20 lipca 2017

Iron Maiden - "Fear of the Dark" (1992)


"Fear of the Dark" to zdecydowanie jeden z najbardziej rozpoznawalnych krążków Żelaznej Dziewicy, oczywiście za sprawą kultowego utworu tytułowego, który z czasem stał się jednym z najsłynniejszych i najbardziej cenionych z katalogu zespołu. Również za jego sprawą, "Fear of the Dark" stał się trzecim albumem, który zawojował brytyjskie listy przebojów, docierając na 1. miejsce. Niestety, jego popularność nie przełożyła się do końca na jakość materiału. Mamy tu do czynienia z dziełem udanym, lecz okropnie nierównym.

A to dlatego, że zamiast trzymać się podstawowego czasu 40-50 minut Maideni nagrali dłuższy album, dopasowany do ery płyt CD, gdzie można było nagrywać nawet jednopłytowe krążki o długości 80 minut. Na szczęście, "Fear of the Dark" jest o 20 minut krótszy, choć i tak znalazło się na nim kilka niewypałów. Biorąc pod uwagę, że zespół bardzo rzadko nagrywał wcześniej słabe kawałki, można tu mówić o chwilowym spadku formy kompozytorskiej. Delikatne wpadki zdarzają się każdemu, trudno przez kilka dekad wydawać albumy na równie dobrym poziomie. Mimo to, szkoda, że nie wyselekcjonowano lepiej tego materiału, bo był potencjał na znakomite dzieło, przebijające poprzedni "No Prayer for the Dying".

"Fear of the Dark" ma kilka niezaprzeczalnych plusów. Poprawiła się np. produkcja względem poprzednika. Po raz ostatni zajął się tym Martin Birch, dodatkowo w duecie ze Stevem Harrisem (w tym kontekście basista na pewno wysłuchał wtedy wielu cennych wskazówek). Z kolei Janick Gers zdążył się przez dwa lata zaklimatyzować w grupie i jego gra lepiej zgrywa się z wyczynami Dave'a Murray'a. Ponadto Gers miał odtąd w zespole wkład kompozytorski, przejmując w ten sposób rolę Adriana Smitha, czyli (współ)twórcy niektórych hitów kapeli z lat 80 (Murray nigdy nie palił się szczególnie do tworzenia). Na samym "Fear of the Dark" został podpisany pod pięcioma utworami, czyli niemal połową materiału. Wokalnie bardzo dobrze spisał się również Bruce Dickinson, mimo że podczas nagrywania był już pewnie myślami daleko poza Iron Maiden.

Z płyty najbardziej znane są rozbudowane kompozycje, czyli "Afraid to Shoot Strangers" i "Fear of the Dark". Tylko one przetrwały w setliście koncertowej po odejściu Dickinsona. Pierwszy z nich to absolutnie wybitnie ułożony kawałek, z niemalże sielskimi zagrywkami na początku i pełnym pasji głosem Dickinsona. Z czasem całość nabiera coraz większej intensywności, co kumuluje się w postaci jednego z najlepszych riffów w historii Iron Maiden. Potem następuje czadowa część instrumentalna i powrót do motywów granych wcześniej. Coś wspaniałego, bardzo lubię do tego powracać. "Fear of the Dark" to rzecz na podobnym poziomie i prawdziwy klasyk, choć moim zdaniem padła ona ofiarą swojej kultowości i ogrania na koncertach. Jeśli jednak oceniać samą kompozycję - świetna robota. Odwrotnie niż w "Afraid to Shoot Strangers" zaczyna się dynamicznie i agresywnie, po czym następuje chwila wyciszenia, jednak niedługo potem panowie wracają do dynamicznego łojenia, w którym znajdziemy kilka porywających popisów gitarowych. I bardzo chwytliwy refren, znany wszystkim miłośnikom muzyki metalowej.

W dalszej kolejności najbardziej rozpoznawalne są te najbardziej nietypowe dla kapeli nagrania. Do tego będące swoimi przeciwieństwami. Pierwszym jest niemal thrashowy, najszybszy w katalogu zespołu "Be Quick or Be Dead", posiadający wściekły głos Bruce'a, agresywne gitary i mocną grę sekcji rytmicznej, a mimo to zachowujący dość przebojowy charakter (w końcu był pierwszym wyborem na singiel). Prawdziwy cios. Drugi taki kawałek to "Wasting Love" - dość spokojna i niezwykła, jak na ten zespół, ballada. Ogólnie całkiem ładna i dająca pewne powiązania z późniejszą, solową twórczością Dickinsona. Wyciszone momenty kontrastują z wybuchowym refrenem, pojawia się też bardzo fajne solo gitarowe.

Reszta krążka nie jest już tak ceniona czy szczególnie kojarzona, nawet wśród wielu fanów Iron Maiden. O niektórych nagraniach nie pamiętają pewnie nawet sami muzycy. A szkoda, ponieważ nawet w tym gronie można znaleźć pewne perełki. Jak "Childhood's End", niewiele tylko słabszy od "Afraid to Shoot Strangers" i "Fear of the Dark", z fajnym podkładem rytmicznym, wspaniałymi harmoniami gitarowymi i takimi samymi solówkami, należącymi do moich ulubionych. Szczególnie rewelacyjnie wypada nieoczekiwane przyspieszenie na początku solówki. To jedno z tych nagrań, gdzie słychać świetne zgranie Gersa i Murray'a, czego nie można było często powiedzieć w przypadku "No Prayer for the Dying". Cudowna rzecz, niestety niedoceniana. Okropnie bagatelizowanym utworem jest również "Judas Be My Guide". W sumie sam kiedyś za nim nie przepadałem, ale wraz z kolejnymi latami zyskał w moich oczach. Znakomity śpiew Dickinsona i dobra melodia czynią go godnym przesłuchania. Konkretne, energetyczne granie na poziomie.

Opisane przeze mnie nagrania należą do tej lepszej połowy albumu, jednak i w drugiej trafiają się całkiem ciekawe rzeczy. "From Here to Eternity" to prosty, ale całkiem przyjemny, melodyjny i nie odrzucający rocker. Do pewnego momentu bardzo fajnie rozwija się też "Fear Is the Key". Początkowy motyw może się kojarzyć z zeppelinowym "Kashmirem", ale na szczęście muzycy nie popełnili plagiatu. Świetnie wypada pierwsze 210 sekund, z kolejnym pomysłowym w swojej prostocie solem, ale już późniejsza część wydaje mi się zbyt przekombinowana i chaotyczna, co niestety osłabia ogólne wrażenie. Mam również pewne zastrzeżenia co do "Weekend Warrior", ale odwrotne niż w przypadku "Fear Is the Key". Pierwsza połowa to dość banalne granie, dodatkowo w stylu podobnym do AC/DC (nawet Dickinson próbuje w pewnym stopniu naśladować barwę głosu Briana Johnsona). Na szczęście całość ratuje część instrumentalna z rewelacyjnymi solówkami Gersa i Murray'a, które i tak powinny znaleźć się w lepszej kompozycji.

Zdecydowanie najsłabiej z zestawu wypada początek drugiej połowy wydawnictwa. "The Fugitive" odrzuca już od samego początku, ponieważ zdecydowanie za długo się rozkręca. Niby trwa niecałe 5 minut, a i tak ma się wrażenie, że autorzy próbowali go sztucznie wydłużyć. Ale i reszta nie wypada dużo lepiej. Mamy np. nieciekawą melodię czy niezbyt udany refren. Całkiem niezłe są popisy gitarowe, ale i tak nie zatrą ogólnego odczucia. O ile jeszcze "The Fugitive" można przy odrobinie łaski i życzliwości uznać za bardzo przeciętny wypełniacz, tak kolejne dwa nagrania są wprost koszmarne. "Chains of Misery" to okropnie nijaki, niczym niewyróżniający się kawałek z fatalnym refrenem. Słuchałem go dziesiątki razy, ale praktycznie wcale go nie pamiętam. W przypadku "The Apparition" do nijakości dochodzi dodatkowo nuda i irytacja. Mimo że trwa niecałe 4 minuty, okropnie się ciągnie, a wyczekiwanie na jego zakończenie coraz bardziej się wydłuża. Według mnie to zdecydowanie najsłabsze nagranie w całej historii kapeli. Dwa ostatnie są pozbawione jakichkolwiek walorów, jednak wszystkie trzy bardziej pasowałyby na stronę B singla, niż album, przez co bardzo osłabiają jego poziom.

"Fear of the Dark" zakończył pewien etap w twórczości Iron Maiden. Szkoda tylko, że nie w nieco lepszym stylu. Nieodpowiednia selekcja materiału zaowocowała słabszym i zdecydowanie mniej równym materiałem niż wcześniej. W sytuacji wielu grup takie wydawnictwo mogłoby być ozdobą dyskografii, lecz w przypadku Iron Maiden jest to ta dolna półka. Dla mnie "Fear of the Dark" był w momencie jego wydania najsłabszym albumem zespołu. Co nie znaczy, że złym, nadal znajdziemy tu kilka definitywnie świetnych momentów, jak "Afraid to Shoot Strangers" czy "Childhood's End". Czy Maideni potrafili nagrać długi longplay, którego słucha się bez uczucia nudy i w którym nie ma przestojów? Ależ oczywiście, takim będzie następny "The X Factor".

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Be Quick or Be Dead (Bruce Dickinson, Janick Gers)
02. From Here to Eternity (Steve Harris)
03. Afraid to Shoot Strangers (Steve Harris)
04. Fear Is the Key (Bruce Dickinson, Janick Gers)
05. Childhood's End (Steve Harris)
06. Wasting Love (Bruce Dickinson, Janick Gers)
07. The Fugitive (Steve Harris)
08. Chains of Misery (Bruce Dickinson, Dave Murray)
09. The Apparition (Janick Gers, Steve Harris)
10. Judas Be My Guide (Bruce Dickinson, Dave Murray)
11. Weekend Warrior (Janick Gers, Steve Harris)
12. Fear of the Dark (Steve Harris)

5 komentarzy:

  1. Myślę, że "The Number of the Beast" i "Brave New World" (albumy) są znacznie bardziej znane od "FotD". Poza tym, nigdy nie spotkałem się z jednoznacznie pozytywną recenzją tego longplaya ;)

    W chwili wydania był to na pewno najbardziej nierówny album IM, ale za same "Afraid..." i tytułowy stawiam go wyżej od "NPftD".

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest pozytywna recenzja, bodajże na rockmetal.pl.

    Moim zdaniem "Fear of the Dark" to dobry album, ale szczególnie przez fatalne "Chains of Misery" i "The Apparition" bardzo nierówny. Moim zdaniem nawet najsłabsze fragmenty "No Prayer for the Dying" nie są tak złe, choć nie ma też kompozycji na poziomie "Afraid to Shoot Strangers" (choć utwór tytułowy jest blisko). Do obu albumów mam duży sentyment ("FOTD" był bodajże trzecim krążkiem IM jaki słyszałem, jeszcze na kasecie), ale w przypadku dzieła z 1992 r. trudno nie wyłapać większych uchybień.

    A co sądzisz o "Childhood's End"? Moim zdaniem niesłusznie pomija się ten kawałek, nieraz uważając go za jeden ze słabszych. Moim zdaniem same rewelacyjne partie solowe są powodem dla ktrego warto się z nim zapoznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Childhood's End" jest w porządku. Najbardziej przeszkadza mi "Weekend Warrior" - nie rozumiem dlaczego muzycy postanowili imitować inną grupę, i to słabszą od swojej.

      Usuń
    2. w Childshood End jest świetna perkusja. Po paru miesiącach od przesłuchania FoTD z tego kawałka pamiętam ten rewelacyjny galop którym się zaczyna.

      Usuń
  3. Ee, Weekend Warrior jest fajne ;) chociaż pewnie dlatego, że do "typowego" IM nie mogę się przekonać. Ale na FOTD jest też mój ulubiony moment w całym IM - część "Afraid To Shoot Strangers" od (mniej więcej) 2:40 do 3:30

    OdpowiedzUsuń