13 października 2018

Gogmagog - "I Will Be There" EP (1985)


Po wyrzuceniu z Iron Maiden, wokalista Paul Di'Anno nie mógł znaleźć swojego miejsca w świecie muzycznym i w kolejnych latach dołączał do wielu grup rockowo-metalowych bądź sam je zakładał. Już w 1984 roku wydał on solowy album pod szyldem Di'Anno, z tak samo nazwanym tytułem dzieła. Płyta nie zdobyła wysokiego uznania wśród słuchaczy i nie sprzedała się w pokaźnej ilości egzemplarzy. Zaprezentowana tam muzyka różniła się w znacznym stopniu od tego, co prezentowali jego byli współpracownicy z Iron Maiden - zarówno pod względem stylistyki, jak i jakości.

Po pewnym czasie muzyk postanowił spróbować swoich sił w innym otoczeniu. Producent Jonathan King wpadł na pomysł stworzenia tzw. supergrupy, w której miałby się znaleźć m.in. Di'Anno. Dzięki temu w kapeli, nazwanej ostatecznie Gogmagog, znalazło się kilka znanych w świecie muzycznym osobistości. Pierwotnie w projekt byli zaangażowani Cozy Powell, David Coverdale i John Entwistle, ale ostatecznie nic nie wyszło z tej współpracy. Ostatecznie za partie gitar elektrycznych w Gogmagog odpowiadali: Janick Gers (błędnie opisany na okładce jako Jannic Gers), znany już wtedy z udziału w hardrockowym White Spirit i płytach solowych Iana Gillana (także późniejszy członek Iron Maiden), a także Pete Willis, wyrzucony 2 lata wcześniej z Def Leppard za nadużywanie alkoholu. Składu dopełnił basista Neil Murray, uczestniczący wcześniej m.in. w nagraniach Whitesnake, oraz perkusista Clive Burr - obok Di'Anno kolejny były członek Iron Maiden.

Historia Gogmagog nie była jednak długa, ponieważ zespół wydał zaledwie jedną EP-kę, nazwaną "I Will Be There", i na skutek miażdżących recenzji, które niejako pogrzebały jego szanse na dalszą karierę, szybko zakończył działalność. Obecnie jedyną opcją posiadania płyty na fizycznym nośniku jest wydanie winylowe z 1985 roku, bowiem dzieło to nie zostało nigdy potem wznowione w żadnej formie. W sumie historia powstania grupy i jedynego pozostałego po niej wydawnictwa wydaje się ciekawsza niż zawarty tam materiał. Ten bowiem rozczarowuje na całej linii. Informacje z poprzedniego akapitu na papierze brzmią bardzo obiecująco, ale pod względem jakości muzyki nie mają swojego odpowiedniego przełożenia w rzeczywistości. Zebrany skład doświadczonych muzyków dawał nadzieje na naprawdę solidne granie, w którym każdy z nich będzie chciał w tak zacnym otoczeniu zaprezentować się z jak najlepszej strony. Stało się jednak inaczej.

Gogmagog swego czasu przyłączano do nurtu Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, ale wydawnictwo ze względu na swój komercyjny charakter, brak pazura i pewnej dozy szczerości, wydawało się być antytezą tego, co miało prezentować NWOBHM. Gogmagog jako twór muzyczny próbował niejako doganiać kapele z tego obszaru, ale nurt ten już wcześniej zaczął znacznie podupadać na popularności, a słuchacze zwrócili się ku thrashmetalowemu graniu bądź muzyce z obszaru glam/AOR. A sama zawartość "I Will Be There" nie dawała szans, by wiele osób na poważnie się tym zainteresowało. Jego wykonanie zdecydowanie nie należy do imponujących - sekcja rytmiczna gra strasznie rutynowo (a szkoda, bo przecież szczególnie Burr był niezwykle utalentowanym muzykiem), a partie gitar absolutnie nie wyróżniają się niczym specjalnym pośród innych kapel rockowych. Także Di'Anno nie jest często w najlepszej predyspozycji wokalnej. Choć już na solowym albumie śpiewał słabiej niż na wydawnictwach Iron Maiden (choć i tak całkiem dobrze), tutaj poszło mu jeszcze gorzej.

