A niedługo potem niektórzy z oryginalnego składu Ramones zaczęli dzielić los Joey'a - już 5 czerwca 2002 roku Dee Dee zmarł z powodu przedawkowania heroiny, a 15 września 2004 roku odszedł Johnny, na skutek raka prostaty. 11 lipca 2014 roku dołączył do nich pierwszy perkusista kapeli, Tommy Ramone - powodem śmierci był rak płuc. Na szczęście, zespół pozostawił po sobie wiele dobrej muzyki, dzięki czemu pamięć o nim będzie trwać wiecznie.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<span style="color: red;"><b>Moja ocena - 7/10</b></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VXTLKfUR72o">I Don't Want to Grow Up</a> (Tom Waits)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=pV9df8PTwX8">Makin' Monsters for My Friends</a> (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=1aXd58Ht8Bw">It's Not for Me to Know</a> (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=OEXtjPfjl3A">The Crusher</a> (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=lkIS9f91xxE">Life's a Gas</a> (Joey Ramone)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=DG6t2P_UauI">Take the Pain Away</a> (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=1pm-gAHU5QU">I Love You</a> (Johnny Thunders)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=L_CKpTDCpeQ">Cretin Family</a> (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=v-eqqIzwRw4">Have a Nice Day</a> (Marky Ramone, Garrett James Uhlenbrock)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=SaXt1gA5KwA">Scattergun</a> (C.J. Ramone)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=SAzbim4Ldxc">Got a Lot to Say</a> (C.J. Ramone)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=H2XecCAG9zs">She's Talks to Rainbows</a> (Joey Ramone)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=_zP-b4IpFlA">Born to Die in Berlin</a> (John Carco, Dee Dee Ramone)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-4847369926896394602019-06-23T11:00:00.001+02:002019-12-31T19:52:46.281+01:00Saxon - "Saxon" (1979)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiN947wDJKHfwi62lXtO0qYKVES9bqbQltnMVBd-J4XRyx7cOtR8Ie50G9fJDC0NtFKI_aKHmJHSjR7Und4QWvNJSNSk7w-ADSrZ26A-OCyUKKcBrFlda-Q8BIXitnFQXerwR6_jldNtc0/s1600/1.+Saxon.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiN947wDJKHfwi62lXtO0qYKVES9bqbQltnMVBd-J4XRyx7cOtR8Ie50G9fJDC0NtFKI_aKHmJHSjR7Und4QWvNJSNSk7w-ADSrZ26A-OCyUKKcBrFlda-Q8BIXitnFQXerwR6_jldNtc0/s320/1.+Saxon.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
drugiej połowie lat 70. istniały tak mało znane i niszowe zespoły
rockowe, jak Coast czy Sob, które nie wydały w swojej krótkiej
karierze ani jednego wydawnictwa. Jednak w 1976 roku z połączenia
wysiłków muzyków tych dwóch grup (wokalista Biff Byford i
gitarzysta Paul Quinn z Coast podjęli współpracę z gitarzystą
Grahamem Oliverem, basistą Stevem Dawsonem oraz perkusistą Johnem Walkerem z Sob) powstał dużo bardziej znany zespół, istniejący do dziś i cieszący się niemałym zainteresowaniem wśród miłośników heavy metalu.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Ich
kapela pierwotnie nosiła kontrowersyjną nazwę Son of a Bitch, lecz po
dwóch latach i zmianie perkusisty na Pete'a Gilla, muzycy
postanowili zmienić ją na Saxon. W tym czasie wiele koncertowali
i grali przeróbki znanych formacji, a w międzyczasie pisali również
własny materiał, od początku będący jedną z pierwszych prób
grania typowo heavymetalowej muzyki. Saxon dołączył więc do
obszaru inspirowanej muzyką hardrockową Nowej Fali Brytyjskiego
Heavy Metalu, odcinającej się w znaczącym stopniu od popularności
i twórczości punk rocka.</div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Ostatecznie
w 1979 roku chłopakom udało się podpisać kontrakt płytowy.
Nagrań dokonano w pierwszych trzech miesiącach tego samego roku w
londyńskim Livingston Recording Studios, zaś wydany przez francuską
wytwórnię Carrere longplay był gotowy do sprzedaży już 21 maja.
Mimo narastającego boomu na NWOBHM, album praktycznie przeszedł
bez echa, nie zajmując żadnych lokat na listach przebojów. Wielu
fanów do dziś uważa go za niespecjalne początki kariery zespołu.
I trudno się temu dziwić - kompozycje są w większości niezbyt
ciekawe, brzmienie płaskie, a umiejętności muzyków jeszcze nie do
końca zachwycające. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że
krążek nagrano zbyt szybko - nad całością można było dłużej
posiedzieć, bardziej dopracować i przede wszystkim stworzyć lepsze
utwory.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Debiut
Saxon stał się jedną z pierwszych płyt NWOBHM, a sama grupa jedną
z najbardziej rozpoznawalnych w tym obszarze (nastąpiło to dzięki o 9 miesięcy młodszej płycie "Wheels of Steel"). Choć swój sukces i
dzisiejszą renomę wyrobiła sobie dzięki godnej uznania
wytrwałości, a także regularnemu wypuszczaniu płyt (największy
odstęp czasowy to 3 lata). Do dziś wydała 22 albumy studyjne i choć
wiele z nich było udanych, to członkowie Saxon nigdy nie nagrali
dzieła na miarę największych dokonań Iron Maiden, Diamond Head
czy Def Leppard (choć w przypadku dwóch ostatnich można mówić
tylko o pojedynczych przypadkach). Także debiut nie należy do
największych osiągnięć Saxon.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mimo że
"Rainbow Theme" i "Frozen Rainbow" (tak naprawdę
jedna kompozycja, bezsensownie rozbita w opisie okładki na dwie) to
absolutnie rewelacyjne otwarcie. Bliżej mu do klasycznej rockowej
ballady niż heavy metalu. Pojawia się w nim wiele kapitalnych motywów
czy powalająca solówka gitarowa, a nie można też zapomnieć o
pełnej pasji partii wokalnej Byforda. Tym jednym utworem twórcy
pokazali, że drzemią w nich niemałe możliwości wykonawcze i
kompozytorskie. A sam kawałek jest o tyle unikalny i niesamowity, że
muzycy nigdy potem nie nagrali niczego podobnego. Przyznam jednak, że
"Rainbow Theme/Frozen Rainbow" bardziej pasowałby na
zakończenie płyty, jako wielki finał. Z drugiej strony, kawałek
sprytnie umieszczono na początku płyty, gdyż tak dobre otwarcie
obiecuje wysokiej klasy dzieło. Gdyby całość zaczęła się od
"Big Teaser" i "Judgement Day", nie każdy miałby
ochotę dotrwać do końca.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niestety,
reszta, bliższa heavy metalowi, raczej nie zachwyca. Stanowi wręcz
pokaz jak nie grać tego typu muzyki. Utwory często są nieskładne
i nieporadne, brak w nich jakichś ciekawszych melodii i pomysłów.
"Big Teaser" ma niby całkiem chwytliwy refren, ale reszta
nie przekonuje, w tym niezbyt udana partia wokalna, której brakuje
polotu. W "Judgement Day" niby lepiej prezentuje się
wokal, ale sam numer wypada chaotycznie. Twórcy przerzucając się
w przeróżnych motywach starają się być bardziej progresywni, ale
im to nie wychodzi. Zupełnie niepotrzebnym zabiegiem okazało się
kompletnie niepasujące do reszty zwolnienie w pierwszej połowie
kawałka.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Tymczasem
"Stallions of the Highway" okazuje się dość nijaki, mimo że bliżej mu do oblicza Saxon z lat 80.
Mimo to, najmniej interesujących rzeczy odnajdziemy w kiepskim
"Backs to the Wall". "Still Fit to Boogie" to dla
odmiany - i zgodnie z tytułem - dużo ostrzejsze boogie. Na tle
trzech poprzednich kawałków prezentuje się całkiem przyzwoicie i
wprowadza nieco większą ilość energii. Za to rozpoczęty
marszowym wstępem "Militia Guard" posiada jedną z
najlepszych tutejszych partii Billa, śpiewającego w bardziej
melodyjny sposób. Całkiem dobrą robotę odwalają też gitarzyści.
"Militia Guard" również nie stanowi niczego specjalnego i
także razi dużą chaotycznością, ale przynajmniej nie odrzuca.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pierwsze
dzieło Saxon nie przedstawia jeszcze pełnego potencjału muzyków i
można w jego kontekście mówić o wielu wpadkach, ale ostatecznie
nie prezentuje się tragicznie. Choć gdyby nie obecność "Rainbow
Theme/Frozen Rainbow", jego zawartość nie zasługiwałaby na
większą ocenę niż 4. Ten wspaniały początek może więc okazać
się wystarczającą zachętą do przesłuchania całości. Reszta
nie dorasta mu do pięt i ewentualnie można ją sobie darować.
Całość trwa jednak niecałe 29 minut, dzięki czemu nie męczy w
aż tak dużym stopniu. Mimo to, dopiero parę kolejnych płyt sprawiło,
że muzycy dołączyli do panteonu NWOBHM i pokazało, że stać ich
naprawdę na wiele.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 5/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=vsAOyCCMkAE">Rainbow Theme</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=eYElHEomij8">Frozen Rainbow</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=aVsEACNxQ5A">Big Teaser</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=EewdBj4xnAA">Judgement Day</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-eiQkwCJpYI">Stallions of the Highway</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TP9t2zTbYrA">Backs to the Wall</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=uzubuXUQd-E">Still Fit to Boogie</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=XbLfIc5oyL8">Militia Guard</a> (Biff Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver, Paul Quinn)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-45094986560357860232019-06-17T08:00:00.000+02:002019-12-07T15:47:27.168+01:00Van Halen - "A Different Kind of Truth" (2012)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgyF1qrr54NS6LOaDphq4T0z5r7TVPdMWtA91Sy7GOlUHU6fxrqpwFcCb9yUCfZ4m88su8YNPcbGfp6WDWzhHOWND_Uk_DBprHGmQ1mZFqa7bL83oI-jQRWhxNrv3x66cLTmDbbSlckcW8/s1600/12.+A+Different+Kind+of+Truth.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgyF1qrr54NS6LOaDphq4T0z5r7TVPdMWtA91Sy7GOlUHU6fxrqpwFcCb9yUCfZ4m88su8YNPcbGfp6WDWzhHOWND_Uk_DBprHGmQ1mZFqa7bL83oI-jQRWhxNrv3x66cLTmDbbSlckcW8/s320/12.+A+Different+Kind+of+Truth.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W okolicach 1998 roku w otoczeniu Van Halen nie działo się najlepiej. Zespół zaczął błyskawicznie tracić na powodzeniu, do czego przyczynił się przede wszystkim nie najlepiej przyjęty przez publiczność album "Van
Halen III". Fani definitywnie odrzucili oblicze kapeli z Garym
Cheronem, pojawiały się także opinie, że grupa zbyt radykalnie
odcięła się od swojego stylu. Krytyka była do tego stopnia duża,
że wokalista odszedł już rok po premierze krążka i założył nowy zespół - Tribe of Judah. A na następny premierowy
materiał trzeba było czekać aż 14 lat.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Już
okres lat 1999-2003 należał do najmniej ekscytujących w całej
karierze, ponieważ kapela nie zagrała w tym czasie ani jednego
koncertu ani nie wydała nowej płyty. W 2000 roku próbowano ponowić
współpracę z Davidem Lee Rothem, ale niestety nic z tego nie
wyszło. Dodatkowo, Eddie zmagał się z problemami zdrowotnymi, w
tym z rakiem języka. Dopiero koło 2003 roku sytuacja zaczęła się
stabilizować - do grupy został bowiem włączony Sammy Hagar. Skład znany m.in. z longplaya "5150" ruszył w
tournée po Ameryce Północnej (czerwiec-listopad 2004).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dla
fanów ważny był również fakt, że muzycy nagrali kilka nowych
utworów ("It's About Time", "Up for Breakfast" i
"Learning to See"). Efekty nowej współpracy znalazły
się na składance "The Best of Both Worlds", która
została wydana 20 czerwca 2004 roku i cieszyła się dużym
zainteresowaniem (o czym świadczy m.in. 3. miejsce na liście
Billboard 200). Znalazło się na niej wiele przebojów Van Halen
(zarówno z Rothem, jak i Hagarem), a także wspomniane już
premierowe kawałki. Sama trasa także okazała się dochodowa, ale
już w jej trakcie zaczęło dziać się źle, głównie przez
nasilające się problemy alkoholowe Eddiego.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po
zakończeniu występów z Van Halen Hagar powrócił do solowego
zespołu The Waboritas, jednak dużo większym zaskoczeniem było
odejście basisty Michaela Anthony'ego, który przebywał w kapeli ponad 30 lat. Anthony już od pewnego czasu nie dogadywał się z
braćmi Van Halen, dlatego nie podjęto dalszej współpracy.
