24 lutego 2018

Def Leppard - "Hysteria" (1987)


O tym, co się działo w szeregach zespołu między wydaniem "Pyromanii" a "Hysterii" spokojnie można napisać książkę. A wydarzyło się naprawdę dużo. By wymienić tylko najważniejsze rzeczy: Czwarta płyta pierwotnie miała mieć nazwę "Instinct Animal". Na początku nagrań Robert Lange (jeden z ludzi odpowiedzialnych w dużej mierze za sukces "Pyromanii") zrezygnował z usług produkcyjnych. Rejestrowanie materiału kontynuowano więc z Toddem Rundgrenem. Jego podejście do produkcji znacznie różniło się znacznie od pedantycznego i drobiazgowego pod każdym względem Lange'a, co nie odpowiadało muzykom. Rundgrenowi podziękowano, a efekty tej współpracy natychmiast wylądowały w koszu.

31 grudnia 1984 roku stała się rzecz tragiczna - jadąc na imprezę sylwestrową perkusista Rick Allen stracił panowanie nad swoim samochodem. Doszło do wypadku, na skutek czego Allen stracił lewe ramię. Pozostali muzycy, wykazując się godną pochwały lojalnością, nie odwrócili się od kolegi. Specjalnie dla niego stworzono przełomowy zestaw perkusyjny, w którego skład wchodziły specjalnie zaprojektowane stopy, które umożliwiły lewej nodze przejąć zadania jego lewej ręki. Dzięki intensywnemu okresowi rehabilitacji Rick po paru miesiącach powrócił do studia, by kontynuować nagrywanie albumu pod zmienioną już nazwą "Hysteria". Wrócił także Lange, a prace nad nowym materiałem ruszyły w najlepsze.

A trzeba przyznać, że przed zespołem stało nie lada wyzwanie. "Pyromania" była nieprzeciętnym sukcesem na listach przebojów, a celem chłopaków było pobicie tego wyniku (i, jak się okazało, udało im się to). Przygotowanie krążka pochłonęło po drodze ogromne koszta produkcyjne. Ostateczne sesje nagraniowe odbyły się w styczniu 1987 roku, zaś album został ostatecznie wydany 3 sierpnia 1987 roku. W Stanach Zjednoczonych zainteresowanie longplayem znacznie wzrosło po wypuszczeniu przebojowego singla "Pour Some Sugar on Me", który doszedł tam do 2. miejsca listy Billboard Hot 100. Ostatecznie zarówno w USA, jak i Wielkiej Brytanii "Hysteria" trafiła na szczyt listy przebojów i do dnia dzisiejszego sprzedała się w ponad 25 mln egzemplarzy (w tym ok. 12 w samych Stanach Zjednoczonych). Wynik to niesamowity, ale co z zaprezentowanym materiałem?

Zaczyna się całkiem intrygująco - "Women", mimo że skąpany w maksymalnie komercyjnej otoczce, robi spore wrażenie. Ponura, jak na ten krążek, melodia ze wstępu jest swojego rodzaju preludium do wybuchowego, fantastycznego refrenu, zaś w późniejszej części pojawiają się dwa niezwykle udane popisy solowe Phila Collena. Przy okazji tego utworu trzeba wspomnieć o produkcji - perkusja brzmi mocniej i lepiej niż na "Pyromanii" (ale do naturalnego dźwięku bębnów z "High 'n' Dry" daleko, poza tym za dużo tu typowego 80's brzmienia), jednak gitary są wygładzone, bardziej przyjazne stacjom radiowym - choć w porównaniu do następnych dzieł i tak sporo tu mocnego, rockowego grania. Joe Elliott również obiera nieco inną manierę wokalną niż wcześniej, choć niekoniecznie lepszą. Elliott wokalnie przestał naśladować Briana Johnsona, ale jego głos nie ma już takiej mocy, jak wcześniej. Ponadto, w wielu momentach brzmi strasznie ckliwie i infantylnie (niestety, od czasów "Hysterii" stało się to regułą). Zaś gra Allena, mimo że rejestrowana w innych warunkach, w niczym nie odbiega od prościutkich partii perkusyjnych z "Pyromanii".

Innym świetnym numerem jest jeszcze "Animal" z rewelacyjnymi zwrotkami, mostkami i refrenem. Przebojowe granie na poziomie. "Rocket" zaczyna się wpadającą w ucho melodią i ogólnie jest udany, ale mam wrażenie, że jednocześnie zbyt przeprodukowany. Zawsze cenię prostotę aranżacji i drobne urozmaicenia, rodem z debiutu Def Leppard, a nie zbytnie przeładowanie, jak w tym przypadku. Szczególnie króluje pod tym względem przerywnik w środku utworu, w którym słychać wiele ukrytych smaczków, m.in. puszczony od tyłu kawałek tekstu "Gods of War" czy fragment "Love Bites". Według muzyków Def Leppard dźwięki te nadal brzmią świetnie, ale dla mnie niekoniecznie. W tym wypadku lepiej sprawdza się krótsza o ponad 2 minuty wersja, znana choćby z oficjalnego klipu przygotowanego przez zespół.

W dalszej części płyty dalej nie brakuje hitów - "Love Bites" to prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalna ballada Def Leppard - trochę ckliwa, ale jednocześnie urocza, z naprawdę ładnymi partiami gitar (przy okazji najlepiej sprzedający się singiel grupy w USA). Z kolei "Pour Some Sugar on Me" to wspomniany wcześniej całkiem niezły, międzynarodowy hit z megachwytliwym, chóralnym refrenem, który na koncertach porywa tłumy słuchaczy. Poziom nie spada w kończącym stronę A intrygującym, choć osadzonym w komercyjnej otoczce "Armageddon It", z najbardziej strawną, ciekawą partią Elliotta, śpiewającego w większości niższym głosem.

Tym bardziej, że druga strona definitywnie nie dorównuje pierwszej. Zaczyna się całkiem zacnym, powolnym "Gods of War", ale już dynamiczne "Don't Shoot Shotgun" i "Run Riot" nie wzbudzają zbytniej ekscytacji (mimo że w drugim z nich ostało się jeszcze trochę hardrockowej mocy). Na tym tle wspaniale prezentuje się tytułowa "Hysteria", oparta na prościutkim, ale znakomitym motywie gitarowym (choć podobnym do jednego z fragmentów "Goodbye Blue Sky" Pink Floyd). Okropny wstęp do "Excitable" można było spokojnie sobie odpuścić, ale i cała kompozycja jest najbardziej miałką z tego zestawu, z podkładem pasującym najwyżej do tandetnego serialu z lat 80. Przyjemnie buja za to finałowy, powolny "Love and Affection".

"Hysterię" można scharakteryzować jako maksymalnie proste, skrojone pod amerykańską publiczność granie. Bliżej mu do glammetalowych brzmień, typowych dla drugiej połowy lat 80. niż do hard rocka, a co również za tym idzie grupa całkowicie odcięła się stylistycznie od nurtu NWOBHM. Trzeba oddać "Hysterii" jedno - jest to jeden z najbardziej przebojowych albumów wszech czasów, często w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Więcej tu chwytliwych melodii niż na siedmiu następnych krążkach studyjnych razem wziętych. Zadbano o maksymalnie atrakcyjne aranżacje i ozdobniki (choć nie wszystkie obecnie się bronią), które powodują o dużej przystępności wydawnictwa.

Jest to również ostatnie studyjne dzieło Def Leppard z nieodżałowanym Stevem Clarkiem. Gitarzysta zmarł 8 stycznia 1991 roku wskutek przedawkowania leków antydepresyjnych oraz przeciwbólowych, a wraz z nim zniknął dobry, stabilny poziom wydawnictw zespołu.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Women (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
02. Rocket (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
03. Animal (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
04. Love Bites (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
05. Pour Some Sugar on Me (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
06. Armageddon It (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
07. Gods of War (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
08. Don't Shoot Shotgun (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
09. Run Riot (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
10. Hysteria (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
11. Excitable (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
12. Love and Affection (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)

4 komentarze:

  1. Pamiętam jak za gnoja ta płyta wchodziła na listy Billboardu w Stanach ja już tam mieszkałem najpierw pierwszy singiel Women słabo na liscie jak na cztery lata oczekiwania ale pózniej Animal praktycznie sam szczyt i kolejne single a było ich aż 7 aż do ostaniego Rocket który był wydany w 1989 to pokazywało skalę albumu .W USA wszyszczy wtedy kupywali tą płytę nawet zatwardziali metalowcy południowcy fani rapu popu .Dzięki tej płycie Def Leppard stali się niesmiertelni
    prawdziwa histeria -Hysteria.Polecam tę płytę każdemu młodym w srednim wieku i podeszłym .

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiektywnie - mogę naciągnąć to coś na 3/10- tak jak poprzedni- jakoś to bardziej urozmaicono np. w "Gods Of War" dodano odgłosy broni, dialogi jakby przez radio jakoś się do tego kleją, w "Rocket" jest spowolnienie w środku kawałka (jakby "odlot"), jest kompletnie bezsensowne, ale co tam będę od nich wymagał.... Tak w ogóle wszystko się tu klei - wokal idealnie pasuje do tego typu muzyki, w ramach tego stylu wszystko jest zachowane, próbowali jakoś to rozwinąć, lecz zmiany motywów, tempa nie wychodzą poza granice hard rocka z lat 80-tych. Natomiast subiektywnie oceniam go na 0/10- tak, ZERO, dosłownie. W połowie "Gods Of War" musiałem wyjść na papierosa i przerwać słuchanie, tego NIE DA SIĘ WZIĄĆ na raz- nagromadzenie kiczu, infantylności przebija tutaj chyba wszystko, co nagrano w latach 80-tych w kwestii rocka. W tym momencie dostawałem wręcz stanów lękowych od tego czegoś, gorzej się po tym czuje, to jest straszne. Mdłe melodie, gówniane piosenki o miłości, lukier- to jest ten album. Wręcz odradzam słuchania, ja już do niego nie wrócę. SERIO- mogli by tym torturować talibów w Afganistanie, i chyba to robili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kolega" chyba pomylił albumy albo za dużo tych papierosów wypalił i mu mózg wyżarło do reszty. Nie jest to typowy hardcore rock, wszystko jest tutaj aby "podpisać" się amełyakańskim konsumentom i ściągnąć jak najwięcej kasy. Cukierkowe, lalkowe, etc. Ale bez przesady - tą "recenzję" można se supe syczeć. Ić pan pisać komentaże kaj indziej.

      Usuń
    2. Wyraziłem swoje indywidualne zdanie o tym albumie- przesłuchałem go i oceniłem- według mnie jest tak jak jest, jak masz inne zdanie to dobrze i zachowaj je dla siebie.

      Usuń