Czołowy
przedstawiciel amerykańskiego punk rocka, Ramones, powstał w 1974
roku. Grało w nim czterech muzyków, którzy nie mieli pojęcia o
graniu i znali jedyne podstawowe chwyty muzyczne. Wizerunkowo
ciekawym zabiegiem było noszenie przez nich skórzanych, motocyklowych kurtek
(później nazwanych jako ramoneski), a także przybranie jednego nazwiska - a nazwisko wzięło się od Paula
McCartney'a, który w czasie aktywności muzycznej The Beatles
meldował się w hotelach jako... Paul Ramone. W ten sposób
wokalista (a początkowo też perkusista) Jeffrey Hyman stał się
Joey'em Ramone, gitarzysta John Cummings stał się Johnnym Ramone,
basista Douglas Colvin nazwał samego siebie Dee Dee Ramone, a
perkusista Thomas Erdelyi Tommym Ramone. Z całej czwórki nikogo
nie ma już na tym świecie.
"Ramones"
było w czasie wydania debiutu czymś całkiem nowym i świeżym.
Utwory nie przekraczają czasu 3 minut, są proste tekstowo i
muzycznie, a muzycy, tak jak wspomniałem, nie prezentują wysokich
umiejętności wykonawczych. A jednak było coś w tym zespole, co
chwyciło i przekonało publiczność, w tym poniżej podpisanego.
Jednak w USA Ramones nigdy nie cieszyło się wysoką popularnością,
czego dowodem są dość niskie notowania na listach przebojów -
najwyższe, 44. miejsce na liście Billboardu zanotowano przy okazji
"End of the Century". Wyższym uznaniem cieszyli się za
granicą, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Debiutancki album, jako
jedyny z dzieł studyjnych, dopiero w 2014 roku dorobił się statusu
złotej płyty w Stanach Zjednoczonych. Muzycznie od samego początku
założeniem chłopaków było jak największe uproszczenie grania i odrzucenie wszelkich ambitniejszych wpływów przeszłych dokonań. Mniej
więcej tak powstała główna idea punk rocka.
Całość
wręcz powala dynamizmem, zaprezentowane tu kompozycje są ze sobą niemalże połączone, bez znacznych przejść, przez co można odnieść
wrażenie, że słuchamy jednego, 30-minutowego utworu. A trzeba
przyznać, że takich płyt, jak debiut Ramones, nie recenzuje się
łatwo, bo jak opisać szczegółowo każdy z utworów, skoro
wszystkie są do siebie podobne? Choć zawsze można spróbować.
Pierwszym kawałkiem Ramones jest ich najbardziej rozpoznawalny
przebój, dynamiczny "Blitzkrieg Bop", gdzie od razu
słychać typową dla punk rocka prostotę i surowość, czyli
podstawowa gra sekcji rytmicznej, praca gitary oparta na kilku
akordach, a także charakterystyczne dla tego zespołu linie wokalne.
"Blitzkrieg Bop", a zwłaszcza przebojowe Hey!
Ho! Let's go! zna chyba
każdy.
Trochę
wolniejsze są "Beat on the Brat" czy "I Wanna Be Your
Boyfriend", wyróżniający się bardziej melodyjną, chwytliwą
linią wokalną i subtelniejszymi zagrywkami gitar. Umieszczony
między nimi "Judy Is a Punk" to niesamowicie energetyczny,
wybuchowy, pędzący na złamanie karku utwór. Prosty, a mimo to
świetny. "Chain Saw" wyróżnia się odgłosami tytułowej
piły, a "Now I Wanna Sniff Some Glue" umieszczeniem
jedynie czterech wersów, powtarzanych przez zespół. Jeszcze
bardziej ubogi tekstowo jest "I Don't Wanna Walk Around with
You", za pomocą którego muzycy udowadniają, że bez dużej
zawartości słów też można stworzyć całkiem niezły utwór. "I Don't Wanna Go Down to the Basement" zaczyna się
świetnym riffem, ale już "Loudmouth" ma bardzo podobny,
wręcz identyczny motyw. W tych nagraniach (jak i w całości)
świetnie wypadają wykrzyczane wokale - w ogóle mam wrażenie, że
na opisywanym krążku zastosowano pewien trik: nagrano wokal Joey'a,
a potem w miksie nałożono go na siebie kilka razy, tak by słuchacz
miał wrażenie, że śpiewa tu kilka osób.
