17 czerwca 2019

Van Halen - "A Different Kind of Truth" (2012)


W okolicach 1998 roku w otoczeniu Van Halen nie działo się najlepiej. Zespół zaczął błyskawicznie tracić na powodzeniu, do czego przyczynił się przede wszystkim nie najlepiej przyjęty przez publiczność album "Van Halen III". Fani definitywnie odrzucili oblicze kapeli z Garym Cheronem, pojawiały się także opinie, że grupa zbyt radykalnie odcięła się od swojego stylu. Krytyka była do tego stopnia duża, że wokalista odszedł już rok po premierze krążka i założył nowy zespół - Tribe of Judah. A na następny premierowy materiał trzeba było czekać aż 14 lat.

Już okres lat 1999-2003 należał do najmniej ekscytujących w całej karierze, ponieważ kapela nie zagrała w tym czasie ani jednego koncertu ani nie wydała nowej płyty. W 2000 roku próbowano ponowić współpracę z Davidem Lee Rothem, ale niestety nic z tego nie wyszło. Dodatkowo, Eddie zmagał się z problemami zdrowotnymi, w tym z rakiem języka. Dopiero koło 2003 roku sytuacja zaczęła się stabilizować - do grupy został bowiem włączony Sammy Hagar. Skład znany m.in. z longplaya "5150" ruszył w tournée po Ameryce Północnej (czerwiec-listopad 2004).

Dla fanów ważny był również fakt, że muzycy nagrali kilka nowych utworów ("It's About Time", "Up for Breakfast" i "Learning to See"). Efekty nowej współpracy znalazły się na składance "The Best of Both Worlds", która została wydana 20 czerwca 2004 roku i cieszyła się dużym zainteresowaniem (o czym świadczy m.in. 3. miejsce na liście Billboard 200). Znalazło się na niej wiele przebojów Van Halen (zarówno z Rothem, jak i Hagarem), a także wspomniane już premierowe kawałki. Sama trasa także okazała się dochodowa, ale już w jej trakcie zaczęło dziać się źle, głównie przez nasilające się problemy alkoholowe Eddiego.

Po zakończeniu występów z Van Halen Hagar powrócił do solowego zespołu The Waboritas, jednak dużo większym zaskoczeniem było odejście basisty Michaela Anthony'ego, który przebywał w kapeli ponad 30 lat. Anthony już od pewnego czasu nie dogadywał się z braćmi Van Halen, dlatego nie podjęto dalszej współpracy. Niedługo potem, w 2008 roku, basista wszedł w skład supergrupy Chickenfoot, gdzie rolę wokalisty pełnił... Sammy Hagar. Panowie już 2 lata wcześniej współpracowali ze sobą w ramach trasy koncertowej The Waboritas. Dzięki temu obecnie jedna połowa składu z "5150" czy "Balance" gra w Van Halen, a druga w Chickenfoot.

8 września 2006 roku Eddie Van Halen ogłosił publicznie, że od tej pory funkcję basisty będzie pełnił jego 15-letni syn, Wolfgang. Już 2 lata wcześniej Wolfgang okazjonalnie wkraczał na scenę, gdzie grał z ojcem miniaturkę "316", która w 1991 roku była mu zadedykowana. Eddie w tym samym dniu ogłosił również, że muzycy są gotowi ponowić współpracę z Davidem Lee Rothem, zaś 11 grudnia w wywiadzie dla magazynu "Guitar World" oświadczył, że wokalista został oficjalnie włączony do zespołu. To tylko podsyciło oczekiwanie fanów na pierwsze studyjne dzieło z Rothem od czasu słynnego "1984".

Zanim to jednak nastąpiło, w otoczeniu grupy nastąpiło kilka ważnych wydarzeń, m.in. włączenie w 2007 roku Van Halen do galerii Rock and Roll Hall of Fame, honorującej zasłużone osobistości oraz zespoły z obszaru rockowego. Co ciekawe, tylko Anthony i Hagar pojawili się na uroczystości, wykonując z Paulem Shafferem "Why Can't This Be Love". Zaś we wrześniu zaczęły się pierwsze występy z Rothem w składzie, a zarazem pierwsze z Wolfgangiem. W latach 2007-2008 zostały zagrane 82 koncerty w Ameryce Północnej. Kolejne miały miejsce dopiero 4 lata później, w ramach promocji nowego albumu, "A Different Kind of Truth". O dziwo, zainteresowanie nową twórczością nie zmalało w znaczącym stopniu - mimo sporej przerwy wydawniczej, dzieło podbiło listy przebojów.