Niedługo potem, w 2008 roku, basista wszedł w skład supergrupy
Chickenfoot, gdzie rolę wokalisty pełnił... Sammy Hagar. Panowie
już 2 lata wcześniej współpracowali ze sobą w ramach trasy
koncertowej The Waboritas. Dzięki temu obecnie jedna połowa składu
z "5150" czy "Balance" gra w Van Halen, a druga w
Chickenfoot.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
8
września 2006 roku Eddie Van Halen ogłosił publicznie, że od tej
pory funkcję basisty będzie pełnił jego 15-letni syn, Wolfgang.
Już 2 lata wcześniej Wolfgang okazjonalnie wkraczał na scenę,
gdzie grał z ojcem miniaturkę "316", która w 1991 roku była mu zadedykowana. Eddie w tym samym dniu ogłosił również, że
muzycy są gotowi ponowić współpracę z Davidem Lee Rothem, zaś
11 grudnia w wywiadzie dla magazynu "Guitar World"
oświadczył, że wokalista został oficjalnie włączony do zespołu.
To tylko podsyciło oczekiwanie fanów na pierwsze studyjne dzieło z
Rothem od czasu słynnego "1984".</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Zanim
to jednak nastąpiło, w otoczeniu grupy nastąpiło kilka ważnych
wydarzeń, m.in. włączenie w 2007 roku Van Halen do galerii Rock
and Roll Hall of Fame, honorującej zasłużone osobistości oraz
zespoły z obszaru rockowego. Co ciekawe, tylko Anthony i Hagar
pojawili się na uroczystości, wykonując z Paulem Shafferem "Why
Can't This Be Love". Zaś we wrześniu zaczęły się pierwsze występy z Rothem w składzie, a zarazem pierwsze
z Wolfgangiem. W latach 2007-2008 zostały zagrane 82 koncerty w
Ameryce Północnej. Kolejne miały miejsce dopiero 4 lata później,
w ramach promocji nowego albumu, "A Different Kind of Truth".
O dziwo, zainteresowanie nową twórczością nie zmalało w
znaczącym stopniu - mimo sporej przerwy wydawniczej, dzieło podbiło
listy przebojów.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W 2012
roku nastąpiło kilka studyjnych comebacków grup nie nagrywających
od lat premierowego materiału. Wśród nich znalazł się również
Van Halen, przynoszący pierwsze od 28 lat wydawnictwo z Rothem na
pokładzie. Warto w tym miejscu pochylić się nad formą obecnego
składu. David jest w całkiem niezłej kondycji, Alex to ciągły,
stabilny poziom, zaś Wolfgang całkiem dobrze zastępuje swojego
poprzednika. Nie najgorzej radzi sobie też Eddie, choć nie ma mowy
o formie sprzed 20-25 lat. Produkcyjnie również nie można się za
bardzo do czego przyczepić. Warto też dodać, że to najbardziej
typowy dla starego Van Halen materiał od czasu odejścia Rotha. Sam
wokalista przyznawał, że najstarsze wykorzystane pomysły pochodzą
jeszcze z połowy lat 70. Nie bójmy się powiedzieć tego wprost - były to odrzuty, które w swoim czasie nie przeszły selekcji.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
No i żeby nie było tak fajnie - nie jest to longplay na miarę tych ze
złotego okresu formacji. Pod tym względem może konkurować z
bałaganiarskim "Diver Down", wypada też lepiej niż
syntetyczny etap współpracy z Hagarem, a także krążek z
Cheronem. Brakuje jednak większej ilości udanych kompozycji i nie
ma w nim czegoś na miarę "Ain't Talkin' 'Bout Love",
"Unchained" czy "Hot for Teacher". W najlepszych
momentach mamy po prostu do czynienia z solidnym vanhalenowym
graniem, ale mimo że przebijają się gdzieniegdzie ciekawe pomysły,
to nie ma w nich tej magii, jaką posiadały starsze nagrania. Już
od czasu odejścia tego wokalisty muzycy mieli problemy z nagraniem
choćby dobrego wydawnictwa, i w przypadku "A Different Kind of
Truth" nie ma mowy o wyjątku.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Utrzymany
w średnim tempie, otwierający całość "Tattoo", nasuwa
pewne skojarzenia z dawnym obliczem kapeli, nie tylko dzięki
udziałowi Rotha. To całkiem udany, luźny numer, dobrze
wprowadzający w resztę materiału. Z uwagi na brak Anthony'ego,
nieco inaczej brzmią chórki - słabiej i mniej charakterystycznie,
ale wcale nie źle. Więcej starego, dobrego Van Halen znajdziemy
jednak w opartym na fajnym riffie "She's the Woman". Sporo
tu energii i chęci wspólnego grania, tak jak 30 lat wcześniej.
"You and Your Blues" wypada już mniej ciekawie. Nie do
końca przekonuje mnie refren, średnio zinterpretowany przez Davida.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W
rozpędzonym "China Town" Eddie przypomina słuchaczom o
sztuczkach gitarowych, w jakich często się lubował. To najbardziej
dynamiczna propozycja z tego zestawu, brzmiąca jak kolejna wariacja
na temat "Loss of Control". I jedna z lepszych. Przyjemnym
urozmaiceniem okazuje się "Blood and Fire", zaczynający
się spokojnie, a w dalszej części nabierający dynamiki. Dzięki
nieco wygładzonemu brzmieniu, muzycy najbardziej zbliżyli się w
nim do radiowego grania, ale mimo to kawałek wypada całkiem
zgrabnie. Trudno powiedzieć to samo o dość nijakim "Bullethead"
czy nieuporządkowanym "Honeybabysweetiedoll" - dwóch
najsłabszych fragmentach "A Different Kind of Truth".
Umieszczony między nimi "As Is" również nie do końca
zadowala, mimo naprawdę dobrej gitarowej roboty Eddiego.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Na
szczęście, do końca albumu znajdziemy już same dobre pozycje.
Dobre, ale nic ponadto. "The Trouble with Never" posiada
jeden z lepszych refrenów, zaś "Outta Space" to pokaźna
ilość energii. Całkiem ciekawie prezentuje się także "Stay
Frosty" o bluesowym posmaku i z akustycznym wstępem, któremu
towarzyszy typowo rothowa, zawadiacka partia wokalna. Trudno nie
powiązać tego z coverem "Ice Cream Man" z debiutu. To
kolejny utwór mocno utrzymany w duchu pierwszej studyjnej ery Van
Halen. Choć na wymienionej przeze mnie płycie byłaby to jedna ze
słabszych propozycji. Spokojny wstęp "Big River" również
okazuje się zmyłką, ponieważ dalsza część nie odstaje
specjalnie od reszty. Łatwo zauważyć, że muzycy - tak jak w
latach 1978-1984 - nie zawarli tu ani jednej stuprocentowej ballady.
Natomiast "Beats Workin'" stanowi prawdopodobnie najcięższy
punkt całego wydawnictwa.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
"A
Different Kind of Truth" posiada sporo dobrych momentów i zadowalające wykonanie, dzięki
czemu należy do całkiem niezłych pozycji i może zaspokoić wielu
fanów wymagających od Van Halen prostego, luzackiego grania. Nie da
się jednak ukryć, że muzycy robili to samo lepiej na przełomie
lat 70. i 80. Dzieło to nie należy do pozycji obowiązkowych, ale
można go posłuchać, by przekonać się czy panowie są w stanie
zaoferować jeszcze coś interesującego, czy też odcinają kupony od dawnej sławy. Moim zdaniem prawda leży gdzieś
pośrodku. Próbują, ale od ponad 30 lat mają pewien problem z
komponowaniem. Jeśli jeszcze kiedyś wydadzą premierowy materiał,
liczę na coś lepszego - coś, co przypomni słuchaczom, że
uzyskany przez nich sukces nie był tylko kwestią przypadku. Ale
mimo że David Lee Roth wciąż jest wokalistą Van Halen, obecnie nie zanosi
się na nagranie przez nich nowej muzyki.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 6/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-SxgoWIgx6c">Tattoo</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2bu1R_ntoAA">She's the Woman</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=LWsFrG2decA">You and Your Blues</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=HC-8hYV4qw0">China Town</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=FRzG8xSqUdY">Blood and Fire</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=B2kholsC1I4">Bullethead</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=lZlykv-uaqI">As Is</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=UjSoFyYEIUs">Honeybabysweetiedoll</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=JwcY-7yXnEM">The Trouble with Never</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=z2avrwP-iTA">Outta Space</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7YaPGtkBkrI">Stay Frosty</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2GqIj06MF48">Big River</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
13. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=V1ohjJQEaY8">Beats Workin'</a> (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3008378266908070403.post-37838109290598725242019-03-03T11:30:00.000+01:002019-12-07T23:28:01.072+01:00Metallica - "Hardwired... to Self-Destruct" (2016)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5CT_eV9X416RJXGYQMEnk71ZX_jNWRCrGQ26CizEWixFepRD9YR-hhYaQym53jR7gL5d4WABkJlcA3d_hWO-QDM6Ac517lj7G96cFVSbedFckwtbuddwk-XbSNAmZfY8LPzOnW3fVlfY/s1600/10.+Hardwired...+to+Self-Destruct.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5CT_eV9X416RJXGYQMEnk71ZX_jNWRCrGQ26CizEWixFepRD9YR-hhYaQym53jR7gL5d4WABkJlcA3d_hWO-QDM6Ac517lj7G96cFVSbedFckwtbuddwk-XbSNAmZfY8LPzOnW3fVlfY/s320/10.+Hardwired...+to+Self-Destruct.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-weight: normal;">W
ciągu ostatnich dwóch dekad Metallica nie rozpieszcza słuchaczy
regularnym wypuszczaniem nowych wydawnictw. Można pomyśleć, że po
wydaniu "Death Magnetic" muzycy Metalliki zrobili
sobie najdłuższą dotychczas, ośmioletnią przerwę w nagrywaniu
nowego materiału. W sumie nie do końca - po drodze wypuścili nie
tylko odrzuty po wspomnianym wcześniej albumie, nazwane "Beyond
Magnetic", ale i nawiązali współpracę z Lou Reedem, co
zaowocowało wydanym w 2011 roku kontrowersyjnym wydawnictwem "Lulu".
Efekt tej bałaganiarskiej tortury najlepiej pominąć milczeniem.
Był to poboczny projekt, jednak fani czekali przede wszystkim na
nowy, </span><i><span style="font-weight: normal;">pełny</span></i><span style="font-weight: normal;">
materiał Metalliki.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Obawy
co do nowego ewentualnego materiału mogły być spore - mimo że
"Death Magnetic" okazał się całkiem udanym powrotem do
muzycznych korzeni, to był on przy tym jedynym solidnym autorskim
dziełem od wydania "Czarnego albumu". A trzeba przyznać,
że czwórka muzyków zaskoczyła wszystkich. Na początku 2016 roku
sam nie spodziewałbym się, że szybko dostanę od nich pełnoprawne
dzieło, tymczasem niedługo potem z obozu Metalliki zaczęły
wypływać informacje, że nowa płyta rzeczywiście została już
nagrana i wyjdzie miesiąc przed Gwiazdką. Oczekiwanie podsyciły
trzy trafione single ("Hardwired," "Month Into Flame"
i "Atlas, Rise!"), zwiastujące naprawdę udany materiał.
Zadbano także o nietypową akcję promocyjną, polegającą na
stworzeniu teledysków do każdego z dwunastu utworów - większość
z tych klipów udostępniono w dniu premiery albumu. Mimo dostępności
w sieci całej zawartości, "Hardwired... to Self-Destruct"
odniósł ogromny sukces komercyjny, docierając w wielu krajach na
pierwsze miejsca list przebojów.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Tak,
zasięg Metalliki nadal nie traci na sile! Mimo wielu głupot
popełnionych w przeszłości (konflikt z Napsterem czy chaotyczne
"Lulu" i "St. Anger") i utraty szacunku przez
wielu fanów, popyt na muzykę Metalliki nadal istnieje. Aczkolwiek
pod jednym względem muszę ich zbesztać. Panowie nie byliby sobą,
gdyby nie nagrali longplaya wypchanego po brzegi muzyką w kontekście
jednego CD, czyli niecałego 80 minut. I nie mam z tym problemu. Mimo
to, "Hardwired... to Self-Destruct" został wydany na dwóch
płytach CD, po 6 utworów na każdym. Jest to zabieg czysto
komercyjny, mający na celu zwiększenie ilości sprzedanych
egzemplarzy. Całość nie przekracza przecież standardowego czasu
takiej płyty, więc z powodzeniem można było to wypuścić na
jednym krążku. Ale czego się nie robi dla powiększenia fortuny...</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Inna
sprawa to produkcja - po kilku nie najlepiej brzmiących płytach,
kapela wypuściła wreszcie porządnie nagrane wydawnictwo. Jest o
niebo lepiej niż na "St. Anger" i "Death Magnetic",
które pod tym względem prezentowały się naprawdę fatalnie. Greg
Fidelman nie popełnił błędów Ricka Rubina, na skutek czego obyło
się bez zbędnego kombinowania w stylu loudness war. Instrumenty
brzmią tym razem naturalnie, dzięki czemu longplay smakuje lepiej
niż dwa poprzednie i daje większą satysfakcję podczas słuchania.
