"Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band" kontynuował nieprzeciętne
sukcesy The Beatles pod względem artystycznym i komercyjnym, a już
niedługo po jego wydaniu odbyło się kolejne szczególne dla
zespołu wydarzenie. 25 czerwca 1967 roku Beatlesi wystąpili przed (niemalże) całym światem, grając w programie telewizyjnym "Our World"
- pierwszym w historii nadawanym drogą satelitarną (choć akurat w
Polsce nie można było tego obejrzeć). Na tę okazję grupa wybrała
dzieło Lennona z ponadczasowym przekazem, czyli poświęcone nadziei i
miłości "All You Need Is Love" (2 tygodnie później kawałek ukazał się także na singlu, momentalnie podbijając
listy przebojów na całym świecie). Stacja BBC osiągnęła
porażający zasięg - występ ten obejrzało wtedy blisko 400
milionów ludzi w 24 krajach.
Audycja
została przygotowana z wielką precyzją i poszła nadzwyczaj
zgrabnie. Choć Beatlesi początkowo nie byli zadowoleni z mającego
nastąpić występu na żywo, to nadzwyczaj przyłożyli się do tego
szczególnego przedsięwzięcia. W nagraniu wzięła udział
orkiestra, a chórki zaśpiewali znajomi muzyków, w tym Mick Jagger,
Keith Moon, Eric Clapton czy Marianne Faithfull, a także niektóre
bliskie im osoby, jak żona George'a - Patti Harrison. Kompozycja dobrze
oddawała nastrój ery dzieci-kwiatów i tego, co się ówcześnie
działo. Beatlesi po raz kolejny pokazali wielkość w
tworzeniu nieśmiertelnych hitów, a sam "All You Need Is Love"
z marszu stał się hymnem hippisów, wyznających zawarte w tekście idee.
Kolejne dwa miesiące były czasem wypoczynku. W tym czasie George Harrison
zaraził resztę grupy fascynacją hinduizmem, dzięki czemu w
sierpniu zabrał ich do Bangor w Północnej Walii na serię wykładów
hinduskiego mistyka i propagatora medytacji Maharishi'ego Mahesha
Yogi. Studiowanie zostało przerwane zatrważającą informacją - 27
sierpnia menedżer Brian Epstein zmarł w swoim mieszkaniu w Londynie
po przypadkowym przedawkowaniu leków nasennych (choć istnieją
spekulacje, iż popełnił samobójstwo). Muzycy potrzebowali czasu,
by się z tego otrząsnąć. Tym bardziej, że śmierć menedżera
postawiła ich w niekomfortowej sytuacji biznesowej. W związku z tym
muzycy sami zajęli się promocją i zaczęli rozwijać wytwórnię
Apple. Z kolei "All You Need Is Love" okazało się
ostatnim utworem nagranym przez The Beatles za życia Epsteina.
Chłopaki
zastanawiali się co robić dalej ze swoją karierą i działaniami
wytwórni. Po zrezygnowaniu z tras koncertowych zaczęli szukać
nowych sposobów, by dotrzeć do fanów. Pojawił się pomysł, by
powrócić do telewizji. Postanowiono nakręcić trzeci film z ich
udziałem (tym razem nie kinowy, lecz telewizyjny), a także zająć
się towarzyszącą mu oprawą muzyczną. Cały projekt - zarówno
obraz, jak i album - nazwano "Magical Mystery Tour" (może dlatego, że piosenka o tym tytule została zarejestrowana jeszcze przed wydaniem "Sierżanta Pieprza", w okolicach kwietnia i maja). Film
nakręcono na kolorowej taśmie. W dużej mierze opierał się on na
improwizacji. Na pomysł wpadł Paul, jeszcze kilka miesięcy przed
śmiercią Epsteina. Marzyła mu się produkcja o autokarze
wycieczkowym wypełnionym dziwnymi, różnorodnymi postaciami. Nietypowa
grupa miałaby wyruszyć w tytułową magiczną i tajemniczą podróż,
a wszystkie perypetie rejestrować na taśmie filmowej. Reszta
zaakceptowała tę koncepcję, w związku z czym zaczął się okres
przygotowań.
