Pytania

Jeśli macie do mnie jakieś pytania, piszcie tutaj.

Pytania cz. I

64 komentarze:

  1. Poznając dyskografię ELP nie pomijaj "Pictures at an Exhibition", bo to materiał, którego nie ma na płytach studyjnych, a nie odstaje poziomem od pierwszych czterech albumów studyjnych, zaś od następnych jest znacznie lepszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, "Pictures at an Exhibition" przesłucham po zapoznaniu się z większością albumów studyjnych ELP.

      Usuń
  2. Zamierzasz przesłuchać dyskografie Genesis i ELP w całości? Od Yes też trochę Ci jeszcze zostało. Mi się udało je wszystkie dosłuchać do końca, ich późne płyty nawet nie były aż takie złe, może poza albumami ELP i Yes z remiksami, które brzmiały jak połączenie "Trance Visionary" z "W transie" :)
    W sumie spodziewałem się jeszcze trochę wyższych ocen dla Genesis, chociaż te, które wystawiłeś i tak są wysokie. Zdziwiło mnie natomiast, że najwyżej oceniłeś "The Lamb Lies Down on Broadway". Ja oceniam go mniej więcej tak samo, jak inne albumy dwupłytowe, o których wspomniałem w poście z pierwszej części dyskusji - pierwsza płyta jest świetna, druga taka sobie. Ostatecznie który zespół byś ocenił wyżej - Genesis czy ELP? Może powinienem o to spytać wtedy, gdy przesłuchasz w pełni ich dyskografie, ale płyty, które Ci zostały w przypadku obydwu zespołów raczej nic już nie wnoszą do ich twórczości, choć w przypadku Genesis mają dobre momenty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Etap z ELP już zakończyłem (i tak od początku planowałem dojść do niesławnego "Love Beach"), zaś Genesis przesłucham do końca dyskografii. Co do Yes jeszcze nie wiem, ale być może kiedyś zabiorę się za resztę albumów studyjnych (mimo że doznania przy "Big Generator" i "Union" nie należały do najmilszych).

      Tak szczerze, to też jestem zaskoczony, że to właśnie album dwupłytowy najbardziej mi się spodobał. Mnóstwo tam udanych kompozycji (przy niewielkiej ilości słabszych), ciekawych aranżacji i świetnych melodii. Podoba mi się też koncepcja krótszych, bardziej zwięzłych utworów (mimo że z tymi dłuższymi kapela często radziła sobie bardzo dobrze). I nie odczułem, by druga płyta była dużo gorsza od pierwszej (choć jednak troszkę jest). A to wielka sztuka, gdyż zazwyczaj tak długich albumów nie oceniam tak wysoko (chyba tylko "The Wall" Pink Floyd ma u mnie ocenę 9).

      Myślę, że wyżej oceniłbym Genesis. Dla mnie kluczową rolę odgrywa końcowy efekt krążków, a dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że ich dyskografia jest równiejsza i nie mają tak fatalnych pozycji, jak oba "Volume" czy "Love Beach" (choć być może te najgorsze dopiero przede mną). Nawet powszechnie krytykowany debiut nie wzbudził we mnie szczególnie negatywnych wibracji. Z kolei ELP to dla mnie tylko okres 1970-1972, potem nie nagrali już niczego ciekawego w całości.

      Usuń
    2. Z późniejszej dyskografii Yes nie najgorsze są obie części "Keys to Ascension", choć to głównie zasługa świetnych nagrań koncertowych. Ale jeśli nie jest się wielbicielem zespołu, to nie bardzo ma sens ich poznawanie, bo tylko minimalnie różnią się od wersji studyjnych, więc można pozostać przy studyjnych albumach z klasycznego okresu i nic się nie straci. Nagrania studyjne są natomiast nudnawe, ale i tak znacznie lepsze od tych z "Union" i znacznej części "Big Generator" (a także od późniejszych dokonań).

      Ostatnie cztery albumy Genesis to właściwie to samo - poprockowe piosenki wymieszane z jakimiś niezbyt udanymi próbami ambitniejszego grania, tylko w różnych proporcjach (na ostatnim nie ma już tego ejtisowego plastiku, brzmienie jest ostrzejsze, no i nie ma Collinsa i tego co wnosił). Na każdym jest trochę udanych kawałków, ale całościowo są mocno średnie. Na eponimicznym jest świetna strona A i beznadziejna B, na następnych jest to bardziej wymieszane.

      Z ELP nie dotarłem nigdy dalej, niż do drugiego "Works". Słyszałem jakieś pojedyncze kawałki i raczej odstraszają ;)

      *

      Widzę też, że w końcu przesłuchałeś Mayalla z Claptonem. Fajne granie, nieprawdaż? Warto kontynuować poznawanie dokonań obu muzyków. Clapton, wiadomo - Cream, Blind Faith, Derek and the Dominos. Od solowych płyt lepiej trzymać się z daleka, bo to muzyka do marketów. A Mayall? Do połowy lat 70. wszystko jest co najmniej dobre. W dodatku po każdym kolejnym albumie można sięgać po dokonania innych muzyków, jacy na nim wystąpili. I tak na "A Hard Road" grali Peter Green i Aynsley Dunbar - pierwszy założył Fleetwood Mac, drugi The Aynsley Dunbar Retaliation ("Warning" z debiutu Black Sabbath został oryginalnie nagrany przez ten zespół), potem grał u Zappy. Na "Crusade" grał Keef Hartley, później w The Keef Hartley Band. Na "Bare Wire" wystąpili trzej późniejsi członkowie Colosseum... Wymieniać można dalej. A przecież jeszcze nawet nie doszedłem do najlepszych albumów Mayalla - "The Turning Point" i "Jazz Blues Fusion".

      Usuń
    3. Na pewno jestem bardziej zachęcony do dokończenia Genesis niż Yes :)

      Co do "Blues Breakers" - no fajne granie, szczególnie pierwsze dwa kawałki. Twórczością Mayalla na razie nie jestem specjalnie zainteresowany, ale te wymienione kapele z Claptonem jak najbardziej kiedyś nadrobię (oprócz Cream, który znam od paru lat). Ostatnio przymierzam się do nadrabiania starszych grup z obszaru blues rocka, z Free i Fleetwood Mac na czele ;)

      Usuń
    4. Fleetwood Mac był bluesowy tylko z Greenem, a późniejszych dokonań nie ma sensu słuchać, jeśli nie jest się wielbicielem popu z lat 70. i 80.

      Pozwól, że polecę Ci parę płyt bluesrockowych, od których warto zacząć. Część być może znasz.

      Allman Brothers Band - eponimiczny debiut
      Butterfield Blues Band - East-West
      Jeff Beck Group - Truth
      Keef Hartley Band - Halfbreed

      Usuń
    5. Pierwszą i trzecią propozycję znam, na inne może kiedyś przyjdzie czas. "Truth" to naprawdę fajna płyta, ale Allmani jakoś mi nie podeszli, tzn. nawet doceniam, ale kompletnie nie mam ochoty do tego powracać.

      Usuń
  3. Czemu aż tak Ci się nie spodobało "Calling All Stations"? Przez Wilsona? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głos Wilsona to akurat największa zaleta tego albumu. Generalnie jest on po prostu nudny, podobały mi się tylko 3 utwory - tytułowy, "The Dividing Line" i "There Must Be Some Other Way", i to nawet nie jakoś bardzo.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Być może niedługo coś będzie, ale nie obiecuję.

      Usuń
    2. A teraz, szykujesz coś? Ja z nadchodzących chronologicznie recenzji czekam najbardziej na "Master of Reality" - dla mnie to opus magnum Black Sabbath.
      Płyta jest dość krótka i zwarta, więc chyba recenzja powinna być stosunkowo łatwa, choć może nie powinienem się wypowiadać na ten temat, skoro sam nie mam żadnej "fachowej" recenzji na koncie.

      Usuń
    3. Na razie nie. Właśnie tekst o "Master of Reality" miał być następny, ale został odłożony w czasie, podobnie jak wszystkie inne.

      Usuń
  5. Co Cię tak ostatnio wzięło na REM? I to z całkiem niezłymi notami ;) Mnie zawsze do niego zniechęcała ogromna (w połączeniu ze stylistyką w jakiej się obracali) dyskografia i częstotliwość wydawania płyt - pierwsze 6 płyt ukazało się rok po roku! Kiedyś lubiłem ich płytę "Monster" i pojedyncze kawałki z lat 80. jak "I Remember California" czy "Orange Crush" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze słucham zespołu/rodzaju muzyki na który obecnie mam wenę, i tak jest w tym przypadku. Oczywiście bardziej interesowała mnie pierwsza połowa ich twórczości, ale postanowiłem dotrzeć do końca. A tak częste wydawanie ich płyt w latach 80. nie miało wpływu na jakość ich twórczości, przynajmniej do albumu "Document".

      Usuń
    2. Po momencie do którego doszedłeś chyba nie będzie już zwyżek.

      Usuń
    3. "Reveal" ma szansę dostać dobrą ocenę, ale to jeszcze okaże się po drugim przesłuchaniu.

      Usuń
  6. Widzę, że Gang od Four też dzielnie poznajesz. Dwa pierwsze albumy są super, ale reszta już nie bardzo. Polecam za to Talking Heads, Tuxedomoon, This Heat, Pop Group.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gang of Four już ukończyłem, i tak pierwotnie zamierzałem dojść do albumu "Mall". Gdzieś mam wypisane zespoły do nadrobienia z konkretnych gatunków, i przy post-punku mam pierwsze trzy, ostatni pewnie jeszcze dopiszę.

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Całkiem nieźle. Instrumentalnie bardzo dobrze, kompozycyjnie solidnie, wokalnie raczej średnio, ale jakoś mi on nie wadzi. Pod względem produkcji jest różnie - cieszy bardzo wyraźnie uwypuklony bas, ale brzmienie perkusji wydaje mi się zbyt płaskie. Więcej odnajduję dla siebie w przypadku Faith No More, ale absolutnie nie skreślam jak dotąd przesłuchanych dokonań Primusa.

      Usuń
    2. No tak, perkusja jest płaska ale chociaż nie jest to będący już coraz popularniejszy wtedy loudness war i w ogóle produkcja jest lepsza niż gorsza.
      Primusowi udawała sie moim zdaniem co druga płyta (i to tylko do pewnego momentu), po Seas Of Cheese, który moim zdaniem jest najlepszy Pork Soda mi się mniej podoba, potem Tales From Punchbowl znowu jest lepszy, a potem coraz gorzej.

      A z FNM własnie widzę, że bardzo Ci się spodobał Angel Dust. No cóż ja wolałem zawsze Real Thing, ale AD jest taki "do odkrywania" i na więcej przesłuchań.

      Usuń
    3. "Angel Dust" wydaje mi się nieco bardziej zróżnicowany niż poprzednie płyty, a przy tym same kompozycje są ciekawsze i na wyższym poziomie. W tym przypadku 2 plusy dają plus, skutkujący wyższą oceną ;)

      Usuń
    4. 2 plusy dają plus, no tak? Ale już najstarsi górale mówili, że muzyka to nie matematyka :D

      Może w moim wypadku to też kwestia nastroju, na "Angel Dust" jest sporo szaleństw i wygłupów (stąd ostatnio zacząłem tyle mówić o Primusie) a "Real Thing" jest bardziej na poważnie, a nie zawsze mam ochotę na gęstą atmosferę.


      Usuń
    5. Odwrotnie do matematyki, w przypadku muzyki dwa plusy dają plus, bo dwie zalety podwyższają ocenę zamiast ją obniżać ;)

      Usuń
    6. Dwa plusy w matmie też dają plus. Różnica jest przy minusach, bo dwa minusy w matematyce dają plus, a muzyce szkodzą i obniżają jakość ;)

      Usuń
    7. Chyba, że mówimy o osobistych muzycznych "guilty pleasure", w których minusy zamieniają się w plusy - ale tylko dla danej osoby ;)

      Usuń
    8. Co słuchacz to inny minus

      Usuń
    9. Zależy jak kto odbiera muzykę - co dla jednego będzie plusem, dla drugiego będzie minusem, a w jeszcze innym przypadku obie osoby się zgadzają co do tego czy coś ma wartość dodatnią czy ujemną...