Mimo
podobieństwa w stosunku do reszty, "Listen to My Heart" i
"Loudmouth" wcale nie zaniżają poziomu. A nr 11 to lekka
zmiana - bardzo melodyjna partia wokalna Joey'a i gościnny,
niechlujny występ wokalny Dee Dee. Pod względem muzycznym to
jeden z bardziej atrakcyjnych momentów płyty. Cover "Let's Dance"
zaczyna się prostą partią perkusji, także później jest to
charakterystyczny dla Ramones numer. Natomiast końcowy "Today
Your Love, Tomorrow the World" posiada nieco bardziej intensywną
grę perkusisty w końcówce i - ponownie - świetnie wykrzyczany
refren.
Debiutancki
album Ramones był przełomowy dla świata muzyki i zachęcił spore
rzesze ludzi do sięgnięcia po instrumenty. Do dziś często zbiera
wysokie oceny wśród krytyków oraz słuchaczy i jest klasyczną
rockową pozycją. To konkretne, energetyczne granie, w którym nie
ma miejsca na nudę; bardzo żwawe, a przy tym w wielu momentach dość
melodyjne. W 1976 roku była to jedna z najszybszych płyt w historii,
a zaprezentowane tu utwory grano na koncertach jeszcze bardziej
dynamicznie. Różnorodność nigdy nie była cechą krążków
Ramones, ale zespół nadrabiał to niesamowitą energią i
szczerością grania. Nie próbowali udowadniać, że grają coś
więcej niż prostego punk rocka czy coś, co przerasta ich możliwości. Ja to cenię, nie potrafię
nie lubić, a tym samym chętnie powracam do ich debiutu.
Moja ocena - 7/10
Lista utworów:
01. Blitzkrieg Bop (Dee Dee Ramone, Tommy Ramone)
02. Beat on the Brat (Joey Ramone)
03. Judy is a Punk (Joey Ramone)
04. I Wanna Be Your Boyfriend (Tommy Ramone)
05. Chain Saw (Joey Ramone)
06. Now I Wanna Sniff Some Glue (Dee Dee Ramone)
07. I Don't Wanna Go Down to the Basement (Dee Dee Ramone, Johnny Ramone)
08. Loudmouth (Dee Dee Ramone, Johnny Ramone)
09. Havana Affair (Dee Dee Ramone, Johnny Ramone)
10. Listen to My Heart (Dee Dee Ramone)
11. 53rd & 3rd (Dee Dee Ramone)
12. Let's Dance (Jim Lee)
13. I Don't Wanna Walk Around with You (Dee Dee Ramone)
14. Today Your Love, Tomorrow the World (Dee Dee Ramone)
pablo reviews by się wkurwił ta ocenką xDDD
OdpowiedzUsuńZ jednej strony chciałbym napisać, że każdy może oceniać po swojemu, ale z drugiej strony mam świadomość, jak bardzo szkodliwa może być ta recenzja. Wejdzie tu jakiś młody człowiek, który dopiero zaczyna słuchać muzyki i zna tylko te kilkanaście kapel, o których piszą w TR, zobaczy wysoką ocenę i utwierdzi się w swoim przekonaniu, wynikającym wyłącznie z braku porównania, że to muzyczny absolut i nie warto szukać czegoś innego - no, ewentualnie podobnie grających kapel. A gdy już znudzi mu się słuchanie w kółko tego samego i zacznie szukać czegoś innego, może okazać się, że za bardzo przyzwyczaił się do prostej muzyki i nie jest w stanie słuchać niczego bardziej ambitnego.
UsuńOczywiście recenzja powinna być subiektywna, ale dobrze, gdy na ocenę mają też wpływ rzeczy, które można ocenić obiektywnie - jakość kompozycji, wykonania, aranżacji. I dobrze stosować hierarchię. Stawianie debiutu Ramones w jednym rzędzie z najlepszymi albumami Iron Maiden (które też dostały ocenę 9/10), jest co najmniej niestosowne. Ci drudzy są nieporównywalnie lepszymi muzykami i kompozytorami.
Podstawą moich ocen są zawsze moje odczucia i tzw. przyjemność podczas słuchania. W Ramones zawsze mnie urzekała ta prostota, która moim zdaniem nie wykluczała grania dobrej muzy. Kiedyś zachwycałem się ich twórczością, teraz już tak nie jest, ale nadal lubię posłuchać niektórych płyt. Moje oceny nie mogą być żadną wyrocznią, tylko wskazówką czy odpowiedzią jakie wydawnictwa mi się podobają, a jakie nie. Jeśli ktoś lubi taką prostszą odmianę rocka może tego posłuchać, a kogo odrzuca prostota może ten album omijać szerokim łukiem :)
UsuńNie lubię się podpierać ocenami innych, ale raz mogę :) - pierwsze cztery płyty Ramones ogólnie cieszą się wysokim uznaniem wśród słuchaczy (pamiętam jak debiut i "Rocket to Russia" miały na RYM średnie ponad 4). Jednak coś jest w ich twórczości, że podoba się też innym, w tym mnie :)
W sumie ta recenzja nie miała być odpowiedzią na twoją anty-recenzję (została napisana jakiś czas temu i w sumie miała ukazać się już w niedzielę, ale wybrałem "Van Halen II"), ale chronologiczność wstawienia sprawiła, że może za nią uchodzić :)
Jeżeli chodzi o RYM, to np. tutaj rateyourmusic.com/genre/Dance/ też jest sporo wysokich ocen. O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że większość użytkowników ocenia tylko muzykę z gatunków, których słucha i je lubi. Większość osób, które nisko oceniłoby np. Ramones, nigdy nawet nie posłucha żadnego ich albumu. Dlatego zdecydowana większość wydawnictw ma tam ocenę między 3 a 4.
UsuńPoza tym, od kiedy to popularność ma jakiekolwiek przełożenie na jakość? ;) Popularność pokazuje jedynie ile pieniędzy władowano w promocję danego wykonawcy. Ewentualnie o tym, że spodobał się jakimś wpływowym krytykom muzycznym (ale za tym "podobaniem się" też często stoi kasa i różne układy).
Czy Ramones byłby tak popularny, gdyby nie kreowanie go na legendę przez media? Szczerze wątpię. Piszesz, że Ramones byli czymś "całkiem nowym i świeżym", a to nie prawda. Nie winię za to Ciebie, bo to różne media rozpowszechniają takie brednie. Tymczasem Ramones nie był oryginalny, bo wcześniej grały tak zespoły proto-punkowe, z The Stooges i New York Dolls na czele, a jeszcze wcześniej rockandrollowcy. Jasne, są pewne różnice, ale one wynikają z tego, że Ramones byli zbyt słabymi muzykami, by grać jak tamci, a nie dlatego, że mieli jakiś zamysł ;) Nieprawdą jest także, że Ramones mieli wpływ na wybuch popularności punk rocka w Wielkiej Brytanii. Malcolm McLaren wpadł na pomysł stworzenia Sex Pistols po zobaczeniu koncertu New York Dolls, a o istnieniu Ramonesów nawet nie wiedział.
Zgadzam się, że nie każdy "dobrze" oceniany album musi być udany, próbuję tylko wytłumaczyć, że nie tylko ja rozpowszechniam dobrą opinię o tym zespole. Ale jak tak popatrzeć, to np. debiutancki album w różnych czasopismach zbiera bardzo wysokie oceny. Czy to kwestia układów i kasy - być może tak jest.
UsuńNiby Ramones obecnie jest - jak na punk rock - dość popularnym zespołem, ale w latach ich koncertowania kapela była ignorowana przez media i stacje radiowe, pewnie dlatego nigdy nie odnosili wiekszych sukcesów. A z tym UK chodziło mi, że byli tam lepiej przyjmowani niż w USA (gdzie telewizja czy radio często były im nieprzychylne, szczególnie w pierwszych latach działania) - zarówno w notowaniach na listach przebojów (choć nie zawsze), jak i na koncertach. Oglądałem kiedyś dokument o Ramones, gdzie bliskie muzykom osoby o tym mówiły. Ale Ramones nie miało aż tak dużego wpływu na powstanie punk rocka w UK, zgadzam się.