Nakręcenie tak dziwacznej i z założenia lekkiej historii mogło być swego rodzaju odreagowaniem po śmierci menedżera. Muzycy
pod przewodnictwem Paula nie zatrudnili reżysera i scenarzysty z
prawdziwego zdarzenia, opierając się na własnej inwencji i
intuicji, przez co sami zabrali się za reżyserię i scenariusz (o
ile można to nazwać scenariuszem, będącym po prostu
nieprzemyślanym zlepkiem scen). Stroną operatorską zajął się
Ringo, nie mający najwidoczniej pojęcia o prawidłowym oświetleniu
planu. Budżet wyniósł 40 tysięcy funtów, a podstawę filmu
kręcono między 11 a 25 września (następne 11 tygodni przeznaczono
na postprodukcję). Ekipa poświęciła
sporo czasu i wysiłku, by to nakręcić. Całość powstała w
hrabstwie Devon, w Kornwalii oraz opuszczonej bazie lotniczej
nieopodal Maidstone w hrabstwie Kent (przy tym żołnierze mogli się
tam udzielać jako statyści). W obsadzie znaleźli się m.in. komik
estradowy Nat Jackley, szkocki poeta Ivor Cutler czy członkowie
grupy The Bonzo Dog Doo-Dah Band.
"Magical
Mystery Tour" różni się od poprzednich produkcji Beatlesów przede wszystkim klimatem. Po doświadczeniach zdobytych przede wszystkim dzięki
albumom "Revolver" i "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club
Band" twórcy postawili na psychodeliczną, odrealnioną atmosferę,
która znajduje się dosłownie wszędzie - od perypetii w autobusie
po klipy towarzyszące kompozycjom czy niecodzienne sekwencje z
Beatlesami przebranymi za czarodziejów. Klimat to wspólny mianownik
całości, ale to, co dzieje się w trakcie projekcji nie do końca
się komponuje ze sobą w spójny całokształt. Oglądając
film, można stwierdzić, że muzycy nie do końca przemyśleli
projekt w jaki się wpakowali. "Magical
Mystery Tour", podobnie jak poprzednie dwa obrazy z udziałem
Beatlesów, ma wyraźnie improwizacyjny charakter, ale wszystko
wydaje się zbyt przypadkowe i czasem kompletnie oderwane od reszty
(w czym przoduje wizja dziadka marzącego o spędzaniu czasu z inną pasażerką
autobusu).
Razi nie tylko brak związku pomiędzy poszczególnymi scenami (bo te, dobrze pomyślane, same w sobie mogłyby się jeszcze obronić), ale przede wszystkim nuda (mimo krótkiego czasu trwania 52 minut) i amatorskie, niechlujne wykonanie. Gagi w większości wypadają niezręcznie, a niektóre ogląda się z zażenowaniem. Wydarzenia w autobusie nie wzbudzają jakiegokolwiek zainteresowania, a takie poboczne sekwencje, jak występ The Bonzo Dog Doo-Dah Band czy żołnierskie sceny w bazie lotniczej, są okropne i powodują, że obraz jeszcze bardziej się dłuży. Beatlesi nie mieli pojęcia o reżyserii, przez co produkcji brakuje odpowiedniego pokierowania, by miało to przysłowiowe ręce i nogi. Przez to wszystko ulotnił się urok poprzednich, kinowych zmagań Beatlesów pod pieczą Richarda Lestera.
Tak
naprawdę jedynym aspektem, który ratuje ten film przed całkowitą
porażką są piosenki zespołu. Napisane specjalnie na potrzeby
filmu prezentują się zadowalająco, a towarzyszące im oddzielne
klipy w narkotycznym klimacie są w większości całkiem niezłe.