      Usuń
  8. Widzę, że bierzesz teraz się nawet za Linkin Park,MtM nawet niezła ocena, dziwi mnie więc słabą ocena ATS, bo ciekawy eksperyment i poniekąd bardzo spójna płyta. Jestem ciekaw czy przesłuchasz System of a Down, bo Faith No More już był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Minutes to Midnight" i "A Thousand Suns" już kiedyś słyszałem, ale dawno temu. W sumie na pierwszy z nich patrzę teraz nieco przychylniej niż kiedyś, z kolei "A Thousand Suns" może i jest spójne, ale przy tym nie ma według mnie zbyt wielu ciekawych kompozycji. Co najwyżej kilka fragmentów zasługuje na uwagę. Bardzo daleko od "Hybrid Theory" czy "Meteory", gdzie muzycy w ramach bardziej zwyczajnych utworów lepiej radzili sobie z elektroniką, która nie dominowała i ciekawie wzbogacała utwory. Gdy śmiało odeszli od muzyki rockowej, jakoś to wszystko bardzo się rozlazło...

      Systemu nie mam jak dotąd w planach.

      Usuń
  9. Mnie właśnie zaskoczyło, że teraz się wziąłeś za Linkin Park i do tego cały czas go (przynajmniej niektóre albumy) stosunkowo wysoko oceniasz ;) ale widze też, że chyba Nucleus (ten co Ci rekomendowałem) też Ci podleciał i podobnie jak mi bardziej spodobały Ci się te albumy idące w jazz, niż konwencjonalny We'll Talk About It Later.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest tak dlatego, że doceniam różnorodną muzykę, zarówno prostą, jak i wymagającą.

      Usuń
    2. Też mam parę płyt ujmijmy to lekkich które wciąż czasami słucham, ale to głównie te które poznałem z 10+ lat temu. Sentyment? Wspomnienia? Nie wiem ;D

      Usuń
  10. Widzę, że zacząłeś słuchać Cure ;) uwielbiałem kiedyś te płyty którym dałeś 9 i 10. A skoro się za nich wziąłeś to w żadnym wypadku nie pomijaj płyty "Boys Don't Cry" - niby to funkcjonuje jako kompilacja, ale w rzeczywistości jest to amerykańskie wydanie debiutu bez kiepskiego coveru (Foxy Lady) i paru innych bezbarwniejszych kawałków, a za to z kilkoma utworami które w Europie były tylko na singlach. Moim zdaniem znacznie lepsza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po przesłuchaniu albumów studyjnych zamierzam obczaić też kompilację "Standing on a Beach" z 1986 roku, na której są chyba kawałki z "Boys Don't Cry" pominięte na debiucie.

      Usuń
  11. Witam, na jaki adres @ wysłać materiał do recenzji?

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę, że teraz dzielnie nadrabiasz Depeszów ;) Spodziewałem się w sumie wyższej oceny "SoFaD", ale pewnie też masz problem z brakiem spójności i nie różnymi poziomem. Natomiast sporym zaskoczeniem jest dla mnie tak pozytywna ocena dla drugiego albumu. Co takiego tam usłyszałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "SoFaD" był nawet bardzo blisko niższej oceny, ale postanowiłem zachować 7-kę ;) Dla mnie ważny jest przede wszystkim poziom kompozycji, spójność jest ważna, ale przede wszystkim muszą przekonywać utwory same w sobie - wykonanie, spójność, brzmienie, melodie, aranżacje. Wolę mniej spójny, ale równy (najlepiej zachwycający) materiał niż spójny stylistycznie, ale bardzo nierówny. Oczywiście najlepiej gdy obie te wartości idą w parze.

      Jeśli chodzi o "A Broken Frame", to oczywiście nic nadzwyczajnego tam nie ma, ale według mnie jest to pewien krok naprzód względem debiutu, kawałki są nieco bardziej charakterystyczne, a poziom bardziej wyrównany - chyba tylko strasznie banalny "The Meaning of Love" mi wadzi.