W 2012 roku nastąpiło kilka studyjnych comebacków grup nie nagrywających od lat premierowego materiału. Wśród nich znalazł się również Van Halen, przynoszący pierwsze od 28 lat wydawnictwo z Rothem na pokładzie. Warto w tym miejscu pochylić się nad formą obecnego składu. David jest w całkiem niezłej kondycji, Alex to ciągły, stabilny poziom, zaś Wolfgang całkiem dobrze zastępuje swojego poprzednika. Nie najgorzej radzi sobie też Eddie, choć nie ma mowy o formie sprzed 20-25 lat. Produkcyjnie również nie można się za bardzo do czego przyczepić. Warto też dodać, że to najbardziej typowy dla starego Van Halen materiał od czasu odejścia Rotha. Sam wokalista przyznawał, że najstarsze wykorzystane pomysły pochodzą jeszcze z połowy lat 70. Nie bójmy się powiedzieć tego wprost - były to odrzuty, które w swoim czasie nie przeszły selekcji.

No i żeby nie było tak fajnie - nie jest to longplay na miarę tych ze złotego okresu formacji. Pod tym względem może konkurować z bałaganiarskim "Diver Down", wypada też lepiej niż syntetyczny etap współpracy z Hagarem, a także krążek z Cheronem. Brakuje jednak większej ilości udanych kompozycji i nie ma w nim czegoś na miarę "Ain't Talkin' 'Bout Love", "Unchained" czy "Hot for Teacher". W najlepszych momentach mamy po prostu do czynienia z solidnym vanhalenowym graniem, ale mimo że przebijają się gdzieniegdzie ciekawe pomysły, to nie ma w nich tej magii, jaką posiadały starsze nagrania. Już od czasu odejścia tego wokalisty muzycy mieli problemy z nagraniem choćby dobrego wydawnictwa, i w przypadku "A Different Kind of Truth" nie ma mowy o wyjątku.

Utrzymany w średnim tempie, otwierający całość "Tattoo", nasuwa pewne skojarzenia z dawnym obliczem kapeli, nie tylko dzięki udziałowi Rotha. To całkiem udany, luźny numer, dobrze wprowadzający w resztę materiału. Z uwagi na brak Anthony'ego, nieco inaczej brzmią chórki - słabiej i mniej charakterystycznie, ale wcale nie źle. Więcej starego, dobrego Van Halen znajdziemy jednak w opartym na fajnym riffie "She's the Woman". Sporo tu energii i chęci wspólnego grania, tak jak 30 lat wcześniej. "You and Your Blues" wypada już mniej ciekawie. Nie do końca przekonuje mnie refren, średnio zinterpretowany przez Davida.

W rozpędzonym "China Town" Eddie przypomina słuchaczom o sztuczkach gitarowych, w jakich często się lubował. To najbardziej dynamiczna propozycja z tego zestawu, brzmiąca jak kolejna wariacja na temat "Loss of Control". I jedna z lepszych. Przyjemnym urozmaiceniem okazuje się "Blood and Fire", zaczynający się spokojnie, a w dalszej części nabierający dynamiki. Dzięki nieco wygładzonemu brzmieniu, muzycy najbardziej zbliżyli się w nim do radiowego grania, ale mimo to kawałek wypada całkiem zgrabnie. Trudno powiedzieć to samo o dość nijakim "Bullethead" czy nieuporządkowanym "Honeybabysweetiedoll" - dwóch najsłabszych fragmentach "A Different Kind of Truth". Umieszczony między nimi "As Is" również nie do końca zadowala, mimo naprawdę dobrej gitarowej roboty Eddiego.

Na szczęście, do końca albumu znajdziemy już same dobre pozycje. Dobre, ale nic ponadto. "The Trouble with Never" posiada jeden z lepszych refrenów, zaś "Outta Space" to pokaźna ilość energii. Całkiem ciekawie prezentuje się także "Stay Frosty" o bluesowym posmaku i z akustycznym wstępem, któremu towarzyszy typowo rothowa, zawadiacka partia wokalna. Trudno nie powiązać tego z coverem "Ice Cream Man" z debiutu. To kolejny utwór mocno utrzymany w duchu pierwszej studyjnej ery Van Halen. Choć na wymienionej przeze mnie płycie byłaby to jedna ze słabszych propozycji. Spokojny wstęp "Big River" również okazuje się zmyłką, ponieważ dalsza część nie odstaje specjalnie od reszty. Łatwo zauważyć, że muzycy - tak jak w latach 1978-1984 - nie zawarli tu ani jednej stuprocentowej ballady. Natomiast "Beats Workin'" stanowi prawdopodobnie najcięższy punkt całego wydawnictwa.

