Przełom
lat 1993-1994 upłynął muzykom na koncertowaniu (co uchwycono na
solidnym "Live"), ale kiedyś trzeba było w końcu zabrać
się do nagrywania nowego wydawnictwa. Przy tworzeniu utworów na
jego zawartość pojawiła się zupełnie inna koncepcja materiału
niż wcześniej. Muzyków, zwłaszcza gitarzystów Płucisza i
Łukaszewskiego, coraz bardziej ciągnęło od prawdziwie ciężkiego,
technicznego grania. Czego prawdziwy wyraz dali w "Znamieniu".
To pozycja absolutnie wyjątkowa w katalogu IRY. Nigdy wcześniej ani
później zespół nie brzmiał tak ciężko.
Jak dla
mnie to zmiana jak najbardziej na plus. A to dlatego, że muzycy
fantastycznie odnaleźli się w takiej konwencji. Kompozycje może
nie są tak przystępne, jak wcześniej, ale zapadają w pamięć, są
logicznie stworzone, a przy tym pełne ekscytujących popisów
gitarowych. Swoje zrobił fakt, że w odróżnieniu od poprzedniego
albumu tego nie nagrywano w pośpiechu, dzięki czemu można było o
wiele bardziej dopracować wiele elementów. Fuchę komponowania
przejął w tym przypadku Piotr Łukaszewski i myślę, że ta płyta
najlepiej ukazuje jego twórcze umiejętności, a także to ile
stracił zespół, kiedy opuścił go gitarzysta.
Przez
swój charakter "Znamię" okazuje się najmniej komercyjnym
dziełem kapeli. W poprzednich muzycy obok ostrych gonitw umieszczali
również lżejsze, bardziej stonowane nagrania. Tutaj praktycznie
brak radiowych propozycji (z jednym wyjątkiem), mogących zapewnić
sukces na listach przebojów. Była to zbyt radykalna zmiana, by
wielu słuchaczy mogło się z nią oswoić i ją docenić. Moim
zdaniem taka odmiana wyszła na korzyść, szczególnie jeśli
porównać ją z ostatnimi latami, kiedy to grupa przesadza z
przypodobaniem się publiczności, nie grając z takim pazurem, jak
dawniej, i robiąc to bez pomysłu.
Na
longplayu postawiono przede wszystkim na mrok i ciężar. To bardzo
brudny, duszny i mroczny materiał. Kawałki oparte są na
miażdżących riffach, wspomagane intensywną grą sekcji rytmicznej
i niezwykle mocnym wokalem Gadowskiego. Nie ma tu niemalże nic z
rocka, to czysty metal. Mimo pewnej przebojowości, ciężkością
nie ustępuje wielu dziełom thrashmetalowym. Niektórych słuchaczy,
lubujących się w imprezowych klimatach czy balladach typu
"Nadzieja" czy "Adres w sercu", taka dawka
agresji i ciężaru może przytłoczyć. Kto jednak słucha z otwartą
głową, nie oczekując niczego konkretnego, może docenić ten mniej
typowy zestaw. Nie tylko za jego odmienność, ale i wykonanie, w
którym łatwo wyłapać wiele intrygujących, budzących podziw
fragmentów instrumentalnych.
Nie
tylko bezkompromisowa zawartość muzyczna uległa zmianie, również
tekstowo dominują odmienne, niezbyt lekkie tematy. Prawie koniec z
beztroskimi tematami, przeważają tu bowiem rozważania o wojnie,
strachu (zgodnie z dwoma tytułami), odrzuceniu, samotności... Jeśli
połączyć to ze wspomnianą muzyką, ciężko powiązać całość z
poprzednimi dokonaniami grupy. Na tyle, że wielu fanów swego czasu
odrzuciło takie oblicze IRY, przez co krążek okazał się znacznie
mniejszym sukcesem niż poprzednie. Może to przeważyło w
kontekście nie kontynuowania mrocznej koncepcji przy tworzeniu następnych płyt? Szkoda.