      "Construction Time Again" to kolejny krok naprzód w kwestii kształtowania stylu, ale tam więcej momentów mnie nie przekonuje, dlatego "ABF" oceniłem najwyżej spośród pierwszych trzech. Ogólnie to które utwory bardziej czy mniej przypadły mi do gustu można śledzić w dziale "track ratings" na moim RYM - ogólna ocena zdecydowanie nie jest jego średnią czy podsumowaniem, ale myślę, że pomaga mi to wystawić najbardziej miarodajną, zgodną z moimi przekonaniami ocenę.

      Ogólnie jestem już po tych najbardziej cenionych dokonaniach DM (ocena "Ultra" jutro, po 2. przesłuchaniu, ale sądzę, że nie będzie wyższa czy równa "Violatorowi" czy "Black Celebration"), więc na razie mogę stwierdzić, że z utworów będę uwielbiał prawdopodobnie tylko "The Things You Said".

      P.S. Już teraz mogę zapowiedzieć, że po DM zamierzam zabrać się za dyskografię The Byrds.

      Usuń
    2. Depeche Mode zawsze był zespołem zorientowanym raczej na utwory niż albumy, przez co te drugie często nie brzmią spójnie. I nie jest to bynajmniej kwestia różnorodności materiału, tylko po prostu jakoś to nie klei się w spójną całość. Wyjątkiem są tu na pewno "Black Celebration", "Violator" i "Ultra", a na zupełnie przeciwnym biegunie mieszczą się "SoFaD" i "Music for the Masses", które bronią się pojedynczymi nagraniami. Głównie singlowymi, choć na tym ostatnim za mocny punkt uważam też wspomniany przez Ciebie "Things You Said". W ogóle polecam sprawdzić też składanki z singlowymi kawałkami. Nie ma tam wiele niealbumowych nagrań (choć taki "Shake the Disease" należy do najlepszych, jakie zespół nagrał), ale te powtarzające się tytuły często brzmią zupełnie inaczej niż na albumach. Jak nie wierzysz, porównaj wersje "In Your Room". To najbardziej ekstremalny przykład, w innych utworach zmiany są kosmetyczne, ale często nadają utworom bardziej zwartego charakteru.

      Usuń
  13. Pojawią się jeszcze tutaj recenzje ? Dobrze pisałeś, więc z chęcią bym poczytał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to deklaracja na 100%, ale myślę, że nie. Może pojawi się kiedyś poprawka jakiegoś starego tekstu.

      Usuń
    2. Mniejszy entuzjazm do pisania niż kiedyś, a także mniej czasu (filmy ostatnio oglądam rzadziej niż kiedyś, a płyt słucham w wolnym czasie). Poza tym i tak opisuję te bardziej znane kapele, i myślę, że moja opinia (dzięki mniejszemu uwzględnianiu ew. walorów obiektywnych - których swoją drogą mogę nie dostrzegać przez nieprzesłuchanie kilku tysięcy płyt z różnych gatunków) nie wniesie nic nowego. Jakieś tam pomysły na recenzje się przewijają, ale kompletnie nie mogę się do tego zabrać. Poza tym jak stworzyłem bloga nie sądziłem, że będzie tu aż 212 tekstów.

      Usuń
  14. Masz zamiar przesłuchać nowe AC/DC? Ja już chyba nie dam rady. "Przeleciałem" przez wszystkie utwory i to brzmi jak ta sama piosenka powtórzona 12 razy. Wiem, że wobec tego zespołu trudno było mieć jakieś większe oczekiwania w tej kwestii, ale na pewno nie zaszkodziłoby, gdyby czasem spróbowali zagrać oryginalniej. Mam wrażenie, że dałoby się napisać program, który sam generowałby im kawałki :) Choć z drugiej strony dziwię się trochę, że po tylu latach w miarę regularnego nagrywania wciąż są w stanie tworzyć coś "nowego".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie już raz słuchałem, z ciekawości co im wyszło, no i było to dosyć nudne. Kilka kawałków jest w porządku, ale ogólnie jak to w ostatnich latach odgrywanie tych samych patentów, bez zapamiętywalnych melodii czy riffów. Szacun, że mimo przeciwności losu (śmierć Malcolma, problemy Johnsona ze słuchem czy odejście Williamsona) udało im się coś nagrać w tym składzie, ale wolałbym coś bardziej wyrazistego. Myślę, że ocena będzie oscylować wokół 5, ale to się okaże po drugim przesłuchaniu, prawdopodobnie w niedzielę.

