15 stycznia 2018

Def Leppard - "On Through the Night" (1980)


Zespół założony, EP-ka nagrana, są fundamenty, można budować więcej. Tym bardziej, że do grupy włączono 15-letniego (!) wówczas perkusistę Ricka Allena, który został w Def Leppard na dłużej (i nie rozstaje się z nim od blisko 40 lat). Ich pierwsze studyjne dzieło, o nazwie "On Through the Night", pod względem stylistycznym jest przedłużeniem wspomnianego wcześniej minialbumu. Ponownie czeka nas rasowy, ostro zagrany i typowy dla początku lat 80. heavy metal (a zarejestrowano go jeszcze w ostatnim miesiącu 1979 roku). Pamiętam, że słuchając albumu po raz pierwszy (znając wcześniej tylko komercyjną "Hysterię") byłem w szoku, że ta kapela grała kiedykolwiek tak ostro i bezkompromisowo.

I rzeczywiście "On Through the Night" ma niewiele wspólnego z późniejszą, cukierkowatą twórczością zespołu (szczególnie z ostatnich 30 lat). Nie ma tu wygładzonego brzmienia czy większego słodzenia w stronę amerykańskiej publiczności (z jednym wyjątkiem, o czym poniżej). Znalazło się za to dużo porządnego czadowania, typowego dla obszaru New Wave of British Heavy Metal, do którego w tym czasie przyłączano Def Leppard. Dość zasłużenie. Choć słychać, że muzycy nie stawiają wyłącznie na podkręcone tempo i agresję (wzorem Diamond Head czy Blackmayne), a przy całym tym mocnym graniu dbają także o przebojowe melodie i zapamiętywalne riffy (w końcu Steve Clark był nazywany Riffmasterem, co mówi samo za siebie). I udało im się to naprawdę dobrze, dzięki czemu materiał ten do dziś wydaje się niezwykle wyrazisty. W porównaniu do EP-ki, całość ma trochę bardziej wypolerowane brzmienie, ale nadal pozostaje najcięższym pełnoprawnym wydawnictwem kapeli. Uwagę zwraca spora ilość energii, jaka bije od tych nagrań (może z kilkoma nielicznymi wyjątkami).

W kontekście kompozycji trzeba wspomnieć o jednym wyjątku - w "Hello America" ewidentnie słychać bardziej komercyjne zapędy chłopaków, szczególnie w kiczowatym refrenie, w którym muzycy ewidentnie starają się przypodobać amerykańskiej części publiczności (co w dalszej przyszłości będzie miało miejsce na jeszcze większą skalę). Kompozycję trochę ratują czadowe zwrotki, ale lekki niedosyt i tak pozostaje. Na dodatek nie pasuje do niego partia syntezatora, słyszalna w refrenie. Według mnie to najbardziej naiwny i sztampowy utwór z zestawu. Paradoksalnie, wydany na singlu odniósł pewien sukces w Wielkiej Brytanii, a w USA przeszedł praktycznie bez echa. Na longplayu znajduje się również mniej wyróżniający się, a co za tym idzie mniej udany "Wasted" (chociaż dzięki większej ilości energii, na żywo wypadał naprawdę znakomicie - przynajmniej w latach 80.).

Reszta materiału zasługuje na większą uwagę. W "Rock Brigade" słychać już pierwsze oznaki charakterystycznego stylu Def Leppard, który w pełni wykiełkuje dopiero za parę lat. Przykładowo, w refrenie partię wokalną Joe Elliotta uzupełniają typowe dla Leppardów chórki, za które w tym wypadku odpowiadają gitarzyści Steve Clark, Pete Willis i Rick Savage. Będzie to od tej pory stały element kompozycji kapeli. "Rock Brigade" sprawdza się także jako kapitalny początek płyty, zachęcający do dalszego przesłuchiwania. Dalej mamy balladowy "Sorrow Is a Woman" ze świetną, długą częścią instrumentalną (w tym znakomite gitarowe unisona) i subtelnym wokalem Elliotta. To jedna z moich ulubionych ballad w katalogu Def Leppard - głównie dlatego, że oprócz spokojnych fragmentów posiada również sporo rockowej zadziorności. Czyli coś, czego brakowało wielu późniejszym tego typu utworom. Choć muszę przyznać, że przez dłuższy czas nie mogłem się do niego przekonać. Fajnie wypada motoryczny "It Could Be You" z ciekawym efektem echa w zwrotkach, nie gorsze wrażenie robi "Satellite" z niezwykle agresywną solówką, a w lekko podniosłym, kiczowatym "Answer to the Master" mamy najlepszą na płycie partię wokalną (w ogóle Joe Elliott na całym longplayu radzi sobie bardzo pewnie). Bardzo przyjemnie buja też mocny, a przy tym melodyjny "It Don't Matter", posiadający z kolei najlepszy w zestawie refren.

