16 kwietnia 2016

Aerosmith - "Permanent Vacation" (1987)


Pod koniec lat 80. Aerosmith postanowiło nieco zmienić kierunek w swojej muzyce. Rozczarowani komercyjną porażką "Done with Mirrors" zwrócili się ku bardziej przystępnej, radiowej muzyce. Pierwszym objawem komercyjnego ratunku była współpraca Tylera i Perry'ego z hiphopowym zespołem Run-D.M.C. przy nagraniu nowej, rapowej wersji "Walk This Way". Singiel miał olbrzymie powodzenie, a wielu słuchaczy przypomniało sobie, że coś takiego, jak Aerosmith jeszcze istnieje. Ważniejszy był jednak album z nowym materiałem. W celu poprawienia jego jakości i stworzenia większej ilości hitów muzycy podjęli współpracę z zawodowymi songwriterami.

Pomysł z zatrudnieniem osób z zewnątrz zespołu do pomocy przy kompozycjach wyszedł od wytwórni Geffen, ale spodobał się on chłopakom na tyle, że odtąd każdy kolejny album był przygotowywany według takiej właśnie koncepcji (z czasem pomoc ta stawała się coraz większa, przez co na najnowszych wydawnictwach muzycy jeszcze bardziej się rozleniwili pod względem twórczym). W przygotowywaniu utworów pomagały takie osobistości, jak Jim Vallance, Desmond Child i (w mniejszym stopniu) Holly Knight - twórcy wielu hitów lat 80. i 90. Nie wiem na ile to ich zasługa, ale stworzony materiał po prostu powala przebojowością. Na szczęście obyło się bez syntezatorowych aranżacji czy innych udziwnień - to w większości taka muzyka, jaką muzycy prezentowali dekadę wcześniej.

Warto dodać, że to właśnie od czasu wydania "Permanent Vacation" kapela zaczęła budzić dużo większe zainteresowanie w Europie (wcześniej ich wydawnictwa pojawiały się na listach przebojów wyłącznie w USA i Kanadzie, okazjonalnie w Australii). Dzięki temu była to pierwsza płyta Aerosmith, która dostała się na notowania w Wielkiej Brytanii (na razie tylko 37. miejsce), a kilka promujących ją singli pojawiło się na listach w kilku innych krajach Starego Kontynentu. Jej promocji na pewno pomogły w miarę atrakcyjnie zainscenizowane teledyski, katowane nieustannie przez stację MTV, będącą w tamtych czasach jednym z wyznaczników muzycznej popularności. Jednak to, co najbardziej zaważyło na sukcesie to udane melodie.

Przytoczone wcześniej stylistyczne zmiany przebiegały jednak stopniowo, na skutek czego na "Permanent Vacation" wciąż otrzymujemy rockową i gitarową muzykę. Niby gitary często nie są tak zadziorne i mocne, jak wcześniej, ale ich brzmienie dobrze wtapia się w charakter kompozycji posiadających lżejsze melodie. Z drugiej strony nie brakuje prawdziwie hardrockowych czadów. Dobrze to słychać już w otwieraczu "Heart's Done Time", zawierającym ostre brzmienie i zadziorne popisy instrumentalne. Utwór momentalnie wpada w ucho i w łatwy sposób pozostaje w pamięci słuchacza, co pokazuje, że nieudolne próby pisania pamiętnych hitów należą już do przeszłości. Równie warte uwagi są nośne, energetyczne kawałki, jak "Rag Doll", charakteryzujący się potężnym brzmieniem bębnów i nietypową solówką Perry'ego, oraz "Dude (Looks a Lady)" z dużą rolą dęciaków. Oba nagrania, dzięki swojemu piosenkowemu charakterowi, idealnie trafiły w gusta słuchaczy, a tym samym zawojowały listy przebojów. Tak porywająco panowie nie grali od lat.