"A Different Kind of Truth" posiada sporo dobrych momentów i zadowalające wykonanie, dzięki czemu należy do całkiem niezłych pozycji i może zaspokoić wielu fanów wymagających od Van Halen prostego, luzackiego grania. Nie da się jednak ukryć, że muzycy robili to samo lepiej na przełomie lat 70. i 80. Dzieło to nie należy do pozycji obowiązkowych, ale można go posłuchać, by przekonać się czy panowie są w stanie zaoferować jeszcze coś interesującego, czy też odcinają kupony od dawnej sławy. Moim zdaniem prawda leży gdzieś pośrodku. Próbują, ale od ponad 30 lat mają pewien problem z komponowaniem. Jeśli jeszcze kiedyś wydadzą premierowy materiał, liczę na coś lepszego - coś, co przypomni słuchaczom, że uzyskany przez nich sukces nie był tylko kwestią przypadku. Ale mimo że David Lee Roth wciąż jest wokalistą Van Halen, obecnie nie zanosi się na nagranie przez nich nowej muzyki.

Moja ocena - 6/10

Lista utworów:
01. Tattoo (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
02. She's the Woman (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
03. You and Your Blues (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
04. China Town (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
05. Blood and Fire (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
06. Bullethead (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
07. As Is (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
08. Honeybabysweetiedoll (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
09. The Trouble with Never (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
10. Outta Space (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
11. Stay Frosty (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
12. Big River (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
13. Beats Workin' (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)

6 komentarzy:

  1. No, w końcu jakiś nowy tekst ;) Ale chętniej poczytałbym w końcu o czymś spoza dotychczasowej tematyki, skoro zacząłeś sięgać do innych gatunków jako słuchacz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zacząłem sięgać (wiadomo pod wpływem jakiego bloga), ale przyznam, że łatwiej pisze mi się o takiej prostszej i konkretniejszej muzyce niż np. rozbudowanych kompozycjach rocka progresywnego. Zaś co do takich gatunków, jak jazz czy blues, to mam na razie zbyt mało wiedzy czy osłuchania, by się tu mądrować ;)

      Jak na razie nazwa "Recenzje płyt rockowych i metalowych" w pewnym sensie zobowiązuje mnie do pisania o muzyce hard&heavy. Choć nie wykluczam, że kiedyś ulegnie zmianie (pewnie nie jest zbyt dobra) lub blog poszerzy się o inne podgatunki.

      Usuń
  2. A będziesz teraz pisał częściej niż przez ostatnie półrocze? Bo 3 i pół miesiąca pomiędzy dwiema ostatnimi recenzjami to pewien rekord... i to raczej taki, z którego nie ma co być dumnym ;)

    Fenomenu Van Halen nigdy nie załapię. Wiadomo, riff z "Aint Talk About Love", jakaś "Panama" czy "Runnin with the devil" i mocarne intro z "Poundcake", ale tak poza tym to najpierw wkurzał mnie wokal Lee Rotha, a potem z Sammym Hagarem to po prostu nie mieli już dobrych kompozycji.

    A może spróbowałbyś też opisać nieco takich albumów dalej w stylistyce rock, ale jakby o stopień wyżej? Rush, albo psychodelia z przełomu lat 60. i 70. ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się wrzucić coś do czasu do czasu. A przez te 3 i pół miesiąca opublikowałem przecież 3 zaległe recenzje Iron Maiden (linki są po prawo między "Zespoły" a "Archiwum bloga"), no i od początku marca pojawiło się ponad 10 aktualizacji recenzji (zwłaszcza Iron Maiden).

      Van Halen wciąż lubię, ale cenię mniej niż kiedyś. Mimo to, ich debiutu nadal będę bronił, i to mocno. Zaś Roth lepiej pasował mi do tej grupy. Hagar też miał dobre momenty, i pod względem technicznym pewnie śpiewa lepiej, ale w niektórych utworach mnie irytował.

      Do Rush zabieram się od dawna, ale jeszcze odkładam na potem. Nawet coś tam kiedyś roboczo maznąłem, ale teraz i tak zostałoby to rozbudowane. A z psychodelii też mam trochę zaległości - znajomość The Doors, Cream, Pink Floyd z lat 60. (2 pierwsze), niektóre albumy The Beatles i parę innych pojedynczych płyt to jednak za mało.

      Usuń
  3. Super recenzje, ale szkoda, że tak rzadko się pojawiają! Trzymam kciuki za rozwój bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja każdemu życzę nagrania takiej "średniej"płyty 🙂.

    OdpowiedzUsuń