Tytułowe
"Znamię" to bardzo intrygujące otwarcie tego nowego
rozdziału. Słychać inne podejście do warstwy wokalnej, ponieważ
zajadły tekst jest przez Gadowskiego niemalże rapowany (co może
dać pewne powiązania z Rage Against the Machine). Wokalista zdziera
gardło jak tylko może, a instrumentaliści nie odpuszczają, grając
w niezwykle intensywny sposób. Przy tym kawałek posiada
nieprzeciętną, zapadającą w pamięć linię melodyczną. Moim
zdaniem tak powinno się tworzyć tego typu nagrania, unikając
wpadania w bezsensowną pułapkę grania
dla samego grania. Wcale
nie gorzej prezentuje się "Zmienić siebie" (w którym
wyczuwam pewne powiązania z Pearl Jam) ze znakomitymi zwrotkami i
nie mniej ciekawym refrenem. "Nie wierzę" należy do mniej
udanych propozycji, choć nadal można odnaleźć w nim ciekawe
urywki, szczególnie w części instrumentalnej, gdzie słychać
niesłychanie dobrze zgraną pracę gitar.
Uwagę
przykuwa za to powolne, kroczące "Na zawsze" ze sporą
ilością dramaturgii, wyjątkowo niskim głosem Artura,
inteligentnie dozowanym napięciem czy racjonalnym wykorzystaniem
instrumentów klawiszowych. Co ciekawe, brakuje w nim solówek, a
jego jednostajny, transowy charakter nie zmienia się w nim do końca,
co tylko podkreśla jego wyjątkowość. Jego przeciwieństwem jest
pędzący "Strach", zaś "Wojna", faktycznie
mająca coś z żołnierskich klimatów, to nieźle wykorzystany
kontrast beztroskie zwrotki-wybuchowe refreny (swoją drogą,
słychać w nich chórki, za które odpowiadają wszyscy muzycy).
Więcej miażdżących motywów znajduje się w mocarnej, wyjątkowo
skomponowanej przez sekcję rytmiczną (i z tekstem Gadowskiego) "Skazie", a jeszcze
lepiej wypadają najkrótsze z zestawu "Słowa", w której
kolejna świetna linia melodyczna nie daje się stłamsić w
otoczeniu agresywnych riffów.
Pomiędzy
nimi umieszczono coś, co nie powinno znaleźć się w tym materiale.
Zacznę od innej strony: W latach 90. zajmujący się tematyką
rockową program "Rock Noc" zorganizował konkurs na
napisanie najlepszego tekstu dla IRY. Wygrał nieznany osobnik,
pisząc tekst, który okazał się potem podstawą dla utworu
"Zakrapiane spotkanie". Jak sugeruje sam tytuł, tekstowo
odstaje od reszty, i z tym nie mam problemu. W nagraniu słychać
gitarę akustyczną i niezbyt dobrze brzmiące orkiestracje z
klawiszy. Niby można mówić o pewnym wytchnieniu od dusznego
otoczenia, jednak lekki, pogodny charakter kompozycji kompletnie nie
pasuje do reszty i rozwala jej spójność. Nawet amatorski tekst
wypada kiepsko, bo często nie zgadza się liczba sylab w rymujących
się ze sobą wersach. Szkoda, że w kontekście doboru tracklisty
nie pominięto "Zakrapianego spotkania", bo wtedy poważnie
myślałbym nad przyznaniem wyższej oceny.
Przy
wszelkich, umieszczonych powyżej pochwałach, muszę jednak
stwierdzić, że twórcy nie mieli prawdopodobnie zbyt wiele pomysłów
na materiał, by dobić do czasu trwania 40 minut. I nie chodzi nawet
o literacki aspekt "Zakrapianego spotkania". Zespół
umieścił na końcu wersje koncertowe z 1993 roku (choć w ogóle
nie słychać publiczności, więc można równie dobrze pomyśleć,
że to nagrania studyjne) dobrze już znanych kompozycji "Zostań
tu" i "Zew krwi". Aczkolwiek pierwszy z nich naprawdę
zasługuje na uznanie. Pamiętając jak biednie nagrany był
oryginał, nie sposób nie zachwycić się tą wersją, w kontekście
tego utworu prawdopodobnie najlepszą z całej działalności IRY.