Poza tym to jedyna okazja, by zobaczyć jak kapela gra utwór "I
Am the Walrus". Wyłącznie z tych powodów cały materiał jest dość
cenny. Jednak tak naprawdę poza tymi fragmentami ciężko przejść
przez resztę obrazu. Widać entuzjazm, luźną atmosferę i dobrą
zabawę na planie, ale nie rzutuje to na korzystny odbiór całości,
a przez niektóre żenujące sekwencje trudno w trakcie oglądania o
jednoznacznie pozytywny nastrój. Choć nie przeczę, że niektórzy będą obecnie zachwyceni albo chociaż zadowoleni.
Wszystkie
te zarzuty miały swe odzwierciedlenie w odbiorze filmu. Po jego
premierze w Wielkiej Brytanii rodzimi krytycy nie pozostawili na nim
suchej nitki. Choć chwalono zawartość muzyczną, to uznano, że dzieło wymknęło się twórcom spod kontroli, a całokształt nie został należycie przemyślany i trąci amatorszczyzną. Nie
pomógł fakt, że produkcję pierwotnie pokazano w stacji BBC1 w
czarno-białej wersji (z racji braku kolorów w tej sieci), przez co
sekwencja do piosenki "Flying", w której istotną rolę
odgrywały kolory, była kompletnie nieczytelna i straciła swój
sens (swoją drogą, barwny materiał z tej sekwencji pochodzi ze
zdjęć do powstałego 3 lata wcześniej filmu Stanley'a Kubricka "Dr
Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem
bombę"). Z drugiej strony, kolorowa wersja nie dała wiele
lepszych opinii.
Do
tego "Magical Mystery Tour" wyszedł w okolicach świąt
Bożego Narodzenia. Tematycznie ani klimatycznie nie miał z tym
okresem wiele wspólnego, a jego jakość niestety tego nie wynagradzała.
Fatalne opinie w Wielkiej Brytanii zniechęciły nawet amerykańskie
stacje telewizyjne do nabywania praw do filmu, zaś jego czas trwania
sprawił, że nie można było go grać w salach kinowych. W USA miał
swoją premierę dopiero kilka miesięcy później, mimo że pod
koniec 1967 roku Beatlesi nadal cieszyli się niesłabnącym
zainteresowaniem. Obraz od razu uznano za fiasko i rozczarowanie. Niektórzy do dziś sądzą, że śmierć Epsteina była początkiem końca kwartetu. Brak czujnego oka menedżera okazał się wyczuwalny, a zdani wyłącznie na swój instynkt Beatlesi zaczęli się gubić w swych działaniach, czego pierwszy dowód stanowiła ich klęska związana z realizacją "Magical Mystery Tour".
Na
szczęście ten nieprzemyślany i nieprofesjonalny twór miał
niezaprzeczalny walor w postaci ścieżki dźwiękowej. W Wielkiej
Brytanii, a także innych krajach na świecie, wydano ją 8
grudnia w nietypowej formie 28-stronicowej książki zawierającej
podwójny minialbum, czyli dwie 7-calowe EP-ki z trzema utworami na
każdej z nich. Jej zawartość wypełniły kompozycje znajdujące
się w telewizyjnej produkcji ("Magical Mystery Tour", "The
Fool on the Hill", "Flying", "Blue Jay Way",
"You're Mother Should Know" oraz "I Am the Walrus").
Jak można było się spodziewać, krążek spotkał się z dużo
lepszym przyjęciem niż wyemitowany niecałe 3 tygodnie później
film i zdecydowanie nie zapowiadał jego klapy.
W
Stanach Zjednoczonych EP-ki nie cieszyły się popularnością, więc
wytwórnia Capitol Records postanowiła po raz kolejny wydać
pełnoprawne dzieło, dołączając kilka powstałych w podobnym czasie nagrań. "Magical
Mystery Tour" ukazał się tam jeszcze wcześniej, 27 listopada,
na płycie 12-calowej. Pierwszą stronę wypełniły utwory z
międzynarodowej wersji, natomiast na drugą stronę trafiły kompozycje z wydanych w 1967 roku niealbumowych singli ("Hello, Goodbye",
"Strawberry Fields Forever", "Penny Lane", "Baby,
Yore' a Rich Man" oraz "All You Need Is Love"). Co
ciekawe, w Wielkiej Brytanii w tym czasie pojawiało się ogromne
zapotrzebowanie na płyty długogrające, więc zaczęto sprowadzać
wersje Capitolu z USA. Pokazuje to, że single nie stanowiły
takiego pożądania, jak jeszcze kilka lat wcześniej.
Pomimo że słuchacze mieli do czynienia ze standardową składanką
Capitolu, materiał ten okazał się na tyle spójny, że kilka lat
później wszedł on również do oficjalnej dyskografii brytyjskiej,
a od 1987 roku - gdy zaczęto porządkować rozbitą po singlach
dyskografię zespołu i niedługo potem stworzono kompilację "Past
Masters", zbierającą niealbumowe single - to amerykańska
wersja "Magical Mystery Tour" była wznawiana na całym
świecie, deklasując pierwotne brytyjskie wydanie. Świadczy to o
renomie sklejki Capitolu, będącej po prostu pełniejszym obrazem
kondycji twórczej Beatlesów w tamtym roku. Jeden jedyny raz ich
praca wyjątkowo przysłużyła się
słuchaczom. Dlatego też zajmę się opisem amerykańskiego wydania.
W
kontekście wydania uwagę od razu zwraca barwna, surrealistyczna
okładka, autorstwa Johna Van Hamersvelda, pokazująca członków zespołu w nietypowych, zwierzęcych
przebraniach i podkreślająca psychodeliczny klimat wydawnictwa.
Wizualnie prezentuje się ładnie i kolorowo, ale sam projekt nie do
końca przetrwał próbę czasu. Na amerykańskim wydaniu grafika
pozostała bez zmian, jednak dodano żółtą ramkę i dodatkowy
napis: Includes 24-page full color picture book
(po polsku - zawiera 24-stronicową kolorową książkę).
Warto podkreślić, że książeczka podwójnej brytyjskiej EP-ki
stanowiła niejako część multimedialnego zjawiska związanego z
projektem "Magical Mystery Tour" (film, płyta, książka),
zawierając w sobie zbiór fotografii z planu zdjęciowego, rysunki
Boba Gibsona oraz wydrukowane słowa wszystkich piosenek. Wersja
brytyjska miała również inną kolejność amerykańskiej strony A,
z racji na czas trwania poszczególnych nagrań oraz limit czasowy
stron 7-calowej EP-ki.
W
odróżnieniu od "A Hard Day's Night" i "Help!", strona A, obejmująca soundtrack do filmu, wypada mniej ciekawie od niepowiązanej z nim strony B. Nie jest to wielka ujma, bo każda
ze stron prezentuje wysoki poziom. Więcej kąsków znajdziemy jednak
wśród singlowych propozycji, które mało co a pozostałyby
zmarnowane na małych płytkach i nie zagościłyby na pełnoprawnym
wydawnictwie. We wszystkich utworach (zarejestrowanych po, jak i w trakcie nagrania
"Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band") znajdziemy
kontynuację psychodelicznego kierunku, dzięki czemu instrumentarium
ponownie zawiera w sobie dęciaki czy inne niekojarzące się z
rockiem instrumenty, jak wiolonczela, kontrabas, wibrafon czy
skrzypce.
