Pytania cz. I

200 komentarzy:

  1. A więc także postanowiłeś zrobić stronę z pytaniami ;) Świetnie, pozwól, że zacznę od podstaw:

    1) Od jak dawna interesujesz się muzyką i jak wyglądał rozwój Twojego gustu?
    2) Czy publikowane tutaj recenzje oddają w pełni Twój gust? A może słuchasz też innej muzyki?
    3) Dlaczego Fan Filmów, a nie np. Fan Muzyki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no postanowiłem, żeby także zebrać w jednym miejscu pytania na przeróżny temat, żeby wyglądało bardziej estetycznie :)

      1) Muzyką interesuję się praktycznie od zawsze, kiedyś zbierałem trochę kaset i płyt CD, ale na przestrzeni lat wielu z nich się pozbyłem (nawet nie pamiętam wszystkich tytułów jakie miałem). A jeśli chodzi o rozwój gustu, to jeszcze niecałe 20 lat temu słuchało się różnego szajsu = disco polo, które nagminnie leciało w polskiej tv. Na początku 2002 r. przesłuchałem z kasety "No Prayer for the Dying" i zaczęło się zamiłowanie do cięższego grania. W pierwszych latach słuchałem to do czego miałem dostęp - niektóre płyty AC/DC czy Linkin Park, wszystkie Maidenów czy pojedyncze Scorpions ("Moment of Glory"), Metallici ("Garage, Inc.") czy Aerosmith ("Get a Grip"). Wiem, że już wtedy miałem ogromne zamiłowanie do muzyki Queen, które znałem jedynie z radiowych przebojów (choć u jakiegoś znajomego widziałem kasetę "Mr. Bad Guy" Mercury'ego, ale nie przesłuchałem jej). Słuchałem też różnych pojedynczych utworów - niektórzy mieli takie składanki (chyba sami je "sklejali", po jednym utworze danej kapeli). Dostęp był utrudniony, więc chwytało się to co jest. A na pobliskich bazarach czy rynkach można było zazwyczaj kupić... polskie disco polo albo pop.

      Dopiero kiedy dorwałem się do czeluści internetu. zacząłem na poważnie przesłuchiwać więcej płyt w całości, głównie z Youtube czy Spotify - z czego do dziś korzystam. No i dzięki temu poznałem wiele fajnych zespołów, m.in. te, które tutaj opisuję ;)

      Myślę, że mój gust rozwinął się na przestrzeni lat, np. w tym sensie, że na płyty które kiedyś oceniłbym dużo wyżej teraz patrzę bardziej surowym okiem. Stylistycznie staram się szukać czegoś nowego, ale zazwyczaj najchętniej powracam do opisywanych przeze mnie gatunków. I nadal lubię zespoły, które zacząłem słuchać dawno temu - choć nie wszystkie w takim samym stopniu.

      2) Myślę, że recenzje oddają w pełni mój gust, dlatego zazwyczaj opisuję to czego słucham najczęściej, czyli płyt rockowych i metalowych. Nigdy nie ma celowego zawyżania lub zaniżania ocen, choć np. niedawno powtórzyłem sobie niektóre albumy i w większości przypadków oceny poleciały w dół. To samo co w punkcie pierwszym - na niektóre wydawnictwa po latach patrzy się w sposób bardziej krytyczny.

      Oprócz disco polo to chyba mogę wszystkiego posłuchać, choć też nie obiecuję, bo wszystkich gatunków nie znam :) Np. rzadko zdarzy się, że w posłucham jakiegoś rapu, ale za to w całości słyszałem chyba tylko jeden album rapowy.

      3) Jak zakładałem tu konto, to nie wiedziałem, że kiedykolwiek będę miał bloga. A Fan Filmów, bo mimo wszystko filmami interesuję się jeszcze bardziej niż muzyką. Jednak pisanie recenzji płyt przychodzi mi chyba łatwiej - w sumie miałem kiedyś stronę o filmach (taką profesjonalną, było tam parę moich recenzji), ale po pewnym czasie upadła - chyba z powodu większego zapału do pracy i paru nieporozumień. Nawet nie zastanawiałem się nigdy czy w profilu można zmienić nazwę, choć wtedy brzmiałaby Fan Filmów i Muzyki :)

      Usuń
    2. A skąd takie zainteresowanie filmami? Może też opowiesz o swoim guście?

      Usuń
    3. Odkąd pamiętam zawsze lubiłem coś oglądać, czy to w wersji odcinkowej czy filmowej. Obecnie bardziej preferuję tę drugą opcję, z seriali musi coś naprawdę zainteresować.

      Jakbym określił swoje upodobania? Zagorzały miłośnik cyklu o 007, ale cenię też wiele innych starych serii jak "Zabójcza broń", "Powrót do przyszłości", "Rocky", "Obcy", "Indiana Jones", "Terminator", "Władca Pierścieni", "Rambo" czy "Gwiezdne Wojny". Szczególnie lubię komedie, sensacyjne/akcję, horrory, s-f i kino gangsterskie. Choć i w innych gatunkach odnajdzie się coś wartościowego. Nie przepadam np. za musicalami, ale kilka z nich doceniam.

      Ulubieni aktorzy - m.in. Robert De Niro, Jack Nicholson, Joe Pesci, Clint Eastwood, Nicolas Cage, Timothy Dalton, Leonardo DiCaprio, Gary Oldman, Mel Gibson, Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Jerzy Stuhr, Jon Voight, Eddie Murphy, Harvey Keitel, Samuel L. Jackson, Marlon Brando, Bogusław Linda, Jim Carrey, Sean Connery, Paul Newman, Bruce Willis, Cezary Pazura, Jackie Chan, Marlon Wayans.

      Ulubieni reżyserzy - m.in. Brian De Palma, Paul Verhoeven, John Carpenter, Stanley Kubrick, Kevin Smith, Quentin Tarantino, Luc Besson, James Cameron, Martin Scorsese, Roman Polański, Robert Zemeckis, Ben Affleck, Clint Eastwood, Milos Forman, Steven Spielberg, David Fincher, Robert Rodriguez, John McTiernan, Sergio Leone, John Woo, Sidney Lumet, Michael Bay (ale tylko za wcześniejsze produkcje).

      To chyba tak w pigułce, choć parę przykładów mogłoby się jeszcze znaleźć.

      Z seriali komediowych nadal lubię oglądać "13 Posterunek" (zawsze bawi tak samo), "Świat według Bundych", "Różowe lata 70.", "Przyjaciele", "Miodowe lata", "Głowę rodziny" czy "Miasteczko South Park". Z innych gatunków seriali to głównie takie starsze klasyki jak "Święty" i "Partnerzy" z Moore'em czy najstarsza animowana "Różowa Pantera", a z XXI wieku np. "24 godziny", "Fala zbrodni", "Wielkie kłamstewka" czy 1. sezon "PitBulla".

      Usuń
    4. To widzę, że gust filmowy mamy bardziej zbieżny, niż muzyczny ;) Choć na mojej liście pozamieniałbym trochę tytułów i nazwisk (np. wśród aktorów wielkim nieobecnym jest Al Pacino - u mnie bez wątpienia znalazłby się w pierwszej piątce).

      Zapewne masz konto na FilmWebie? Znasz mój profil, więc możesz wysłać mi zaproszenie do znajomych - Twoje oceny byłyby dla mnie pomocne przy wyborze czegoś do obejrzenia ;)

      Usuń
    5. Kurde, miałem wpisać Pacino i podać go wśród pierwszych miejsc, ale zapomniałem. No bo jak można go nie uwzględnić? I też tak myślałem, że na polu filmowym bardziej się dogadamy ;)

      Mam konto, zaproszenie wyślę - nawet zastanawiałem się wcześniej nad tym, ale widziałem, że masz niewiele znajomych, więc zaproszenie od "nieznajomego" mogłoby zostać przyjęte negatywnie. To byłaby taka obopólna wymiana - Twój blog jest mi pomocny przy wyborze czegoś do posłuchania, a tu mogłoby być odwrotnie ;)

      Usuń
    6. Już myślałem, że to celowe pominięcie, bo jak wspomniałem go podczas naszej dyskusji o De Niro, nie podjąłeś tematu. Co byłoby dziwne, bo idealnie pasuje do Twojej listy ;)

      Usuń
    7. Spokojnie, bardzo cenię Pacino, choć może trochę mniej niż Boba.

      Usuń
  2. Co sądzisz o glam rock'u/glam metal'u?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie nie przepadam za takim łagodniejszym brzmieniem i często kiczowatym image'em wykonawców.

      Usuń
  3. Które z Twoich ocen się zdezaktualizowały i dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z obszaru tego bloga poleciały głównie oceny Scorpions i Ramones, w przypadkach o jedną w dół. Można to zresztą sprawdzić w zakładce "Recenzje", gdzie znajdują się aktualne oceny.

      W przypadkach innych grup był to zazwyczaj jeden album - np. "Just Push Play" Aerosmith kiedyś miał ocenę 6, teraz ma 5, a reszta dyskografii pozostaje bez zmian (w stosunku zmieniania ocen w ostatnim roku = ostatnich 365 dni). Co więcej, nieliczne albumy Aerosmith lubię jeszcze bardziej niż kiedyś, np. "Pump". W ogóle - o czym pewnie nie wszyscy wiedzą - wszystkie recenzje Aerosmith uległy jakiś czas temu rozbudowaniu, plus jedna The Joe Perry Project.

      Z grup spoza obszaru bloga to głównie poleciały oceny niektórych płyt AC/DC, TSA, Rainbow, Michael Schenker Group, a także Judas Priest i Acceptu - z tych które jeszcze nie recenzowałem.

      Powód zmniejszania ocen albumom? Nie podobają mi się w tak dużym stopniu jak kiedyś ;) Wiadomo, że im więcej zna się albumów tym bardziej krytycznie spogląda się na te które już się zna. Jednak jak to mówią - ocena ocenie nierówna. Czasem lubię bardziej album z niższą oceną od tego z wyższą, mimo że pierwszy z nich cenię w mniejszym stopniu.

      Usuń
    2. Jeszcze trochę i może będziesz miał o Scorpionach takie samo zdanie, jak ja ;) Aerosmith nigdy nie lubiłem, nawet jak zaczynałem słuchać muzyki rockowej i chłonąłem (prawie) wszystko, o czego istnieniu się dowiedziałem. Dziś uważam, że oba zespoły są siebie warte. Choć ten drugi nie nagrał niczego na poziomie "Lonesome Crow"... Się rozpisałem, a to przecież Ty masz tutaj się wypowiadać. To może powiedz...

      1) ...czemu nie przepadasz za długimi improwizacjami / graniem instrumentalnym? Zapewne lubisz, jak w utworze jest fajna solówka, więc powinieneś tym bardziej lubić dłuższe solówki. John Coltrane, zapytany kiedyś dlaczego tak bardzo rozbudowuje utwory na koncertach (a czasem grał niektóre nawet przez godzinę), odparł: Jeśli jakiś utwór podoba co się przez 5 minut, to czemu nie miałby przez 30? Jak dla mnie, im więcej dobrego, tym lepiej ;) A co do wokalu, to dla mnie jest tylko kolejnym instrumentem, który można zastąpić innym. Czyżbyś uważał wokal za ważniejszy element utworu, niż "prawdziwe" instrumenty?

      2) Co spodobało Ci się na "Birth of the Cool" Davisa? Coś poza tym, że składa się z krótkich utworów? Bo jeśli o mnie chodzi, to jest to chyba jedyny album, na którym najbardziej podoba mi się... perkusja. Inne instrumenty brzmią dość archaicznie, ale bębny są naprawdę mocne, dodają ciężaru i energii. Brzmią pod tym względem dużo lepiej niż, perkusja u wczesnych grup rockowych (pomijam już, że jest bardziej wyrafinowana - w końcu to jazz).

      Usuń
    3. Co do pierwszego zdania - nie zaprzeczam, ale bardzo wątpię. I pisz tu jak najbardziej dużo od siebie, zachęcam ;)

      1) Zależy nad jakim graniem instrumentalnym. To o czym teraz napiszę tyczy się utworów mniej więcej przekraczających czas 20 minut: To nie tak, że w ogóle nie lubię długiego grania, bo np. uwielbiam kompozycję "Flying" UFO. Ale nieraz nadmiar takiego grania chyba trochę mnie przerasta i zaczyna nużyć - szczególnie właśnie na w pełni instrumentalnych albumach jazzowych. Wolę mocniejsze, hardrockowe brzmienia, ale jak najbardziej jestem otwarty na inną muzykę. Mimo to długie granie z dodatkiem trąbki czy saksofonu nie do końca mnie kręci. I zdaję sobie sprawę, że niektóre albumy jazzowe brzmią dość mocno, a Hancockiem inspirowali się rockowi muzycy ;)

      Dla mnie wokal niekoniecznie jest instrumentem, a raczej dopełnieniem instrumentów. Może za bardzo przyzwyczaiłem się do takich bardziej zwartej formy, gdzie wokal ma jednak jako takie znaczenie.

      2) To nie tak, że ten album jakoś strasznie mi się spodobał, ale jest bardzo dobry. Przesłuchałem na razie 2 albumy Davisa - ten i "Jack Johnson", oba podobały mi się mniej więcej w tym samym stopniu, ale ten pierwszy przyswoiłem nieco łatwiej. "Jack Johnson" mimo swojego poziomu w drugiej połowie zaczął mi się dłużyć, choć nie jest przecież bardzo długi. "Birth of the Cool" ma bardziej zwartą formę i właśnie też zwróciłem w nim uwagę na perkusję - w tych mocniejszych momentach myślałem właśnie "to jest to!", co jeszcze bardziej podkreśla moją sympatię do tego instrumentu ;) Nie mówię przecież, że im dłuższy album instrumentalny tym gorzej, bo tak nie jest, ale do mnie na tym etapie taka dłuższa forma niespecjalnie trafia. Lubię jak coś jest uróżnorodnione partią wokalną, choć też nie zawsze. Oczywiście lepiej nagrać album instrumentalny niż album z kiepskim wokalem.

      Przykładem może być album "Nihonjin" Far Out, który lubię - dużo fajnego, różnorodnego, instrumentalnego grania, ale w niektórych momentach znalazła się partia wokalna, która fajnie go urozmaica.

      Usuń
    4. Scorpionsów poznałem bardzo wcześnie, to był pierwszy światowy, ciężko grający zespół, jakiego słuchałem, więc długo byłem wobec niego prawie bezkrytyczny. Myślę, że gdybym usłyszał go później, znając więcej zespołów hard & heavy, to od początku traktowałbym ich tak samo, jak Aerosmith.

      1) Wiadomo, że nie ma reguły. Są kawałki 2-minutowe, w których wszystko jest tak dopracowane, że cokolwiek więcej byłoby zbędne. Są też nudne improwizacje. Ja jednak uwielbiam takie jamowe granie, w którym muzycy przez kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt minut wykazują się ogromną pomysłowością. Bo pomysłowość jest ważniejsza od umiejętności, co pokazuje chociażby wspomniany przez Ciebie "Flying", a z drugiej strony np. niektóre utwory Yes - lepsze technicznie, ale straszliwie nudne.

      Ze słynnych jazzmanów największy wpływ na rockmanów miał chyba jednak Coltrane. Grał na saksofonie w podobny sposób, jak później na gitarach grali m.in. Jimi Hendrix czy Duane Allman (oczywiście nie mówię tu o tych jego najbardziej radykalnych nagraniach w stylu "Om").

      2) Po pierwszym przesłuchaniu "Jacka Johnsona" byłem zachwycony pierwszą stroną, a druga też nieco mnie nużyła. Dopiero przy kolejnych przesłuchaniach i lepszym osłuchaniu z muzyką fusion, bardziej ją doceniłem (ale wciąż wolę stronę A). Gdybyś miał chęć i dużo czasu, to zachęcam do poznania "The Complete Jack Johnson Sessions" - tam jest więcej takich krótszych utworów, jak "Duran", do którego kiedyś dałem Ci link. W każdym razie, "Jack Johnson" był jednym z tych albumów, obok "Third" Soft Machine i debiutu Mahavishnu Orchestra, które przekonały mnie do zagłębienia się w jazz. Choć już wcześniej lubiłem jazzowe wpływy w utworach rockowych, a nawet słuchałem trochę Coltrane'a (jednak miałem problem ze skupieniem się na jego muzyce, więc odpuściłem).

      Usuń
    5. Nie wiem czemu tak nie lubisz Aerosmith - to dość prosta muza, ale według mnie ma sporo pozytywnej energii, dobrych i zapamiętywalnych melodii, a przy tym niepowtarzalny wokal Tylera (który nawet teraz jest w świetnej formie i potrafi wyciągać dawne górki, w przeciwieństwie do wielu wokalistów w podobnym wieku). Reszta muzyków nie miała jakiejś nadzwyczajnej techniki, ale razem tworzyli dobrą chemię jako zespół (a poza tym, jak chyba pisałeś w recenzji, nie można im było odmówić wykonawczych umiejętności), co przekładało się na dobre albumy. Gdy Perry i Whitford odeszli nagle tej chemii zabrakło, czego dowodem był słabszy od innych "Rock in a Hard Place". Potem wszystko wróciło do dawnej normy, przynajmniej do połowy lat 90. Dobry przykład: podczas nagrywania "Pump" - który oczywiście polecam - słychać, że zespół jest rewelacyjnie zgrany (nawet na dokumencie "Making of Pump" widać, że muzycy świetnie się przy tym bawili), natomiast podczas "Just Push Play" w studiu nigdy nie było jednocześnie całego kwintetu. W rezultacie słychać że to w pewien sposób nie ten sam zespół, nie tylko w łagodniejszym brzmieniu.

      https://www.youtube.com/watch?v=7AXrOM0hrT4 - a ciekaw jestem co o tym powiesz. Wiadomo, nie dorównuje oryginałowi, ale fajnie wyszło.

      "Duran" jest właśnie całkiem spoko. Ze strony A "Jacka Johnsona" najbardziej lubiłem ten kilkukrotnie powtarzany motyw, zaczynający się od końcówki 19. minuty - może dlatego, że nie ma tam trąbki. Na pewno jest na tym albumie wiele interesujących momentów, ale być może nadmiar tego instrumentalnego grania powoduje, że ciężko mi je zapamiętać.

      I żeby nie było - "Jacka Johnsona" i "Birth of the Cool" słyszałem po ok. 3 razy. Jak każdy album który poznaję.

      Usuń
    6. To nie tak, że jakoś bardzo nie lubię tego zespołu. Nie zatykam przy jego muzyce uszu, jak np. przy disco polo. Ale uważam go za całkiem przeciętny zespół, który nie dorównuje swoim inspiracjom - nie licząc popularności, co mnie bardzo dziwi. Dobrym przykładem jest utwór z linka. Niby to fajne, ale jednak zbyt zachowawcze i nie wiadomo po co tak wygładzone (zupełnie niepotrzebne pianino). Wolę, gdy na koncercie zespół nie trzyma się struktury studyjnej wersji, tylko daje się ponieść emocjom. Tak, jak np. w tym wykonaniu: https://www.youtube.com/watch?v=INniLPDgQRU

      Nagranie ze strony A "Jacka Johnsona" to w rzeczywistości kilka krótszych podejść do utworu "Right Off", połączonych w całość. Riff z dziewiętnastej minuty (także mój ulubiony fragment) to początek ośmiominutowego "Right Off (Take 12)", także dostępnego we wspomnianym wyżej boksie ;)

      Usuń
    7. Lubię bardziej rozbudowaną muzę, w tym rock progresywny, ale właśnie muzyka takich prościej grających grup jak Aerosmith, Kiss czy Guns N' Roses dobrze trafia w mój gust i po prostu dobrze się czuję przy słuchaniu czegoś takiego. Dlatego obecnie opisuję taki rodzaj muzyki na blogu. Zazwyczaj nie czuję tam prostactwa, z pewnymi wyjątkami. Do Aerosmith oprócz płyty "Get a Grip" nie mam jakiegoś sentymentu, moim zdaniem przynajmniej 7-8 płyt nadal się broni i przyjemnie się tego słucha. Np. Kiss ma więcej takich udanych dzieł, ale też dużo więcej słabszych.

      Ten fragment "Jacka Johnsona" to też jedyny który zapamiętałem, plus trochę początku. Zapewne kiedyś posłucham innych dzieł Davisa.

      Usuń
  4. Czy będziesz recenzować kiedyś The Stooges?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zapoznam się z twórczością The Stooges to może i coś o nich napiszę - ale głównie o pierwszym etapie kariery, do "Raw Power" z 1973 r.

      Usuń
  5. Czy można gdzieś zobaczyć wszystkie Twoje ocenione płyty (np. na RYM), czy są to poufne dane? ;) Jeśli nie można, to w pierwszej kolejności chciałbym się zapytać ile krążków przesłuchałeś/oceniłeś w życiu i ile z nich zasłużyło według Ciebie na maksymalną notę?

    Czy są wśród nich albumy z kręgu rocka progresywnego i czy będziesz kiedyś w ogóle pisał o tego typu muzyce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że można - https://rateyourmusic.com/~Rosa2207 Ale uprzedzam, że wielu z tych płyt nie słyszałem od lat i ich oceny mogłyby obecnie się różnić - bardziej na minus, choć zdarzają się wyjątki podwyższenia ocen. Ogólnie w ostatnich miesiącach powtarzam sobie takie dawno niesłuchane płyty, dlatego w przyszłości w wielu miejscach zapewne będzie można zauważyć drobne zmiany ocen.

      Nie zagłębiałem się nigdy w rocka progresywnego, ale mam tam ocenione kilkadziesiąt płyt, które łapią się do tego stylu. A co do zespołów grających taką muzykę, to zastanawiałem się nad recenzowaniem Rushu, ale jeszcze się na to nie zdecydowałem.

      Usuń
  6. Jakby co, jestem za Rush ;) Lubię hard rock, lubię rock progresywny - twórczość Kanadyjczyków znam jednak bardzo, bardzo pobieżnie (czołowe miejsce na mojej "liście wstydu"). Aczkolwiek "Moving Pictures" uważam za świetny album, a nawet do "Power Windows" mam jakiś sentyment.

    Twoje recenzje Rush mogłyby być dobrą motywacją do wzięcia się za ich dyskografię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już teraz, bez publikowania recenzji mogę zachęcić do zapoznania się z resztą dyskografii Rush, zwłaszcza do okresu "Moving Pictures". https://www.youtube.com/watch?v=qnXRwmcKnes - tak na zachętę.

      Usuń
    2. A ja, korzystając z okazji, polecam wam obu Gentle Giant. Z początku ich muzyka może wydawać się trudna, przez te wszystkie awangardowe elementy, ale mimo wszystko zespół grał konkretne, zwarte i bardzo melodyjne piosenki. Bez kombinowania gdzie nie trzeba, bez rozciągania utworów. I bez patosu.

      Proponuję zacząć od tych łatwiejszych albumów: "Gentle Giant", "Three Friends", "The Power and the Glory" i "Free Hand", a potem zabrać się za nieco bardziej wymagające, ale moim zdaniem jeszcze lepsze "Aquiring the Taste", "Octopus" i "In a Glass House".

      Usuń
    3. Aha, zapomniałem dodać, że jest tam też trochę hard rocka, zwłaszcza na "GG" i "TF" ;)

      Usuń
    4. Niezmiernie wysokie oceny płyt Gentle Giant na Twoim blogu są wystarczającą zachętą. Może kiedyś się zabiorę za ich dyskografię, choć zazwyczaj jak słucham albumów jakiegoś zespołu to chronologicznie.

      Usuń
    5. No to i tak zaczniesz od "Gentle Giant". I jest to zdecydowanie najlepsza opcja, bo to jeszcze bardzo konwencjonalne - jak na ten zespół - granie, a zarazem bardzo fajna, eklektyczna muzyka. Jest trochę hard rocka, trochę przystępnego progresu i odrobina beatlesowania. Nie da się tego nie polubić ;)

      A co do Rush, to dla mnie jest to po prostu zespół hardrockowy, mający bardzo dobrych muzyków i dlatego czasem nieznacznie zahaczający o prog rock, a częściej tylko sprawiający wrażenie progresywnego.

      Usuń
    6. Fajnie, że jeszcze doceniasz Rush, choć zapewne mniej niż kiedyś. W sumie słyszałem o tym zespole wcześniej (film "Fanboys"), ale dopiero Twoje recenzje mnie przekonały, żeby się z tym zapoznać. Dla mnie bardzo dobry zespół, świetni muzycy - widać, że każdy zna się na swojej robocie. Albumowo też trzymają dość wysoki poziom - chyba tylko ok. trzech płyt nie cenię. Jednak wiele z nich jest u mnie do powtórki - szczególnie te po 1987 r., bo nie słyszałem ich od dobrych 4 lat.

      Usuń
    7. Myślę, że "Moving Pictures" cenię wciąż tak bardzo, jak na początku. Ale "2112" już mniej, choć ceniłbym bardziej, gdyby w całości składał się z takich fajnych piosenek, jak te z drugiej strony winyla, a tworzenie suit muzycy zostawiliby tym, którzy się na tym znają.

      Pytanie z innej beczki: znasz zespół Ghost, a jeśli tak, to co o nim sądzisz? Bo mnie wciąż się podoba, mimo że to takie proste granie i do tego często ocierające się o metal. Jednak od razu słychać, że to pastisz ;) No i mają naprawdę fajne melodie.

      Usuń
    8. Znam z nazwy, ale nie twórczości, co byś szczególnie polecił z ich katalogu na początek?

      Usuń
    9. Z albumami można lecieć po kolei. Debiutancki "Opus Eponymous" jest najbardziej wyważony, bo na dwójce jest nieco bardziej popowo, a "Meliora" jest trochę cięższa od reszty.

      A jeśli pytasz o utwory, to moje ulubione to: "Ritual", "Stand By Him", "Monstrance Clock", "If You Have Ghost", "Cirice", "Square Hammer" i zapowiedź nowego albumu - "Dance Macabre".

      Masz na zachętę ich przeróbkę pewnego klasyka: https://www.youtube.com/watch?v=9OUWgxu7xng

      Usuń
    10. Rush znam słabiutko, ale Gentle Giant - trochę paradoksalnie - całkiem dobrze i bardzo ich lubię (szczególnie "Acquiring The Taste" i "Three Friends"). Fanie Filmów, podpisuję się pod polecaniem przez Pawła - jest spora szansa, że przynajmniej debiut przypadnie Ci do gustu.

      Ze swojej strony polecam Ci też krązek "Sea Shanties" High Tide. Trochę takie The Doors + Black Sabbath + skrzypce. Próbka: https://www.youtube.com/watch?v=16SocVdK4wE

      Pytanie: czy Twoim zdaniem pod koniec lat 60. i w latach 70. powstały jakieś albumy hard rockowe, które jakościowo nie ustępują (przynajmniej nie tak bardzo) płytom BS, DP i LZ z tamtego okresu?

      Usuń
    11. Jeśli to pytanie do mnie, to na przełomie lat 60. i 70. pojawiło się sporo fajnych wydawnictw hardrockowych, nie tylko wśród tej trójcy. Oprócz niektórych opisanych na blogu także m.in. debiuty Budgie, UFO (także "Phenomenon"), Rushu czy Thin Lizzy.

      Usuń
    12. Tak, Fanie Filmów, to było pytanie do Ciebie :) Pod debiutem Budgie podpisuję się wszystkim kończynami - to jeden z moich ulubionych albumów. Od siebie dorzuciłbym jeszcze koncertówkę Uriah Heep z 1973 roku (co sądzisz? słuchałeś?), chociaż prawie na pewno przeceniam tę płytę, a sam zespół uważam za dosyć przeciętny.

      Usuń
    13. Nie słuchałem jeszcze Uriah Heep.

      Usuń
  7. Cicho tu ostatnio... A szkoda, bo jest np. Sabbath, Ozzy, Queen do skończenia, jeszcze więcej dobrej i niekoniecznie oczywistej muzyki do odkrycia i zrecenzowania... Będzie jakaś reaktywacja bloga? Ze swojej strony dziękuję zwłaszcza za Def Leppard - miałem zamiar bardziej zagłębić się w temat od lat 90. i dalej, ale dzięki blogowi wiem, że nie warto:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niebawem na pewno ukaże się coś nowego. Może nawet szybciej niż pierwotnie miało być ;) Ze swej strony polecam też śledzić zakładkę "Ogłoszenia", ponieważ czasem staram się ulepszać swoje recenzje, a to jedyne miejsce, gdzie mogę przekazać informację Czytelnikom bloga, które teksty zostały zmodyfikowane.

      A co do Def Leppard, moim zdaniem warto znać ich twórczość do czasów "Hysterii", a z późniejszych lat również kompilację "Retro Active" i ewentualnie najnowszą płytę z 2015 roku. Co w ogóle sądzisz o tej grupie?

      Usuń
    2. Nie rozumiem za bardzo tego amerykańskiego hype'u na tę grupę - lubię ich (lata 81-93), ale też bez jakiejś przesady, z kolei w Stanach są jakimiś gwiazdami, nawet z Taylor Swift występowali:) Z tych ich płyt ze wspomnianego okresu można skompilować dwie naprawdę dobre płyty nadziane hitami. Traktuję ich muzykę raczej użytkowo, czyli do relaksu w domu lub do posłuchania czegoś żywego w trasie. Niestety, wygląda na to, że śmierć gitarzysty oznaczała też śmierć tego zespołu jako twórców przebojowych piosenek. A moja ulubiona płyta to rzecz jasna High'N'Dry. Ostatnio słuchałem Pyromanii i aż się zdziwiłem jakie to jest przeciętne :/

      Usuń
    3. Def Leppard ma status gwiazdy w USA, ponieważ swego czasu nagrywali muzykę, która idealnie trafiała w ich gusta, przez co "Pyromania" i "Hysteria" sprzedały się tam w wielomilionowym nakładzie. Od czasów "Pyromanii" zaczęli odchodzić od metalowego grania i starali się tworzyć chwytliwe, łatwo przyswajalne przeboje. Mimo to, na tej płycie jest jeszcze trochę rockowej zadziorności. Brzmi trochę jak połączenie starego Def Leppard i AC/DC, z lekkimi wpływami glamowego grania. Później już niemalże odeszli od rocka (vide popowy "X" czy poprockowy "Slang"), więc występy z taką Taylor Swift wcale mnie nie dziwią. Mimo to, nadal uważam "Hysterię" za jedną z najlepszych płyt glammetalowych (bo ogólnie nie przepadam za takim rodzajem muzyki).

      "Z tych ich płyt ze wspomnianego okresu można skompilować dwie naprawdę dobre płyty nadziane hitami." - w sumie można powiedzieć, że taka płyta istnieje, jest to wydana na jednym CD kompilacja "Vault: Def Leppard Greatest Hits 1980-1995" z 1995 roku. Szkoda tylko, że z dwóch pierwszych krążków ma tylko jednego reprezentanta - ale to zrozumiałe, bo nie cieszyły się one aż tak dużą popularnością, jak trzy następne.

      Usuń
    4. Nie zrzucałbym tego na gusta. Czym w ogóle jest gust? Na pewno nie czymś, z czym człowiek się rodzi. To coś, co można dowolnie rozwijać - samemu lub poddawać się modom. Większość wybiera tę drugą opcję. A że w Stanach postanowiono promować akurat taką muzykę, bo im coś proste i bardziej banalne, tym łatwiej to promować, to słuchano tam takich rzeczy. I to jest wytłumaczenie popularności Def Leppard - grali muzykę łatwą do promowania, bo bardzo wygładzoną brzmieniowo i pozbawioną czegokolwiek, co mogłoby utrudniać odbiór słuchaczom nie mającym wymagań, nie chcącym tak naprawdę słuchać muzyki, tylko mieć jakieś nieangażujące tło lub właśnie muzykę do celów użytkowych.

      Usuń
    5. Oczywiście moja odpowiedź była dużym uproszczeniem i uogólnieniem, niemniej jednak muzyka grana przez Def Leppard komercyjnie dużo lepiej przyjęła się w USA niż w ich rodzimej Wielkiej Brytanii (o czym świadczą wyższe miejsca na listach przebojów). Na pewno w przypadku "Pyromanii" i "Hysterii" uzyskano to dzięki większej prostocie i wygładzeniu brzmienia w porównaniu do dwóch poprzednich dzieł. W sumie wystarczy popatrzeć jacy wykonawcy świecili triumfy na rynku muzycznym USA w latach 80. - m.in. Bruce Springsteen, Bon Jovi (których swoją drogą cenię dużo mniej od DL), Prince czy Van Halen...

      A właśnie, będzie u Ciebie odświeżenie pierwszych dwóch płyt Def Leppard? Czekam na to od wielu miesięcy, a nawet nie wiem czy się pojawią ;)

      Usuń
  8. Zgodnie z sugestią Fana, posłuchałem eponimicznej ;) płyty DL z 2015 r. Zapamiętałem tylko tyle, że riff pierwszego utworu brzmi jak skrzyżowanie "Pour Some Sugar On Me" i "Living Out Of Touch" grupy Kingdom Come z ich, a jakże, eponimicznej płyty (która zresztą była swego czasu recenzowana u Pawła Pałasza na blogu). Glam metal, a właściwie jego przebojowość, umarł zdaje się w 1991 - od tego czasu większość zespołów nie jest w stanie stworzyć hitów. W sumie nie da się tego wytłumaczyć w całości pojawieniem się grunge'u, bo popularność mogła odpłynąć, ale melodie powinny zostać, tymczasem jednak wszyscy wyprztykali się z pomysłów w latach 80. (Motley Crue, Whitesnake, DL, Bon Jovi) lub na samym początku lat 90. (Aerosmith, Skid Row, Warrant albo Europe, które zresztą szybko zwinęło manatki, odradzając się już w zmienionym wcieleniu). W ogóle ten rodzaj muzyki można podsumować jednym zdaniem: koniec weny Desmonda Childa = koniec glam metalu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak nie spodobał Ci się ten album, to reszta z lat 1996-2008 też pewnie nie przypadnie Ci do gustu. Sam przy okazji ewentualnej recenzji będę musiał sobie go powtórzyć, ale pamiętam, że był naprawdę spoko.

      I w ogóle ten Desmond Child, o którym wspomniałeś, to całkiem ciekawa postać - współtworzył tyle hitów dla różnych kapel... Praktycznie już od lat 70.

      Usuń
  9. Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie, płyt słucham głównie na Spotify, a jeśli nie ma tam to szukam na Youtube. Mam jeszcze parę płyt z dawnych lat i trochę kaset, w tym trochę kupionych w ostatnich latach. Jest o tym mała wzmianka w odpowiedzi na pierwsze Twoje pytanie w tym dziale (z końcówki marca).

      Usuń
  10. Właśnie założyłem stronę z recenzjami nowych i starych płyt. Nowe recenzje w każdą sobotę :D

    https://michalkryszak01.wixsite.com/matchbox

    OdpowiedzUsuń
  11. Chodzisz na koncerty?

    Dasz link do swojego FW albo masz w planach przeniesienie ocen filmów na RYM?

    Widzę, że ostatnio przesłuchałeś więcej albumów Davisa, a także podwyzszyłeś oceny "Kind of Blue" i "In a Silent Way". Ma coś na to szczególny wpływ? Można liczyć kiedyś na recenzje jazzu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzę, ale rzadko. Byłem m.in. na koncertach Iron Maiden we Wrocławiu, Metallici w Warszawie czy Judas Priest w Łodzi.

      https://www.filmweb.pl/user/robert2207 Nie mam w planach przeniesienia.

      Nie podwyższyłem oceny "In a Silent Way", ponieważ ostatnio słuchałem go z pół roku temu i już do niego nie wróciłem. A "Kind of Blue" przesłuchałem teraz po raz pierwszy, do czego zachęciło mnie docenienie albumu "On the Corner". "Kind of Blue" to świetny album, choć na razie nie jest to muzyka, której chciałbym słuchać na co dzień (styl "On the Corner" jakoś bardziej mnie przekonał). Z tego też powodu prawdopodobnie nie będzie tu recenzji płyt jazzowych. Jak dotąd, przesłuchałem niewiele tego typu płyt (https://rateyourmusic.com/collection/Rosa2207/strm_h/jazz/1) i nie mając wystarczającej wiedzy na ten temat nie czuję się wystarczająco kompetentną osobą, by o tym pisać.

      Usuń
  12. https://www.youtube.com/watch?v=sKUaZgcZp-0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, nawet Hancock zainteresował się czymś od Nirvany.

      Usuń
  13. Będziesz recenzował Bon Jovi?

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy blog wziął i umarł?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tymczasowo. Stopniowo "gromadzę" wenę do pisania, a także powtarzam albumy, których dawno nie słuchałem, sukcesywnie aktualizując ich oceny na RYM.

      Usuń
    2. No to czekam na rezurekcję :)

      Usuń
  15. Fajny blog, będę czytał i czekam na nowe recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jakie masz zdanie o System of a Down ? Jakaś recenzja, może ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś słyszałem parę pojedynczych utworów, ale nie znam żadnego albumu w całości. Więc na razie marna szansa na ich recenzje.

      Usuń
  17. Niedawno pytałeś się Pawła o to, jak uszeregowałby wielką trójkę hard rocka. A ty, jak byś ich ustawił? Ja miałbym problem, bo o ile patrząc na dyskografię studyjną wychodzi BS>LZ>DP, tak na żywo według mnie było zupełnie na odwrót. Choć gdybym miał kierować się tylko subiektywnymi uczuciami, to Purple zwasze będą dla mnie pierwsi, potem Sabbath i LZ na końcu.

    Oceniłeś "Animals" wyżej od WYWH i Ciemnej strony Księżyca? Oryginalnie, choć nie piszę, że błędnie :) Raczej nie liczę na recenzje, więc może chociaż opiszesz, dlaczego tamtym dałeś mniej? Dla mnie cała trójka jest na maksymalną ocenę, choć przy "Animals i "TDSotM" miałem/mam wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że na pierwszym miejscu dałbym jednak Black Sabbath, ponieważ według mnie nagrali więcej rewelacyjnych płyt od Led Zeppelin, ich dyskografia jest bogatsza, a przy tym rzadko schodzili poniżej dobrego poziomu. Na drugim miejscu dałbym LZ, a na ostatnim Deep Purple. W przypadku tych ostatnich sytuację pogarsza ich twórczość po "Perfect Strangers", gdzie moim zdaniem nie nagrali zbyt wiele ciekawego materiału i trafiło się im kilka słabych płyt. Gdyby oceniać tylko okres do 1984 roku, miałbym problem z wyborem 2. miejsca.

      "Animals" to dla mnie skończone arcydzieło. W przypadku "Wish You Were Here" też przez bardzo krótki czas było 10, jednak ten album aż tak mnie nie przekonuje. Powiedzmy, że ma u takie mocne 9,5/10 (choć nie jestem zwolennikiem oceniania połówkami). "Dark Side of the Moon" również bardzo cenię (szczególnie "Time", chyba mój ulubiony ich kawałek), jednak tam troszkę mniej przekonuje mnie druga połowa, szczególnie "Eclipse". Ale u mnie 9-tki to również bardzo wysokie oceny, na które wiele zespołów nie może się załapać :)

      Jeszcze słówko o niewspomnianym "The Wall". To obecnie mój ulubiony album Pink Floyd i najlepszy dwupłytowy album studyjny, jaki dotychczas słyszałem. Jednak nawet w tak zacnym materiale nie udało się uniknąć momentów, przez które longplay nie może u mnie dostać maksymalnej oceny.

      Usuń
    2. Zastanawiałem się czy nie wspomnieć o "The Wall", ale dla mnie to już jednak dość wyrazny spadek jakości, nie jest tak ambitny jak poprzednie longplaye, bardziej radiowy, no i jest dużo utworów według mnie niepotrzebnych. W sumie, to nie pamiętam żadnego utworu z tej płyty krótszego niż 2 minuty.

      Tak naprawdę każdy z tych znanych rockowych albumów dwupłytowych - "Ściana", "Biały Album" Beatlesów, "Physical Graffiti", "Electric Ladyland", "Exile On Main Street", do niedawna także Ilużyny to dla mnie ten sam poziom, takie 7+/10 (tak, oceniam dość surowo). Może za bardzo upraszczam sprawę, ale naprawdę miałbym problem z uszeregowaniem ich (większość pewnie dałaby na czele album Hendrixa, ale według mnie jednak jest on dość przeceniany) - na każdym są kawałki wybitne i gnioty.

      A wracając do "Ściany", oglądałeś film? Moim zdaniem jest ciekawszy od albumu, nawet jeśli ta historia jest lekkim przerostem formy nad treścią.

      Usuń
    3. Na takim studyjnym albumie (od 70 minut w górę) trudno utrzymać cały czas stabilny poziom i prędzej czy później znajdą się jakieś wypełniacze obniżające ocenę (czy wręcz czasem wpadki). Są one także na tych lepszych tego typu dziełach, jak "The Wall" czy "Electric Ladyland" Hendrixa. Choć jest jeden wyjątek, bo "The X Factor" Maidenów trwa ponad 70 minut, a uwielbiam go w całości.

      Niby dobrze, gdyby materiał na danej płycie zmieścił się w tych 40-60 minutach, ale nie chodzi tu tylko o czas trwania. Nie pogniewałbym się, gdyby dany longplay trwał dłużej, ale przy tym prezentował taki sam poziom, co "The X Factor".

      Film oglądałem, ale mimo że udany, to nie powiedziałbym, że ciekawszy od albumu. Na pewno warto obejrzeć, żeby porównać. Od dawna przymierzam się też do "Tommy'ego" Kena Russella.

      Usuń
    4. Nie chcę rozbijać tego progowo-klasycznego wątku wtrącaniem płyty z 1995 roku, ale dwupłytowym albumem, który również był wysoko ocenianym był "Mellon Collie and The Infinite Sadness" The Smashing Pumpkins. Co się tam nie działo... Pianino, sample, smyczki, elektronika. Może pierwsza płyta jest znacznie lepsza od drugiej (aczkolwiek tamta też ma mocne punkty, a najlepszy mz utwór jest własnie tam) ale całość ukazuje że zespół nie chciał być stawiany w jednym szeregu z Nirvaną, od której i tak odniósł nieporównywalnie mniejszy sukces komercyjny.

      Dość powiedzieć, że przed nagrywaniem tego albumu lider SP powiedział >>nagrywamy "The Wall" generacji X<< a całość określał jako album koncepcyjny

      Usuń
  18. Widzę, że dotarłeś z przesłuchiwaniem dyskografii Yes do "90125". To moment, na którym najlepiej poprzestać i nadrobić zaległości z jakimś innym ważnym zespołem. Może chciałbyś kontynuować King Crimson, skoro pierwsze cztery albumy oceniłeś wysoko? Albo zapoznać się z Gentle Giant lub Van der Graaf Generator? To dobry moment na te wszystkie zespoły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę za późno, bo już przesłuchałem "Big Generator" ;)

      King Crimson jest jak najbardziej w planach (czekam na "specjalną" wenę), podobnie jak inne zespoły z wielkiej 8-ki czy też 9-tki rocka progresywnego.

      Usuń
    2. Masz jakieś przemyślenia po przesłuchaniu tych płyt Yes?

      Usuń
    3. No "The Yes Album" i "Fragile" to był ich twórczy szczyt, natrzaskali tam wiele znakomitych kompozycji. "Close to the Edge" też szanuję, ale głównie utwór tytułowy (na jego rozbuchanym następcy już się wynudziłem). Lubię "Drama", które jest imo poprawą po kilku poprzednich albumach, a także niedoceniany debiut, może niespecjalnie odkrywczy, ale zawierający sporo fajnego grania. "90215" to po prostu dobry pop, ale kilka jego muzycznych następców to już znaczny spadek poziomu.

      P.S. W przypadku "Meddle" można niedługo spodziewać się wyższej oceny niż w przypadku wielu dzieł Yes i poprzednich Pink Floyd...

      Usuń
    4. Z debiutu pamiętam tyle, że jest tam fajna wersja "I See You". Tyle, że oryginał The Byrds jest fajniejszy. I w ogóle album "Fifth Dimension" to jest super rzecz. Niby proste granie wywodzące się głównie od Beatlesów i Dylana, ale też ciekawe eksperymenty z atonalnością, inspiracje Coltrane'em czy muzyką hindustańską, co w efekcie dało pierwszy prawdziwie psychodeliczny album ("Revolver" ukazał się nieco później). Bardzo ważne i niesamowicie wpływowe wydawnictwo. A poza tym naprawdę urocze. Zdecydowanie polecam.

      "The Yes Album" i "Fragile" to już dojrzałe Yes, na którym słychać, że grają bardzo utalentowani muzycy, ale jeszcze nie popadający w taki patos, jak później. I dlatego też stawiam je najwyżej z całej dyskografii. Na temat "CttE" i "Cyferek" mam podobne zdanie do Ciebie, natomiast z wydanych pomiędzy niewiele pamiętam, poza tym, że na "Relayer" są fajne momenty ("Soon" jest piękne), tylko też za bardzo to pretensjonalne. A o późniejszych już pisałem.

      Usuń
    5. "Fragile" byłby arcydziełem, gdyby ze wszystkich krótszych utworów zostawili tylko "Mood for a Day" Howe'a.

      To był bardzo dobry zespół, do 1972 roku. Na "Tales from Topographic Oceans" za bardzo zachłysnęli się sukcesem CttE, za "Going for the One" i "Tormato" nie ma zbyt wielu intrygujących momentów i na tym tle "Relayer" wypada naprawdę ok, szczególnie strona B. A hejtowany wszem i wobec wokal Andersona zaczął mnie irytować dopiero od "Big Generator".

      Usuń
    6. A mnie przestał aż tak bardzo irytować i ostatnio nawet chętnie wracam do "Fragile" lub jego fragmentów. Za jakiś czas będę poprawiał recenzje, więc przypomnę sobie całą dyskografię - tzn. do "90125" ;) A Ty planujesz pisać o czymś spoza hard & heavy?

      Usuń
    7. W sumie na blogu było już coś spoza - badziewny pop z "Eye II Eye".

      Powiem tak - na razie zajmuję się głównie kapelami, których u brakuje u Ciebie na blogu ;) Opisywanie 20-minutowych suit itp chyba na razie przerasta moje możliwości, a jeśli mowa np. o pierdyliardach odmian jazzu mam zbyt słabe rozeznanie (nie mówiąc już o innych "gałęziach" muzyki, jak Canterbury, elektronika czy krautrock) i w dużej mierze musiałbym się opierać na informacjach z innych recenzji.

      Usuń
    8. Opisywanie 20-minutowych suit powinno być chyba łatwiejsze - więcej się w nich dzieje, więc i więcej można o nich napisać. A tak naprawdę dokładne opisywanie pojedynczych utworów nie ma sensu, bo czytający albo już zna ten utwór, albo nie zna i wtedy psuje mu się niespodziankę, albo i tak go to nie interesuje i nie będzie chciał poznać, więc i opis mu niepotrzebny. Dlatego ja staram się unikać pisania w ten sposób, chyba że ma to zwrócić uwagę na konkretne elementy utworu, które można przeoczyć albo nie rozumieć, dlaczego tam się znalazły i jaki jest ich cel.

      Ale wróciłem tu, żeby zapytać o coś zupełnie w innym temacie. Ale to już lepiej w osobnym wątku.

      Usuń
    9. Tak naprawdę suity można podsumować jednym zdaniem - charakteryzują się zmianami tempa, dynamiki i nastroju :) Nie ma sensu opisywania wszystkich szczegółów w kompozycji, niemniej chciałbym, żeby u mnie opisy/recenzje utworów były trochę pełniejsze i nie kończyły się na jednym-dwóch zdaniach. Aczkolwiek ostatnio (poprawka) ostatniej kompozycji z "Lonesome Crow" poświęciłem cały akapit, więc może to dobry znak...

      Usuń
  19. Widziałeś już nowego Tarantino? A jeśli tak, to co myślisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jutro się wybieram. Jeśli nie zapomnę, to napiszę opinię.

      Usuń
    2. To dobrze ;) Ja byłem wczoraj i polecam.

      Usuń
    3. Powiem tak - na Tarantino zawsze można liczyć. Znakomite kino. Końcówka wgniotła mnie w fotel. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Pitt, z którego reżyser wydobył to, co najlepsze. Szkoda tylko, że Margot nie miała więcej do grania, a rola Zawieruchy to przysłowiowe "wiele hałasu o nic" (mimo to, występ Polaka u Tarantino to spory zaszczyt).

      A Ty co sądzisz (poza rekomendacją)?

      P.S. wiem, że nie masz w planach powrotu na filmweb, ale z tą stroną świetnie radzi sobie przeglądarka Brave, który automatycznie blokuje reklamy nie powodując przy tym blokady znacznej części strony przez moderatorów (jak przy adblocku). Ogólnie cała przeglądarka działa niezwykle sprawnie, co mnie zaskoczyło.

      Usuń
    4. Końcówka (od powrotu z Włoch) jest doskonała, ale ale bliska tego, czego się po tym filmie spodziewałem. Natomiast wcześniejsza część to kompletnie co innego. Jeden wielki hołd dla Hollywood i 1969 roku, wyjątkowo stonowany, jak na Tarantino, ale w typowy dla niego sposób niekonwencjonalny, właściwie był to luźny zbiór epizodów. Ale wiele z nich było naprawdę kapitalnych (np. scena z Bruce'em Lee, albo kręcenie pilota westernu), a do tego trochę inteligentnego pogrywania z widzem, jak podczas doskonałego budowania napięcia podczas sceny na ranczu i jej finał.

      Liczyłem tylko na więcej Ala Pacino.

      Usuń
  20. "November rain" To według ciebie nadal arcydzieło? jeśli tak to dla czego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, moim zdaniem jest to bardzo ładna i przemyślana kompozycja (zagrane motywy w logiczny sposób prowadzą do następnych), z bogatą aranżacją, która nie ujmuje całości, a także pomyślną współpracą instrumentalistów, ze szczególnym uwzględnieniem pracy gitarowej Slasha. Przy tym wprowadza nową jakość do muzyki Guns N' Roses. Choć chyba jeszcze bardziej cenię "Estranged", zawsze niesłusznie pozostający w cieniu "November Rain".

      Usuń
    2. No ciekawe, czy twierdzisz że w każdym gatunku można znaleźć arcydzieło albo bardzo dobrą płytę? Z tego co widziałem oceniałeś Pink Floydów ostatnio i Yes'ów czy jesteś na etapie wchodzenia w rock progresywny? A propo te dwa zespoły to były moje pierwsze zespoły progresywne które poznałem.

      Usuń
    3. Na pewno nie w każdym gatunku - odrzuciłbym np. disco polo, gdzie trudno znaleźć choćby przeciętną płytę.

      Co do rocka progresywnego to prawda, że ostatnio zabrałem się za to na poważnie, wcześniej znałem tylko kilka progresywnych płyt Pink Floyd, King Crimson, Jethro Tull czy inne pojedyncze (jak T2 czy UFO).

      Usuń
    4. No tak można powiedzieć że nie traktuję disco polo jako muzykę ale teoretycznie jest to muzyka. Ja np. nie sądzę że można znaleźć arcydzieło w country czy metalu. Rock progresywny to wspaniała muzyczna przygoda, przede mną jeszcze wiele progresywnych płyt do przesłuchania. Powodzenia.

      Usuń
    5. I czekam na recenzję, to czego nie ma Paweł przeczytam u ciebie.

      Usuń
    6. Według mnie można znaleźć arcydzieło w metalu, ale tylko w wydaniu Iron Maiden. Co ciekawe (mimo że niektóre płyty oceniam słabiej niż z 10 lat temu), z biegiem czasu doceniam ich jeszcze bardziej.

      A od disco polo dużo lepsze są odgłosy ciszy :)

      Usuń
    7. Tak, odgłosy ciszy są dużo przyjemniejsze. To jak muzyka stworzona z samych pauz.

      Usuń
    8. Która faktycznie istnieje i jest nawet wykonywana przez orkiestry:
      https://www.youtube.com/watch?v=Oh-o3udImy8 ;)

      To dopiero awangarda.

      Usuń
    9. Tak! właśnie wczoraj znalazłem ten utwór i to jego miałem na myśli pisząc o samych pauzach. A wszystko dzięki "To composer john cage", 4'33 świetny utwór do wykonania na każdym instrumencie, chciałbym to usłyszeć na żywo.

      Usuń
    10. Słuchałeś Anthony'ego Braxtona, świetnie!

      Przypomniało mi się, że na jednej ze swoich demówek umieściłem swoje "wykonanie" tej kompozycji Cage'a. Co więcej, był też bonus w postaci... "4'33 (Acoustic Version)" :D

      Usuń
    11. Braxtona słuchałem tylko dwa utwory z płyty For Alto jakieś 3 miesiące temu, ale to dzięki tobie wcześniej w ogóle go nie znałem. W przyszłości przesłucham całą płytę, jakieś pół roku temu polubiłem atonalne dźwięki saksofonu i trąbki. Co do 4'33 na yt można zobaczyć wiele coverów np. cover Metalowy :D. Też nagrałem taki utwór, ogólnie nie posiadam umiejętności grania na instrumentach więc nagrywam sobie do szuflady coś w stylu muzycznych żartów/awangardy. Pierwszy taki utwór tego typu jaki znałem to 2min ciszy Lennona więc ten Cage mnie nie zdziwił. Coverowałem te psychodeliczne śniadanie alana, tylko że ja robiłem zupę mleczną :D.

      Usuń
  21. Kiedy następna recenzja? i czy będzie to Maanam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś albo jutro opublikuję, nie Maanam, ale też polskie. Staram się nie recenzować jednego zespołu dwa razy pod rząd.

      Usuń
    2. A myślałem że lecisz serie.

      Usuń
    3. Nie no, o ile na początku opisywałem całe dyskografie po kolei (Aerosmith czy Guns N' Roses), tak później zacząłem coraz częściej pisać o większej ilości zespołów, nie oglądając się na przymusowe skończenie czyjejś dyskografii, by uatrakcyjnić ofertę dla Czytelników ;) Na przestrzeni ostatnich 2 lat nie zdarzyło się, by dwie recenzje pod rząd były poświęcone temu samemu zespołowi - może oprócz zaległych recenzji Iron Maiden z 1993 roku, powstałych w tym roku, jednak musiałem je jakoś upchnąć, by wyświetlały się chronologicznie pod tagiem kapeli.

      Oczywiście mogę sobie pisać seriami pod rząd, jednak pierwszeństwo zawsze ma recenzja innego zespołu niż ten, który właśnie ukazał się na blogu.

      Usuń
  22. Co myślisz o takim gniocie jak Nightwish.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałem parę kawałków (ktoś kogo znam bardzo lubi), ale nie przekonuje mnie to. Zbyt dużo w tym kiczu i pretensjonalności, ale tak jest chyba w całym metalu symfonicznym - po prostu muzyka metalowa i orkiestracje nijak do siebie nie pasują. Choć nie mogę odmówić wokalistkom (Jansen, Turunen) dobrego głosu.

      Usuń
    2. Lubisz metal więc byłem ciekawy co o tym sądzisz, i zgadzam się od pierwszych sekund słychać że to kicz i tandeta. A wokalistka po prostu się marnuję śpiewając w takim gównie.

      Usuń
    3. Ale przecież ten kicz i pretensjonalność w znacznym stopniu (ale nie tylko) wynikają właśnie z tego pseudo-operowego śpiewu, który brzmi żenująco nie tylko w porównaniu ze śpiewem prawdziwych wokalistów operowych, ale też chociażby z partiami wokalnymi francuskiej Magmy. Zresztą w sumie nie trzeba nic porównać, bo on jest żenujący sam w sobie. Chociaż jakby tam w ogóle nie było wokalu, tylko sama - nazwijmy to tak z litości - muzyka, to byłaby to taka sama tandeta. I to samo można powiedzieć o całym symfonicznym metalu.

      Usuń
    4. Dla mnie już sama oprawa muzyczna Nightwish jest kiczowata.

      Niektórym muzykom udawało się z bardzo dobrym skutkiem dodawać "symfoniczne" elementy do metalowej reszty ("Diary of a Madman" Ozzy'ego czy "Seventh Son of a Seventh Son" Maidenów). W tych utworach Nightwish, które kiedyś słyszałem, nie było to tak dobrze wyważone i dlatego przekroczyło granicę kiczu.

      Usuń
    5. Ja co prawda nie będę operował takimi pojęciami jak kicz, żenada, tandeta itp. ale pamiętam że jak jakieś 13 lat temu słuchałem Nightwish to właśnie mnie męczyły te operowe wokale. Muzyka czasem mi odpowiadała, czasem mniej. Ale to był okres z pierwszą wokalistką, kolejne już śpiewały inaczej, oprócz operowego "wycia" jeszcze był tzw. zwykły śpiew. Tzn. za czasów pani Turunen też się zdarzał, ale jednak rzadziej. Pamiętam że te 13 lat temu to uważałem ich muzykę za okropną, kilka lat temu (może z 5 lat temu) wróciłem i jakby bardziej mi się podobało, ale jednak w tej muzyce też są elementy power metalu, a z tym stylem też mi nie po drodze więc fanem chyba nie zostanę. ;)

      Usuń
    6. Już nie pamiętam, które utwory Nightwish słyszałem, ale z okresu Turunen też mnie irytował brak "normalnego" śpiewu, ewentualnie pojawiający w śladowych ilościach. Żeńskie wycie też na dłuższą metę bywa męczące ;)

      Usuń
    7. Mnie bawiły płaczące nastolatki na ich koncercie.

      Usuń
    8. Kontrowersyjny zespół, jednych wzrusza, u innych wywołuje zażenowanie. ;)

      Usuń
  23. Widzę, że przesłuchałeś już wszystkie najważniejsze albumy Gentle Giant ;) Oceny dałeś wysokie, ale może podzielisz się jeszcze swoją opinią?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zbyt wielu sprecyzowanych opinii. Najbardziej przypadł mi do gustu "Octopus", gdzie w każdym utworze znalazło się coś zachwycającego, a najmniej dość konwencjonalny (w porównaniu do późniejszych) debiut. W każdej z płyt nie brak godnych uwagi momentów, jednak na debiucie znalazłem ich najmniej. Generalnie muzycy Gentle Giant robili lepsze i ciekawsze albumy, gdy bardziej eksperymentowali i czynili muzykę mniej konwencjonalną ("In a Glass House"). Instrumentaliści z nich świetni, kompozytorzy też (jak na moment w którym obecnie jestem).

      Usuń
    2. I aranżerzy, bo aż tak bogate i wielowarstwowe aranżacje nawet w rocku progresywnym nie są codziennością.

      Po "Free Hand" jest już tylko równia pochyla. Na "Interview" wciąż słychać, że to świetni instrumentaliści, ale popadają tam w schematyzm, nie proponują już żadnych nowych rozwiązań. Potem jest już coraz większe upraszczanie muzyki, za czym wbrew pozorom nie idzie większą przebojowość. To na wcześniejszych albumach są najlepsze melodie, z jednej strony bardzo chwytliwe, a z drugiej bardzo wyrafinowane, złożone, oparte na kontrapunktach, przez co mogą wydawać się dziwne, niezapamiętywane, ale wystarczy się przyzwyczaić do takiego stylu ;)

      Mnie eponimiczny debiut podoba się cały, poza perkusyjnym fragmentem "Nothing At All" i przeróbką brytyjskiego hymnu. Album jest konwencjonalny, ale na tle późniejszych dokonań, a patrząc tylko na to, co w muzyce działo się przed nim, to chyba jednak nie. Już tam pojawia się mnóstwo świetnych pomysłów, które doskonale rozwinięto na kolejnych longplayach.

      Usuń
    3. No to też.

      Debiut jest spoko, ale nic tam się dla mnie nie wyróżnia na mocny plus, stąd dość zachowawcza 7-ka. Na następnych takie rewelacyjne momenty ("Pantagruel's Nativity", "An Inmates Lullaby" czy "The Advent of Panurge") pojawiały się dość często. Co do melodii, to faktycznie przy całym skomplikowaniu niektóre z nich są całkiem chwytliwe. No i okazuje się, że nie trzeba 10-, 20-, 40-minutowych suit, żeby muzyka była progresywna. Słychać przy tym zabawę muzyką, bez przeciągania i przerostu ambicji (kłania się m.in. przykład pewnego dzieła Yes, które byłoby naprawdę dobre, gdyby było o jakieś 40 minut krótsze).

      Pewnie najlepszy okres Gentle Giant już za mną, ale obiecałem sobie, że dociągnę do końca. Ich długość (czyt. krótkość) mnie do tego zachęca, a jeśli ostatnie płyty faktycznie są nie za fajne, to dla równowagi wleci parę mniejszych ocen ;)

      Usuń
    4. Od siebie powiem Ci tyle, że wg mnie "Missing Piece" nie jest wiele gorszy od "Interview" (Interview jest po prostu średni, a MP ma i koszmarne i świetne momenty, więc w ostatecznym rozrachunku wypadają podobnie). Ja zacząłem cierpieć dopiero przy "Giant for a Day" i to tak bardzo, że na "Civiliana" do dzisiaj nie mam ochoty ;)

      Przy okazji chylę czoła, że od razu ich załapałeś, bo ja po pierwszym razie byłem zniechęcony. A Glass House i przy drugim podejściu mnie zmógł.

      Usuń
    5. Obecnie przed wystawieniem oceny przesłuchuję albumy po 2 razy, by upewnić się, że wystawiam tę "prawidłową" (dawniej często było po 4, stąd kilkudniowe odstępy przy starych ocenach z RYM, mniej więcej z lat 2014-2017) ;) Jednak już od pierwszego przesłuchania wiedziałem, że "Octopus" to arcydzieło, a "In a Glass House" jest tylko nieco mniej udany.

      Usuń
    6. Co takiego usłyszałeś na "Civilian", że oceniłeś go lepiej od "The Missing Piece"?

      PS. Doceniam, że jako rewelacyjne momenty wymieniłeś te właśnie utwory, a nie przystępniejsze, jak np. niemal hardrockowe "Why Not" czy "Cry for Everyone" ;) Ja najbardziej lubię "On Reflection", "Raconteur Troubadour" i "Peel the Paint".

      Usuń
    7. Spodziewałem się czegoś gorszego. Nie usłyszałem tam niczego szczególnego, ale nie było także czegoś obrzydliwego na miarę "Who Do You Think We Are" (1977) z obrzydliwym refrenem czy okropnie polukrowanego "Take Me" (1978). Całość jest równa, tyle że trzyma dość przyzwoity poziom, w żadnym stopniu nie dosięgający do najlepszych dzieł z lat 1971-1975. Słuchało się tego całkiem nieźle, więc nieco naciągana (bliżej 5 niż 7) szóstka będzie odpowiednia.

      Usuń
  24. A co sądzisz o The Beatles? Masz ulubioną płytę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna z najbardziej wpływowych grup w historii, która stworzyła dziesiątki ponadczasowych kawałków. Kapitalni kompozytorzy (oczywiście oprócz największego farciarza wśród perkusistów ever) i porządni instrumentaliści.

      Jeśli chodzi o ulubioną płytę, to wybierałbym między "Revolver" a "Abbey Road", ale chyba skierowałbym się ku tej pierwszej opcji. Jeśli chodzi o najlepszą, to chyba też (choć zawsze przeszkadza mi obecność "Good Day Sunshine", który trochę mnie irytuje).

      Usuń
    2. Sądzisz że rola Ringo sprowadzała się tylko do bębnienia, poza tym moja opinia jest podobna do twojej i lubię ten zespół. Oni są tacy sympatyczni. Po za tym jak mam sobie załączyć prosty pop rock lat 60tych to wybieram ich pierwsze płyty.

      Usuń
    3. Ringo był dobrym perkusistą, w sensie, że bardzo poprawnie i profesjonalnie trzymał rytm. To wystarczyło. Choć czasem grał mniej konwencjonalnie ("Ticket to Ride" czy "Tomorrow Never Knows"). Gdzieś czytałem, że dostał się do zespołu, bo był ówcześnie najlepszym perkusistą w Liverpoolu. Ale jak np. porównać jego grę z innym perkusistą tamtych lat - Keithem Moonem, to widać pewną różnicę na korzyść tego drugiego. Dla przykładu - polecam wsłuchać się w perkusję bardzo beatlesowskiego (pod względem melodii i linii wokalnej) utworu The Who "The Kids Are Allright".

      A jako kompozytor Ringo był po prostu słaby - w okresie The Beatles napisał 2 utwory, do tego nie będące wielkim powodem do dumy. Na pewno z pozostałą trójką z powodzeniem kreował uderzający swojskością i serdecznością image The Beatles, który pokochali słuchacze.

      Ja też lubię ich pierwsze płyty, które może nic nowego do muzyki nie wniosły, ale miały wiele udanych, przebojowych melodii, pozostających na długo w głowie. I nie chodzi tylko o te największe przeboje.

      Usuń
    4. Co do pierwszych płyt to tak, są to dobrze zagrane i skomponowane albo coverowane. W dodatku lubię ich wszystkie wokale, szczególnie jak Lennon chrypie.

      Usuń
  25. Co sądzisz o debiucie King Crimson? widzę że oceniłeś go 8/10. Dla mnie jest to absolutnie wspaniała płyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie bardzo dobry album, ale wolę trzy następne. Na obecnym etapie obcowania z muzyką przeszkadza mi na nim obecność "Moonchild", który nieźle się dłuży (dla porównania - nie mniej trudny w odbiorze "The Devil's Triangle" przyjmuję bardzo dobrze).

      Usuń
    2. A to ciekawe bo "Moonchild" to jedna z moich ulubionych kompozycji, a jeśli chodzi o drugą jej część to jest ona dla mnie dosyć neutralna. A "The Devil's Triangle" też fajne, lubię. Jedyne co mi przeszkadza w debiucie to te przerywniki w których nie widzę sensu. Chodzi mi o sam początek płyty czyli pierwsze 28s i outro "The Court of the Crimson King" o ironio tego najbardziej nie rozumiem w tym albumie.

      Usuń
    3. Myślę, że kiedyś się przekonam do "Moonchild", zważywszy że, jak mniemam, doceniam niektóre dość awangardowe kompozycje. Kwestia czasu. Kiedyś nie podobał mi się jeszcze bardziej niż teraz.

      Usuń
  26. Co sądzisz o Hendrixie? Jaki jest twój ulubiony album Hendrixa? I czy będą jego recenzję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden z najwspanialszych i najbardziej wpływowych gitarzystów w historii. Ulubiony album to chyba "Electric Ladyland", jest tam parę wypełniaczy, ale też sporo muzyki na najwyższym poziomie.

      Na ten moment nie wiem czy będą recenzje, ale są pewne szanse, że kiedyś coś się pojawi.

      Usuń
    2. Ja wolę "Are You Experienced" Dalsze płyty już nie są tak hitowe.

      Usuń
  27. Format CD czy winyl? Kupujesz winyle?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym miał wybrać, to bardziej winyle. Słyszałem kiedyś trochę płyt puszczonych z gramofonu i brzmiały super. Na razie nie kupuję, choć mam parę nielicznych płyt CD z dawnych lat.

      Usuń
  28. Cześć.
    Z tej strony Krzysiek z rockowego zespołu GET BREAK z Jarosławia.
    Nagraliśmy nową płytę zatytułowaną "TERPENTYNA".
    Zwracam się do Was z prośbą o zrecenzowanie tego materiału.
    Całość można pobrać na naszej stronie internetowej:
    https://www.getbreak.pl/
    Do wyboru jest paczka z płytą w wersji FLAC, WAVE lub MP3.

    Zapraszam do odsłuchania i liczę na informację zwrotną.
    Pozdrawiam.
    Krzysztof
    Get Break

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i zapoznam się z zawartością, ale na razie nie ma szans na recenzję.

      Usuń
  29. Odpowiedzi
    1. Na razie nie mam konkretnych planów co do Pink Floyd, ale w ich przypadku nie mówię "nie". Obecnie skupiam się na dobrnięciu do końca Beatlesów.

      Usuń
    2. No to świetnie! Czekam na następne recenzję.

      Usuń
  30. Słuchałeś jakiejś Antologii Bitelsów? Chociaż to składanki bardziej dla fanów i jako ciekawostka. Ale lubię je to taki "żywy" przegląd ich rozwoju, choć zawsze słuchałem tego na wyrywki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś słyszałem wiele fragmentów, ale w całości nie.

      Usuń
    2. A ja nadrobię, uwielbiam takie smaczki.

      Usuń
  31. Robercie, mam dla Ciebie zestaw pytań filmowych.

    1) Wciąż jesteś Fanem Filmów? Dlaczego zdecydowałeś się porzucić ten pseudonim?
    2) Czemu nic nie piszesz na swoim blogu filmowym?
    3) "Joker" faktycznie taki dobry? Słyszałem w radiu porównanie do "Taksówkarza" - zasadne to? Tylko bez spoilerów, bo do kina idę w sobotę.
    4) A Ty jak często chodzisz do kina?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1) Wciąż jestem, ale postanowiłem zmienić nick, bo nie brzmiał zbyt poważnie na blogu muzycznym :)
      2) Jeśli chodzi o ten drugi blog, to trochę o nim zapomniałem. Miałem tam jeszcze coś wstawiać, ale wolałem skupić się na muzyce, o której pisze mi się łatwiej.
      3) Najlepszy film jaki widziałem od dawna. Zrobił na mnie piorunujące wrażenie, zarówno pod względem przedstawienia tytułowej postaci, jak i miasta Gotham. Genialna kreacja Phoenixa. Porównania do "Taksówkarza" (i "Króla komedii") są zasadne, jednak filmy Scorsese były bardziej subtelne. Będę trzymał za niego kciuki na Oscarach.
      4) Zazwyczaj w okresie jednego roku widzę w kinie ok. 20-25 filmów (wliczając też nieliczne nocne maratony).

      Usuń
    2. No to naprawdę często chodzisz. Ja w tym roku byłem tylko na "Przemytniku" Eastwooda i "Pewnego razu w Hollywood", teraz idę na "Jokera", a w listopadzie na "Irlandczyka". I to będzie prawdopodobnie mój rekord - cztery filmy w ciągu kalendarzowego roku.

      Usuń
    3. Zapomniałem, że "Irlandczyk" ma być w polskich kinach. Jeśli tak, to ciekawe w jak szerokiej dystrybucji.

      A w tym roku pewnie wybiorę się jeszcze na "Gwiezdne Wojny IX" i (jak będą wystarczająco dobre recenzje) "Terminatora: Mroczne przeznaczenie".

      Usuń
    4. Ja już kupiłem bilety na "Irlandczyka" w kameralnym kinie ;)

      Usuń
    5. Na filmy mistrza Scorsese warto przejść się do kina. Obejrzany przeze mnie na początku 2014 roku "Wilk z Wall Street" był do czasu "Jokera" (swoją drogą, Scorsese miał być producentem wykonawczym tego dzieła) ostatnim filmem, któremu przyznałem maksymalną ocenę. A 100% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes ewidentnie pokazuje, że reżyser dalej jest w formie.

      Usuń
    6. I jak tam - byłeś/masz zamiar pójść na nowego "Terminatora"? Recenzje są raczej dalekie od pozytywnych. Straszne, co dzieje się z tą serią. Przypadkowo przeczytałem, co zrobiono z postacią Johna Connora i już samo to powstrzymuje mnie od pójścia na to do kina ;)

      Usuń
    7. Byłem na nowym "Terminatorze" i powiem tak: dla mnie to taka słabsza alternatywa "Buntu maszyn" (mimo wszystko lubię i cenię tę część), ale przy tym wypada lepiej od nijakiego "Ocalenia" i przekombinowanego "Genisys". Fabularnie jest oklepany, ale znalazło się w nim kilka niespodzianek (jak właśnie los Johna czy postaci odgrywanej przez Arnolda). Nie nudziłem się na nim, a większość akcji wypada naprawdę OK. Razi trochę brak niektórych wyjaśnień (jak zobaczyłem później, że jednym ze scenarzystów był David S. Goyer, to wcale się nie zdziwiłem), a niektórych może odrzucić śmiałe propagowanie feminizmu. Tak więc nawet polecam, lecz absolutnie nie daję gwarancji, że wyjdziesz usatysfakcjonowany z seansu.

      Usuń
    8. A na Star Wars byłeś/masz zamiar iść? Ja byłem i dla mnie to raczej cienizna - wszystkie błędy, które pojawiły się w "TLJ" (choć osobiście jestem jednym z dość nielicznych, którzy lubią tę część i szczerze mówiąc, oceniam ją najwyżej z trylogii Disneya) występują tu z większą częstotliwością - od złych rozwiązań fabularnych po kopiowanie pomysłów ze starej trylogii. Choć są też plusy, jak ładnie zaprojektowane planety, dobrze zrobione CGI i świetna rola Drivera.

      A co do Terminatora, to rzeczywiście niezły film, muszę wręcz przyznać, że w poprzednim komentarzu trochę pochopnie go oceniłem, zwłaszcza w tej części z Connorem - często taki niespodziwany zwrot akcji wychodzi serii na dobre.

      Usuń
    9. Byłem na nowych STAR Wars, i moim zdaniem wyszła im najsłabsza część serii (i mówi to osoba, której nawet podobał się "The Last Jedi"). Scenariusz to bałagan, film skacze z miejsca na miejsce jak szalony, a powrót niektórych postaci wydaje się zbędny i na siłę. Najgorsze, że w trakcie seansu straciłem zainteresowanie, a losy bohaterów, których polubiłem w "The Force Awakens", stały mi się obojętne.

      Do wymienionych przez Ciebie plusów dodałbym dobrą stronę techniczną, jak zdjęcia, muzyka czy dźwięk, choć już sam montaż wydaje mi się zbyt chaotyczny i pociachany.

      Usuń
  32. Odpowiedzi
    1. 1. Revolver
      2. Abbey Road
      3. Magical Mystery Tour

      Usuń
    2. No czyli w tej sprawie mamy bardzo podobne poglądy, tylko że u mnie wygląda to tak:

      1. Revolver
      2. Sierżant pieprz
      3. Abbey Road

      Ewentualnie mój Top mógłby wyglądać tak jak twój, może w innej kolejności i mogę zamienić sierżanta na Magiczną Trasę. Ale Revolver zawsze na pierwszym.

      Usuń
  33. Skąd aż tak wysoka ocena eponimicznego Wishbone Ash?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie mógłbym to samo napisać o każdej wystawionej przeze mnie 10-tce: jest to niezwykle równy, pozbawiony słabszych punktów, rewelacyjny materiał - nie tylko każde nagranie trzyma co najmniej bardzo dobry poziom, ale (co ważniejsze) płyta trzyma się znakomicie jako całość.

      Do tego wokale aż tak nie przeszkadzają (a czasem nawet dobrze podkreślają zawartość muzyczną), a instrumentalne umiejętności muzyków są powalające, co słychać w każdej kompozycji. Nie tylko znalazło się tu wiele świetnych motywów, ale też sporo ekscytujących popisów każdego z muzyków (może oprócz sola perkusyjnego w "Handy", ale też nie wypada jakoś fatalnie). W "Queen of Torture" wręcz słychać jak wielkie piętno WA odcisnęło na grupie Steve'a Harrisa (początek wręcz kojarzy mi się z częścią instrumentalną "Phantom of the Opera", co wcale nie umniejsza tamtej kompozycji). Brzmieniowo też nie mogę nic zarzucić. Po takim krążku aż nabiera się ochoty na nadrabiania hardrockowych dzieł z lat 70.

      P.S. Nie wiem czy to przypadek, ale akurat 1970 rok obrodził w wiele płyt, które były na tyle dobre, że dałem im maksymalne oceny - w poprzednim ani następnym roku nie było ich aż tyle (jak na razie).

      Usuń
    2. Na pewno nie w najbliższym czasie. Przyjmijmy, że moja opinia powyżej to minirecenzja, która na razie musi wystarczyć :)

      Usuń
    3. Opinia która zaciekawiła mnie do poznania tego albumu. Aż dziwne że to zespół który nagrał tak dobre i tak złe płyty że aż zęby bolą.

      Usuń
    4. Prawdę mówiąc też miałem pytać o wrażenia z przesłuchania debiutu Wishbone Ash. Dla mnie też jest to album na maksymalną ocenę. :) Planujesz Robercie zapoznawać się z następnymi albumami?

      Usuń
    5. Już zapoznałem się z trzema pierwszymi i zamierzam kontynuować, ale jeszcze nie wiem na jakiej płycie skończę.

      Usuń
    6. Widzę Argus 3,5 gwiazdki, u mnie to ten sam poziom co debiut. Podobnie czwórka i There's The Rub. Ciekawe jak te albumy Ci podejdą.

      Usuń
    7. Albumów WA po "There's the Rub" nie ma właściwie po co słuchać. "No Smoke Without Fire" i "Just Testing" mogą się podobać, jeśli bardzo lubi się hard rocka, ale wszystkie pozostałe są kompletnie nijakie, tak pod względem kompozycji, jak i wykonania, czy czegokolwiek innego. Moim zdaniem w ilości bezbarwnych albumów ten zespół wyprzedza nawet Scorpions i Deep Purple, co jest sporym osiągnięciem. Szkoda, że zespół, który miał na siebie jakiś pomysł i zaczął karierę bardzo obiecująco (choć wg mnie debiut ma sporo wad), zamiast się jakoś ciekawie rozwijał, grał coraz bardziej nijako. Na pewno nie pomagało, że zespół starał się dotrzeć jednocześnie do różnych słuchaczy (wiele albumów, zwłaszcza tych wczesnych, jest bardzo eklektycznych), przez co tak naprawdę grał dla nikogo, a do tego uporczywie starał się być na czasie, ale nie kompletnie nie odnajdywał się w nowych stylach (heavy metal w latach 80., trance w latach 90.). I w rezultacie jest to zespół absolutnie podrzędny, nawet nie drugorzędny, a co najwyżej trzecioligowy i to w kontekście samego rocka.

      Usuń
    8. "Trance Visionary" To trzeba posłuchać.

      Usuń
    9. Szkoda życia na słuchanie czegoś takiego. Jest tyle super albumów z różnoraką muzyką elektroniczną, że nie ma absolutnie żadnego powodu, by słuchać jak podrzędny rockowy zespolik, od kilku lat będący na samym dnie, usilnie próbuje zdobyć nową publiczność, robiąc coś, o czego robieniu nie ma kompletnie pojęcia, co słychać w dosłownie każdej sekundzie.

      Usuń
    10. No fakt, taki zespolik jakich wiele. I tak nie jest znany w Polszy.

      Usuń
    11. Pierwsze pięć albumów jest akurat u nas znane i cenione, wręcz kultowe, przynajmniej w kręgach terazrockowo-trójkowo-dinozaurowych. Więc warto wiedzieć, co tam w ogóle na nich jest za muzyka. Ale słuchać dalej - zwłaszcza tych nieudolnych eksperymentów z metalem czy elektroniką, ale też tych geriatrycznych popłuczyn z XXI wieku - nie ma sensu.

      Właściwie w przypadku jakiś 95% rockowych wykonawców nie ma sensu słuchać niczego, poza dokonaniami z pierwszej dekady ich działalności fonograficznej. A w przypadku takich wykonawców, jak Wishbone Ash - które nigdy nie były wybitne - nie ma to sensu jeszcze bardziej.

      Usuń
    12. Dzięki, w takim razie usunę dalsze płyty Wishbone Ash z mojej Fonoteki i zostawię tylko tych pierwszych pięć.

      Usuń
    13. Zgadzam się z Pawłem że nie warto przesłuchiwać wszystkich albumów Wishbone Ash. Jest to jeden z trzech zespołów których poznałem całą dyskografię i uważam że ograniczenie się do wybranych pozycji nie byłoby złym pomysłem. Pozostałe dwa to Uriah Heep i Fleetwood Mac. Nie chcę być nieskromny, ale jak ktoś kto jednak lubi przesłuchiwać wszystko tak mówi to może coś to znaczy. ;) Jednak ja bym nie był taki rygorystyczny bo jednak jakimś tam fanem Wishbone Ash jestem. Dlatego oprócz pierwszych pięciu albumów, "No Smoke Without Fire" i "Just Testing" (te siedem uważam za "jazdę obowiązkową"), polecałbym jeszcze parę rzeczy. Jak komuś bardzo się podobają pierwsze albumy to może jeszcze sięgnąć po "New England" i "Front Page News". Raczej podobne klimaty tylko trochę na niższym poziomie. Z późniejszych albumów jeszcze mogę polecić "Illuminations", "Elegant Stealth" i "Blue Horizon". Na tych albumach zespół też próbuje nawiązać do grania z pierwszych płyt i wyszło całkiem nieźle, choć na niższym poziomie. Także jak wyżej czyli jak ktoś bardzo lubi wczesne albumy to może i tego posłuchać, powinno się spodobać. :) Na resztę jednak szkoda czasu. Zajrzałem nawet do swoich ocen sprzed czterech lat i nawet dość wysoko oceniłem te wszystkie albumy, ale ja ich słuchałem po kilka razy uważnie więc nawet za którymś razem takie "Trance Visionary" czy "Psychic Terrorism" nie wydawały się takie złe. Nie polecam brać ze mnie przykładu. ;)

      Usuń
    14. A ja przesłuchałem całe Van Halen i też nie czuje się z tym najlepiej.

      Usuń
    15. Przesłuchiwanie całych dyskografii niektórych zespołów jest dla muzycznych masochistów, takich jak ja ;) W przypadku Wishbone Ash raczej nie zamierzam przesłuchiwać całości, ale jest pewien etap, do którego chciałbym dobrnąć...

      Usuń
    16. Och ty masochisto marnujący swoje życie, jak ci nie wstyd!

      Usuń
    17. Widzę, że jednak nie podeszły Ci albumy Wishbone Ash nagrane w stylu trance?

      Usuń
    18. No fakt, były straszne. Ale nie żałuję, że przesłuchałem, bo może ktoś kto bardziej ceni swój czas się na to nie skusi ;)

      Usuń
    19. No to jest raczej wątpliwe.

      Usuń
  34. Chciałem trochę dłużej, ale powiem krótko:

    Wszystkie albumy Wishbone Ash się szybko zapomina. Poza Trance Visionary. I podejrzewam, że podobnie będzie z jego następcą, "Psychic Terrorism", którego jeszcze nie miałem okazji skosztować ;)

    OdpowiedzUsuń
  35. Odpowiedzi
    1. Na razie nie mam zamiaru ich słuchać, a co dopiero opisywać.

      Usuń
  36. Polecam Składanko/mix The Beatles pod tytułem "Love" jest to ciekawy projekt, może zastanowisz się nad recenzją?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej planuję skończyć na "Let It Be". Nawet nie rozważam recenzowania kompilacji "Past Masters", bo chyba wszystkie zebrane tam utwory opisałem przy okazji studyjnych dzieł, a nowsze składanki z miksami Martina aż tak mnie nie interesują (choć może z jakimiś się zapoznam).

      Usuń
    2. No dobra, jednak moje zachowanie podchodzi pod fanowskie.

      Usuń
  37. Widzę, że ostatnio masz fazę na Bon Jovi? Może jestem w błędzie, ale moim zdaniem temat zespołu w całości wyczerpuje składanka "Cross road" z 1994 roku plus ewentualnie kilka momentów z wydanej rok później "These Days". To zespół na pojedyncze przeboje, a nie całe albumy, tak jak Foo Figters czy Tom Petty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie mam, ostatnio potrzebowałem czegoś glamowo-przebojowego, i to dostałem. A że nie wszystkie płyty są udane, to inna sprawa ;)

      Usuń
    2. Polecam Ci w takim razie jeszcze płytę Richiego Sambory "Stranger in this town", wydał ją gdy Bon Jovi zawiesiło działalność pomiędzy "New Jersey" a "Keep the Faith", brzmieniowo jak najbardziej podchodzi pod nich ;)

      Usuń
  38. Widzę, że przerobiłeś płytki i zespoły o których mówiłem i mocno się zapoznałeś z Perfectem, mimo że im dalej tym gorzej odbierałeś ich granie ;) I co, gitarowe wyczyny Skawińskiego nudzą Cię, czy podoba Ci się to co robi?

    Idziesz też solidnie w Camel ;) po przesłuchaniu bezbarwnego debiutu i nieco lepszego Mirage jestem raczej przekonany, że to nie jest zespół który czymś jest w stanie mnie zaskoczyć, ot standardowe rockowe instrumentarium plus łagodny wokal, do puszczenia w tle ale niewiele ponadto.

    Kiedy napiszesz coś nowego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tym co usłyszałem w twórczości Skawalkera i debiucie O.N.A. stwierdzam, że ze Skawińskiego gitarzysta naprawdę dobry, a to co zagrał w instrumentalnym "Where the Peaceful Waters Flow" wręcz wprawiło mnie w zachwyt.

      W przypadku Camela najlepsze są te 2 pierwsze płyty, choć i na wielu innych można odnaleźć naprawdę ciekawe kompozycje (szczególnie na "Nude" czy "Moonmadness"). Jednak jeśli te albumy nie przekonały Cię za bardzo, to nie ma sensu, byś słuchał ich późniejszej twórczości.

      Co do ostatniego pytania, na ten moment nie wiem.

      Ja z kolei zapytam co sądzisz o "High 'n' Dry" Def Leppard, które Ci poleciłem? Ocena 4 (zawsze piszę w skali 1/10, nie gwiazdkowo) nie jest duża, ale może coś więcej na ten temat.

      Usuń
    2. Pamiętam, że był tam jeden kawałek, "On Through The Night" bodajże - bardziej złożony, chwilami mniej standardowe riffy i spokojna część - który mi się nawet podobał, ale oprócz tego to taka płyta do puszczenia w tle - tak jak patrzę to trwa tylko 42 minuty, ale nic wielkiego by się nie stało jakby miała 1-2 utwory mniej, bo kawałki są do siebie podobne, opierając się na podobnych samych hookach (wyjąwszy wspomniany numer). Nie ma wykonawczej kichy, nie jest to taka jednostajna papka jak 90% ACDC, ale nawet tu można było coś więcej urozmaicić ;)

      Myślę, o spróbowaniu "Snow Goose" bo jak widzę, to tamta płyta jest instrumentalna, a to właśnie on jest najsłabszym elementem w Camel. Doszedłeś do "Stationary Traveller"? Bardzo dużo osób lubi tę płytę, już w liceum znałem gościa, który się tym zachwycał, na clasic-rockowych grupach też się tym jarają. Serio to jedna z lepszych płyt Camel? ;)

      Im dalej w twórczość O.N.A. tym mniej klasycznej gitarowej roboty od Skawińskiego, grali tak żeby wpisywać się w rockowo-metalowe trendy, debiut pierwotnie powstawał jako czwarta (licząc akustyczną) płyta Skawalkera, więc w sumie trudno się dziwić, że jest tam sporo popisów.

      Usuń
    3. Na obecnym etapie przesłuchiwania Camel mogę stwierdzić, że mimo oceny 7 "Stationary Traveller" jest raczej w drugiej, słabszej połówce pod względem jakości. Wiadomo, że ocena ocenie nierówna, a z tych 7-kowych troszkę bardziej przekonały mnie pozostałe, może poza "Rain Dances".

      "The Snow Goose" jak najbardziej można przesłuchać, ale nie zagwarantuję, że przypadnie do gustu. Ma parę utworów przykuwających uwagę i tak jak pisał Paweł w recenzji jest to bardzo dobra pozycja do puszczenia w tle, ale jeśli szuka się zaskoczeń, to warto obadać album, który wysłałem na RYM w rekomendacji ;)

      Co do Def Leppard, nie będę już polecał innych płyt (bo "High 'n' Dry" było najlepsze), niemniej ta kompozycja - https://www.youtube.com/watch?v=N_YTrpW5lC8 - jest mniej standardowa od wielu innych i ciekaw jestem czy się spodoba.

      Usuń
    4. "Stationary Traveller" to taki miły pop rock do radia, ani nic wybitnego, ani nic szczególnie drażniącego - chyba, że ma się uczulenie na brzmienie lat 80. (choć ostatni kawałek jest moim zdaniem strasznie żenujący).

      "The Snow Goose" ma straszliwie przesłodzone brzmienie i dużo banalnych melodyjek. Lepszy jest następny w dyskografii "Moonmadness".

      Wokal u Camel jest po prostu nijaki. Jednym z największych błędów zespołu było to, że mając przez dwa albumy w składzie Richarda Sinclaira (to ten lepszy z dwóch wokalistów Caravan, później w Hatfield and the North) tylko sporadycznie dopuszczano go do mikrofonu. Jakby w tamtym czasie nagrali jakąś koncertówkę z najlepszymi fragmentami wczesnych albumów ze śpiewem Sinclaira, to byłoby to najlepsze wydawnictwo grupy.

      Twórczość Camel to takie miłe granie, niby z jakimiś ambicjami artystycznymi, ale wyraźnie ciążące w stronę pop rocka. Bardzo podobnie grał wspomniany Caravan - zespół, który również nagrał mnóstwo zupełnie przeciętnej muzyki, ale jego drugi album (zielono-czarna okładka i tytuł, którego nie powtórzę z pamięci) jest naprawdę świetny i moim zdaniem lepszy od czegokolwiek, co nagrał Camel. Warto sprawdzić. Hatfield and the North to już bardziej ambitna muzyka, ale wciąż bardzo melodyjna i całkiem przystępna - polecam sprawdzić.

      Usuń
  39. Teraz z głównego nurtu proga nie masz niczego ocenionego już tylko od Genesis i VDGG. Zamierzasz je niedługo posłuchać? Myślę, że zwłaszcza Genesis mogłoby Ci przypaść do gustu, to też takie ładne granie, jak na płytach Camel.

    Tak jeszcze z ciekawości - masz ustalony jakiś limit komentarzy w tym dziale, po przekroczeniu którego zamierzasz je usunąć? Jeśli tak, to zostawisz je do obejrzenia, tak jak było przez jakiś czas na stronie Pawła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw zamierzam posłuchać dyskografii Emerson, Like & Palmer, które też wlicza się do "dziewiątki proga". Genesis i VDGG są tylko kwestią czasu, ale jeszcze nie wiem dokładnie, kiedy się za nie zabiorę.

      Niestety, blogger ma limit tylko do 200 komentarzy, ale raczej je zarchiwizuję i przy nowej stronie z pytaniami dam linka u góry.

      Usuń
    2. Po chwili się zreflektowałem, że zapomniałem o ELP. Dla mnie to jednak był zawsze najmniej ciekawy zespół z dziewiątki i jako jedyny nie nagrał nigdy wybitnej płyty (a przynajmniej był od tego dalej niż Camel i Genesis). Mimo to i tak warto go poznać, choćby ze względu na jego wpływ oraz wyrobienie sobie o nim opinii (to chyba najbardziej kontrowersyjny zespół z dziewiątki).

      Usuń
    3. Po przypomnieniu sobie twórczości Genesis, ELP i Yes, wcale nie dałbym tego środkowego na ostatnim miejscu. Owszem, muzycy mieli skłonność do popisywania się swoimi umiejętnościami i patosu, tyle że rzeczywiście posiadali spore umiejętności, mieli też sporo ciekawych pomysłów, interesująco eksperymentowali z brzmieniem i łączeniem rocka z elementami faktycznie zaczerpniętymi z muzyki klasycznej, także tej współczesnej. Ich albumy są rzeczywiście nierówne, ale co najmniej dwa z nich - debiut i "Trilogy" - stawiam wyżej od czegokolwiek z dorobku Genesis. Ci ostatni, w swoim progresywnym okresie, również zdawali się mieć ambicje typu "grajmy jak orkiestra symfoniczna na rockowym instrumentarium", ale w ich przypadku inspirację muzyką klasyczną ograniczały się do imitowania klimatu i melodii z epoki neoklasycyzmu, a ich wykonawcze i kompozytorskie umiejętności były zdecydowanie zbyt nikłe, przez co pobadali w banał. Właśnie dlatego Genesis nazwałbym najbardziej pretensjonalnym z tej umownej dziewiątki*, bo tutaj słychać największą przepaść między ambicjami, a ostatecznym efektem. Natomiast kontrowersyjne wydaje mi się twierdzenie, że Camel może być lepszy od któregokolwiek z pozostałych zespołów. No owszem, miłe granie, ale nie ma w tym ani niczego unikalnego, czego nie byłoby u pozostałych, wcześniejszych grup, ani niczego wybitnego - jedynie przyzwoite umiejętności kompozytorskie i wykonawcze, na poziomie Pink Floyd i Genesis, ale od tego pierwszego jest to zespół zdecydowanie mniej kreatywny, a w stosunku do drugiego wtórny.

      *Wiem, że sam przyczyniłem się trochę do spopularyzowania tej dziewiątki, ale nie jestem już tak do niej przekonany. Wielka Szóstka (Pink Floyd, King Crimson, Yes, Jethro Tull, Genesis, ELP) ma uzasadnienie, bo właśnie te grupy odniosły największy sukces. Wielką Ósemkę (powyższe + Gentle Giant, Van der Graaf Generator) też można obronić, bo twórczość tych dwóch zespołów na pewno nie ustępuje pozostałym, a jest na tyle unikalna, prezentuje zupełnie inne oblicze głównonurtowego proga, że bez ich znajomości nie będzie miało się pełnego obrazu tego stylu. Ale co w tym gronie robi Camel, który nie był jakoś specjalnie znany, a jego twórczość jest kompletnie odtwórcza? Dlaczego uwzględniać ten zespół, a takiego U.K. już nie, choć był odrobinę oryginalniejszy?

      Na chwilę obecną u mnie wygląda to jakoś tak: King Crimson > Gentle Giant > Van der Graaf Generator > Yes > Pink Floyd > Jethro Tull > ELP > U.K. > Genesis > Camel

      Usuń
    4. Yes w rankingu przed Pink Floyd? Kontrowersyjnie, jeszcze kilka lat/miesięcy temu byłoby odwrotnie (z tego co kojarzę, w ciągu lat na Yes padło w komentarzach wiele hejtu).

      Skoro Camel jest kompletnie odtwórczy, to co recenzje jego płyt robią u Ciebie pod tagiem "rock progresywny" (czyt.: poszerzający granice rocka) zamiast "rock" (chyba oprócz debiutu)?

      Swoją drogą, mnie zastanawia obecność Jethro Tull w tym "pakiecie" proga, ponieważ zespół ten nagrał zaledwie 2 progresywne płyty na ponad 20.

      Usuń
    5. Ja sobie zrobiłem taki coś: Progresja: Pink Floyd (1967), Jethro Tull (1968), King Crimson (1969), Van der Graaf Generator (1969), Genesis (1969), Yes (1969), Emerson, Lake & Palmer (1970), Gentle Giant (1970), Gong (1970), Camel (1973).

      Progresja nurt boczny: Frank Zappa (1966), Captain Beefheart (1967), Soft Machine (1968), Caravan (1968), Can (1969), Amon Duul II (1969), Embryo (1970), Popol Vuh (1970), Tangerine Dream (1970), Magma (1970), Samla Mammas Manna (1971), Ash Ra Temple (1971), Faust (1971), Matching Mole (1972), Agitation Free (1972), NEU! (1972), Henry Cow (1973), Hatfield and the North (1974), Art Zoyd (1976), Univers Zéro (1977), Art Bears (1978), National Health (1978), Eskaton (1980).

      Usuń
    6. Spokojnie, kolejność pewnie jeszcze wielokrotnie się zmieni. Obecnie w ogóle nie wracam do Pink Floyd, a bardzo często słucham "Close to the Edge" i chętnie przypominam sobie fragmenty innych albumów Yes z lat 70. Oczywiście sugerowałem się dokonaniami tych grup do końca lat 70., późniejszych nie brałem pod uwagę (może poza KC, który jako jedyny utrzymał poziom).

      Rock progresywny ma dwa znaczenia. Pierwsze podałeś. Gdybym jednak miał patrzeć tylko na to, to taką etykietę musiałyby mieć też recenzje niektórych albumów The Beatles, post-punki, itd. A nie miałby jej ani Camel, ani nawet Genesis, który reż niczego nie poszerzał. To byłoby jednak dość niepoważne. Ale rock progresywny to jednak też pewna określona estetyka. Każdy zespół z Wielkiej Ósemki gra inaczej, ale jednak pewne elementy się tam powtarzają i one właśnie tworzą pewną stylistykę, w którą wpisuje się Camel.

      Natomiast te dwa albumy Jethro Tull pasują przede wszystkim w stylistykę rocka progresywnego, ale granic rocka raczej nie poszerzają. Paradoksalnie, dużo bardziej progresywne, w oryginalnym znaczeniu tego określenia, są wcześniejsze dokonania zespołu, który stworzył swój bardzo unikalny styl z elementów rocka, folku, bluesa i w mniejszym stopniu innych rzeczy. Nagrał też przecież bardzo kreatywną interpretację "Bouree" Bacha. Wcześniej inne rockowe grupy nagrywały utwory klasycznych kompozytorów, ale polegało to po prostu na zagraniu ich w nieco uproszczony sposób za pomocą rockowego instrumentarium. JT podeszli do tego w zupełnie niekonwencjonalny sposób, improwizując na bazie melodii Bacha, łącząc w spójny styl elementy rocka, folku, funku, jazzu i bluesa. To było coś prawdziwie progresywnego, a nie nagranie 40-minutowej suity rockowej, kopiującej rozwiązania ze starszych utworów tego typu.

      Usuń
    7. Przemku, skąd ten Gong między przedstawicielami głównego nurtu proga? Innych przedstawicieli sceny Canterbury (Soft Machine, Caravan, Hatfield and the North, Matching Mole, National Health) masz przecież w tym drugim zbiorze, przemieszanych z przedstawicielami krautrocka, zeuhlu oraz ruchu Rock in Opposition.

      Usuń
    8. No w sumie, ale ten spis miał być stworzony tylko dla mnie. Więc nie interesuję mnie gdzie, ważne że jest.

      Usuń
    9. Ja jestem wyznawcą wielkiej szóstki acz trochę innej niż powszechnie się przyjmuje: PF, Yes, KC, GG, VdGG, ELP . Tamte pozostałe zespoły to dla mnie albo nie-prog (JT) albo podwaliny pod neo-prog (Genesis, Camel) - ciężko mi uznać za przypadkowe podobieństwo Marillionu do Genesis.
      A skoro jest tam Genesis to czemu nie Moody Blues, który grał podobnie bajkowo tylko kilka lat wcześniej? Płyta z orkiestrą symfoniczną mocno zalatuje Genesis (tzn. jest na odwrót). Gabriel jest teatralny? Teatralny był także Mercury z Queenem, który z kolei chwilami ze swoim konglomeratem stylistyk przypominał Gentle Giant - to może zrobić wielką jedenastkę? Kogo stawiamy na bramkę? ;)

      Dla mnie to jest bardzo niejasna sprawa, określenie czy zespół już nie jest progresywny czy może jeszcze tak.

      A co do UFO II - płyta momentami fajna, momentami do ziewania. Długie numery byłyby intrygujące, gdyby muzycy wiedzieli w którym momencie przestać je przeciągać - a tak mamy tylko smaka i niesmaka. Ale w przeciwieństwie do Def Leppard to płyta do której może w przyszłości wrócę, więc dzięki ;)

      Usuń
    10. Myślę, że bardzo ciężko jest ustawić jedną, prawilną liczbę kapel głównego nurtu proga. Każdy z zespołów grał odmienną muzykę i różna jest liczba płyt w ich dyskografiach, które można wrzucić do koszyka z napisem "rock progresywny".

      Co do "UFO II", to przyznam, że mnie też na początku nie zachwyciła, ale po jakimś czasie proporcje zupełnie się odwróciły. Jeśli ta płytka nie do końca przypadła do gustu, to naprawdę nie wiem co polecać ;)

      Usuń
    11. Spoko, rzadko kiedy jakaś płytka naprawdę mnie powala na kolana. Na RYM wysłałem Ci rekomendację jednej która ostatnio mi się bardzo-bardzo spodobała, a widzę że jej nie słuchałeś ;)

      Co Cię podkusiło by zapoznać się absolutnie całym Camelem?

      Usuń
    12. Postanowiłem sobie, że przesłucham dyskografie zespołów, które w danym momencie mnie interesują. Nie zawsze uda się dotrwać do końca, więc np. z nową wersją "The Snow Goose" nie będę się zapoznawał. Na szczęście w przypadku Camel nie odnotowałem ewidentnie okropnych płyt, więc szło dość gładko.

      A stuff od Cobhama chętnie obczaję.

      P.S. Zachęcam do kontynuowania dyskusji na nowej stronie z pytaniami.

      Usuń