Ramones nie byli w latach 70. aż tak popularni jak Sex Pistols czy The Clash. Odnośnie tego przypomina mi się jedna z wypowiedzi z tego dokumentu jak w 1977 r. wyglądała sytuacja odnośnie The Clash - "Anglicy robią furorę, a my nie mamy 75 centów na piwo" :)
Ja najbardziej cenię w tym zespole dużą energię i - moim zdaniem - dobre wykonanie mimo braków warsztatowych. Także wytrwałość i nie poddawanie się mimo znikomych sukcesów komercyjnych. Nadal bardzo lubię kilka płyt i nie mogę dać im mniejszych ocen. Ewentualnie "się nie znam", ale trudno :)
A z tą "świeżością" może lekko przesadziłem, ale chodziło mi o to, że w czasach bardziej ambitnych dokonań w świecie rocka, Ramones wniosło jakiś powiew świeżości (dla jednych w dobrą, dla drugich w złą stronę) przypominając o czasach rock and rolla, ale tym razem ubranych w ostrzejsze brzmienie. Twórczości New York Dolls czy The Stooges bym w dokładnie taki sposób nie nazwał, bo jednak była bardziej zróżnicowana od Ramones.
Jak zobaczyłem tę recenzję - czułem że nie będzie tu niższej oceny niż 8/10 - jak zobaczyłem ocenę - to zjechałem niżej spodziewając się, że pojawi się Paweł - i nie zawiodłem się.
UsuńFan Filmów - bardzo dużo wydawnictw dostaje od Ciebie wysokie oceny. Nie wiem czym kierujesz się przy ich wystawianiu, ale w pewnym momencie pojawia się wyraźna dysproporcja - stawianie wyżej Crazy World Scorpionsów od czołowych albumów Iron Maiden czy ocenianie powyższych Ramonesów o oczko wyżej niż dwa pierwsze albumy Aerosmith tworzy zamęt. Nie czepiam się. Ale czasem mam wrażenie, że zapominasz o ocenach od 1 do 8 :D
Paweł - ale Tobie np. udało się nie przyzwyczaić do prostego grania (Scorpions, Metallica) i bardzo fajnie przesmyknąłeś się do ambitnego hard rocka, potem progu i teraz jazzu. Więc może nie każdy młody człowiek zaczynający od Nickelback (co sądzisz o?)
Skoro zrecenzowałeś drugie Ramones - to może wzorem Fana Filmów zrobisz też recenzję Van Halen II (?)
Przyznam, że ze mną taki problem, że nie jestem bardzo wymagający co do rockowej/metalowej muzyki, którą bardzo lubię. Choć na pewno nie jestem bezkrytyczny. Gdyby były tu recenzje np. albumów disco polo, to pewnie żaden nie dostałby wyższej oceny niż 1-2 :) Zaś w muzyce rockowej bardzo rzadzko trafiają mi się oceny poniżej 5. Nagromadzenie wysokich ocen spowodowane jest tym, że teraz opisuję w sumie swoje ulubione kapele, których zdecydowana większość dyskografii mnie przekonuje. Choć parę niższych ocen też dałem, m.in. "Eye II Eye" Scorpionsów czy "Once a Rocker, Always a Rocker" The Joe Perry Project. Dlatego uważam, że moje oceny nie są większym wyznacznikiem czego słuchać, a jedynie drobną wskazówką.
UsuńJak pisałem, podstawą ocen są zawsze moje osobiste odczucia. Jeśli uważam, że dany album zasługuje na daną ocenę, to tyle wystawiam, nigdy nie chcę zawyżać czy zaniżać - po prostu tyle na ile mnie zachwycił czy się spodobał. To tak jakbym napisał recenzję negatywną, ale że dany album uchodzi za klasyk dałbym mu ocenę 7-8.
W ogóle mam wrażenie, że Ramones jest w Polsce niedoceniane i ma stosunkowo niewielką liczbę fanów. Mój blog zachęca do przesłuchania debiutu, blog Pawła zniechęca (ponadto jest po prawo w liście ulubionych, więc łatwo na niego trafić). To Czytelnik dokonuje wyboru czyjej opinii się trzymać. Moim zadaniem nie jest tworzenie "szkodliwych" recenzji i niszczenie komuś gustu.
A oceny niższe niż 8 też będą (i w sumie już są w niektórych recenzjach) :)
Ja akurat Ramones znałem wcześniej, głównie ze ścieżek dźwiekowych (Tony Hawk Pro Skater 3, Smętarz dla Zwierzaków) i nigdy mnie nie porywali. Gustu nie niszczysz, ale i nie ma w tych recenzjach żadnego zaskoczenia (to nie zarzut, to ja jestem wielbicielem muzycznej beletrystyki ;P )
UsuńTrafiam tu właśnie z bloga Pawła.