Dynamiczny,
nerwowy numer tytułowy idealnie wprowadza w zwariowaną atmosferę
krążka, a przy tym pełen jest ciekawych zmian tempa. Fajnie pracują w nim dęciaki, zręcznie wkomponowane w resztę
instrumentów. Całość wystarczająco zachęca do przesłuchania
reszty materiału - dzięki wystawnej, ale nieprzesadzonej aranżacji
brzmi wręcz jak wprowadzenie do niesamowitego spektaklu (do jakich
film akurat nie należy, ale to swoją drogą). Następnemu "Fool
on the Hill" towarzyszy pewna, tajemnicza aura, która zarazem
nie wyklucza chwytliwości. Początkowo to bardzo ładna ballada, z
czasem zmieniająca się w podkład brzmiący jak nagrany do jakiegoś
kabaretu, ale w dobrym, nie przynoszącym wstydu stylu.
Senny "Flying" to niezwykle
przyjemny kawałek (niemalże) instrumentalny o rozluźniającym
klimacie. To w pewnym sensie unikalne nagranie - jedyna kompozycja z
dorobku grupy podpisana przez wszystkich Beatlesów, jedna z niewielu z chórkami całej czwórki, a także pierwsza nieposiadająca tekstu. Wyjątkowo słabiej prezentuje się
jedyna propozycja Harrisona (na kilku poprzednich krążkach jego
dzieła były mocnymi punktami), czyli utrzymana w onirycznej atmosferze "Blue Jay Way". Gitarzysta odnalazł się w niej całkiem poprawnie,
jednak na tle reszty ta próba nie wydaje mi się szczególnie
interesująca, a po pewnym czasie nawet trochę się wlecze. Co
prawda, można zawiesić ucho na kilku studyjnych efektach mających
przykryć kompozycyjną przeciętność, ale to chyba tyle.
Do
ciekawych punktów longplaya należy za to oparta głównie na
akompaniamencie pianina, zwięzła i przebojowa piosenka McCartney'a
"Your Mother Should Know" z ciekawie ułożoną linią
melodyczną i solidnie dopasowaną warstwą wokalną. Podobnie jak
"When I'm Sixty Four" z "Sierżanta Pieprza",
kawałek nawiązuje do starej muzyki lat 30. Ze strony A największy
odjazd zapewnia brawurowy "I Am the Walrus" Lennona z surrealistycznym tekstem i nie mniej oszałamiającą zawartością
muzyczną, powodującą, że podczas słuchania łatwo znaleźć się
w hipnotycznym transie. Świetnie prezentuje się wielowarstwowa
aranżacja oraz studyjne dodatki George'a Martina, z nieco
przetworzonym głosem Lennona na czele. "I Am the Walrus"
nagrano w pierwszej kolejności po śmierci Briana Epsteina, zaledwie
9 dni później.
Stronę
B chciałbym omówić od strony wydania singli. Chronologicznie
pierwszy z nich ("Penny Lane"/"Strawberry Fields
Forever") został wydany już w lutym 1967 roku (13-ego w
Stanach Zjednoczonych, 17-ego w Wielkiej Brytanii), czyli na długo
przed wydaniem "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band", do
tego była to trzecia w historii The Beatles podwójna strona A. Oba
kawałki pochodzą z tamtej sesji (zostały nagrane jako pierwsze z
myślą o nowym albumie) i pierwotnie miały znaleźć się na "Sgt.
Pepper's Lonely Hearts Club Band", jednak wydawca płyty
odradzał takie wyjście muzykom i producentowi, dzięki czemu na
początku wylądowały one wyłącznie na singlu. Martin do dziś żałuje
tej decyzji. Dość słusznie, bo to rewelacyjne kompozycje,
które tylko podniosłyby wartość zawartości "Sierżanta
Pieprza", nie zatracając przy tym jego spoistości. Niektórych mógł zaskoczyć fakt, że w Wielkiej
Brytanii singiel nie dotarł na szczyt listy przebojów (po raz pierwszy od 1962 roku) i zajął
zaledwie 2. miejsce - na pierwszej lokacie uplasował się
"Release Me (and Let Me Love Again)" w wykonaniu Engelberta
Humperdincka. "Penny Lane"/"Strawberry Fields Forever" często uważa się za jeden z najmocniejszych singli The Beatles.
