20 maja 2018

Metallica - "S&M" (1999)


"Load", "ReLoad" i "Garage Inc." przyniosły muzykom Metalliki niemałe pieniądze. W celu podtrzymania popularności zdecydowali się na jeszcze bardziej radykalne posunięcie - nagranie albumu koncertowego z udziałem orkiestry. Jako że w tym czasie nikt nie podjął się takiego wyzwania, na Metallicę w dużej mierze przypadł cały splendor w kontekście zapoczątkowania eksperymentów, łączących muzykę symfoniczną z rockowym instrumentarium. Zespół miał już wcześniej jedną koncertówkę, wydany w 1993 roku "Live Shit: Binge & Purge" - blisko trzygodzinny zbiór nagrań tradycyjnych występów na żywo. Tu poszli o krok dalej.

Osoby, które uznają Metallicę za pionierów takiego grania nie znają chyba nagranego aż 3 dekady wcześniej wydawnictwa koncertowego Deep Purple "Concerto for Group and Orchestra", opierającego się na podobnym założeniu. A przecież nawet w połowie lat 90. grupa Scorpions chciała zrealizować płytę w ten sam sposób, przy pomocy uznanego twórcy i dyrygenta Orkiestry San Francisco, Michaela Kamena. Nic z tej współpracy nie wyszło, a Scorpionsi dopiero w 2000 roku zrealizowali swój "Moment of Glory" (być może zachęceni sukcesem dzieła amerykańskich konkurentów), już bez pomocy kompozytora. Kamen zapewne przechował parę swoich pomysłów i wykorzystał je przy współpracy z Metallicą, właśnie przy okazji "S&M".

Na przestrzeni lat widać było ewolucję w marketingowym rozumowaniu muzyków - trójka z nich, która jeszcze w latach 80. grała ostry, rasowy thrash metal, nie biorąc tzw. jeńców, a tym samym siejąc zamęt i zniszczenie, nagle zaczęła produkować dziwne, dojrzałe eksperymenty, jak "S&M" czy wydany ponad dekadę później poboczny projekt "Lulu" z Lou Reedem - w pierwszym przypadku z Jasonem Newstedem w roli basisty, a w drugim z Robertem Trujillo.

Wydorośleli, spoważnieli, a może odjechali? Być może, w końcu każdy kiedyś wyrasta z jakiejś formy muzyki. Jednak o ile takie wydawnictwo, jak płyta symfoniczna, pasowała do bardziej radiowego Scorpions, tak do - mimo wszystko - ostrzejszej Metalliki pasuje jak pięść do oka. Taka taktyka wyszła jednak grupie na korzyść, bowiem "S&M" do dnia dzisiejszego sprzedał się w USA w większej liczbie egzemplarzy niż "Load" czy "ReLoad" rozpatrzone osobno.

Ponoć propozycja nagrania koncertów wyszła od samego Kamena. Materiał na "S&M" zarejestrowano podczas występów 21 i 22 kwietnia 1999 roku w Berkeley Community Theater i przygotowano się do niego z dużym pietyzmem, przygotowując nowe aranżacje, dopasowujące grę orkiestry do gotowych już kawałków. No prawie - smaczkiem dla fanów na pewno będą dwie nowości. "- Human" to całkiem fajny, intensywny numer, choć pewnie wypałby jeszcze lepiej bez symfoników. "No Leaf Clover" charakteryzuje się większą melodyjnością i częstą zmianą atmosfery. Nic wielkiego, ale w formie ciekawostki można się z nimi zapoznać.

Rzecz w tym, że to dopasowanie dwóch odmiennych obozów muzycznych nie zawsze działa jak należy. W przypadku "Moment of Glory" wyszło to dużo lepiej, bo zagrano tam w większości te lżejsze i przyjemniejsze dla przypadkowego słuchacza kompozycje, choć nawet w tych bardziej intensywnych momentach wszystko trzymało się lepiej niż na "S&M". Poza tym, na "Moment of Glory" w niektórych momentach dano symfonikom duże pole do popisu, np. w instrumentalnym "Crossfire", co stanowiło miłe urozmaicenie. Tutaj próżno szukać takich fragmentów. Orkiestra przygrywa w tle, zakłócając grę muzyków, którzy po prostu w tym wypadku nie potrzebują dodatkowego akompaniamentu.

Choć istnieje parę wyjątków. Na początek dostajemy tradycyjny wstęp każdego koncertu kapeli, czyli "The Ecstasy of Gold", choć tym razem nie jest to puszczony z taśmy oryginał Ennio Morricone, a przeróbka zagrana na żywo przez orkiestrę. Tuż po nim znajduje się najbardziej ekscytujący fragment krążka, czyli "The Call of Ktulu", w którym wszystko bardzo dobrze się ze sobą zgrywa. W sumie już w oryginale można się dopatrzyć małych wpływów muzyki klasycznej, dlatego nie dziwne, że w tym przypadku akompaniament orkiestry nie psuje jego odbioru.

W dalszej części longplaya słychać, że orkiestra lepiej odnajduje się w repertuarze z okresu "Loadów". Orkiestra nie psuje znacznie świetnego "Hero of the Day" i bardzo fajnie dopełnia spokojny "Bleeding Me", który dopiero tu świeci prawdziwym blaskiem i w takim wydaniu podoba mi się bardziej niż oryginał. Właśnie w tych spokojnych, klimatycznych momentach współpraca wszystkich instrumentalistów wydaje się najbardziej na miejscu, czego przykładem "Until It Sleeps", "Nothing Else Matters" i "Devil's Dance". Wersja orkiestrowa "Enter Sandman" też nie należy do najgorszych. Z tych wolniejszych rzeczy nieco gorzej wypadają "Wherever I May Roam", "Sad but True", "The Memory Remains" czy "The Thing That Should Not Be", a szczytem rozjechania muzycznego okazuje się "The Outlaw Torn" - ze świetności tego numeru nie ostało się prawie nic.

Momenty czadowe to już zupełnie inna para kaloszy. Najkrócej mówiąc, w tak agresywnych utworach, jak "Master of Puppets", "Fuel" czy "Old Wolf and Man", panuje wszechobecny chaos.. A już zupełnie beznadziejnie prezentuje się najszybsze z zestawu "Battery" czy szybsza część "One". Szczególnie w tych pięciu nagraniach czuć jakbyśmy słuchali dwóch chaotycznie nałożonych na siebie ścieżek. Nie sprawia to najlepszego wrażenia, a zbezcześcić tak genialny w oryginale "One" to wręcz wstyd. Nawet potencjał tak znakomitej kompozycji, jak "For Whom to Bell Tolls", został zaprzepaszczony, a wydawałoby się, że ten kroczący numer idealnie nada się do takiej kolaboracji muzycznej.

Dobrze przynajmniej, że nie nikomu nie przyszło na myśl, by zagrać coś z "Kill 'Em All", bo to byłaby kompromitacja jeszcze większa niż w przypadku tutejszego "Battery". Wyobrażacie sobie "Whiplash" czy "Hit the Lights" z orkiestrą? Ostatecznie nawet jeśli idzie na tym albumie odnaleźć kilka interesujących fragmentów (bo naprawdę takie istnieją), to w głowie i tak kotłuje się kilka prostych pytań.

Po co to, na co to? Jaki sens ma cała ta zabawa? Metallica jest bardzo ważnym zespołem w historii muzyki i nie musi nikomu udowadniać należytego jej miejsca. Tym bardziej szkoda, że ostatnie ich dzieło z XX wieku przynosi uczucie niedosytu. Zamierzenie było ambitne, ale w wielu miejscach zawiodło wykonanie. Trzeba od razu powiedzieć, że nie można absolutnie się przyczepić do gry żadnej ze stron, jednakże praca muzyków Metalliki oraz instrumentalistów symfonicznych często po prostu ze sobą nie współgra i tworzy uczucie bałaganu. Tym samym wiele rewelacyjnych w oryginale kawałków zostało zarżniętych.