Sam też kiedyś pisałem, co prawda blog żył krótko bo równo rok, ale do nagradzania byłem jeszcze mniej chętny. Chyba tylko raz wystawiłem 10.
Też poznałem Ramones bez żadnych recenzji itp., właśnie za sprawą "Blitzkrieg Bop" z gry "Tony Hawk's 3 Pro Skater 3". Po paru latach, gdy wróciłem do soundtracku, postanowiłem zapoznać się bardziej z dyskografią. I okazało się, że grupa bardzo dobrze trafiła w mój gust, przez pewien czas był to jeden z moich ulubionych zespołów. Potem z tego trochę wyrosłem, zacząłem też słuchać bardziej ambitnych, często naprawdę dobrych rzeczy, ale ta grupa jest gdzieś zawsze z tyłu głowy i nadal mam do niej jakiś sentyment, przez co nie mogę ocenić jej słabo - choć ze 3 późniejsze płyty moim zdaniem trochę odstają od reszty (oceny poniżej 7! :) ) W moim przypadku, ta muza daje dużo radości ze słuchania - a to liczy się przecież najbardziej.
Usuń@Upierdliwiec - Początkowo nie chciałem się tutaj udzielać, ale Anonimowy wywołał mnie do tablicy ;)
UsuńI cóż, jednak kiedyś na wiele lat utknąłem słuchając prostszych rzeczy, w tym też punku (ale Ramones nawet wtedy wydawał mi się słaby). Myślę jednak, że słuchanie akurat Scorpions czy Metalliki nie było bardzo szkodliwe. Ponieważ były to, przynajmniej na wczesnych albumach ("Lonesome Crow", "Master of Puppets"), zespoły z pewnymi ambicjami. Już wtedy słuchałem też Floydów, choć tylko z późniejszych, przystępniejszych albumów. Otwierało to jednak furtkę do przejścia na wyższy poziom ;) Nie miałem potem problemu z polubieniem np. King Crimson (choć początkowo też tylko tych przystępniejszych albumów - debiutu i "Red"), bo nie było to całkiem odległe od niektórych rzeczy, których słuchałem wcześniej.
Nickelback? Jeden z niezliczonych przedstawicieli post-grunge'u, których nie można od siebie odróżnić, nie grający ani lepiej, ani gorzej od innych. Nie wiem dlaczego akurat na nich spada cały hejt, skoro cały styl jest tak samo beznadziejny. Pewnie dlatego, że odnieśli największy sukces.
Siła ramones tkwi w prostocie, ale nie prostactwie. Zrobienie dobrej piosenki jest w gruncie rzeczy cholernie trudne. Osobiście wyżej cenię inne albumy tej grupy, ale nie mam też wątpliwości, że to album na swój sposób genialny. A zwracanie uwagi na to, że nie byli genialnymi muzykami i upieranie się,że nie należy im się nota wyższa od kogoś tam innego jest bardzo słabe... Sympatie i antypatie. Nic więcej. Czym jest dobra muzyka? Perfekcyjnie odegraną partią setek instrumentów? Emocjami i żywiołem, a może przeintelektualizowaną wyprawą w rejony dostępne artystom zwykle tylko po mocnych narkotykach? Dla każdego coś innego... Przemas Świdnica
OdpowiedzUsuńKontrowersyjna płyta nie powiem, gdyby ktoś chciał mnie torturować to może mi puścić wersję Deluxe tej płyty która trwa prawie 3h. Chłopaki wzięli rock'n'rolla i go przyspieszyli, Hey! Ho! Let's go!
OdpowiedzUsuńObecnie uważam, że taka dawka prostoty, jak w przypadku Ramones, jest przez więcej niż godzinę męcząca. Czas jaki oferowali na albumach studyjnych, czyli pół godziny, wydaje się odpowiedni.
UsuńFajna ta płyta. Mam tylko z nią jeden problem. Jest, jak na dzisiejsze standardy, bardzo dziwnie zmiksowana. Gitara w jednym kanale, bas w drugim.. Brrr... Same kawałki są dobre.
OdpowiedzUsuń