Dopiero tutaj "Zostań tu" odsłania cały swój potencjał.
Niesamowicie ciężki, obdarty z kiczowatych keyboardów (i przesłodzonych
zaśpiewów pa-ppa-pa-ra-pa-ppa
- i nie wiem co im odbiło, że po latach znów do tego wrócili)
i zagrany prawdziwie z mistrzowskim wyczuciem, stanowi najznakomitszy
fragment całości. Nie można zapomnieć o tym, jak wielką drogę
przeszedł przez te 5 lat Gadowski, będący w czasach nagrywania
"Znamienia" w doskonałej formie. Coś pięknego. Jeśli
chodzi o "Zew krwi", to nie wiem, czy traktować jego
obecność jako zaletę. To całkiem fajny bonus (sam kawałek należy
do bardzo dobrych pozycji), ale jego wersja w porównaniu do
oryginału różni się tylko detalami. Niemniej, słucha się tego
ze sporą przyjemnością.
"Znamię"
to naprawdę bardzo dobry materiał, który nie unika potknięć, ale
liczne zalety są w stanie je wynagrodzić. Przede wszystkim pewne
poweru i kunsztu wykonanie, udane (w jakichś 90%) kompozycje,
niepowtarzalna atmosfera, ale także chęć rozwoju, pójścia do
przodu i nie odgrywania w kółko tych samych patentów. Czuć w tym
wszystkim szczerość, świeżość i brak chęci przypodobania się
dotychczasowym fanom oraz listom przebojów. Choć pewnie chłopaki i
tak liczyli na większy sukces niż ten, który ostatecznie osiągnął
longplay. Tak czy inaczej, po latach stwierdzam, że to najlepszy
studyjny materiał w twórczości kapeli i jej najbardziej dojrzałe
dzieło.
"Znamię"
to unikalna i jedyna w swoim rodzaju pozycja w dyskografii IRY. W
pewnym sensie kończy jej złoty okres. W późniejszych latach grupa
wróciła do bardziej komercyjnego, radiowego oblicza. Ze znacznie
mniej przekonującym rezultatem niż przed 1994 rokiem. Już nigdy
potem nie grali tak porywającej muzyki. Ale to temat na inne
recenzje...
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. Znamię (Piotr Łukaszewski)
02. Zmienić siebie (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
03. Nie wierzę (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
04. Na zawsze (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
05. Strach (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
06. Wojna (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
07. Skaza (Artur Gadowski, Wojciech Owczarek, Piotr Sujka)
08. Zakrapiane spotkanie (IRA, autor tekstu nieznany)
09. Słowa (Artur Gadowski, Piotr Łukaszewski)
10. Zostań tu (Artur Gadowski, Jakub Płucisz)
11. Zew krwi (Jakub Płucisz)
W tamtym momencie IRA powinna albo zacząć się rozwijać, albo definitywnie skończyć na tym krążku, zamiast krążyć wokół stylu który dał im popularność kilka lat wcześniej. Zresztą kilka polskich zespołów w 1994 wydało podobne krążki: Golden Life i Natura oraz dwójka Iluzjonu to pozycje znacznie cięższe niż poprzednie płyty tych zespołów, do tego jeszcze dochodzi mniej znany "Transmission into your Heart" Houka, który też jest wymieniany jako kultowa pozycja z polskiego cięższego grania połowy lat 90.
OdpowiedzUsuńprzed IRĄ (albo zaraz na po dołączeniu) Łukaszewski pojawił się jeszcze na debiucie Skawalkera - jak lubisz gitarowe mięcho to polecam Ci ten krążek.
Gdyby IRA skończyła na tym albumie, to nic wielkiego by się nie stało, zważywszy ile badziewia później nagrali. Myślę, że obecnie brak dobrych pomysłów jest spowodowany odejściem Łukaszewskiego i Płucisza (choć niby "Ogrody" z nimi w składzie też nie były zbyt ciekawe) i nie zwerbowanie na ich miejsce nikogo dość kreatywnego (Gadowski i tak zawsze odpowiadał tylko i wyłącznie za teksty).
UsuńDebiut Skawalkera mam od pewnego czasu na celowniku, i myślę, że kiedyś przyjdzie kolej i na ten album.
A jak w ogóle podoba Ci się album "Znamię"?
Nie jest to już taki easy-listening jak poprzednie ich płyty, ale dzięki temu w trakcie słuchania nie czułem się przez większość czasu zażenowany.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem Gadowski nie ma warunków głosowych do bardzo dużego czadowania, więc te kawałki bardziej dynamiczne nie odpowiadają mi do końca, fajnie wypadają za to te momenty gdzie zespół sięga w prostej linii do grania w stylu Alice In Chains - Skaza brzmi jak "Them Bones", "Nie wierzę" też mógłby w sumie trafić na "Dirt". Kawałek tytułowy faktycznie brzmi jak RATM, skojarzył mi się też z o 2 lata późniejszymi "Białymi Ścianami O.N.A., w sumie Agnieszka miała podobny styl rapowania.
Ogólnie nie jest to już granie po które sięgam często, jednak z wszelkiej maści polskiego mainstreamu pierwszej połowy 90. krążek ten wyróżnia się na plus.
Autentycznie nie podoba mi się tylko nagrana jeszcze raz wersja "Zostań tu", tamta glamowo-whitesnake'owa jednak bardziej trzymała się kupy.
"Znamię" to najbardziej pokrzywdzona w ocenie płyta zespołu IRA. Nigdy nie rozumiałem skąd taka surowa ocena, przejawiająca się mniejszą popularnością. To był i jest bardzo dobry album, owszem cięższy, ale też krytykujący IRĘ zawsze tego od zespołu wymagali. Doskonale pamiętam zarzucanie zespołowi komercyjności.
OdpowiedzUsuńDla mnie z płyty na płytę IRA się rozwijała, ale też nie zmieniała się w inny zespół, taki który gra coś zupełnie innego.
Po latach to chyba płyta z ich dorobku, której najlepiej mi się słucha. Ten rozwój w kolejnych płytach słyszałem w jakości realizacji, instrumentach, kompozycjach.
Właśnie oglądałem dokument o 30-leciu płyty "Mój dom" i dowiedziałem się że na poprzednią płytę "IRA" nagrywano z automatem perkusyjnym bo na perkusję nie było miejsca, czyli nie wiedząc intuicyjnie czułem rozwój.
Być może płyta "Znamię" powstała za wcześnie. Może na to cięższe ale przecież nie jakoś ekstremalnie ciężkie ludzie nie byli gotowi. Przecież gdy w 2015 Płucisz i goście ciężej zagrali i zaśpiewali "Mój dom" to spotkało się to z bardzo dobrym przyjęciem.
Też oglądałem ten dokument, ale o automacie wiedziałem wcześniej :D ostatnio sobie odświeżyłem płytę "Mój Dom", ale przede wszystkim pod kątem gitarowym, oceny samej muzyki nie zmieniłem. Powtórzę się - dla mnie Znamię to ostatnia płyta IRY która miała sens, zdecydowanie bardziej odpowiada mi rozwój niż wracanie na stare śmieci, po to żeby zatrzymać/odzyskać starych fanów.
UsuńRobert, a Ty widziałeś ten dokument?
Co to się w ogóle wydarzyło, że tak dobrze odbierasz Dream Theater, a "Awake" chyba nawet bardziej niż dobrze? ;)
Widziałem.
UsuńCo do DT - przyjemnie się słucha, gitara robi swoje ;)
A tak na serio, to wiadomo, że nie jest to w żadnym stopniu wybitne granie, ale często słuchalne, z wieloma ciekawymi momentami (mimo że kompozycje czasem sprawiają wrażenie nieprzemyślanych, z pierdyliardami motywów i zmian tempa).
"Awake" ma naciąganą ósemkę, ale ostatni utwór mnie przekonał, że warto dać.
To była świetna płyta. Miała swój unikalny charakter. Pozdrawiam wszystkich fanów starszej muzyki!
OdpowiedzUsuń