Choć szkoda, że tylko w niewielu miejscach uwypuklono bas Roberta
Trujillo, co dość często czyniono na poprzedniku. No cóż, coś
za coś.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Pora
przyjrzeć się temu, co zostało zawarte na "Hardwired... to
Self-Destruct". Trudno jednoznacznie opisać ten materiał - są
tu rzeczy nawiązujące do najlepszych lat Metalliki, czyli ostre,
thrashmetalowe młócenie, innym razem muzycy idą w heavymetalowe
klimaty, znane z "Czarnego albumu", a niekiedy zahaczają o
lżejszą atmosferę znaną z czasów "Loadów". Czyli dla
każdego coś dobrego. Pozostaje cieszyć się, że ostało się bez
odniesień do bezmyślnej, garażowej łupanki znanej z "St.
Anger", co dobitnie pokazuje, że mamy do czynienia z bardziej
stabilną kapelą niż na początku XXI wieku.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niemalże
tytułowy "Hardwired" to oczywiste nawiązanie do czasów
"Kill 'Em All", nawet pod względem czasu trwania, który w
tym wypadku nie przekracza czterech minut. To intensywny, udany
numer, który powinien ucieszyć wielu fanów wczesnej Metalliki.
Reszta kompozycji należy do bardziej rozbudowanych. "Atlas,
Rise!" to mój ulubieniec z tego zestawu, bardziej heavymetalowy
(niemalże ukłon dla NWOBHM), ze szczególnym naciskiem położonym
na rytmikę. Czuć w nim ten polot, znany z początku lat 90., choć
w pewnym momencie słychać odwołania do dzieła z 1982 roku, czyli
"Hallowed Be Thy Name" Maidenów. Cudeńko. Ostatnim z
singli wydanych przed premierą był "Month Into Flame",
który na początku niespecjalnie mnie przekonywał, ale z czasem go
polubiłem. Szczególnie dobrze wypada w nim pomysłowy, a przy tym
przebojowy refren. Wszystkie trzy nagrania należą do
najjaśniejszych punktów longplaya.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Poza singlami w pierwszej
kolejności należy koniecznie wskazać końcowy, przyprawiający o
szybsze bicie serca "Spit Out the Bone", prawdopodobnie
najbardziej doceniana kompozycja Metalliki z ostatnich 25 lat. Krótko
mówiąc: takiego grania oczekuje się od zespołu o tej nazwie.
Zawarto w nim pokaz niesamowitej agresji, energii, a przy tym nawet
pewnej melodyjności. Przy tym mamy tutaj sporo ciekawej
instrumentalnej roboty, szczególnie ciekawie wypada basowe solo
Roba. To kawałek, który mógłby dostać się na takie dzieła, jak
"Ride the Lightning" czy "Master of Puppets" - a
to już spore wyróżnienie. Za parę lat będzie to klasyk na miarę
najlepszych propozycji z lat 80. Panowie ponownie <i><span style="font-weight: normal;">nie
biorą jeńców</span></i><span style="font-weight: normal;">, i robią
to w wielkim stylu. I pozostaje tylko żałować, że tak rzadko
raczą nas podobnymi utworami.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Szkoda,
że żadna z innych propozycji nie zbliża się do tego poziomu. Co nie
oznacza, że w pozostałej części należy spodziewać się
tragedii. Wręcz przeciwnie - znajdziemy tu całkiem sporo dobrej
muzyki. W przebojowym "Now That We're Dead" warto
podkreślić fajną, dość nietypową pracę perkusji Ulricha. To
także jeden z tych lepszych fragmentów, podobnie jak "Halo on
Fire", który jako jedyny łączy czad z delikatniejszymi
wstawkami. No właśnie - na krążku nie zawarto żadnej ballady, co
w pewnym sensie dodaje mu większej spójności. Nie ma też
instrumentala, choć szkoda, bo "Suicide & Redemption"
był jednym z fajniejszych momentów poprzednika. Być może stworzonoby tu coś na podobnym poziomie. Wracając do
"Hardwired... to Self-Destruct": "Am I Savage?"
zaczyna się spokojnie, ale są to tylko pozory - to niezbyt
dynamiczny, ale ciężki, oparty na walcowatym riffie numer. A przy
tym godny przesłuchania. W "ManUNkind" uwagę zwraca
dyskretny, basowy wstęp Trujillo. Z kolei w kontekście
przebojowości wyróżnienie należy się przede wszystkim "Here
Comes Revenge" z łatwym do zapamiętania refrenem.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Niestety,
na dwanaście utworów nie wszystkie utrzymały określony poziom. O
dziwo, bardziej nijakie są nawiązujące do początku lat 90.
"Confusion" i "Dream No More" (taki tutejszy "Sad
but True"), ale nawet one nie zaniżają szczególnie poziomu i
można w nich odnaleźć godne uwagi momenty. Z kolei poświęcony
Lemmy’emu Kilmisterowi "Murder One" całkiem intrygująco
się zaczyna, ale zasadnicza część nie robi już takiego wrażenia.
Gdyby te trzy nagrania się nie pojawiły krążek wiele by nie
stracił, a nawet troszkę zyskał i był bardziej zwięzły.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
A
trzeba nadmienić, że tym razem tworzeniem zajęli się wyłącznie
Hetfield i Ulrich. W jednym przypadku zrobili to z pomocą Trujillo
(nietrudno zgadnąć w którym), zaś Kirk Hammett, który ponoć
zgubił telefon z pomysłami na nowe utwory, po raz pierwszy od lat
nie brał w tym udziału, ograniczając się do odegrania swoich
partii. Duet stanął na wysokości zadania pod względem tworzenia,
choć w tym kontekście można im postawić podobny zarzut, jak w
przypadku "Death Magnetic" - niektórym nagraniom
przydałoby się skrócenie, ponieważ czasami wydają się zbyt
przeładowane. Na szczęście, takich przypadków jest tutaj
niewiele.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Moim
zdaniem mamy do czynienia z najlepszym krążkiem Metalliki od czasu
"Czarnego albumu". W porównaniu do poprzedniego "Death
Magnetic" zawartość jest trochę mniej równa, ale za to
lepiej brzmiąca, poza tym mniej w niej nachalnych odwołań do
przeszłych dokonań. Nie ma nawet co porównywać "Hardwired...
to Self-Destruct" do wpadek pokroju "St. Anger" z
ostatnich dwóch dekad - nowy album bije je na głowę. Z drugiej
strony, nie dosięga on również do poziomu wydawnictw z ery Cliffa
Burtona, ale to nie udało się żadnemu longplayowi Metalliki po
1986 roku.</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Cieszy
fakt, że "Hardwired... to Self-Destruct" powstało w
takiej formie i pokazało wielu malkontentom, że Metallica nie
powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Pozostaje cieszyć się, że
panowie (a przynajmniej trzech z nich po 35 latach w przemyśle
muzycznym) nadal są w tak dobrej formie i potrafią jeszcze nagrać
tak dobre wydawnictwo, jak to. Piękny podarek dla fanów, a przy tym
kompakt, który można postawić obok pierwszych pięciu płyt
Metalliki. Co w związku z tym z tytułowym aktem samozniszczenia?
Tylko tekstowo, bo muzycznie tym razem prawie wszystko działa jak
należy. Oby tak dalej!</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<b><span style="color: red;">Moja ocena - 8/10</span></b></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Lista utworów:</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
01. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=uJqNKc-4-vQ">Hardwired</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
02. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=I285ThdVAhI">Atlas, Rise!</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
03. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=hMMqvTuaphY">Now That We're Dead</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
04. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=TPeoJ4wm8eU">Month Into Flame</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
05. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=or-NOJ18iNc">Dream No More</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
06. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=lVWSfD4sHuM">Halo on Fire</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
07. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=T2ZEs8ZuZGw">Confusion</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
08. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tDmf_BlYmWM">ManUNkind</a> (James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
09. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=DdManKaxGG0">Here Comes Revenge</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
10. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5QCema7g9oM">Am I Savage?</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
11. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PfyqeI9fXEU">Murder One</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
<div style="font-weight: normal; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
12. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5Wb2ArX_SM0">Spit Out the Bone</a> (James Hetfield, Lars Ulrich)</div>
Robert Rosińskihttp://www.blogger.com/profile/05600082541208772297noreply@blogger.com0