W porównaniu do wymienionych już kawałków "When the Walls Came Tumbling Down" zaskakuje bardziej rozbudowaną formą. Na początku słyszymy krótką recytację (za którą odpowiada Dave Cousins, znany z rockowej formacji Straws) na tle uroczej melodii akustycznej gitary, ale później numer nabiera rozpędu, co kumuluje się w postaci melodyjnego, momentalnie zapadającego w pamięć refrenu i dynamicznych solówek. W całość świetnie wtapia się partia Elliotta, jedna z najlepszych w jego karierze. Na "On Through the Night" zawarto także dwie powtórki z EP-ki, z lekko zmodyfikowanymi tytułami. "Rocks Off" z dogranymi odgłosami publiczności ma nieco bardziej wygładzone brzmienie, ale nadal powala żywiołowością. Nieco słabiej niż na minialbumie wypada za to wersja "Overture", ze słabszymi solówkami i aranżacją. Choć wersja ta również nie schodzi poniżej dobrego poziomu, a jej obecność na tym krążku cieszy tym bardziej, że nigdy później grupa nie zaprezentowała dłuższego utworu. Zważywszy na obecność tych kawałków, zastanawia brak "Ride Into the Sun", a muzycy mieli też w zanadrzu m.in. świetny "See the Lights", który niestety nie pojawił się na żadnym studyjnym wydawnictwie zespołu. Tutaj mógłby być jednym z najmocniejszych punktów i pasowałby do całości lepiej niż "Hello America".

Na "On Through the Night" muzycy Def Leppard po raz pierwszy pokazują szerzej swoje możliwości, jeszcze nie do końca wykształcone i ukierunkowane, ale już robiące niemałe wrażenie. To naprawdę fajna heavymetalowa zabawa, ale ogólnie nie ma co oczekiwać po niej czegoś nadzwyczajnego. Sami muzycy też nie mają najlepszego zdania o tym wydawnictwie, uważając go za nieśmiałe początki czegoś lepszego. W późniejszych latach to Robert Lange dopieszczał ich brzmienie (co świetnie udało mu się tylko na "High 'n' Dry"), ale w porównaniu do późniejszych, plastikowych brzmień, znanych np. z "Pyromanii", ja preferuję właśnie bardziej oszczędną produkcję, zapewnioną w tym przypadku przez Toma Alloma - w tamtym czasie naczelnego producenta Judas Priest.

W mojej opinii tego materiału słucha się niezwykle przyjemnie - zdarza mi się, że zapuszczam "On Through the Night" w całości częściej niż wiele wyżej ocenionych od niego albumów. Dzięki temu spokojnie mogę go zarekomendować. Warto również porównać sobie, jak inaczej stylistycznie Def Leppard zaczął dekadę lat 80., a jak skończył. Surowe, heavymetalowe dźwięki, uzupełnione przystępnymi, w większości niebanalnymi melodiami i wykonane na dobrym poziomie (tak jak w tym przypadku), to coś, co zawsze znajdzie miejsce w moim sercu.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Rock Brigade (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage)
02. Hello America (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage)
03. Sorrow Is a Woman (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
04. It Could Be You (Joe Elliott, Pete Willis)
05. Satellite (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
06. When the Walls Came Tumbling Down (Steve Clark, Joe Elliott, Andrew Smith)
07. Wasted (Steve Clark, Joe Elliott)
08. Rocks Off (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
09. It Don't Matter (Steve Clark, Joe Elliott, Pete Willis)
10. Answer to the Master (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
11. Overture (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)

1 komentarz:

  1. Debiut Def Leppard wypadł całkiem okazale płyta która pokazuje godnego reprezentanta Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu . Płyta która ma braki produkcyjne ale nadrabia żywiołowością i spontanicznością młodej grupy .Jak dla mnie faworytami z tej płyty są 'Rock Brigade" "Wasted" "Rock Off"

    OdpowiedzUsuń