"Strawberry
Fields Forever" to jedna z najlepszych kompozycji w dorobku
Lennona. Bardzo psychodeliczna, z fantastyczną partią wokalną i
transową perkusją hipnotyzuje przez cały czas trwania. Często
zmienia się w nim klimat, w konkretnych momentach dołączają
różnorodne instrumenty, a jednak nie czuć przeładowania ani
przesytu. Po raz kolejny dają o sobie znać umiejętności
produkcyjne Martina - utwór wzbogacono m.in. poodwracanymi i
zapętlonymi taśmami. Szczególnie okazale pod tym względem
prezentuje się imponująca końcówka, będąca swoistym pokazem
ówczesnych możliwości jakie dawało studio nagraniowe. Do
ciekawostek należy m.in. partia Paula na melotronie. "Penny
Lane" nie jest aż tak radykalny. To po prostu niezwykle urocza piosenka z sentymentalnym tekstem i naprawdę fantastyczną melodią, jedną z najlepszych w
dorobku The Beatles. I tym razem zachwyca aranżacja - do
oryginalnego podkładu dograno partie trąbek, fletów, obojów i
rożków angielskich, tworząc wystawną całość, gdzie
żaden instrument nie dominuje, a zamiast tego wspaniale dopełnia resztę.
Kolejny
singiel to wydany 7 lipca, przywołany już wcześniej w recenzji
"All You Need Is Love" ze stroną B w postaci "Baby,
You're a Rich Man". Pierwszy z nich, rozpoczęty początkowymi
taktami hymnu Francji, czyli Marsylianki, to międzynarodowy,
optymistyczny hit z momentalnie zapadającym w pamięć refrenem i
dźwiękowym bogactwem, zapewnionym przez udział orkiestry i chórki
kilkunastu osób. W zwrotce zastosowano nietypowe metrum 7/4, ale w
refrenie jest już standardowe 4/4. Znalazło się tu również
niezłe, choć dalekie od doskonałości solo Harrisona, a także
sympatyczny smaczek w postaci zacytowania refrenu "She Loves
You" w końcówce. Z całego zestawu to prawdopodobnie "All
You Need Is Love" najmocniej wbija się w pamięć słuchacza.
"Baby,
You're a Rich Man", posiadający wyrazisty, ale już nie robiący takiego
wrażenia refren, tak bardzo się nie wyróżnia, ale też wypada
całkiem dobrze. Warto podkreślić w nim świetną pracę sekcji
rytmicznej, szczególnie basu. Niemniej, to nieco słabszy punkt
strony B. Z kolei ostatni opisywany przeze mnie "Hello,
Goodbye" (z piękną grą słów w tytule) został wypuszczony 24 listopada (ze stroną B "I
Am the Walrus"), 3 dni przed amerykańską premierą "Magical
Mystery Tour". To kolejny nieprzyzwoicie chwytliwy numer, w dobrym tego
słowa znaczeniu, ze znakomitą melodią, od której ciężko
się oderwać. Dzięki temu osiągnął niebywały, zasłużony
sukces na listach przebojów i pokazał, że warto wyczekiwać
ścieżki dźwiękowej filmu. Co ciekawe, w tamtym czasie Paul tak bardzo polubił pracę po drugiej stronie kamery, że wyreżyserował też wideo
promujące "Hello, Goodbye".
Pełnoprawny
"Magical Mystery Tour" to zdecydowanie jeden z moich
ulubionych albumów The Beatles. A przy tym jeden z najlepszych,
dzięki swej unikalnej dziwaczności i psychodelicznej, choć niezwykle przyjemnej atmosferze. Przede wszystkim dzięki świetnym kompozycjom. Mimo przeróżnych
eksperymentów i aranżacji twórcy nadal nie zapominają o
dostarczaniu kapitalnych motywów. Filmowa połowa wypada okazale, lecz dopiero druga strona dodaje prawdziwego smaku i rzutuje
na ogólną ocenę. Amerykańska wersja pokazuje, że twórcy wspaniale kontynuują patenty
z "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" i "Revolvera", dodając wiele atrakcyjnych pomysłów. Do tego - mimo że mamy do
czynienia ze sklejką - longplay brzmi spójnie i świeżo. Z
towarzyszącym mu filmem nie trzeba się zapoznawać (ewentualnie z
kilkoma dostępnymi w sieci muzycznymi fragmentami), ale z muzyczną zawartością
jak najbardziej warto.
