"No
Prayer for the Dying" to najprostszy longplay w historii
Maidenów. Został on w całości oparty na krótkich, niewyszukanych
utworach, nieprzekraczających czasu trwania 6 minut. Brak tu rozbudowanych propozycji, typowych dla
wcześniejszej i późniejszej twórczości zespołu. Brzmienie jest bardziej brudne i surowe (choć muszę przyznać, że spośród prac Martina Bircha dla Iron Maiden, ta posiada najsłabszą produkcję), a niektóre kawałki mogą podpadać bardziej pod hard rock niż heavy metal. Taki był
zamysł Steve'a Harrisa, który po "Seventh Son of a Seventh Son" i
trasie promującej uznał, że czas wrócić do rockowych korzeni. Niestety, przy okazji powstawania materiału na longplay rozpadł się najbardziej klasyczny skład grupy.
Nie wszystkim muzykom grupy podobała się koncepcja proponowana przez Harrisa - Adrian Smith był przeciwny nagrywaniu prostszego materiału, a w dodatku w mniej profesjonalnych warunkach niż wcześniej (materiał zarejestrowano w studiu Harrisa). Postanowił więc odejść z Iron Maiden, zakładając tym samym grupę A.S.A.P. i wydając w 1989 roku płytę "Silver and Gold" w klimatach muzyki AOR, która, delikatnie mówiąc, nie została pozytywnie przyjęta.
Smith był jednym z ważniejszych kompozytorów kapeli, więc jego brak mógł
odbić się na ostatecznym kształcie longplaya. Na jego miejsce
zatrudniono Janicka Gersa, dobrego przyjaciela Dickinsona. Panowie współpracowali wcześniej na solowym debiucie wokalisty pod tytułem "Tattooed Millionaire", gdzie Gers zagrał partie gitarowe.
Był on znany z niekonwencjonalnych scenicznych zachowań i grał w
trochę odmiennym stylu niż jego poprzednik. Smith
przed odejściem zdążył jeszcze napisać z Dickinsonem całkiem fajny,
melodyjny "Hooks in You" - kawałek z widocznie hardrockowym, luzackim zacięciem. Nie odstaje stylistycznie
od reszty, jednak okazuje się jednym z tych słabszych fragmentów
płytki.
Na "No Prayer for the Dying" słychać z jak dużym luzem został nagrany cały materiał. Słychać wyraźnie, że muzycy dobrze bawili się podczas tej sesji (co można zobaczyć m.in. w niezwykle beztroskim teledysku nagranym do "Holy Smoke"). Można powiedzieć, że udział Janicka (zamiast znudzonego w tym czasie Adriana) dał w pewnym stopniu powiew świeżego powietrza. Jednak pewnym problemem jest fakt, że wiele chaotycznych, solowych partii Gersa nie do końca pasuje do muzyki Iron Maiden. Smith i Murray przyzwyczaili słuchaczy do tego, że ich popisy często miały w sobie wiele melodyjności czy wręcz kunsztu wykonawczego. Tutaj wydaje się, że Gers często błądzi po gryfie, nie mając pomysłu na swoje solówki (choć Murray też nie zawsze się spisuje). Jednak nie zawsze odnosi się takie wrażenie. Na szczęście na następnych dwóch wydawnictwach będzie zauważalna stopniowa poprawa pod tym względem.
Na "No Prayer for the Dying" słychać z jak dużym luzem został nagrany cały materiał. Słychać wyraźnie, że muzycy dobrze bawili się podczas tej sesji (co można zobaczyć m.in. w niezwykle beztroskim teledysku nagranym do "Holy Smoke"). Można powiedzieć, że udział Janicka (zamiast znudzonego w tym czasie Adriana) dał w pewnym stopniu powiew świeżego powietrza. Jednak pewnym problemem jest fakt, że wiele chaotycznych, solowych partii Gersa nie do końca pasuje do muzyki Iron Maiden. Smith i Murray przyzwyczaili słuchaczy do tego, że ich popisy często miały w sobie wiele melodyjności czy wręcz kunsztu wykonawczego. Tutaj wydaje się, że Gers często błądzi po gryfie, nie mając pomysłu na swoje solówki (choć Murray też nie zawsze się spisuje). Jednak nie zawsze odnosi się takie wrażenie. Na szczęście na następnych dwóch wydawnictwach będzie zauważalna stopniowa poprawa pod tym względem.
Owe niedostatki słychać już od otwierającego całość "Tailgunnera", od którego bije niesamowita surowość. Bruce śpiewa trochę odmiennym, zachrypniętym głosem, co na początku lat 90. było u niego nowością. Bardziej przebojowy charakter ma atrakcyjny pod względem melodycznym, a do tego posiadający niezłe solówki (szczególnie tę Murray'a) i chwytliwy refren "Holy Smoke" - tekstowy atak na fałszywych kaznodziei. Był to pierwszy singiel promujący album. Zdecydowanie najlepiej z całości prezentuje się tytułowe "No Prayer for the Dying", bardzo zgrabne nagranie z fantastycznymi zagrywkami gitarowymi (choć kompletnie nie odpowiada mi tu bałaganiarskie solo Dave'a). W tym otoczeniu "Public Enema Number One" robi za zwykły wypełniacz, choć w tym przypadku warto pochwalić melodyjną solówkę.
Przy okazji tego utworu warto wspomnieć, że literacko dość często przeważają bardziej przyziemne (nie ma tu np. mitów o Ikarze czy opowieści o podróżach w czasie) tematy polityczne oraz społeczne. Miało to odzwierciedlenie w przemianach politycznych na przełomie dwóch ostatnich dekad XX wieku. Piąty w kolejności "Fates Warning" należy według mnie do najciekawszych punktów krążka. Posiada bowiem bardzo ładny wstęp, zgrabny refren, ostry wokal Dickinsona i świetne unisona gitarowe w solówce. To nagranie, które od zawsze uwielbiałem, i do dziś nic się w tej kwestii nie zmieniło. W "The Assassin" podoba mi się niepokojący, tajemniczy klimat, mogący kojarzyć się z tytułowym nagraniem z albumu "Killers". Całkiem solidnie prezentuje się również "Run Silent Run Deep", którego tekst został już ponoć napisany w trakcie sesji do "Somewhere in Time", w 1986 roku.
"Bring Your Daughter... to the Slaughter", który pierwotnie miał trafić na wspomniane wcześniej solowe wydawnictwo Dickinsona, jest chyba największym przebojem w historii Żelaznej Dziewicy. Przynajmniej komercyjnie - jako jedyny dotarł na 1. miejsce brytyjskiej listy singli. To jedno z najlepszych nagrań na płycie, ze złowieszczą, pochmurną atmosferą i świetnym, klekoczącym basem w tle. A już absolutnie mistrzowsko wypada moment zwolnienia przed ostatnim refrenem, ze świetnie narastającym napięciem i intrygującymi chórkami. Tytuł brzmi jak dzieło stworzone do jakiegoś horroru. I rzeczywiście - "Bring Your Daughter... to the Slaughter" pojawił się w 1989 roku na soundtracku do filmu "Koszmar z Ulicy Wiązów 5: Dziecko snów" Stephena Hopkinsa. Harrisowi kawałek niesamowicie się spodobał, więc namówił wokalistę, by trafił on także na nadchodzący album. Ostatecznie nagrano go w nowej wersji. Podobnie niepokojący nastrój przynosi finałowy "Mother Russia", najdłuższy kawałek w zestawie, choć na tle wielu poprzednich tego typu utworów nie wydaje się zbytnio rozbudowany. Patent z chórkami Harris wziął ze stworzonego przez siebie wcześniej "Seventh Son of a Seventh Son", ale tutaj nie robi to takiego wrażenia. Za to naprawdę dobre są partie gitarowe.
"No
Prayer for the Dying" nie wytrzymuje porównania z trzema poprzednimi krążkami
grupy, ale obniżka poziomu nie jest znacząca. Sam w sobie stanowi naprawdę przyjemny, dość równy longplay, w którym brak ewidentnych wtop kompozycyjnych. Gdyby
został nagrany przez inny zespół, jego odbiór wśród publiczności mógłby być
znacznie lepszy. Po Maidenach oczekiwano wtedy nieco innej, bardziej heavymetalowej muzyki, do jakiej przyzwyczaili słuchaczy przez ostatnie kilka lat. Mimo to, krążek tradycyjnie odniósł sukces komercyjny, dochodząc w Wielkiej
Brytanii do 2. miejsca na listach przebojów. Niewątpliwie w
momencie wydania kilka serc fanów zostało złamanych, co ma swoje odzwierciedlenie także po wielu latach - obecnie wiele osób
uważa, że to właśnie od "No Prayer for the Dying" zaczął
się właśnie ten słabszy, nierówny okres w historii Ironów. Może
i jest w tym ździebko prawdy, ale zespołowi jeszcze co najmniej dwa
razy udało się wrócić do olimpijskiej formy.
Poza
tym, nie mogę dać niższej oceny albumowi od którego zaczęła się
moja przygoda z ciężką muzyką.
