24 sierpnia 2019

IRA - "Live" (1993)


"Live" został wydany na fali popularności IRY, będącej gwiazdą na polskiej scenie muzycznej po wydaniu albumów "Mój dom" oraz "1993 rok" (wystarczy nadmienić, że niedługo potem muzycy supportowali w Polsce takie gwiazdy, jak Aerosmith czy Extreme). Płyta stanowiła zapis jednego koncertu, mającego miejsce 2 października 1993 roku w warszawskim studiu S-1. Występ należał do udanych, mimo nie najlepszej predyspozycji wokalnej Artura Gadowskiego, cierpiącego na ostre zapalenie gardła. Nie obyło się więc bez pewnych poprawek w studiu, jednak efekt pracy produkcyjnej i wykonawczej okazał się nadzwyczaj solidny. Ostatecznie "Live" okazał się kolejnym dużym sukcesem, dodatkowo umacniając renomę i pozycję IRY.

Nie za bardzo zaskakuje dobór repertuaru. Muzycy wykonali praktycznie wszystkie przeboje z dotychczasowej twórczości, kładąc duży nacisk materiał z dwóch ostatnich krążków. Znając ich niezadowolenie z debiutu, nie dziwi fakt, że wzięto z niego zaledwie jeden utwór, ale ten najbardziej znany - "Adres w sercu". Oprócz własnego materiału, sięgnięto także do czterech coverów - "Oni zaraz przyjdą tu" Breakoutu, "Come Together" The Beatles, "Hey Joe" Jimi'ego Hendrixa (nie był to utwór napisany przez Hendrixa, ale to na jego wersji opierali się instrumentaliści) oraz "Honky Tonk Woman" The Rolling Stones. Czyli klasyki, już wtedy dobrze znane polskim słuchaczom. Zespół zagrał wtedy także 3 inne covery, jednak nie dostały się one na longplay. Były to "Knockin' on Heaven's Door" Boba Dylana, "Matylda" Testu" oraz "Highway to Hell" AC/DC. A szkoda, bo do pełnego CD było jeszcze ok. 12 minut miejsca, więc co najmniej dwa nagrania by się zmieściły. Może muzycy nie byli zadowoleni z tych wykonań?

Koncertówkę tę wydano w odpowiednim momencie, gdyż chłopaki byli wtedy na szczycie powodzenia, a na następne wydawnictwo zaczęli szykować pewne zmiany stylistyczne. Co do wykonania: instrumentaliści grają przez cały czas na fachowym poziomie i z jeszcze większą energią niż na albumach studyjnych, dzięki czemu wiele nagrań trochę zyskuje. Także Gadowski mimo choroby spisuje się bardzo dobrze, śpiewając z odpowiednim wyczuciem i zadziornością w głosie. Pochwała należy się nie tylko wykonaniu, ale i produkcji. Instrumenty brzmią wystarczająco selektywnie, przestrzennie i wyraziście, a wokal nie wysuwa się zanadto na pierwszy plan. Wzmacnia to dodatkowo przyjemność ze słuchania. A jak prezentuje się zawartość?

Zaczyna się mniej więcej tak, jak najnowszy ówcześnie "1993 rok", tyle że znane z tamtego krążka intro przechodzi w 2 lata starszy "Mój dom". Nie można chyba wybrać lepszego mocnego strzału na początek hardrockowego koncertu (nie mam na myśli tych łagodniejszych z ostatnich lat). Dopiero potem pojawia się "Sen", równie dobry jak jego odpowiednik z płyty wydanej w tym samym roku, co "Live". Zawsze można się przyczepić, że jest to wierne odgrywanie pierwowzoru, tyle że z większą ilością poweru. Wcale nie gorzej wyszły takie klasyki, jak "California", "Bierz mnie" czy "Płonę". Z kolei "Nie zatrzymam się" zostało zagrane nieco szybciej, przez co uleciało troszkę z magicznego klimatu oryginału. Nie obyło się także bez innych spokojniejszych kawałków, jak stonowany "Deszcz", hymnowa "Wiara", słynna "Nadzieja" czy króciutkie "Twój cały świat". Z drugiej strony nie do końca zadowala mnie obecność "Wyznania" i "Sexu", choć i te są całkiem przyzwoite. Kompozycyjnie odstają nieco od reszty. To kwestia moich osobistych upodobań, bowiem pod względem wykonania nie wypadają dużo słabiej od pozostałych. A w tym drugim fajnie brzmi głos Gadowskiego w refrenie, pozbawiony nakładek wokalnych, znanych z pierwowzoru, co moim zdaniem brzmi lepiej.

Jednak jedyną metamorfozę pod względem jakości przeszła bardzo stara (według przemowy Gadowskiego) kompozycja z debiutu - "Adres w sercu". Słychać, że muzycy (a przynajmniej trzech, z tego składu grających na pierwszej płycie) są dużo większymi profesjonalistami, a brzmieniowo nie ma porównania - to z debiutu zostało zdeklasowane. Widać także postęp pod względem wokalnym. Gadowski był wtedy dużo lepszy technicznie, śpiewając z dużo większą pewnością siebie i charakterystyczną chrypką. Mimo niewielkiego odstępstwa pod względem granych nut, kawałek zyskał nową moc i jakość. Szkoda w sumie, że nie ma więcej propozycji z tamtej płyty, bo chętnie posłuchałbym np. "Kiedyś będziesz moja" czy "Iluzję" w takim odświeżonym wydaniu (na osłodę, na późniejszym wydawnictwie "Znamię" znajduje się jeszcze lepsza wersja "Zostań tu").

Na koniec zajmę się coverami. Generalnie wszystkie są w porządku, ale nic ponadto. Przykładowo: "Hey Joe" naturalnie nie dorównuje wykonaniom Jimi'ego Hendrixa, na jakich jest wzorowany, choć sam w sobie wypada całkiem względnie. Nie został też zbytnio rozbudowany, co w na przełomie lat 60. i 70. czynił legendarny czarnoskóry gitarzysta grając dla publiczności. W "Oni zaraz przyjdą tu" znajduje się więcej metalowej mocy, dzięki czemu prezentuje się jak typowy kawałek IRY z tamtego okresu. W "Come Together" muzycy też poszli trochę na skróty, rezygnując np. z intrygującego mostka między zwrotkami, znanych z początku kompozycji, a w "Honky Tonk Women" zniknął gdzieś ten luzacki, nieco country'owy klimat. Wszystko brzmi dużo ostrzej niż oryginały, ale przy tym mniej charakterystycznie. Taki był zamiar, został on prawidłowo wykonany pod względem warsztatu muzycznego, ale szkoda, że nie znalazło się więcej urozmaiceń w kontekście przedstawień swoich wersji w bardziej wyróżniający się sposób.

Recenzowana koncertówka stanowi esencję pierwszych 5 lat twórczości IRY i potwierdzenie klasy ówczesnego składu, będącego wówczas w najlepszej formie. To typowe greatest hits dotychczasowego etapu kariery, a przy tym jedna z ostatnich godnych uwagi pozycji w dyskografii kapeli. Mamy tu jedne z najlepszych kompozycji grupy (brakowałoby do nich tylko kilku ze "Znamienia"), do tego zagranych z wykopem i opatrzonych należytą produkcją. Nie jest to nie wiadomo jak wielkie dzieło, jednak w kategorii przebojowego rocka jak najbardziej się broni. No i bardzo miło się tego słucha. Idealna opcja dla słuchaczy pragnących mieć w kolekcji tylko jedno wydawnictwo tego zespołu.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. 1993 'rok (IRA)
02. Mój dom (Jakub Płucisz)
03. Sen (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
04. Nie zatrzymam się (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski, Wojciech Owczarek, Jakub Płucisz, Piotr Sujka)
05. California (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
06. Oni zaraz przyjdą tu (Bogdan Loebl, Tadeusz Nalepa)
07. Adres w sercu (Artur Gadowski, Jakub Płucisz, Andrzej Senar)
08. Płonę (Artur Gadowski, Wojciech Owczarek, Piotr Sujka)
09. Deszcz (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
10. Sex (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
11. Nadzieja (Piotr Łukaszewski, Leszek Mróz)
12. Come Together (Paul McCartney, John Lennon)
13. Twój cały świat (Maciej Kraszewski, Piotr Łukaszewski, Janusz Pyzowski)
14. Bierz mnie (Artur Gadowski, Jakub Płucisz)
15. Wiara (Piotr Łukaszewski)
16. Wyznanie (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
17. Hey Joe (Billy Roberts)
18. Honky Tonk Women (Keith Richards, Mick Jagger)

2 komentarze:

  1. A "Ogrody" kiedyś słuchałeś? Nie jestem wielbicielem IRY ale to płyta z gatunku tak bezbarwnych, że ani nie można się pośmiać z naiwniutkich tekstów, ani żadnych riffów które zachęcałyby do wzięcia gitary - taka skrajnie bez przygotowania próba powrotu do grania jakie 4-5 lat wcześniej wywindowało ich do statusu gwiazd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchałem (https://rateyourmusic.com/collection/Rosa2207/strm_a/IRA/1), no i niezbyt mi się to podobało. Wykonanie dobre, ale same utwory w większości bezbarwne, a teksty nieciekawe (ale to ostatnie nigdy nie ma wpływu na moje oceny). Generalnie duży zjazd w porównaniu do trzech poprzednich albumów studyjnych i "Live". Może i do tej recenzji kiedyś dotrę.

      Usuń