Wydaje
mi się, że ten zestaw niesłusznie pozostaje w cieniu kilku
poprzednich i następnych. Może jego reputacja ucierpiała przez
towarzyszący mu, rozczarowujący film, a może dzieje się to poniekąd poprzez początkowe zamieszanie odnośnie tracklisty. Zawartość muzyczna broni
się jednak sama, nawet po ponad 40 latach. Mimo wszystko trochę szkoda, że to na
tym wydawnictwie zakończył się ten narkotyczny etap w karierze kapeli,
na który muzycy widocznie mieli prawdziwy pomysł.
Magical Mystery Tour (UK) - 8/10
Magical Mystery Tour (USA) - 9/10
Magical Mystery Tour (USA) - 9/10
01. Magical Mystery Tour (John Lennon, Paul McCartney)
02. Your Mother Should Know (John Lennon, Paul McCartney)
03. I Am the Walrus (John Lennon, Paul McCartney)
04. The Fool on the Hill (John Lennon, Paul McCartney)
05. Flying (George Harrison, John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)
06. Blue Jay Way (George Harrison)
Magical Mystery Tour (USA):
01. Magical Mystery Tour (John Lennon, Paul McCartney)
02. The Fool on the Hill (John Lennon, Paul McCartney)
03. Flying (George Harrison, John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)
04. Blue Jay Way (George Harrison)
05. Your Mother Should Know (John Lennon, Paul McCartney)
06. I Am the Walrus (John Lennon, Paul McCartney)
07. Hello, Goodbye (John Lennon, Paul McCartney)
08. Strawberry Fields Forever (John Lennon, Paul McCartney)
09. Penny Lane (John Lennon, Paul McCartney)
10. Baby, You're a Rich Man (John Lennon, Paul McCartney)
11. All You Need Is Love (John Lennon, Paul McCartney)
02. The Fool on the Hill (John Lennon, Paul McCartney)
03. Flying (George Harrison, John Lennon, Paul McCartney, Ringo Starr)
04. Blue Jay Way (George Harrison)
05. Your Mother Should Know (John Lennon, Paul McCartney)
06. I Am the Walrus (John Lennon, Paul McCartney)
07. Hello, Goodbye (John Lennon, Paul McCartney)
08. Strawberry Fields Forever (John Lennon, Paul McCartney)
09. Penny Lane (John Lennon, Paul McCartney)
10. Baby, You're a Rich Man (John Lennon, Paul McCartney)
11. All You Need Is Love (John Lennon, Paul McCartney)
Płyta potraktowana po macoszemu, a szkoda bo jest wartościowa tym czasem każdy ją pomija. Nie wiadomo czy to składanka czy to EP-ka co też wprowadziło dużo nieporozumień. Materiał świetny jakościowo dużo lepszy od sierzanta pieprza który momentami przynudzał. Mamy świetnie otwarcie, świetne zamknięcie bardzo mocna tracklista. Jedynie "Flying" jest taki niepotrzebny, taki nijaki co ciekawe mamy chyba dwa przeciwstawne opinie bo ja uważam że "Blue Jay Way" to jedna z najlepszych kompozycji w historii zespołu, utwór który gniecie "Flying". "Your Mother Should Know" Pięknie nastrojowy utwór przy którym kiedyś roniłem łzy. "All You Need Is Love" wspaniałe zakończenie za którym nie zawsze przepadałem ale podoba mi się parę rzeczy w tym utworze.
OdpowiedzUsuń