9 lutego 2018

Def Leppard - "Pyromania" (1983)


Współpraca z producentem Langem okazała się na tyle owocna, że prawie natychmiast przystąpiono do rejestrowania materiału na następną płytę. Niestety, tym razem produkcyjnie nie wszystko zagrało tak jak trzeba - o ile gitary brzmią w miarę mocno i zadziornie (choć i tak dużo lżej względem "High 'n' Dry"), tak płaskie brzmienie perkusji niebezpiecznie zbliżyło "Pyromanię" do typowego pop rocka lat 80., przez co krążek nie do końca przetrwał próbę czasu. Dźwięk perkusji sprawia wrażenie przetworzonego produkcyjnie, a przez to nienaturalnego. Może w 1983 roku brzmiało to nowocześnie i świeżo, ale dziś niekoniecznie. Strach pomyśleć, jak mocarnie brzmiałby ten materiał, gdyby nie to uchybienie.

Jednak taki zabieg - plus stworzenie bardzo przystępnych melodii - zagwarantował longplayowi olbrzymi sukces na listach przebojów, tak bardzo wyczekiwany wcześniej przez zespół. Mimo że muzycy Def Leppard pochodzili z Wielkiej Brytanii, budzili większe zainteresowanie w Stanach Zjednoczonych, a ten krążek dobitnie to udowodnił (2. miejsce na liście Billboard 200, przy jednoczesnym 18. miejscu na angielskich zestawieniach, ponadto do dziś sprzedaż liczy się w 10 mln egzemplarzy w samym USA, a 25 mln na całym świecie). Samej muzyce zawartej na "Pyromanii" bliżej do tej amerykańskiej niż brytyjskiej, zespół stopniowo odcina się od stylistyki nurtu NWOBHM.

Chłopaki kładą na tym albumie mniejszy nacisk na ciężkie riffy i starają się grać w jeszcze bardziej przystępny sposób, przez co słychać tu glamowe naleciałości i mamy pierwsze przykłady typowo radiowych, komercyjnych hitów Def Leppard (np. "Photograph" czy "Rock of Ages"). Mimo to, na wydawnictwie słychać jeszcze wiele zapożyczeń z ostrzejszej muzyki hardrockowej (m.in. w "Die Hard the Hunter" czy "Stagefright"), i niestety były to jedne z ostatnich takich przypadków w twórczości Def Leppard. Dlatego "Pyromania" stanowi swojego rodzaju pomost między hardrockowym a w pełni skomercjalizowanym obliczem kapeli. Zaś sam Lange pomagał przy tworzeniu kompozycji, dlatego przy każdej pozycji został dopisany jako współautor (co miało również miejsce w przypadku "Hysterii").

Przy okazji nagrywania "Pyromanii" miała miejsce pierwsza od paru lat zmiana w składzie Def Leppard - Pete Willis zarejestrował jeszcze partie gitary rytmicznej do wszystkich kawałków, ale przed wydaniem albumu został wyrzucony z zespołu za nadużywanie alkoholu. Na jego miejsce został przyjęty Phil Collen (gra w Def Leppard do dziś), który również zarejestrował sporo ścieżek gitarowych na "Pyromanię", w tym kilka solówek. Otrzymujemy więc jedyny krążek w dyskografii zespołu, na którym gra aż czterech gitarzystów - tradycyjnie również Steve Clark na gitarze elektrycznej oraz Rick Savage na gitarze basowej. Duet gitarowy Collen-Clark zyskał po pewnym czasie miano Terror Twins.

A zawartość? Pokuszę się o stwierdzenie, że to, co najlepsze otrzymujemy w pierwszej części płyty - mimo że pierwsze dźwięki syntezatora w "Rock! Rock! (Till You Drop)" odstraszają od przesłuchania albumu. Słychać, że do muzyki Def Leppard na poważnie wkracza ta bardziej kiczowata część lat 80. Na szczęście później kawałek okazuje się całkiem zgrabny, a także ponownie osadzony w AC/DC'owym stylu. Większą przebojowością wyróżnia się "Photograph" z niemalże popowym refrenem, pierwszy wielki hit Def Leppard, a przy tym jeden z najlepszych na krążku. Niemal tak samo dobrze wypada rozpędzony, hardrockowy "Stagefright" z dogranymi odgłosami publiczności i pokaźną dawką energii. Przy okazji jedno z najbardziej agresywnych nagrań w historii Def Leppard.

Bardziej klimatyczny "Too Late for Love" zaczyna się ciekawą gitarową zagrywką i generalnie do końca słucha się go z przyjemnością. Za to w najdłuższym w zestawie i fascynującym literacko "Die Hard the Hunter" znalazło się sporo ciekawych fragmentów instrumentalnych. To rozbudowana, epicka i dramatyczna kompozycja podejmująca ważny temat traktowania weteranów. Nawet z taką nie najlepszą produkcją robi spore wrażenie. Warto zwrócić uwagę na rewelacyjne solówki Clarke'a, należące do katalogu najlepszych w jego wykonaniu. Kompozycyjnie to prawdopodobnie największe osiągnięcie z "Pyromanii". Wstydu nie przynosi również mój ulubieniec z albumu - "Foolin'", zaczynający się balladowo, ale po chwili nabierający mocy, ze świetną melodią i fajnym, chóralnym refrenem.

Dalej generalnie chłopaki oscylują w tych samych klimatach i aranżacjach, jednak nie udaje im się utrzymać tak wysokiego poziomu. Niby są tu te same składniki, co we wcześniejszych kompozycjach, ale wymieszane w mniej przemyślany sposób. Chociaż źle nie jest. "Rock of Ages" i "Comin' Under Fire" to po prostu poprawne przeboje, nie wyróżniające się niczym szczególnym w porównaniu do wcześniejszych. Nieco mniej przekonuje mnie "Action! Not Words" z chwytliwym, ale trochę zbyt banalnym refrenem. Całkiem ciekawie wypada natomiast kroczący "Billy's Got a Gun" z niezłą melodią, chórkami i intrygującymi zagrywkami gitar. To zdecydowanie nie poziom "Foolin'" czy "Die Hard the Hunter", ale trafny wybór na zakończenie płyty. Choć muszę przyznać, że lekko się dłuży. I po co ta syntezatorowa końcówka, pasująca do reszty utworu jak pięść do oka? Ten fragment zawsze wprawia mnie w konsternację.

"Pyromania" rozpoczęła złoty okres największych sukcesów Def Leppard i w chwili wydania zbierała rewelacyjne recenzje. Mnie to dzieło nie przekonuje w pełni, ale mimo to uważam go za jedno z większych osiągnięć zespołu. Słychać, że wytworzył się ten charakterystyczny styl, który pozwala odróżnić grupę od innych i brzmienie, z którego Def Leppard jest najbardziej znane. Niestety, odbiło się to przy jednoczesnym spadku jakości względem "High 'n' Dry" (choć w porównaniu do wielu ich dzieł z ostatnich 30 lat to i tak całość wypada bardzo dobrze).

Mimo to, nadal otrzymujemy porcję chwytliwego, osadzonego w klimacie lat 80. rocka z kilkoma świetnymi, zapadającymi w pamięć melodiami. Chłopaki podążają bezpieczną drogą, ale robią to jeszcze w niezłym stylu. Ponadto nadal bije z nich autentyczność i radość z grania. To również ostatnia płyta, w której bardzo dobrze brzmi głos Joe Elliotta, który mimo że podrabiał momentami głos Briana Johnsona, to śpiewał tu naprawdę mocno i wyraziście. Ostatecznie "Pyromania" to naprawdę przyjemny w odbiorze materiał, ale byłoby lepiej, gdyby nie to nieszczęsne brzmienie perkusji.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Rock! Rock! (Till You Drop) (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
02. Photograph (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)
03. Stagefright (Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
04. Too Late for Love (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)
05. Die Hard the Hunter (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
06. Foolin' (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
07. Rock of Ages (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
08. Comin' Under Fire (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)
09. Action! Not Words (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
10. Billy's Got a Gun (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)

4 komentarze:

  1. Według mnie jest to takie 3/10- słaby, odtwórczy, banalny hard rock z naleciałościami typowymi dla lat 80-tych, przystosowany do stacji radiowych, dodatkowo niczym nie urozmaicony-wszystkie utwory są robione na jedno kopyto według tego samego schematu. Jedyną "zaletą" tego albumu jest faktyczna chwytliwość i energetyczność utworów, jednak w połączeniu z banalnością melodyczną i monotonnością album mimo tego nudzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trochę źle napisałem- może i nie nudzi, przy niektórych czynnościach można go sobie posłuchać np. odsłuchiwałem go sobie podczas grania- ale nie jest to pozycja, którą polecałbym do poszerzania horyzontów muzycznych, po prostu ten album jak i zespół można pominąć

      Usuń
    2. A moim zdaniem Def Leppard w latach 80. dobrze sobie radził w graniu takiej prostej odmiany rocka. Utwory na "Pyromanii" są wyraziste melodycznie, zapadające w pamięć i czasem tylko banalne. A w "Die Hard the Hunter" muzycy próbują grać trochę inaczej, rzekłbym nawet, że bardziej ambitnie. I wyszło im to świetnie, głównie dzięki solówkom Clarke'a.

      P.S. Znasz "High 'n' Dry" Def Leppard?

      Usuń
    3. Tak, jeden z pierwszych albumów, jaki poznałem w całości, ocena jego jest niewiele wyższa lub taka sama, nigdy nie miałem jakoś ochoty słuchania go później.

      Usuń