      Wciąż lubię AC/DC (wielkim fanem nie jestem), ale nie ma wątpliwości, że to zespół najbardziej dla tych, którzy chcą w kółko słuchać tego samego. Tyle że kiedyś niektóre ich płyty oferowały ciut więcej.

      Usuń
  15. I jak wrażenia po zapoznaniu się z Van der Graaf Generator? ;)

    Nie wiem, czy masz zamiar jeszcze kontynuować odsłuchy tego zespołu, za albumy po reaktywacji raczej nie warto się brać, jeśli nie jest się wielkim fanem, ale polecam Ci koncertowy "Vital". Są tam nie tylko kompozycje ze studyjnych albumów zespołu i solowych płyt Hammilla, ale też materiał nigdzie indziej niedostępny, ale nawet te znane utwory brzmią zupełnie inaczej, bardziej brutalnie i dekadencko. Swoją drogą, warto zapoznać się też z tym, co w latach 70. ukazywało się pod nazwiskiem Hammilla. To muzyka trochę inna, a trochę nie, w dodatku często nagrywana przez pełen skład VdGG, więc można te albumy traktować jako dzieła zespołu. Nie polecam natomiast "The Long Hello", nagranego przez muzyków VdGG bez Hammilla - dość nudnawe to jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrażenia są pozytywne, ponieważ to zacna grupa progrockowa. Może niekoniecznie lubię (nie mylić z cenię) albumy ocenione na 7 (no i te ocenione niżej), ale te ocenione wyżej jak najbardziej. Myślę, że "Still Life" i "H to He Who Am the Only One" znalazłyby się w moim katalogu ulubionych dzieł progrockowych. Instrumentaliści posiadają znakomity warsztat, a głos Hammilla też w większości mnie przekonuje (zwłaszcza na tych późniejszych płytach, mniej więcej od "Godbluff"). Najwspanialszy utwór - "Meurglys III".

      Dostałem niedawno od dobrego znajomego rekomendację do przesłuchania "Still Life", a że miałem VDGG od dawna w planach postanowiłem, że wreszcie nadrobię ich od początku. Nie mam jednak zamiaru przesłuchiwać albumów po reaktywacji (w sumie była taka koncepcja, ale długość "Presenta" mnie odstraszyła). "Vital" mam zamiar obczaić. Co do solowego Hammilla, jeszcze nie wiem, ale nie wykluczam takiej opcji. Niestety, kapel których twórczość (w mniejszym czy większym stopniu) chciałbym poznać jest zbyt dużo.

      Usuń
    2. W sumie dalej mógłbyś spojrzeć na tę listę:

      https://www.albumoftheyear.org/list/1007-rolling-stones-50-greatest-prog-rock-albums-of-all-time/

      zdaje mi się, że jesteś już na tym poziomie że umiałbyś dosłyszeć co z tej listy jest nic nie wartą wydmuszką, a co ma jakąś wartość.

      Usuń
    3. W sumie znam już te najważniejsze zespoły progrockowe, czyli z klasycznej szóstki/ósemki/dziewiątki proga (Pink Floyd, King Crimson, Yes, Van der Graaf Generator, Gentle Giant, Emerson Like & Palmer, Camel, Genesis, Jethro Tull). Jedynie z King Crimson nie dotarłem jeszcze do końca, kończąc na "Red" (oczywiście zamierzam kiedyś nadrobić resztę) - bo w przypadku Jethro Tull te progowe płyty kończą się ponoć na "A Passion Play". Oczywiście przede mną jeszcze mnóstwo materiału z obszaru krautrocka, sceny Canterbury czy avant-proga.