Jednym z najbardziej znanych fragmentów całości jest również czarująca ballada "Angel" z ładną solówką gitarową i urzekającą linią wokalną. Nic dziwnego, że wraz z "Rag Doll" i "Dude (Looks a Lady)" święciła triumfy w MTV czy rozgłośniach radiowych. A tyle samo przebojowości zawiera w sobie "Magic Touch" czy utwór tytułowy z ostrymi partiami gitar w zwrotkach oraz łagodniejszym refrenem. W przypadku tego ostatniego warto zwrócić uwagę na końcówkę z lekko karaibskim klimatem, wyczarowanym przez tropikalne dźwięki. Mając tyle potencjalnych hitów, aż dziw bierze, że na pierwszy singiel wytypowano intrygujący, a przez to brzmiący dużo ciekawiej od reszty "Hangman Jury", urzekający swoim spokojnym klimatem, wykreowanym przez subtelną, niespieszną grę instrumentalistów. W tym repertuarze wokalnie może popisać się Tyler. Ryzykowne posunięcie na małą płytkę, ale w kontekście omawianego longplaya kompozycja wypada na spory plus. Idealna propozycja na zrelaksowania się. "Hangman Jury" nie odniósł sukcesów na miarę przyszłych singli z tego zestawu, ale obecnie niewątpliwie broni się zawartością muzyczną.

Poza tym, na "Permanent Vacation" muzycy zamieścili pierwszy w karierze utwór instrumentalny. Mowa o końcowym "The Movie", napędzanym pulsującą linią basu Toma Hamiltona oraz opartym na kroczącym tempie i intrygującym motywie, który zaskoczył chyba największych przeciwników grupy. To doprawdy nietuzinkowy eksperyment, choć można go było trochę bardziej rozbudować. Poza tym, to jeden z niewielu kawałków podpisanych przez wszystkich członków kapeli. Całkiem solidnie prezentuje się też melodyjny, świetnie napędzany przez Kramera "Girl Keeps Coming Apart" czy cover "I'm Down" The Beatles. To drugie, obok "Come Together", wykonanie Aerosmith z repertuaru najsłynniejszej grupy świata, i na równie dobrym poziomie. Choć może bardziej pasowałoby ono na stronę B singla, niż album, bo jego jednoznacznie rock'n'rollowy charakter trochę gryzie się z resztą. Z kolei dość monotonny "St. John" to nieco słabszy punkt całości. Nie do końca wyróżnia się też "Simoriah", mający swe walory, ale w porównaniu do wielu innych propozycji mniej wyraźny i z niezbyt ciekawym refrenem.

"Permanent Vacation" rozpoczął okres największej popularności Aerosmith. Dla wielu fanów, rozczarowanych zawartością "Done with Mirrors", stanowił on prawdziwy, chwalebny comeback klasycznego składu. Nie nazwałbym tego longplaya dziełem na miarę debiutu czy "Rocks", ale niewątpliwie można określić go powrotem na właściwe tory. To po prostu kopalnia udanych, łatwo przyswajalnych przebojów. Tylko tyle i aż tyle. Można się czepiać, że zespół nie skomponował tego samodzielnie, ale czy to ważne? Broni się muzyka, a ta wciąż daje sporo radochy. Może nie ma tu niczego nadzwyczajnego, ale ciekawych fragmentów na pewno nie brakuje. Jak pokazał poprzednik, panowie niezbyt dobrze odnajdywali się w tworzeniu hitów, więc lekka pomoc osób z zewnątrz na pewno nie zaszkodziła. Nie zatracili tu jeszcze do końca swojego charakteru, a jedynie nieco zmodyfikowali styl.

Dzięki współpracy z producentem Brucem Fairbairnem (znanego również ze współpracy z AC/DC czy Scorpions) całość do dziś brzmi wyraziście i mocno. Nadal podziwiam Aerosmith za to, że w latach 80. nie podążyli za modą i nie nadali swoim longplayom syntetycznego brzmienia czy dominującej roli syntezatorów (wzorem Van Halen, Whitesnake czy Judas Priest). W zamian dalej grali solidnego rocka, zawierającego tylko nieco bardziej przystępne melodie. Pod względem muzycznym to właśnie dzięki melodiom, a nie syntezatorom czy nadmiernemu słodzeniu publiczności, chłopaki wreszcie przypomnieli o sobie większej rzeszy słuchaczy i powrócili do czołówki najbardziej pożądanych amerykańskich zespołów. Wilk syty i owca cała.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Heart's Done Time (Desmond Child, Joe Perry)
02. Magic Touch (Joe Perry, Steven Tyler, Jim Vallance)
03. Rag Doll (Holly Knight, Joe Perry, Steven Tyler, Jim Vallance)
04. Simoriah (Joe Perry, Steven Tyler, Jim Vallance)
05. Dude (Looks Like a Lady) (Desmond Child, Joe Perry, Steven Tyler)
06. St. John (Steven Tyler)
07. Hangman Jury (Joe Perry, Steven Tyler, Jim Vallance)
08. Girl Keeps Coming Apart (Joe Perry, Steven Tyler)
09. Angel (Desmond Child, Steven Tyler)
10. Permanent Vacation (Steven Tyler, Brad Whitford)
11. I'm Down (John Lennon, Paul McCartney)
12. The Movie (Tom Hamilton, Joey Kramer, Joe Perry, Steven Tyler, Brad Whitford)

9 komentarzy:

  1. Przesłuchałem go dziś i takie 4/10 - jest to typowy, sztampowy hard rock z lat 80-tych, nieznacznie urozmaicany (harmonijka i country'owy klimat w "Hangman Jury", tropikalne wstawki w "Permanent Vacation", funkujący "Girl Keeps Coming Apart"), wyróżniają się - "St. John" z "Sabbathowym" riffem, rock'n'droll-owy "I'm Down" oraz instrumentalny "The Movie" z klangującym basem na początku, będącym prócz tego całkowicie bezsensownym dodatkiem, żeby tylko nagrać coś wyróżniającego na tle całości. Wymienione przeze mnie wyżej dodatki jednak są zbyt krótkie i bezbarwne, nie zmieniają zbytnio w rezultacie charakteru muzyki na albumie. Co prawda, muzyka na albumie jest energetyczna w pozytywnym sensie- człowiek tak jakby czuje się lepiej, jak go przesłucha, jednak nie idzie za tym wartość artystyczna- całość jest naiwna, sztampowa, infantylna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 pytania z mojej strony:

      - lubisz/cenisz jakiś album Aerosmith?
      - masz konto na Rate Your Music?

      Usuń
    2. tzn. czy lubię, źle to ująłem, album ten jest słuchalny i nie mam jakichś odrzutów od niego, ale słuchałem go ostatni raz może w maju (miałem na telefonie) i szybko do niego nie wrócę, nie ma takiej potrzeby.

      Usuń
    3. Od Stonsów,Led Zeppelin, po AC/DC wszystko to muzyka pop tworzona po to by zarobić jak najwięcej kasy.Sztampowe produkty dla każdego.

      Usuń
  2. Uwielbiam takie gitarowe granie, może i niewyszukane muzycznie (ktoś by rzekł - prostackie) ale trudno. Usłyszałem w 1981 roku jako młody gnojek "Live and Dangerous" i "Toys in the Attic" i tak mi zostało w sercu na zawsze. Płyta na 8 - pasuje...
    sztampa mi nie przeszkadza,
    aha i właśnie włączyłem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tytuł albumu Wieczne wakacje, niestety zespół poszedł w komercję. CHoć uwielbiam blusowe St.John i Hangman jury tak reszta płyty zbyt popowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Permanent Vacation" to już wyraźny zwrot w stronę popu/pop rocka (m.in. przez złagodzenie brzmienia gitar czy jeszcze bardziej przyswajalne melodie), ale nadal wciąż dużo na nim rockowej energii, zaś kompozycje są w większości udane, wyraziste i w miarę różnorodne. Za to cenię ten album, ale mimo to przesadnie się nad nim nie zachwycam.

      Usuń
    2. Od PV zacząłem lubić po 5-6 utworów na album.
      Dwie pierwsze piosenki przyprawiają mnie o mdłości.Zespół poszedł za bardzo w stronę brzmienia Bon Jovi i to był wielki błąd.

      Usuń