Po
wydaniu zadziornego "Face the Heat" grupa przeżyła spadek
popularności. W tym czasie rock zaczął być powoli ignorowany, a
niesamowicie sławna stała się muzyka popowa. Muzycy postanowili
więc wydać longplay, który w znacznej części składa się z ballad o popowym, radiowym zabarwieniu. Nie ma się co dziwić takiemu rozwiązaniu - w końcu Meine
i Schenker specjalizowali się w pisaniu tego typu kompozycji i przez
lata robili to z powodzeniem. Jednak czy udało się nagrać solidny album,
który opiera się na balladach?
No właśnie - sęk w tym, że plan ten powiódł się w średnim stopniu, zarówno artystycznie, jak i komercyjnie. Siłą wydawnictw Scorpions było to, że twórcy umieszczali na swoich wydawnictwach co najwyżej dwie ballady będące przeciwwagą dla hardrockowych czadów, jednak gdy album składa się co najmniej w połowie z takich nagrań dla fana rockowej muzyki może stać się to nużące. "Face the Heat" był krążkiem nierównym, ale przynajmniej dostarczał należytej porcji energii i posiadał wystarczającą ilość ballad. Problem nie istnieje, gdy takie spokojniejsze kompozycje zachowują odpowiedni poziom. Na "Pure Instinct" różnie z tym bywa. Nie brak tu interesujących propozycji, jednak niektóre nadają się do kosza bądź wymagają doszlifowania.
Choć początek zapowiada co innego. "Wild Child" to zadziorny, całkiem chwytliwy numer, w którym jak najbardziej czuć ducha dawnego Scorpions. Może tylko nie pasują do niego brzmienia dud na początku, które nadają mu lekkiej kiczowatości, ale oprócz tego trudno się do czegoś przyczepić. Nie zawodzą także następne w kolejności "But the Best for You" i "Does Anyone Know". Szczególnie drugi z nich wypada interesująco, przez co zawsze nazywałem go kawałkiem w stylu: nikt nie docenia, a ja lubię. Nie jest to poziom dawnych nagrań Scorpions, jednak jakość ich wykonania nie odrzuca. Po nich następuje typowy średniaczek "Stone in My Shoe" i naprawdę zgrabny "Soul Behind the Face" z niezwykle przyjemnym refrenem. Na tym etapie można mówić o zadowalającym poziomie całości. Niestety, jakość ta drastycznie spada przy okazji "Oh Girl (I Wanna Be with You)", który odpycha już na samym, okropnie tandetnym wstępie. Późniejsza jego część wypada lepiej, ale kawałek zdecydowanie nie porywa i pozostaje jednym z najsłabszych w dorobku grupy.
No właśnie - sęk w tym, że plan ten powiódł się w średnim stopniu, zarówno artystycznie, jak i komercyjnie. Siłą wydawnictw Scorpions było to, że twórcy umieszczali na swoich wydawnictwach co najwyżej dwie ballady będące przeciwwagą dla hardrockowych czadów, jednak gdy album składa się co najmniej w połowie z takich nagrań dla fana rockowej muzyki może stać się to nużące. "Face the Heat" był krążkiem nierównym, ale przynajmniej dostarczał należytej porcji energii i posiadał wystarczającą ilość ballad. Problem nie istnieje, gdy takie spokojniejsze kompozycje zachowują odpowiedni poziom. Na "Pure Instinct" różnie z tym bywa. Nie brak tu interesujących propozycji, jednak niektóre nadają się do kosza bądź wymagają doszlifowania.
Choć początek zapowiada co innego. "Wild Child" to zadziorny, całkiem chwytliwy numer, w którym jak najbardziej czuć ducha dawnego Scorpions. Może tylko nie pasują do niego brzmienia dud na początku, które nadają mu lekkiej kiczowatości, ale oprócz tego trudno się do czegoś przyczepić. Nie zawodzą także następne w kolejności "But the Best for You" i "Does Anyone Know". Szczególnie drugi z nich wypada interesująco, przez co zawsze nazywałem go kawałkiem w stylu: nikt nie docenia, a ja lubię. Nie jest to poziom dawnych nagrań Scorpions, jednak jakość ich wykonania nie odrzuca. Po nich następuje typowy średniaczek "Stone in My Shoe" i naprawdę zgrabny "Soul Behind the Face" z niezwykle przyjemnym refrenem. Na tym etapie można mówić o zadowalającym poziomie całości. Niestety, jakość ta drastycznie spada przy okazji "Oh Girl (I Wanna Be with You)", który odpycha już na samym, okropnie tandetnym wstępie. Późniejsza jego część wypada lepiej, ale kawałek zdecydowanie nie porywa i pozostaje jednym z najsłabszych w dorobku grupy.
Druga
strona krążka jest już zdecydowanie słabsza, a znajdziemy tu
tylko i wyłącznie ballady. Niestety, żadna z nich nie posiada klasy "Lonely Nights" z poprzedniej płyty. Najbardziej wyróżnia się przebój
"You and I", w którym udało się stworzyć świetną
melodię i nośny refren. Zwrotki są zbyt słodkie, ale ostatecznie
da się ich słuchać. Uwagę zwraca udane solo Matthiasa
Jabsa. Ogólnie porządna robota. Można jeszcze posłuchać nieco nietypowego, troszkę
mroczniejszego "Time Will Call Your Name". Spośród tej części płyty najsłabiej wypada nudny "When You Came Into My Life". Ogólnie większości z tych nagrań słucha się całkiem nieźle, ale raczej oddzielnie niż jedno po drugim. Wszystkie utwory są
wygładzone brzmieniowo, w sam raz do radia. Nie miałbym nic
przeciwko, gdyby zawarto jedną czy dwie takie propozycje, ale kilka pod
rząd to po prostu za dużo. Brakuje bardziej energetycznych numerów
w stylu "Wild Child". Członkowie zespołu zagubili gdzieś
umiejętność stworzenia czegoś ponadczasowego, bo żaden z
zamieszczonych tu wolnych utworów nie jest tak pamiętny, jak np.
"Still Loving You".
Z pewnością da się stworzyć udany album o bardziej wyciszonej atmosferze, ale w tym przypadku teza ta nie do końca się sprawdza. W rezultacie "Pure
Instinct" rozpoczyna ewidentnie najsłabszy okres w historii
Scorpions. Wydaje mi się, że miał on zbyt komercyjne zapędy, przez co materiał średnio przekonuje. Scorpionsi próbowali odnieść sukces tym, w czym byli kiedyś świetni, ale zdecydowanie za
mało tu energii, której było jeszcze wiele na poprzednim "Face
the Heat". Produkcyjnie również nie ma należytej mocy, co jednak pasuje do takiej lżejszej formy rocka. Problem w tym, że całość brzmi trochę staroświecko, ale może taki był zamiar?
Poprzednik pokazał, że panowie mimo lat potrafią nieźle wymiatać, zaś "Pure Instinct" robi wrażenie jakby z zespołu na tym etapie kariery uszło powietrze. Jednak przy całym tym narzekaniu przyznam, że nawet lubię ten album - mimo że pojedyncze kompozycje bronią się o wiele lepiej niż złożone w jedną całość. No i przyswaja się go łatwiej niż tę elektroniczną pomyłkę, jaką popełnili trzy lata później. Mimo to, nie wracam do niego często, nie zachęcam do jego przesłuchania ani nie odradzam.
Poprzednik pokazał, że panowie mimo lat potrafią nieźle wymiatać, zaś "Pure Instinct" robi wrażenie jakby z zespołu na tym etapie kariery uszło powietrze. Jednak przy całym tym narzekaniu przyznam, że nawet lubię ten album - mimo że pojedyncze kompozycje bronią się o wiele lepiej niż złożone w jedną całość. No i przyswaja się go łatwiej niż tę elektroniczną pomyłkę, jaką popełnili trzy lata później. Mimo to, nie wracam do niego często, nie zachęcam do jego przesłuchania ani nie odradzam.
Moja ocena - 6/10
Lista utworów:
01. Wild Child (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
02. But the Best for You (Klaus Meine)
03. Does Anyone Know (Klaus Meine)
04. Stone in My Shoe (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
05. Soul Behind the Face (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
06. Oh Girl (I Wanna Be with You) (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
07. When You Came Into My Life (Klaus Meine, Titiek Puspa, Rudolf Schenker, James Sundah)
08. When the River Flows (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
09. Time Will Call Your Name (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
10. You and I (Klaus Meine)
11. Are You the One (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
Fajna recenzja :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń