16 czerwca 2017

Iron Maiden - "Iron Maiden" (1980)


Iron Maiden powstało pod koniec 1975 roku, a jego założycielem był basista Steve Harris. Grupa została szybko podpięta pod tzw. NWOBHM - Nową Falę Brytyjskiego Heavy Metalu, która była odpowiedzią na popularność punk rocka. Muzycy z tego nurtu, wychowani na hard rocku i rocku progresywnym, chcieli przywrócić do łask ciężkie granie, w stylu Black Sabbath czy Led Zeppelin, które w drugiej połowie lat 70. przeżywało kryzys. W skład NWOBHM wchodziły również m.in. Saxon, Angel Witch, Tygers of Pan Tang czy Def Leppard.

Z czasem Iron Maiden stał się najpopularniejszym zespołem z tego nurtu - sprzedał największą ilość płyt i zdobył ogromną rzeszę fanów na całym świecie. I to nie dzięki komercjalizacji swojej muzyki (jak w przypadku Def Leppard) czy nawet częstemu i regularnemu wydawaniu albumów (w przypadku Saxonu), a dzięki niesamowitym umiejętnościom kompozytorskim i wykonawczym muzyków, a także trzymaniu się przez lata konkretnej koncepcji, z drobnymi modyfikacjami. Muzycy zawsze byli lojalni wobec wiernej grupy fanów i nigdy nie chcieli na siłę przypodobać się amerykańskiej publiczności, by osiągnąć jeszcze większe powodzenie. Przy tym Iron Maiden był kapelą zdecydowanie wyróżniającą się pośród konkurencji, głównie dzięki wspomnianym wcześniej zdolnościom jej członków. Nie było to zwykłe, nieco toporne granie, nastawione tylko na głośny czad.

Steve Harris, oprócz fascynacji hardrockowymi grupami, typu Deep Purple, UFO czy Wishbone Ash, ewidentnie inspirował się formacjami grającymi rock progresywny, m.in. Genesis, Pink Floyd czy Jethro Tull. Dlatego w jego kompozycjach znajduje się tak wiele przemyślanych zmian tempa i atmosfery, dodatkowo często wymieszanych z odpowiednią porcją zadziorności i melodyjności. Poza tym muzyk zawsze dbał o stworzenie wyrafinowanych i niebanalnych - jak na ten styl - melodii. Ośmielę się więc stwierdzić, że Iron Maiden to najbardziej wszechstronny zespół grający heavy metal. I przy tym zdecydowanie najlepszy. A także mój ulubiony spośród wszystkich kapel na świecie. Ciekawa historia wiąże się z powstaniem nazwy - Harris oglądając film "Człowiek w żelaznej masce", zwrócił w nim uwagę na pewne, średniowieczne narzędzie tortur, zwane żelazną dziewicą.

Pod koniec lat 70. muzycy pozyskali menedżera Roda Smallwooda, który załatwił im kontrakt płytowy z prestiżową wytwórnią EMI. Debiut został więc wydany dopiero w 1980 roku, w tym po kilku zmianach personalnych. Oprócz Harrisa zagrali na nim: Dave Murray (który oprócz basisty jako jedyny wystąpił na wszystkich płytach grupy) i Dennis Stratton na gitarach elektrycznych, Clive Burr na perkusji, a także Paul Di'Anno jako wokalista. Kompozycje powstały na przestrzeni kilku lat, gdy muzycy występowali w klubach. Na okładce znalazł się słynny potwór Eddie, stworzony przez Dereka Riggsa - naczelnego ilustratora krążków Maidenów. Począwszy od okładki singla "Running Free", Eddie stał się nieodłączną częścią zespołu i jego swoistą maskotką, pojawiającą się na każdej okładce albumów, także w przypadku singli. Zaś sam debiut okazał się jedną z najlepszych pozycji w dyskografii kapeli. Uwagę zwraca charakterystyczny, klekoczący bas Harrisa i niesamowita współpraca gitar (choć dopiero z Adrianem Smithem Murray stworzył naprawdę świetny duet, tzw. bliźniacze gitary).

Przed debiutem, w 1979 roku, grupa wydała także minialbum "The Soundhouse Tapes" nagrany w sylwestra roku poprzedniego i będący swoistą rozgrzewką przed pełnoprawnym dziełem. Znalazły się na nim trzy kawałki "Iron Maiden", "Prowler" i "Invasion", jednak tego ostatniego nie powtórzono na debiucie. I trochę się nie dziwię tej decyzji. Choć EP-ka okazała się całkiem solidna, to wykonania dwóch pierwszych utworów wypadły dużo lepiej na wydawnictwie z 1980 roku. Brała w nim udział trójka tych samych muzyków (Harris, Di'Anno i Murray), jednak inne partie gitarowe odegrał nieuwzględniony w opisie płyty Paul Cairns, a perkusistą Maidenów był wtedy Doug Sampson.

Mimo nienawiści większości członków zespołu do punk rocka, na debiucie słychać nieco z punkowej stylistyki, co najbardziej odczuwa się w najprostszej kompozycji z tego zestawu - opartej na chwytliwym basowo-perkusyjnym motywie "Running Free" (warto dodać, że na koncertach, w rozbudowanej formie, dawała ona możliwość do dialogu wokalisty z publicznością). Także szorstki głos i sceniczny image Paula Di'Anno budziły oczywiste skojarzenia z punk rockiem. Mimo to, wokalista rewelacyjnie odnajdywał się w metalowej i surowej stylistyce wczesnego wcielenia grupy. Nawet jego następca, posiadający większe umiejętności wokalne Bruce Dickinson, nie radził sobie tak dobrze z tymi utworami, jak właśnie Di'Anno. O powiązaniach z punkiem może też świadczyć niedoskonałe brzmienie całości. Nie da się ukryć, że współpraca z producentem Willem Malonem nie należała do najbardziej udanych. Choć jeśli popatrzeć na to z innej strony, trochę amatorska, niewypolerowana produkcja nadaje krążkowi specyficznego klimatu. Mimo wszystko, twórczość Maidenów była znacznie bardziej wyrafinowana i różnorodna od punkowych, często przesadnie prostych dokonań.

Według mnie Harris to geniusz kompozycyjny, choć w wielu przypadkach pomocne były wskazówki czy też współpraca z resztą muzyków. Jednak już tutaj znajduje się pierwsza niesamowita samodzielna kompozycja Harrisa - "Phantom of the Opera". Harris rewelacyjnie żongluje zmianą dynamiki w czasie całego nagrania, a dodatkowo pojawiają się tu jedne z najlepszych solówek w historii Maidenów, dopasowany wokal Di'Anno, a także różnorodne, świetne motywy, którymi można by obdzielić spokojnie jeszcze jeden utwór. Tak fenomenalne, rozbudowane kompozycje będą się odtąd pojawiać na każdej płytce Ironów (może z wyjątkiem "No Prayer for the Dying"). I prawie zawsze będą zachwycać na podobnym poziomie. Właśnie to czyni Iron Maiden zespołem absolutnie wyjątkowym.

Reszta robi nieco mniejsze wrażenie niż "Phantom of the Opera", choć wciąż stanowi kawał znakomitej muzyki. Do tego poziomu najbliżej dosięga kapitalne "Remember Tomorrow" - początkowo oparte na delikatnym podkładzie, które następnie, w czymś, co można uznać za refren, przechodzi do dynamicznej galopady. Pojawia się tu także bardzo finezyjna solówka gitarowa. Kawałek spokojnie może posłużyć za dowód ponadprzeciętnych umiejętności wokalnych Di'Anno, który w sposób naturalny przechodzi od subtelnego śpiewu do dzikiego wrzasku. Otwieracz "Prowler" to w sumie typowy dla NWOBHM szybki, hałaśliwy numer, atakujący świetnymi riffami. Podobne klimaty odnajdziemy w jeszcze bardziej dynamicznej "Transylvanii". To niezwykle agresywny instrumental, jednak nawet przy tak szaleńczym tempie zachowano tu pewną progresywną strukturę i zmiany tempa w pierwszej połowie kawałka. Stanowi on również popis możliwości sekcji rytmicznej. "Transylvania" pod koniec przechodzi płynnie w "Strange World", który jest jego zupełnym przeciwieństwem. To jedna z najbardziej delikatnych kompozycji w katalogu Maidenów, z klimatycznymi partiami gitar. Bardzo nietypowa i przez to intrygująca.

Sielski nastrój zostaje przerwany przez "Charlotte the Harlot" - jedyną samodzielną kompozycję w karierze Dave'a Murray'a. To kolejny, gnający na złamanie karku numer, który zaskakuje pomysłowym zwolnieniem w połowie, nadającym mu specyficznego charakteru. I przy okazji, po raz kolejny pokazuje umiejętności Di'Anno. Tytułowe "Iron Maiden" to nieśmiertelny hymn zespołu, zarówno pod względem tekstowym, jak i instrumentalnym. Muzycznie znajdziemy tu wszystkie elementy za które uwielbiamy ten zespół. Pojawia się nawet krótki, solowy popis na basie Harrisa, który następuje po tradycyjnej gitarowej solówce. A wszystko to skondensowane w czasie 210 sekund. Na amerykańskim wydaniu z 1980 roku dodano pierwotnie umieszczony na singlu (oprawionym kontrowersyjną okładką, na której Eddie zabija samą Margaret Thatcher - ówczesną premier Wielkiej Brytanii) utwór "Sanctuary", zaskakujący... użyciem odgłosów syren policyjnych. Nieco bardziej rock'n'rollowy, choć wciąż z galopującym basem i typowo maidenowymi zagrywkami. Wersja amerykańska stała się podstawą dla późniejszych reedycji. Choć na wznowieniu z 1998 roku umieszczono go w innym miejscu, zaraz po "Prowler". Na poprzednich znajdował się między "Strange World" a "Charlotte the Harlot".

Zawartość debiutu Iron Maiden powala różnorodnością. Od strony kompozycyjnej album prezentuje rewelacyjny poziom. Nie można się absolutnie przyczepić do warsztatu technicznego muzyków, ponieważ każdy z nich daje z siebie naprawdę wiele. Wydaje się, jakby instrumentaliści mieli za sobą co najmniej kilkunastoletnie doświadczenie w branży muzycznej, a tymczasem granica ich wieku nie przekraczała wtedy 25 lat (oprócz Strattona, który był o kilka lat starszy od reszty). Szczególnie dobre wrażenie sprawia wokal Di'Anno, który wtedy był jeszcze w świetnej formie i idealnie wpasował się w zawartość instrumentalną. Płyta mimo nieco słabszej produkcji zasługuje na maksymalną ocenę, gdyż mamy do czynienia z bardzo złożonym i rewelacyjnie zagranym materiałem. Heavy metal na najwyższym poziomie, a przy tym największe osiągnięcie z obszaru NWOBHM. Niejedna kapela chciałaby mieć tak miażdżący debiut.

Moja ocena - 10/10

Lista utworów:
01. Prowler (Steve Harris)
02. Remember Tomorrow (Paul Di'Anno, Steve Harris)
03. Running Free (Paul Di'Anno, Steve Harris)
04. Phantom of the Opera (Steve Harris)
05. Transylvania (Steve Harris)
06. Strange World (Steve Harris)
07. Charlotte the Harlot (Dave Murray)
08. Iron Maiden (Steve Harris)

5 komentarzy:

  1. Jeden z moich ulubionych albumów zespołu ;) Najbardziej różnorodny i zawierający kilka świetnych utworów, jak np. "Phantom of the Opera", "Transylvania", czy "Strange World". Choć ten ostatni o wiele piękniej brzmi w wersji demo z 1978 roku (wydanej na składance "Best of the Beast").

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recenzja. Tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Debiut Tysiąclecia

    OdpowiedzUsuń
  4. Po tylu latach słuchania nadal brzmi niesamowicie jedna z moich ulubionych płyt heavymetalowa 10/10

    OdpowiedzUsuń