Stylistycznie wydaje mi się, że temu materiałowi najbliżej do stylistyki hardrockowej. Zaś sama produkcja nie należy do profesjonalnych, wydaje mi się, że całość brzmi zbyt komercyjnie i płasko (choć i tak nieco lepiej niż solowy debiut Paula). Same kompozycje również nie powalają i prezentują się różnie. Zostały one w większości stworzone przez Kinga, co poniekąd może tłumaczyć ich poziom. Gdyby Di'Anno, Gers czy Willis zabrali się za to, może byłoby lepiej pod tym względem. Tego nigdy się nie dowiemy. Ale to w końcu King stworzył tę formację i dzięki niej mógł na poważnie przetestować stworzone przez siebie kawałki. Na pewno wpadają w ucho, ale przy tym są wypełnione nietrafionymi pomysłami i zbyt rzemieślniczym wykonaniem. I, jak wspomniałem, zbyt komercyjne, jakby z góry nastawione na podbicie list przebojów (w sumie sam Di'Anno przyznawał, że przystąpił do tego projektu tylko dla pieniędzy).

Spośród nich zdecydowanie najlepiej prezentuje się nagranie tytułowe, z jedyną udaną partią wokalną, fajnymi zagrywkami gitarowymi i dość przebojowym refrenem. Następne już nie przekonują. "Living in a Fucking Time Warp" jest okropny i sztampowo-odtwórczy (nawet jak na taki rodzaj grania), a dobija go nie najlepszy refren z irytującymi, wyjącymi partiami gitar, a także naprawdę kiepska solówka gitarowa (mam ogromną chęć posiadania wiedzy o tym, kto ją wykonuje, ale bardziej stawiałbym na Gersa, ponieważ pasuje mi ona do jego nieco chaotycznego sposobu gry). W efekcie wyszła taka gorsza wersja "Living After Midnight" Judas Priest, który to utwór Gomagog zdaje się nieraz cytować. Z kolei "It's Illegal, It's Immoral, It's Unhealthy, but It's Fun" ma całkiem niezły riff, ale całość niszczy kiepska partia wokalna Paula. Dodatkowo, słychać tu odgłosy publiczności - oczywiście dograne osobno, ponieważ mamy styczność z nagraniem studyjnym, a przecież grupa nie zagrała przez krótki czas jej trwania żadnego koncertu. W sumie to jeden z tych kawałków, które brzmią, jakby zostały nagrane dla jaj. Już sam tytuł, a także tekst wyglądający, jakby był pisany przez 8-latka, wyraźnie na to wskazują.

Z "I Will Be There" można się zapoznać wyłącznie z ciekawości, by przekonać się, że nie zawsze świetnej ekipie muzyków udaje się nagrać przyjemną porcję grania. Szczególnie wtedy, kiedy taki skład dostaje do odegrania niezbyt dobre kompozycje, w co i tak nie wkłada dodatkowo zbyt wiele serca (jakby wszyscy byli zgodnie przekonani, że z tego co dostali nie da się zrobić niczego dobrego). Nie zdziwiłbym się, gdyby sami muzycy do dziś wstydzili się udziału w tym projekcie. Nietrudno więc zrozumieć, że koncepcja takiej supergrupy szybko się rozpadła. Ale w sumie szkoda, bo gdyby opracować lepsze utwory, dać tym instrumentalistom więcej pola do popisu, popracować nad produkcją i posiedzieć dłużej nad partiami Di'Anno, mogłoby wyjść z tego coś naprawdę dobrego. Przyznam, że po tak dobrej dawce muzyki z "I Will Be There", w pewnym sensie doceniłem nawet debiut solowy wokalisty.

Moja ocena - 4/10

Lista utworów:
01. I Will Be There (Russ Ballard)
02. Living in a Fucking Time Warp (Jonathan King)
03. It's Illegal, It's Immoral, It's Unhealthy, but It's Fun (Jonathan King)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz