29 marca 2018

Metallica - "ReLoad" (1997)


W końcówce 1997 roku Metallica wydała siódmy studyjny album pod nazwą "ReLoad". Choć oczekujących na niego słuchaczy było już pewnie nieco mniej niż rok wcześniej w przypadku poprzednika. Zespół dalej utrzymuje styl, który można określić mianem Rockollica. Oczywiście jest to żart z mojej strony, jednak stylistycznie materiał ten niewiele różni się od rok starszego dzieła. Zawarto tu bowiem pozostałości po sesji z 1995 roku oraz koncepcji niedoszłego podwójnego albumu. Według muzyków większość tego materiału wymagała dopracowania, dlatego postanowiono poślęczeć nad nim dłużej.

W pewien sposób połączono tu wartości artystyczne z materialnymi. "Load" mimo przeróżnych opinii sprzedawał się jak świeże bułeczki, więc czemu nie wydać po raz drugi czegoś podobnego? Nie ulega więc wątpliwości, że "ReLoad" został zbudowany według tej samej receptury, co o rok starszy poprzednik. A co najgorsze, razi jeszcze niższym poziomem kompozycyjnym i wykonawczym. Choć sam początek tego nie zapowiada.

Ależ dobrze zaczyna się ta płyta! Na początek "Fuel" - ognisty, rockowy czad z ogromną ilością energii, jakiej brakowało w wielu momentach na poprzedniku, a tym samym jeden z najlepszych utworów Metalliki z drugiej połowy lat 90. Nawet Ulrich powraca do gry na podwójnej stopie, choć w momentach w których niekoniecznie taki zabieg jest potrzebny. Na otwarcie sprawdza się niemal perfekcyjnie i nie przypomina marazmu "Ain't My Bitch". Następnie pojawia się wpadający w ucho "The Memory Remains" z efektownymi solami Kirka Hammetta. Choć przyznam, że nie pasuje tu nawiedzona partia wokalna gościnnie występującej Marianne Faithfull, a dodatkowo trwa ona za długo, ciągnąc się nawet po tym jak milkną wszystkie instrumenty.

Do najciekawszych momentów "ReLoad" należy też złowieszczo brzmiący "Devil's Dance", bazujący na wyrazistej linii basu. Najlepszą część krążka kończy "The Unforgiven II", utwór którego przed premierą można było się najbardziej obawiać, a zarazem ten który powodował największe zainteresowanie. I podobnie jak "Mama Said" podzielił słuchaczy na dwa obozy. W gruncie rzeczy kawałek nawiązuje do "The Unforgiven" jedynie tekstem i identycznym początkiem. Zdecydowanie nie ten sam poziom, jednak muzycznie ta kontynuacja wypada całkiem zgrabnie. Na szczęście muzycy nie popadli w karykaturę oryginału. Dodatkowo zastosowano tu interesujący kontrast: "The Unforgiven" posiadał mocne zwrotki i łagodny refren, a tu jest odwrotnie. Chociaż czy tylko ja odnoszę wrażenie, że w niektórych momentach gra Larsa jest trochę niedopasowana do reszty?

Dobry na tym etapie poziom zostaje zachwiany i zniszczony czterema kolejnymi nagraniami, w których odnalezienie ciekawych, godnych uwagi fragmentów może przysporzyć o niemały problem. Najkrócej mówiąc, są one kiepskie i absolutnie zbędne. Nie ma w nich nic, co sprawiłoby, że chciałbym do nich powracać. Nigdy wcześniej Metallica nie umieściła pod rząd tylu miałkich, zbytecznych kompozycji. Dodatkowo mamy tu takie smaczki, jak kiepski wokal Hetfielda w "Slither" czy fatalne solówki gitarowe w "Carpe Diem Baby". Może tylko w "Bad Seed" zwracają uwagę króciutkie fragmenty z podwójną stopą Larsa, grającego jak za dawnych lat, ale co z tego, gdy reszta prezentuje się zwyczajnie nieciekawie? Poza tym "Slither" to kolejna niezbyt udana wariacja na temat słynnego motywu "Enter Sandman". Ręce opadają.

Granie na poziomie wraca dopiero w "Where the Wild Things Are", opartym na intrygującym motywie gitarowym. Utwór posiada brudny, przytłaczający klimat, w którym po raz kolejny czuć wpływy rocka alternatywnego. Dodatkowo Kirk popisał się tu niezgorszą, melodyjną solówką. Fajna rzecz. A na deser otrzymujemy kolejny mocny finał pt. "Fixxxer", który podobnie jak "The Outlaw Torn" świetnie się rozwija i trzyma w napięciu przez cały czas. Z kolei "Low Man's Lyric" dowodzi, że niektóre kompozycje nie potrzebowały tandetnych, udziwnionych aranżacji. Po wzbogaceniu tradycyjnego instrumentarium o skrzypce i lirę korbową całość brzmi po prostu komicznie i jałowo. Swoją drogą, mało znane demo tego utworu pod nazwą "Mine Eyes" wypada dużo lepiej od oryginału, dzięki bardziej oszczędnej produkcji. Na tym tle można wyróżnić rozpędzony "Prince Charming", ale to też nic nadzwyczajnego. Zostaje jeszcze żwawy, acz nieporywający "Attitude", nie poprawiający jakości tego wydawnictwa.

O ile przez blisko pięć lat Metallica nie udostępniała premierowego materiału, skupiając się na nagraniach oraz działalności koncertowej, tak w połowie lat 90. w ciągu dwóch lat dostaliśmy od tej grupy dwa krążki wypchane niemalże po brzegi nową muzyką. Porównując dwa poszczególne dzieła, to "ReLoad" robi za tzw. słabsze ogniwo i odstaje od i tak lekko rozczarowującego "Loadu". Trafiło tu bowiem jeszcze więcej pomyłek kompozycyjnych niż w przypadku tamtego longplaya, przez co "ReLoad" momentami sprawia wrażenie odgrzewanego kotleta. Muzycy po raz pierwszy dostali gotowy i napisany już materiał do opracowania, ale nie zrobili wiele, by go ulepszyć. Nawet gdy nie porównamy "ReLoadu" z którymś z pierwszych pięciu krążków Metalliki, wrażenia i tak pozostaną średnie. Trzeba jednak pochwalić obie płyty za porządną produkcję, ponownie zapewnioną przez Boba Rocka - szczególnie, że dwa następne albumy studyjne będą mocno kulały pod tym względem.

W kontekście "Load" i "ReLoad" możemy mówić o pewnym przeroście formy nad treścią. Oba dzieła trwają po ponad 75 minut, a muzycy upchali na nich 27 kawałki, z których ok. 14 prezentuje pożądany przez słuchacza poziom. Tym samym niemalże połowa materiału nadaje się do wyrzucenia. Jak na tak zasłużony dla świata muzyki zespół, jak Metallica, to bardzo przeciętny wynik. Brakuje też większej ilości dynamicznych, drapieżnych kompozycji w stylu "Fuel". Wielu spokojniejszych, bardziej klimatycznych utworów słucha się świetnie, jednak nagromadzenie większej ilości takich propozycji powoduje, że w pewnym momencie poszczególne krążki zaczynają nużyć, co słychać bardziej na "ReLoad". Według mnie rezygnacja z dotychczasowej ścieżki muzycznej nie do końca się opłacała. Może tylko pod względem komercyjnym - choć oba wydawnictwa i tak sprzedały się w USA w mniejszej ilości egzemplarzy niż sam "Czarny album".

Nie ulega wątpliwości, że gdyby muzycy skompilowali te najlepsze utwory i stworzyli z nich jeden longplay, zasługiwałby on co najmniej na ocenę 8. Zamiast tego dostaliśmy dwa rozczarowujące i mocno nierówne wydawnictwa, które podzieliły słuchaczy i nadszarpnęły stabilną reputację Metalliki, do tej pory wydającej same udane dzieła. Moim zdaniem najlepszy zestaw prezentowałby się następująco:

01. Fuel
02. The Memory Remains
03. The House Jack Built
04. Until It Sleeps
05. The Unforgiven II
06. Fixxxer
07. Hero of the Day
08. Devil's Dance
09. Mama Said
10. Wasting My Hate
11. Where the Wild Things Are
12. The Outlaw Torn

Około 70 minut bardzo dobrej muzyki, którą polecam Wam jako esencję materiału przygotowanego przez członków Metalliki. Zaś sam "ReLoad" rozpatruję w kontekście mocno przeciętnej, momentami kiepskiej próby dotarcia do szerszej grupy odbiorców.

Moja ocena - 5/10

Lista utworów:
01. Fuel (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
02. The Memory Remains (James Hetfield, Lars Ulrich)
03. Devil's Dance (James Hetfield, Lars Ulrich)
04. The Unforgiven II (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
05. Better Than You (James Hetfield, Lars Ulrich)
06. Slither (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
07. Carpe Diem Baby (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
08. Bad Seed (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
09. Where the Wild Things Are (James Hetfield, Jason Newsted, Lars Ulrich)
10. Prince Charming (James Hetfield, Lars Ulrich)
11. Low Man's Lyric (James Hetfield, Lars Ulrich)
12. Attitude (James Hetfield, Lars Ulrich)
13. Fixxxer (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)

3 komentarze:

  1. W Twojej proponowanej trackliście zamieniłbym "Hero of the Day", "Mama Said" i "Wasting My Hate" (w ogóle nie pamiętam tego ostatniego, jak zresztą wielu kawałków z "Loadów") na "Bleeding Me" i byłoby dla mnie idealnie ;) No, może nie aż idealnie, bo i tak byłby to tylko dobry album.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat lubię "Hero of the Day" i "Mama Said", a "Bleeding Me" o dziwo wolę w wersji symfonicznej z "S&M" - ale o tym kiedy indziej. W mojej czy Twojej kompilacji nie byłoby idealnie, ale na pewno o wiele lepiej, mniej więcej na poziomie materiału z "Czarnego albumu".

      Usuń
    2. Po przypomnieniu sobie obu albumów, nieco zmieniłem zdanie na ich temat. "Load" zyskał, "ReLoad" stracił. Robienie składanki z obu albumów wydaje mi się teraz słabym pomysłem. "Load" bez żadnych dodatkowych kawałków mógłby być naprawdę dobrym albumem, takim na 7/10, gdyby skrócić go o kilka słabszych fragmentów (moim zdaniem powinny to być: "Hero of the Day", "Wasting My Hate", "Mama Said", "Thorn Within", "Ronnie"). "ReLoad" powinien zostać natomiast skrócony do EPki (z utworami "Fuel", "The Memory Remains", "Devil's Dance", "Where the Wild Things Are" i dla urozmaicenia "Mama Said"). Dodatkowo mogliby wydać "Hero of the Day" na niealbumowym singlu ;)

      Usuń