9 czerwca 2017

The Runaways - "And Now... The Runaways" (1978)


Ostatni rok działalności The Runaways wydaje się zdecydowanie najmniej ekscytującym etapem w ich twórczości. W zespole nie działo się tak dobrze, jak w czasach debiutu czy "Queens of Noise", w związku z czym basistka Vicky Blue odeszła w trakcie pierwszych nagrań i nie zagrała żadnej nuty na album, a całą robotę na instrumentach gitarowych odtworzyła (tradycyjnie obok Joan Jett) Lita Ford. Mimo żeńskiego kwartetu na okładce (i w opisie we wkładce płyty), album został nagrany w trio. Zaszła również zmiana na stanowisku producenta, ponieważ pierwszy raz za konsoletą nie zasiadł standardowy producent grupy - Kim Fowley. Na jego miejsce wybrano Johna Alcocka, znanego choćby ze współpracy z Thin Lizzy. Nie wyszło na dobre, bo krążek powrócił do mało chlubnej produkcji z pierwszych dwóch płyt. O ciężkości znanej z "Waitin' for the Night" też można zapomnieć.

Ostatecznie powstał longplay o mało wyszukanym tytule "And Now... The Runaways". Co dziwne, w Stanach Zjednoczonych nie ukazał się on w momencie wydania, a dopiero 3 lata później (kiedy grupa już nie istniała), pod nazwą "Little Lost Girls". Oryginalne wydanie ukazało się jedynie w kilku krajach Europy i w Japonii, zaś późniejsze wznowienie trafiło wyłącznie na rynek amerykański, ale tak naprawdę materiał ten nigdzie nie przyniósł rozgłosu. W przypadku "Little Lost Girls" zmieniono nie tylko tytuł płyty, ale przede wszystkim pozamieniano kolejność utworów. Moim zdaniem w bardziej sensowny i przemyślany sposób. No właśnie - na oryginalnym wydaniu razi przede wszystkim niewłaściwe ułożenie utworów. Ciężko to zarzucać prostej płycie rockowej, nie będącej np. concept albumem, w którym taka kolejność ma dużo większe czy wręcz kluczowe znaczenie. Cały materiał razi jednak nierównością - raz dziewczyny pokazują klasę i formę z poprzednich lat, a innym razem ich muzyka przynosi rozczarowanie. I właśnie takie skoki jakości bardziej słychać na oryginalnym wydaniu. Mimo to, udanych fragmentów znalazło się tu więcej.

Swoje zdanie w sprawie kolejności uzasadniam też tym, że cover "Saturday Nite Special" kompletnie nie nadaje się na otwarcie albumu i nie do końca zachęca do dalszego przesłuchania, co czyniły wcześniejsze otwieracze ("Cherry Bomb", "Queens of Noise" i "Little Sister"). Na ich tle wypada po prostu blado. Gdzieś uleciała ta ikra i energia, której było tak wiele na poprzednim "Waitin' for the Night". Przez to kawałek został odegrany zbyt poprawnie i bez należytej mocy. Podobnie jak cover "Mama Weer All Crazee Now" z repertuaru glamrockowej grupy Slade, choć tu efekt pozostaje jednak nieco lepszy. Tylko w ogóle nie pasują tu klawisze, pełniące dodatkowo sporą rolę w refrenie. Szkoda też, że całość nie posiada tego mięsistego, potężnego brzmienia z poprzednika. W przypadku tych dwóch nagrań dużo by to nie pomogło (bo trochę zawodzi wykonanie), ale doznania byłyby jednak nieco przyjemniejsze. Poza tym na ich przykładzie słychać, że o ile na dwóch poprzednich płytach studyjnych Lita Ford zrobiła kapitalną robotę, tak tutaj trochę się rozleniwiła - solo w "Saturday Nite Special" jest po prostu kiepskie i mija niemalże niepostrzeżenie, zaś w "Mama Weer All Crazee Now" solówki po prostu brak. Na szczęście, mój zarzut nie odnosi się do wszystkich kawałków.

Spośród coverów dużo lepiej wypadł (wreszcie) energetyczny, naładowany agresją "Black Leather" The Professionals. To właśnie od niego zaczyna się reedycja z 1981 roku - i dzięki takiemu wykonaniu aż chce wysłuchać się reszty. Słychać różnicę? Na oryginalnym wydaniu "Black Leather" pełni rolę zakończenia, w zamian pozostawiając świetne wrażenia na koniec, mogące w mały sposób zetrzeć kilka wcześniejszych rozczarowujących momentów. Perełką pośród przeróbek jest jednak wersja "Eight Days a Week" The Beatles. Z dynamicznego hitu zrobiono bardzo uroczą, delikatną balladę. Świetnie w ten klimat wpasowuje się wspaniała partia wokalna Joan Jett, jedna z najlepszych w jej karierze. Idealne do zrelaksowania się. Nie ukrywam, że wolę tę wersję bardziej od oryginału. Choć może niepotrzebnie dodano do niej grający w tle syntezator.

Pozostała część autorska prezentuje różny poziom. Taki "Takeover" to bezlitośnie nijaki kawałek z kolejną niezbyt udaną solówką. Bardziej przypomina to późniejszą, leniwą twórczość solową Jett, niż wcześniejsze dokonania The Runaways. Dużo lepiej ma się sprawa z "My Buddy and Me", okraszony kilkoma fajnymi motywami i z udaną partią wokalną. W sumie z mocniejszym brzmieniem tylko by zyskał i dobrze sprawdziłby się na "Waitin' for the Night". Jeszcze lepszy poziom prezentuje "Little Lost Girls" ze skupionym wokalem Jett i niezłym motywem syntezatora - jeden z niewielu przypadków, gdzie wykorzystanie tego instrumentu w muzyce rockowej nie tylko mi nie przeszkadza, a wręcz się podoba, bo w tym przypadku nadaje całości fajnego klimatu. Nie wadzi mi nawet jego znaczący udział w części instrumentalnej, choć równie dobrze sprawdziłaby się tu solówka Lity. "Little Lost Girls" to zdecydowanie jeden z moich faworytów na tym krążku.

Jednak istnieje na tej płycie jeszcze lepsza autorska kompozycja - "I'm a Million". Kolejne wspaniałe dzieło podpisane przez Litę Ford, a także, w ramach wyjątku, przez nią zaśpiewane. Zostawmy na bok sprawę wokalu, bo sama kompozycja robi po prostu wielkie wrażenie - mamy kapitalnie hipnotyczny riff, świetny podkład basowy (przypominam, grany przez samą Ford) i znakomite solo, tym razem naprawdę klimatyczne, zagrane na wielkim spokoju i opanowaniu. W tym przypadku pewna monotonia nie staje się wadą, bo tworzy unikalny nastrój. Może nie petarda na miarę "Fantasies" (choć bardzo blisko), ale i tak wielka rzecz. Najdłuższy utwór w zestawie, a zarazem najciekawszy. Jeśli ktoś nie chce słuchać całości, powinien zapoznać się przynajmniej z "I'm a Million".

Ale już po nim słychać napisany przez Sandy West "Right Now" - pod względem jakości zupełne przeciwieństwo kompozycji Ford. Pod względem wykonania przygotowano kolejną niespodziankę, bo utwór został zaśpiewany przez samą perkusistkę. Nie dość, że West nie dysponuje zbyt dobrymi predyspozycjami wokalnymi (choć w coverze "Wild Thing" jako tako się sprawdziła), to dodatkowo jej kawałek oparty jest na sztampowo-prostackim, syntezatorowym motywie, jakiego nie powstydziliby się sami discopolowcy. Poza tym nie ma tu nawet jakiegoś urozmaicenia w postaci konkretnej części instrumentalnej (w przerwie między refrenem a motywem słychać jedynie perkusję, grającą rytm z refrenu, a także cichutko śpiewane right now), które mogłoby trochę podratować ten numer. Trzeba uczciwie przyznać, że Sandy była lepszą perkusistką niż kompozytorką. Straszna wtopa. I znowu doskwiera tu uczucie złej kolejności, bo jak po wspaniałym "I'm a Million" można było umieścić taką wpadkę (a nawet dwie, bo po "Right Now" słychać również "Takeover" - kawałek jednak nieco lepszy)? Na wydaniu amerykańskim "I'm a Million" został umieszczony w kolejności jako ostatni - zasłużenie, bo na samym finiszu zostawiono to co najlepsze. Niestety, to kolejność oryginalnego wydania stała się podstawą przy późniejszych wznowieniach na płycie CD.

Ostatni studyjny longplay The Runaways jawi się jako ten najsłabszy. Trochę szkoda, że ta kapela nie zakończyła swojej działalności w lepszym stylu. W porównaniu do "Waitin' for the Night" słabiej wypada nie tylko brzmienie, wykonanie, ale i kompozycje, prezentujące nierówny poziom. Mimo to, większej tragedii nie ma, w związku z czym i tego materiału słucha się całkiem przyjemnie - oprócz nieszczęsnych "Right Now" i "Takeover". Gdyby pominięto je w trackliście, wrażenie byłoby lepsze, choć i tak dalekie od zachwytu. Skłamałbym jednak mówiąc, że nie lubię tego wydawnictwa. Dlatego jego ocena nie może być niska - to zdecydowanie album do posłuchania raz na jakiś czas. Szkoda tylko, że po jego wydaniu kapela się rozpadła, a jej członkinie (a przynajmniej dwie z nich) zaczęły solowe kariery, wydając płyty na bardzo różnym poziomie.

W 1980 roku wydano jeszcze kompilację zatytułowaną "Flaming Schoolgirls", zawierającą kilka nagrań koncertowych z Japonii (z nieco słabszą jakością dźwięku w porównaniu do "Live in Japan"), alternatywną wersję "Hollywood" (pod tytułem "Hollywood Dream"), a także niepublikowane wcześniej demówki, m.in. nagrany w studiu "C'mon" czy "Don't Abuse Me", który trafił potem na pierwszy album studyjny Jett (co w pewien sposób tłumaczy, dlaczego było to najlepsze nagranie na tamtej płycie) - w wersji z kompilacji śpiewany przez Cherrie Currie.

Moja ocena - 6/10

Lista utworów:
01. Saturday Nite Special (Tonio K., Earl Slick)
02. Eight Days a Week (John Lennon, Paul McCartney)
03. Mama Weer All Crazee Now (Noddy Holder, Jim Lea)
04. I'm a Million (Lita Ford)
05. Right Now (Sandy West)
06. Takeover (Joan Jett)
07. My Buddy and Me (Joan Jett)
08. Little Lost Girls (Lita Ford)
09. Black Leather (Paul Cook, Steve Jones)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz