"Live"
został wydany na fali popularności IRY, będącej gwiazdą na polskiej scenie muzycznej po wydaniu albumów
"Mój dom" oraz "1993 rok" (wystarczy nadmienić, że niedługo potem
muzycy supportowali w Polsce takie gwiazdy, jak Aerosmith czy Extreme). Płyta stanowiła zapis jednego
koncertu, mającego miejsce 2 października 1993 roku w warszawskim
studiu S-1. Występ należał do udanych, mimo nie najlepszej
predyspozycji wokalnej Artura Gadowskiego, cierpiącego na ostre
zapalenie gardła. Nie obyło się więc bez pewnych poprawek w
studiu, jednak efekt pracy produkcyjnej i wykonawczej okazał się
nadzwyczaj solidny. Ostatecznie "Live" okazał się kolejnym dużym
sukcesem, dodatkowo umacniając renomę i pozycję IRY.
Nie za
bardzo zaskakuje dobór repertuaru. Muzycy wykonali praktycznie
wszystkie przeboje z dotychczasowej twórczości, kładąc duży
nacisk materiał z dwóch ostatnich krążków. Znając ich
niezadowolenie z debiutu, nie dziwi fakt, że wzięto z niego
zaledwie jeden utwór, ale ten najbardziej znany - "Adres w
sercu". Oprócz własnego materiału, sięgnięto także do czterech coverów - "Oni zaraz przyjdą tu"
Breakoutu, "Come Together" The Beatles, "Hey Joe"
Jimi'ego Hendrixa (nie był to utwór napisany przez Hendrixa,
ale to na jego wersji opierali się instrumentaliści) oraz "Honky
Tonk Woman" The Rolling Stones. Czyli klasyki, już wtedy dobrze
znane polskim słuchaczom. Zespół zagrał wtedy także 3 inne
covery, jednak nie dostały się one na longplay. Były to "Knockin'
on Heaven's Door" Boba Dylana, "Matylda" Testu"
oraz "Highway to Hell" AC/DC. A szkoda, bo do pełnego CD
było jeszcze ok. 12 minut miejsca, więc co najmniej dwa nagrania by
się zmieściły. Może muzycy nie byli zadowoleni z tych wykonań?
Koncertówkę tę wydano w odpowiednim momencie, gdyż chłopaki byli wtedy na szczycie powodzenia, a na następne wydawnictwo zaczęli szykować pewne zmiany stylistyczne. Co do
wykonania: instrumentaliści grają przez cały czas na fachowym
poziomie i z jeszcze większą energią niż na albumach studyjnych,
dzięki czemu wiele nagrań trochę zyskuje. Także Gadowski mimo
choroby spisuje się bardzo dobrze, śpiewając z odpowiednim
wyczuciem i zadziornością w głosie. Pochwała należy się nie
tylko wykonaniu, ale i produkcji. Instrumenty brzmią wystarczająco
selektywnie, przestrzennie i wyraziście, a wokal nie wysuwa się
zanadto na pierwszy plan. Wzmacnia to dodatkowo przyjemność ze
słuchania. A jak prezentuje się zawartość?
Zaczyna
się mniej więcej tak, jak najnowszy ówcześnie "1993 rok",
tyle że znane z tamtego krążka intro przechodzi w 2 lata starszy
"Mój dom". Nie można chyba wybrać lepszego mocnego
strzału na początek hardrockowego koncertu (nie mam na
myśli tych łagodniejszych z ostatnich lat). Dopiero potem pojawia
się "Sen", równie dobry jak jego odpowiednik z płyty
wydanej w tym samym roku, co "Live". Zawsze można się
przyczepić, że jest to wierne odgrywanie pierwowzoru, tyle że z
większą ilością poweru. Wcale nie gorzej wyszły takie klasyki, jak "California", "Bierz mnie"
czy "Płonę". Z kolei "Nie zatrzymam się"
zostało zagrane nieco szybciej, przez co uleciało troszkę z
magicznego klimatu oryginału. Nie
obyło się także bez innych spokojniejszych kawałków, jak
stonowany "Deszcz", hymnowa "Wiara", słynna
"Nadzieja" czy króciutkie "Twój cały świat".
Z drugiej strony nie do końca zadowala mnie obecność "Wyznania"
i "Sexu", choć i te są całkiem przyzwoite. Kompozycyjnie
odstają nieco od reszty. To kwestia moich osobistych upodobań, bowiem pod względem
wykonania nie wypadają dużo słabiej od pozostałych. A w tym
drugim fajnie brzmi głos Gadowskiego w refrenie, pozbawiony
nakładek wokalnych, znanych z pierwowzoru, co moim zdaniem brzmi lepiej.
Jednak
jedyną metamorfozę pod względem jakości przeszła bardzo stara
(według przemowy Gadowskiego) kompozycja z debiutu - "Adres w
sercu". Słychać, że muzycy (a przynajmniej trzech, z tego składu grających na pierwszej płycie) są dużo większymi profesjonalistami, a
brzmieniowo nie ma porównania - to z debiutu zostało zdeklasowane.
Widać także postęp pod względem wokalnym. Gadowski był wtedy
dużo lepszy technicznie, śpiewając z dużo większą pewnością siebie i charakterystyczną chrypką.
Mimo niewielkiego odstępstwa pod względem granych nut, kawałek
zyskał nową moc i jakość. Szkoda w sumie, że nie ma więcej
propozycji z tamtej płyty, bo chętnie posłuchałbym np. "Kiedyś
będziesz moja" czy "Iluzję" w takim odświeżonym
wydaniu (na osłodę, na późniejszym wydawnictwie "Znamię" znajduje się jeszcze lepsza wersja "Zostań tu").
Na
koniec zajmę się coverami. Generalnie wszystkie są w porządku,
ale nic ponadto. Przykładowo: "Hey Joe" naturalnie nie
dorównuje wykonaniom Jimi'ego Hendrixa, na jakich jest wzorowany,
choć sam w sobie wypada całkiem względnie. Nie został też zbytnio rozbudowany, co w na przełomie lat 60. i 70. czynił
legendarny czarnoskóry gitarzysta grając dla publiczności. W "Oni zaraz przyjdą tu"
znajduje się więcej metalowej mocy, dzięki czemu prezentuje się
jak typowy kawałek IRY z tamtego okresu. W "Come Together"
muzycy też poszli trochę na skróty, rezygnując np. z
intrygującego mostka między zwrotkami, znanych z początku
kompozycji, a w "Honky Tonk Women" zniknął gdzieś ten luzacki, nieco country'owy klimat.
Wszystko brzmi dużo ostrzej niż oryginały, ale przy tym mniej
charakterystycznie. Taki był zamiar, został on prawidłowo wykonany
pod względem warsztatu muzycznego, ale szkoda, że nie znalazło się
więcej urozmaiceń w kontekście przedstawień swoich wersji w bardziej
wyróżniający się sposób.
Recenzowana
koncertówka stanowi esencję pierwszych 5 lat twórczości IRY i
potwierdzenie klasy ówczesnego składu, będącego wówczas w
najlepszej formie. To typowe greatest hits
dotychczasowego etapu kariery, a przy tym jedna z ostatnich godnych uwagi pozycji w dyskografii kapeli. Mamy tu jedne z najlepszych kompozycji
grupy (brakowałoby do nich tylko kilku ze "Znamienia"), do tego zagranych z wykopem i opatrzonych
należytą produkcją. Nie jest to nie wiadomo jak wielkie dzieło,
jednak w kategorii przebojowego rocka jak najbardziej się broni. No
i bardzo miło się tego słucha. Idealna opcja dla słuchaczy
pragnących mieć w kolekcji tylko jedno wydawnictwo tego zespołu.
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. 1993 'rok (IRA)
02. Mój dom (Jakub Płucisz)
03. Sen (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
06. Oni zaraz przyjdą tu (Bogdan Loebl, Tadeusz Nalepa)
07. Adres w sercu (Artur Gadowski, Jakub Płucisz, Andrzej Senar)
08. Płonę (Artur Gadowski, Wojciech Owczarek, Piotr Sujka)
09. Deszcz (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
10. Sex (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
11. Nadzieja (Piotr Łukaszewski, Leszek Mróz)
12. Come Together (Paul McCartney, John Lennon)
13. Twój cały świat (Maciej Kraszewski, Piotr Łukaszewski, Janusz Pyzowski)
14. Bierz mnie (Artur Gadowski, Jakub Płucisz)
15. Wiara (Piotr Łukaszewski)
16. Wyznanie (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
17. Hey Joe (Billy Roberts)
18. Honky Tonk Women (Keith Richards, Mick Jagger)
02. Mój dom (Jakub Płucisz)
03. Sen (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
04. Nie zatrzymam się (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski, Wojciech Owczarek, Jakub Płucisz, Piotr Sujka)
05. California (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)06. Oni zaraz przyjdą tu (Bogdan Loebl, Tadeusz Nalepa)
07. Adres w sercu (Artur Gadowski, Jakub Płucisz, Andrzej Senar)
08. Płonę (Artur Gadowski, Wojciech Owczarek, Piotr Sujka)
09. Deszcz (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
10. Sex (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
11. Nadzieja (Piotr Łukaszewski, Leszek Mróz)
12. Come Together (Paul McCartney, John Lennon)
13. Twój cały świat (Maciej Kraszewski, Piotr Łukaszewski, Janusz Pyzowski)
14. Bierz mnie (Artur Gadowski, Jakub Płucisz)
15. Wiara (Piotr Łukaszewski)
16. Wyznanie (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
17. Hey Joe (Billy Roberts)
18. Honky Tonk Women (Keith Richards, Mick Jagger)
A "Ogrody" kiedyś słuchałeś? Nie jestem wielbicielem IRY ale to płyta z gatunku tak bezbarwnych, że ani nie można się pośmiać z naiwniutkich tekstów, ani żadnych riffów które zachęcałyby do wzięcia gitary - taka skrajnie bez przygotowania próba powrotu do grania jakie 4-5 lat wcześniej wywindowało ich do statusu gwiazd.
OdpowiedzUsuńSłuchałem (https://rateyourmusic.com/collection/Rosa2207/strm_a/IRA/1), no i niezbyt mi się to podobało. Wykonanie dobre, ale same utwory w większości bezbarwne, a teksty nieciekawe (ale to ostatnie nigdy nie ma wpływu na moje oceny). Generalnie duży zjazd w porównaniu do trzech poprzednich albumów studyjnych i "Live". Może i do tej recenzji kiedyś dotrę.
Usuń