2 kwietnia 2018

Judas Priest - "Sad Wings of Destiny" (1976)


Debiut "Rocka Rolla" nie wzbudził zainteresowania ani w rodzimej Wielkiej Brytanii ani tym bardziej za granicą. Kondycja finansowa grupy była wręcz fatalna, a na dodatek zwolniono dotychczasowego perkusistę Johna Hincha. Jego następcą został Alan Moore, który również zagrał zaledwie na jednej płycie. Najważniejszy był jednak zwrot stylistyczny. Na "Sad Wings of Destiny" kompozytorzy w znacznie większym stopniu wyrazili muzyczną orientację na rodzący się powoli heavy metal.

Choć nie jest to jeszcze czyste heavy, wiele kompozycji ma typowo hardrockowy charakter oraz brzmienie. Najważniejsze, że same kompozycje zaczęły tworzyć zwartą, logiczną całość, nie sprawiając wrażenia przypadkowo dobranych i wymieszanych utworów, jak w przypadku debiutu. Był to wyraźny krok naprzód. Ale i samo wykonanie prezentuje dużo lepszy poziom niż na poprzednim krążku, w którym jedynie w "Run of the Mill" pokazali na co ich stać. Tutaj praktycznie w każdym kawałku muzycy prezentują świetną formę wykonawczą i kompozycyjną. Bo trzeba przyznać, że dostarczony materiał powala zróżnicowaniem, szczególnie jak na wydawnictwo Judas Priest. Dużo bardziej przyłożono się również do produkcji, a chłopaki mieli w tym aspekcie większy niż wcześniej udział. Brzmieniu nadal daleko do ideału, ale jest nieporównywalnie lepiej.

Trzeba pamiętać, że wiele zaprezentowanych tu utworów napisano jeszcze na debiut, ale po odrzuceniu ich przez Rodgera Baina bardziej je dopracowano i przygotowano na następną płytę, która miała wyraźnie zdeklasować nieśmiałe poczynania na poprzedniku. W przypadku "Sad Wings of Destiny" miało być przede wszystkim dużo ciężej i bardziej dynamicznie. Duży nacisk położono na rytmikę i atak dwóch gitar, czasem grających unisono, w dużo bardziej śmiały i zdecydowany sposób. K.K. Downing i Glenn Tipton jako jedni z pierwszych stworzyli podstawy natarć dwóch gitar i dialogów w heavy metalu. Styl gitarzystów opiera się w sporej mierze na Wishbone Ash, gdzie każdy z nich gra solówki, jednak to muzycy Judas Priest obdarli swoją muzykę z naleciałości wielu gatunków. Większej mocy nabrał głos Roba Halforda, który w pełni przedstawia swoje możliwości wokalne, a te w wielu miejscach są naprawdę imponujące.

W przypadku "Sad Wings of Destiny" pojawiły się pewne kontrowersje związane z tracklistą. Pierwotnie album miał się zaczynać od "Prelude", a nie od "Victim of Changes". Tracklista zaczynająca się od "Prelude" znalazła się na okładkach wydań winylowych. Jednak okazało się, że wydawca zdecydował się bezsensownie odwrócić kolejność stron na samych płytach. Taki podział, od "Victim of Changes" na początku, obowiązuje również na późniejszych reedycjach. Dziwna zagrywka, przecież sam tytuł "Prelude" wskazuje na to, że miał to być początek longplaya. "Prelude" sprawdza się lepiej jako start, ponieważ idealnie wprowadza w resztę materiału. Poza tym to podniosły, lecz piękny kawałek z dużą rolą pianina, której towarzyszy dopasowana, naprawdę urokliwa partia gitary. Według mnie wzbogacenie nagrania o instrument klawiszowy było strzałem w dziesiątkę.

"Victim of Changes" to z kolei najlepszy fragment "Sad Wings of Destiny" i z tego choćby powodu bardziej bardziej pasuje na środek płyty albo jej wielkie zakończenie. Lepiej pozostawić to, co najlepsze na później niż nasycać tym słuchacza na samym początku. Dużo tu progresywnego komnbinowania, ale nie tak przekombinowanego, jak w przypadku suity "Winter" z "Rocka Rolla". Twórcy umiejętnie połączyli ciężar z chwytliwą melodią. Poza tym pokazali jak w intrygujący sposób urozmaicić serie powtarzanych przez cały czas trwania riffów - w środku pojawia się bowiem delikatna, balladowa wstawka. Duże pole do popisu ma również Halford, który momentami wchodzi na naprawdę wysokie rejestry wokalne. Genialne osiągnięcie, które muzycy do dziś chętnie i często wykonują na żywo.

Popularnością cieszy się także inny koncertowy killer "The Ripper", prawdopodobnie najostrzejszy z całego zestawu. Spokojnie mógłby się znaleźć na takich stricte heavymetalowych krążkach, jak "Stained Class" czy "Screaming for Vengeance". Choć kawałków opartych na dynamicznym riffowaniu jest tu więcej, choćby "Genocide", "Island of Domination" i naprawdę świetny "Tyrant". Każdy z nich trzyma poziom i nie odstaje od reszty materiału, zaś umieszczony pomiędzy nimi "Epitaph" to jedna z najbardziej nietypowych propozycji w dorobku Judas Priest. Naprawdę piękny, smutny utwór z cudowną, wyciskającą łzy z oczu melodią graną na pianinie. Pojawiają się także intrygujące harmonie wokalne, ewidentnie zainspirowane grupą Queen, która parę miesięcy wcześniej wydała słynny album "A Night at the Opera". Jak widać, nawet na tak ostrym, hardrockowym krążku można stworzyć coś niebanalnego i ślicznego zarazem.

Na uwagę zasługuje też inna ballada "Dreamer Deceiver", zaczynająca się delikatnie i z piękną partią wokalną. Z czasem robi się bardziej dynamicznie, a wokal staje się coraz bardziej gniewny i donośny - tym samym Rob Halford jasno pokazuje, że jest obdarzony jednym z najmocniejszych gardeł świata. W dalszej części pojawiają się spokojne, zachwycające solówki gitarowe. Natomiast "Deceiver" to jeszcze jeden porządny rockowy wymiatacz z popisem wokalnym, idealne podsumowanie longplaya (przynajmniej w niektórych edycjach).

"Sad Wings of Destiny" jest dla wielu jednym z największych osiągnięć Judas Priest, a dla mnie wręcz szczytowym. To właśnie za "Sad Wings of Destiny" w tak dużym stopniu szanuję ten zespół. To także najbardziej przełomowa płyta w całej dyskografii, muzycy poczynili na niej ogromny postęp względem niedopracowanego debiutu, zarówno pod względem kompozycji, jak i wykonania. Zaprezentowali bardzo równy, zgrabny, ambitny, a przy tym przyjemnie zróżnicowany materiał, który zasługuje na uwagę w całości, bez pomijania żadnego z utworów. Dla miłośników cięższego grania pozycja obowiązkowa.

Moja ocena - 9/10

Lista utworów:
01. Victim of Changes (Al Atkins, K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
02. The Ripper (Rob Halford, Glenn Tipton)
03. Dreamer Deceiver (Al Atkins, K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
04. Deceiver (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
05. Prelude (Glenn Tipton)
06. Tyrant (Rob Halford, Glenn Tipton)
07. Genocide (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
08. Epitaph (Glenn Tipton)
09. Island of Domination (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)

3 komentarze:

  1. Dobry album. Jeden z nielicznych heavymetalowych, jakie zostały mi w kolekcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim tempie nie będziesz miał żadnego z tego gatunku ;)

      Usuń
    2. To, co mam teraz, chyba już zostanie ;)

      Usuń