Mamy tu prawdziwą huśtawkę jakości - raz na jakiś czas współpraca ta wydaje się naprawdę dopasowana, a w innych momentach ma się wrażenie, że akordy orkiestry zupełnie nie trafiają w to co gra zespół. Gra orkiestry z pewnością może uszlachetnić lekkie radiowe przeboje lub ballady, ale w przypadku intensywnych, ostrych propozycji, których tu nie brakuje, sprawia wrażenie niepotrzebnego dodatku, zakłócającego wystarczającą ilość instrumentów. Na pocieszenie powiem, że Cliff Burton - wielki fan muzyki klasycznej - byłby pewnie zachwycony tą płytą.

Zdecydowanie warto poznać kilka jej momentów, w tym koniecznie znakomite wersje "The Call of Ktulu" i "Bleeding Me", ale jako całość "S&M" sprawia wrażenie niezbyt przemyślanej i przede wszystkim zbytnio rozciągniętej (2 płyty CD, razem ponad 130 minut) muzycznej wydmuszki. Ocena naciągana, ale wypada docenić spory wysiłek włożony w niektóre kompozycje. Oglądanie tych występów na żywo niewątpliwie musiało być dla widowni przeżyciem, jednak odsłuchiwanie tego z albumu należy do średnio zajmujących doświadczeń. Po nierównym okresie 1996-1999 nowego wydawnictwa Metalliki można było wyczekiwać z dużym niepokojem.

Nie do wszystkich rockowych i metalowych utworów pasują orkiestrowe aranżacje. I jeśli "S&M" jest wystarczającym dowodem na tę tezę, to przynajmniej tyle z niego pożytku.

Moja ocena - 5/10

Lista utworów:
01. The Ecstasy of Gold (Ennio Morricone)
02. The Call of the Ktulu (Cliff Burton, James Hetfield, Dave Mustaine, Lars Ulrich)
03. Master of Puppets (Cliff Burton, Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
04. Of Wolf and Man (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
05. The Thing That Should Not Be (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
06. Fuel (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
07. The Memory Remains (James Hetfield, Lars Ulrich)
08. No Leaf Clover (James Hetfield, Lars Ulrich)
09. Hero of the Day (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
10. Devil's Dance (James Hetfield, Lars Ulrich)
11. Bleeding Me (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)

12. Nothing Else Matters (James Hetfield, Lars Ulrich)
13. Until It Sleeps (James Hetfield, Lars Ulrich)
14. For Whom the Bell Tolls (Cliff Burton, James Hetfield, Lars Ulrich)
15. - Human (James Hetfield, Lars Ulrich)
16. Wherever I May Roam (James Hetfield, Lars Ulrich)
17. The Outlaw Torn (James Hetfield, Lars Ulrich)
18. Sad but True (James Hetfield, Lars Ulrich)
19. One (James Hetfield, Lars Ulrich)
20. Enter Sandman (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
21. Battery (James Hetfield, Lars Ulrich)

1 komentarz:

  1. Łączenie rocka i orkiestry to w ogóle nie jest dobry pomysł. Zbyt pretensjonalny. Zbyt trudny do zrealizowania - zwłaszcza dla muzyków rockowych, którzy nie mają takich umiejętności, jak symfonicy. Może poradziłby sobie z tym King Crimson lub Gentle Giant, ale u Deep Purple i Pink Floyd ("Atom Heart Mother") wyszło słabo, u Scorpions jeszcze gorzej, a u Metalliki wprost fatalnie. Największym problemem "S&M" jest to, że zespół po prostu odgrywa swoje utwory w ten sam sposób, co zwykle, nie zostawiając w ogóle przestrzeni dla symfoników. Przydałoby się kompletnie przearanżować te utwory, jak zrobili to Scorpions. U nich nie zadziałało jednak coś innego - łączenie prostych, popowych piosenek z orkiestrowym rozmachem to szczyt pretensjonalności. Natomiast Purple i Floydzi byli w o tyle lepszej sytuacji, że stworzyli zupełnie nowe utwory z myślą o współpracy z orkiestrą. Efekt jest bardzo naiwny i też nieco pretensjonalny, ale przynajmniej wszystko trzyma się tam kupy ;)

    OdpowiedzUsuń