22 kwietnia 2016

Aerosmith - "Music from Another Dimension!" (2012)


Aerosmith to kultowy i dość zasłużony zespół, którego hardrockowa energia z lat 70., a także hity z przełomu lat 80. i 90. XX wieku, porywały tłumy słuchaczy, nie tylko słuchających muzyki rockowej. Na początku wieku następnego popularność zaczęła stopniowo spadać (mimo że na koncertach zawsze mogli liczyć na wysoką frekwencję). Być może dlatego panowie postanowili w 2004 roku nagrać zbiór przeróbek "Honkin' on Bobo" - całkiem udane wydawnictwo, ukazujące bardziej bluesową stronę zespołu, której nie unikali na swoich pierwszych płytach. Na następny krążek z premierowym materiałem przyszło jednak poczekać trochę dłużej.

Przez te 8 lat od wydania "Honkin' on Bobo" niewiele zmieniło się w otoczeniu Aerosmith. Skład pozostał ten sam (choć niejednokrotnie mówiło się o odejściu Stevena Tylera czy nawet rozwiązaniu kapeli, jednak szybko okazywało się, że to tylko plotki), a muzycy uczestnicząc w kilku trasach koncertowych nadal odgrywali wiele tych samych kompozycji, z kilkoma niespodziankami w setliście. W tym czasie Joe Perry wydał jednak dwie niezbyt udane płyty solowe (słabsze od pierwszych dwóch z The Joe Perry Project). W sumie Aerosmith to zespół, który z wyjątkiem 4 lat może się poszczycić stałym składem muzyków, współpracujących ze sobą od początku lat 70. Kwintet ten wydał w przeszłości wiele naprawdę udanych dzieł, zarówno z pogranicza hard/blues rocka, jak i spośród tych zmierzających powoli w stronę popu (jednak do połowy lat 90. nie przekroczyli pewnej granicy) - żeby tylko wspomnieć o świetnych "Rocks" czy "Get a Grip".

Jednak już taki "Just Push Play" był niezbyt trafionym eksperymentem, w którym nie ostało się praktycznie nic z hard rocka, muzycy zawarli w nim wiele poprockowych (a wręcz czasem popowych) kawałków, w niektórych przypadkach ocierając się też niebezpiecznie o elektronikę czy rap (nieco rapowana partia wokalna z "Walk This Way" czy współpraca z Run-D.M.C. to trochę inna para kaloszy). Nowego wydawnictwa można było więc wyczekiwać z pewnym niepokojem, choć niby "Honkin' on Bobo" pokazał, że instrumentaliści nie są jeszcze w złej formie wykonawczej. W sumie przygotowania i nagrania do nowego longplaya zaczęły się już w okolicach 2006 roku, jednak z pierwszych sesji nic nie wyszło, więc doczekaliśmy się go dopiero 6 lat później. Krążek był zapowiadany jako powrót do rockowej stylistyki i oblicza zespołu, z jakiego najbardziej jest cenione i lubiane. Niestety, obietnice te nie zostały do końca spełnione.

Niby znalazło się tu kilka kompozycji mogących się kojarzyć ze starym Aerosmith, ale przy tym powielono parę błędów "Just Push Play" (choć na szczęście nie ma czegoś tak okropnego, jak "Outta Your Head"). Po pierwsze, znów umieszczono niezwykle dużo kompozycji o balladowym charakterze, jeszcze więcej niż na poprzedniku. Ja wiem, że muzycy lubią ostatnio takie cukierkowe klimaty, ale dawno nie doczekaliśmy się od nich czegoś na poziomie "Seasons of Wither", "Amazing" czy "What It Takes" - kawałków, które przy pozornie nastrojowym graniu posiadały trochę rockowej zadziorności i energii. Czyli coś, czego brakuje zaprezentowanym tu przytulankom i coś, co nie daje sposobności, by wielokrotnie do nich powracać. Ale przecież nie każda taka kompozycja musi posiadać w sobie zadziorność, jeśli jest intrygująco pomyślana i ciekawa melodycznie. Jednak ballady z "Music from Another Dimension!" nawet w takim popowym wydaniu nie są rzeczami wysokiej próby.