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. Tailgunner (Bruce Dickinson, Steve Harris)
02. Holy Smoke (Bruce Dickinson, Steve Harris)
03. No Prayer for the Dying (Steve Harris)
04. Public Enema Number One (Bruce Dickinson, Dave Murray)
05. Fates Warning (Steve Harris, Dave Murray)
06. The Assassin (Steve Harris)
07. Run Silent Run Deep (Bruce Dickinson, Steve Harris)
08. Hooks in You (Bruce Dickinson, Adrian Smith)
09. Bring Your Daughter... to the Slaughter (Bruce Dickinson)
10. Mother Russia (Steve Harris)
Yyyyy surowe to znaczy bardziej hardrockowe, niż metalowe?
OdpowiedzUsuńZ tą surowością chodziło mi, że mniej wypolerowane, różni się od poprzednich dwóch płyt.
UsuńNiedawno przypomniałem sobie ten album, bo potrzebowałem czegoś energetycznego do ćwiczeń (a nudno ciągle ćwiczyć do "Play Me Out" Glenna Hughesa lub "Blue & Lonesome" Stonesów) i padło na "No Prayer". I w tej roli longplay sprawdza się naprawdę dobrze. Natomiast na pewno nie puściłbym go sobie do samego słuchania, bo bym się zanudził. Według mnie bronią się tylko utwory od drugiego do piątego, choć nawet one nie są jakieś rewelacyjne (gdyby cały album był na ich poziomie, to dałbym mu ocenę 7/10). Reszta niestety jest bardzo słaba kompozytorsko i nudna wykonawczo. Z albumów IM z Dickinsonem tylko "Dance of Death" stawiam niżej. Niedawno pozbyłem się jedynego egzemplarza, jaki miałem. Większość albumów IM mam i na CD, i na LP, kilka w jednym formacie, a tylko tych dwóch z Bayleyem nie miałem nigdy w kolekcji. Tak przy okazji - okładka którą wstawiłeś powstała na potrzeby reedycji z 1998 roku, oryginalna była nieco inna. Jest też winylowe wydanie z zupełnie inną okładką, nawiązującą do utworu "Tailgunner". Ja mam winyl z oryginalną okładką i tą wspomnianą reedycję kompaktową.
OdpowiedzUsuńDzięki za uwagę odniośnie okładki. Przyznam, że wiedziałem o tej informacji, ale mi umknęła - choć uważam, że okładka z wydania 1998 wygląda lepiej.
UsuńTak sobie też myślę czy ceniłbym tak wysoko "No Prayer", gdyby nie ten ogromny sentyment. Dzięki niemu po prostu nie mogę go nie lubić, choć widać obniżkę formy względem SIT i SSOASS, na szczęście nieznaczną.
W moim przypadku był to pierwszy album IM, jaki kupiłem i poznałem w całości. Ale nie mam żadnego sentymentu. Pewnie dlatego, że wcześniej słyszałem sporo kawałków z innych albumów, przez co byłem bardzo rozczarowany. Coś jednak zawdzięczam temu longplayowi - już nigdy więcej nie kupiłem żadnego albumu bez wcześniejszego przesłuchania ;)
UsuńMi się wtedy momentalnie spodobał, choć - że tak powiedzmy - bardzo młoda osoba nie ma jeszcze do końca wyrobionego gustu :) A były to czasy, kiedy dostęp do takiej muzyki był znacznie utrudniony, więc katowało się to co jest.
UsuńChoć był to pierwszy album Iron Maiden, który słuchałem "świadomie", kojarzy mi się, że wcześniej słuchałem niektórych kawałków z "Powerslave" które miałem na kasecie (choć nie jest to w 100% pewne), ale w tym czasie jeszcze nie do końca ogarniałem co słucham :)
Jak autor recenzji uważam, że utwór Fates Warning jest najlepszy na tej płycie, powiem więcej należy do grona moich kilku ulubionych mniej typowych utworów Iron Maiden (tak jak np. też Sea Of Madness czy Stranger in A Stranger Land). Generalnie ta płyta jest chyba niesłusznie niedoceniana. Rewelacyjne jeszcze są The Assassin i otwieracz Tailgunner (godny następca Aces High moim zdaniem) - gdzieś w drugiej minucie tego utworu następuje popis gitarowo-solówkowy. Trochę słabsze są Public Enema Number One i Mother Russia. Reszta trzyma poziom. Zwarty i spójny album nietypowy jak na IM. Również wokalnie bardziej zadziorny. Szacunek za taki odważny krok po SSOASS.
OdpowiedzUsuńW sumie napisałem, że utwór tytułowy jest dla mnie najlepszy, a nie "Fates Warning", jednak ten drugi należy do najciekawszych punktów.
Usuń