      Szczerze mówiąc, u mnie kwestią przy doborze ocen nie jest czasami to czy coś jest progresywne/kreatywne/innowacyjne/łamiące schematy czy nie. Wolę np. posłuchać "Clutching at Straws" Marillion - które z łamaniem schematów nie ma wiele wspólnego, powielając patenty Genesis (z wokalem włącznie), oferując za to naprawdę dobre melodie - niż 80-minutowego kloca pt. "Tales from Topographic Oceans" czy będących (oczywiście wg mnie) przerostem formy nad treścią "Brain Salad Surgery" i "A Passion Play".

      Usuń
  16. Planujesz przesłuchiwać cały Offspring? Rany, ja wymiękłem na wysokości "Ixnay On The Hombre" Typ ma głos gnojka, w zasadzie cały czas śpiewa na jedno kopyto. W zasadzie po Ignition mogliby nagrywać co najwyżej pojedyncze kawałki ;)

    A z alternatywnego grania z tamtych czasów polecam Ci płytkę Bush "Sixteen Stone", to coś co można śmiało postawić obok Ten czy Nevermind, pechowo ukazało się to po nich więc zbiera cięgi.

    Gdy akurat nie mam ochoty snobować się na jazz i doznawać przy awangardzie, tylko potrzebuję muzyki użytkowej świetnie się sprawdza, mimo że znam ten album już ponad 10 lat i teoretycznie powinienem z niego wyrosnąć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planuję. W sumie te płyty są tak krótkie, że mogę spokojnie pociągnąć słuchanie tego zespołu do końca. A po The Offspring zamierzam obczaić coś z (ponoć) podobnych klimatów.

      Usuń
  17. Widziałem Twoją recenzję Sobla - i od razu nasuwa się pytanie: po co Ty słuchasz takich rzeczy?:D

    Na yt jest gitarowa lekcja tego medlodyjnego kawałka, mie wiem kto normalny by chciał tracić czas na uczenie się takich badziewi - tudzież uczenie tego innych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadając na pytanie - z głupiej ciekawości. Jak pisałem w recenzji, swego czasu słyszałem "Fiołkowe pole" zdecydowanie zbyt często (ponownie - nie z własnej woli) i postanowiłem sprawdzić czy reszta jest tak samo okropna.

      O dziwo, lubię sobie puścić raz na jakiś czas coś crapowatego. Nieraz idzie cisnąć bekę z muzyki, która jest tak zła, że aż śmieszna.

      Usuń
  18. Czy będzie tu jeszcze jakakolwiek recenzja?

    OdpowiedzUsuń
  19. Szanuję, że jesteś w stanie słuchać tylu albumów i pod każdym z nich oceniać osobno każdy utwór. Kiedyś postawiłem sobie za cel, żeby ocenić wszystkie kawałki pod każdym wyboldowanym albumem na RYMie (w sumie mało realne - nawet gdyby wyboldowane były zawsze te same albumy i codziennie przesłuchać jeden z nich, to wychodziłoby ponad 20 lat ;)). Liczyłem, że po wykupieniu subskrybcji i zobaczeniu średniej oceny rymerów dla każdego kawałka będzie łatwiej (wiadomo, że nie ma się co za bardzo kierować zdaniem ogółu, ale jednak jest to zawsze jakiś wyznacznik, na które utwory zwrócić bardziej uwagę, żeby nie umknęły przypadkiem) i w sumie tak jest, ale wciąż trochę trudno mi skupić się i połączyć słuchanie z innymi czynnościami.

    W jaki sposób słuchasz częściej – przez telefon czy na komputerze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy jakie mam możliwości w danym momencie, raczej tak pół na pół.

      Usuń
  20. A istnieje jakaś płyta którą niegdyś uważałeś za świetną, a teraz Twoja opinia zmieniła się o 180 stopni i stwierdziłeś, że jest kiepska?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za świetną to raczej nie, ale największy spadek odnotował album "Shades of a Blue Orphanage" Thin Lizzy, i to od razu z 4/5 na 1,5.

      Usuń