Wolny "We All Fall Down" został napisany przez Diane Warren (kompozytorkę, która odpowiadała za megahit kapeli z 1998 roku - wiecie jaki), jednak jak na mój gust za dużo w nim popowego lukru. "Beautiful" zaczyna się całkiem niezłym, zadziornym riffem, ale szybko okazuje się, że to kolejna lekka piosenka z przesłodzonym, choć chyba jedynym zapamiętywalnym refrenem. Przez takie kontrasty sprawia wrażenie niespójności. Niezbyt przekonuje też duet Tylera z Carrie Underwood w słodkim "Can't Stop Loving You", a także nijakie "Closer" i "What Could Have Been Love", w których grupa powtarza stare patenty w gorszym wydaniu. W sumie niektóre z tych ballad nawet bronią się jako oddzielne utwory, ale nagromadzenie ich w takiej ilości po pewnym czasie męczy. Od tych nagrań zdecydowanie lepiej wypada "Another Last Goodbye" - popis wokalny Stevena, który udowadnia, że mimo lat zachował świetną formę. Piękny utwór, choć może trochę odtwórczy (czy tylko mnie zwrotki strasznie przypominają słynne "I Don't Wanna Miss a Thing")? Mimo to, jest to prawdopodobnie najlepszy numer z zestawu, bez zbędnego kombinowania. Polecam posłuchać w pełnym skupieniu.

Ale nawet te bardziej energiczne kompozycje nie prezentują dużo lepszego poziomu. Otwieracz "Luv XXX" (w którym nie widzę szczególnego powiązania z podobnym tytułowo "Luv Lies") wyraźnie daje do zrozumienia, że grupa nadal tkwi w erze eksperymentów z "Just Push Play". Są tu dziwne wokalizy, średnia aranżacja i niezbyt przekonujący refren. Dużo więcej starego Aerosmith odnajdziemy w następującym po nim "Oh Yeah" Perry'ego, który spokojnie mógłby trafić na któryś z poprzednich albumów. Na pewno cieszy fakt, że muzycy po części powrócili do samodzielnych kawałków (bez pomocy nikogo z zewnątrz), czego przykładem są trzy kompozycje Perry'ego - oprócz "Oh Yeah" są to także "Freedom Fighter" i "Something", wszystkie także przez niego zaśpiewane, co stanowi rekord na studyjnym wydawnictwie Aerosmith. Wszystkie prezentują całkiem niezły, choć nie rewelacyjny poziom. To właśnie dziełka Joego ratują ten album przed niższą oceną.

Znalazło się tu więcej kompozycji skomponowanych przez sam zespół. W tym naprawdę fajny "Tell Me", napisany przez basistę Toma Hamiltona (co było jego samodzielnym debiutem) czy "Out Go the Lights" spółki Tyler-Perry, z przyjemnie zakręconym, aerosmithowym riffem. Oba należą do najlepszych fragmentów płyty. Aż chce się więcej takich typowych dla tej grupy kawałków, mogących podnieść poziom całości. Jednak już utwór tria Tyler-Perry-Whitford pod tytułem "Street Jesus" nie przekonuje. Niby mamy do czynienia z jednym z najszybszych kawałków Aerosmith z ostatnich 25 lat (może nawet najszybszym), jednak sam w sobie jest strasznie rozwleczony i brak w nim ciekawego rozwinięcia czy udanych solówek.

Dużą dynamiką odznacza się także "Lover Alot", który jednak razi nijakością i posiada ciężkostrawny refren. Podpisało się pod nim 8 autorów - jak widać, zdecydowanie za dużo osób nad nim kombinowało. Za to efekt echa w zwrotkach "Legendary Child" za bardzo kojarzy się z muzyką The Rasmus i ich sztandarowym hitem "In the Shadows", sam numer również specjalnie nie porywa. Była to pierwsza zapowiedź nowego wydawnictwa - według mnie, nie najlepszy wybór na to miejsce. Dużo lepiej pasowałby taki "Oh Yeah" - krótki, energiczny i bardzo w stylu grupy, jak najbardziej pasuje na taki zwiastun. W sumie na każdym z czterech singli ("Legendary Child", "Lover Alot", "What Could Have Been Love", "Can't Stop Lovin' You") umieszczono te mniej udane fragmenty albumu. Ale to tylko moja subiektywna opinia.

Z wyjątkiem "Honkin' on Bobo", ostatnie dokonania Aerosmith są niesamowicie wykalkulowane i z góry przygotowywane na osiągnięcie komercyjnego sukcesu. Świadczy o tym m.in. przedpremierowa informacja, że na albumie znajdziemy gościnny udział Johnny'ego Deppa czy syna Johna Lennona - Juliana. Po co to potrzebne? O ile kiedyś taka forma reklamy przekonywała (dobra współpraca z Run-D.M.C.), tak teraz może męczyć i budzić pytanie, czemu kapela zamiast tkwić w komercji po prostu nie nagra kolejnej energetycznej płyty na miarę "Draw the Line". Brak weny na tworzenie rockerów, a może to kwestia wieku? Przy tym zespół zatracił umiejętność tworzenia hitów, które nawet za kilkanaście lat będzie się słuchać równie przyjemnie. Drugiego "Janie's Got a Gun" czy "Cryin'" niestety tu nie znajdziemy.

Nie wiem, co grupa zamierzała osiągnąć tym wydawnictwem - nie jest ono ani zbyt przebojowe ani zadziorne, nie zadowoli ani fanów czystego popu ani tym bardziej hard rocka. Niemniej, kilka dobrych momentów można tu wyłapać, przede wszystkim kompozycje przygotowane przez sam zespół, które są najjaśniejszymi punktami "Music from Another Dimension!" i podnoszą jego ocenę w górę. W całości krążek nie do końca przekonuje, gdyż jest długi, a jeśli połowa zawartych tu kawałków nie trzyma określonego poziomu, to jego przesłuchiwanie może w pewnym momencie stać się męczące. Wspaniały głos Tylera i kilka dobrych riffów to za mało, by uznać ten materiał za całkowicie udany. Bardzo lubię Aerosmith, ale muszę przyznać, że płyta mimo całkiem niezłego brzmienia nie do końca im się udała, dlatego wystawiam piątkę z minusem.

"Honkin' on Bobo" dawał nadzieje, że panowie zapragnęli powrotu do grania czystego rocka, a opisywany tytuł te nadzieje zaprzepaścił. Muzyka z innego wymiaru? Jak widać, skromność im nie dopisuje, skoro nazywają tak jedno ze swoich najsłabszych wydawnictw.

Moja ocena - 5/10

Lista utworów:
01. Luv XXX (Joe Perry, Steven Tyler)
02. Oh Yeah (Joe Perry)
03. Beautiful (Marti Frederiksen, Tom Hamilton, Joey Kramer, Steven Tyler, Brad Whitford)
04. Tell Me (Tom Hamilton)
05. Out Go the Lights (Joe Perry, Steven Tyler)
06. Legendary Child (Joe Perry, Steven Tyler, Jim Vallance)
07. What Could Have Been Love (Marti Frederiksen, Russ Irwin, Steven Tyler)
08. Street Jesus (Joe Perry, Steven Tyler, Brad Whitford)
09. Can't Stop Lovin' You (Marti Frederiksen, Tom Hamilton, Joey Kramer, Steven Tyler, Brad Whitford)
10. Lover Alot (Marti Frederiksen, Tom Hamilton, Jesse Kramer, Joey Kramer, Marco Moir, Joe Perry, Steven Tyler, Brad Whitford)
11. We All Fall Down (Diane Warren)
12. Freedom Fighter (Joe Perry)
13. Closer (Marti Frederiksen, Joey Kramer, Steven Tyler)
14. Something (Joe Perry)
15. Another Last Goodbye (Desmond Child, Joe Perry, Steven Tyler)

4 komentarze:

  1. To co powiem, będzie trochę kontrowersyjne, jednak zaryzykuję - jak dla mnie to co Tylerowi wyszło najlepiej to Liv ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jest jakaś płyta Aerosmith, która ci się naprawdę podoba?

      Usuń
    2. Kiedyś lubiłem debiut i Toys in The Attic. ale to było w czasach liceum.

      Usuń
  2. Ten album jest tragiczny, najgorszy syf jaki wydało Aerosmith i jedna z najgorszych płyt jakie w życiu słyszałem.

    OdpowiedzUsuń