Czy
muzycy eksperymentują z brzmieniem i aranżacjami ("Slang")
czy grają w dawnym stylu ("Euphoria") i tak nie mogą
przebić się wśród konkurencji i odzyskać dawnej sławy. Po
"Let's Get Rocked" z "Adrenalize" żaden utwór
nie zagościł na długo w setliście koncertowej, a obecnie muzycy
najczęściej grają największe hity z "Pyromanii" i
"Hysterii", z największych staroci zazwyczaj jedynie
"Bringin' on the Heartbreak" i "Let It Go", z
nowości nic - poza paroma utworami z płyty, którą się promuje.
Celem
tego nietypowego wstępu było nakreślenie jak bardzo mierne są
niektóre dokonania Def Leppard z ostatnich 25 lat. Gdyby twórcy
wydawali dobrze przyjmowane przez publiczność albumy - nie tylko
komercyjnie - nie ograniczaliby się do odgrywania pozycji sprzed
kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Choć czynnik sprzedaży zawsze
najbardziej o tym decydował. Zaś kawałki z pierwszych dwóch płyt
- na których praca perkusji była bardziej intensywna i
uróżnorodniona niż później - są lekceważone z powodu
ograniczonych możliwości Ricka Allena.
Na czym
polega problem z nowszym materiałem? Nikt nie każe muzykom Def
Leppard grać ostrego hard rocka z czasów "High 'n' Dry" -
choć na pewno byłoby miło otrzymać od nich coś takiego, i
oczywiście na podobnym poziomie. Z takiej radiowej, komercyjnej
konwencji też da się wycisnąć całkiem solidny longplay, czego
najlepszym przykładem słynna "Hysteria". Niestety, okres
ten dawno minął i choć od tego czasu zmienił się w zespole tylko
gitarzysta, to wraz z Vivianem Campbellem reszta kompletnie nie ma
pojęcia jak przekonująco grać taką lżejszą muzykę, by była
ona dla słuchacza przyjemna i niebanalna zarazem. A najbardziej
dobitnym przykładem na to jest opisywany longplay "X".
"X"
to pierwszy album Def Leppard, który w Stanach Zjednoczonych czy
nigdzie indziej nie zdobył choćby statusu złotej płyty, co
dobitnie pokazuje jak bardzo publiczność odwróciła się od nowego
wcielenia grupy. Wprawdzie na koncertach panowie nadal mogą liczyć
na wysoką frekwencję, ale w większości są to słuchacze, którzy
chcą usłyszeć na żywo przeboje z "Pyromanii" czy "Hysterii".
I tu wracamy do punktu wyjścia. No bo kto chciałby zamiast "Pour
Some Sugar on Me" czy "Animal" słuchać na żywo
takiego "Unbelievable" czy "You're So Beautiful",
nadających się bardziej na tzw. dni organizowane dla danego miasta,
niż na koncert rockowy.
Wiem,
że niektórzy uważają, że granica między komercyjnym graniem na
"Hysterii" a "X" jest cienka, ale dla mnie
niekoniecznie. Oba albumy mają typowo rozrywkowy charakter, ale na
dziele z 1987 roku twórcy robili to z klasą i jakimś pomysłem. Tu
natomiast odgrzewają stare patenty, nie dodając w zamian nic nowego
dla urozmaicenia. Dodatkowo, to twórczy krok w tył nawet w
porównaniu do "Slang" i "Euphorii". Na "Slang"
próbowano chociaż czegoś nowego - nie udało się, ale jakieś
chęci były. Na "Euphorii" dostaliśmy chociaż kilka
naprawdę przyzwoitych i dobrych utworów, z "Promises" na
czele. I było parę momentów niezłego czadu.
A tu
nie ma prawie nic. To granie w stylu Def Leppard, ale jeszcze
bardziej wygładzone i popowe niż wcześniej. Takie utwory, jak
"Unbelievable" (w którego powstawaniu nie brali nawet udziału członkowie Def Leppard), "Girl Like You" czy "Let Me
Be the One", to granie w możliwie najbardziej żenujący sposób.
Nie ma w nich niczego poza lukrem i brakiem ciekawych koncepcji. Z
kolei w "Gravity" na pierwszy plan wysuwa się jakaś
dziwna elektronika - mająca prawdopodobnie brzmieć nowocześnie, a
w efekcie brzmi kuriozalnie.
Nawet
nie wiem czy sens ma opisywanie pozostałych utworów, bo o prawie
wszystkich musiałbym napisać to samo, czyli kiepsko przemyślane,
najprostsze z możliwych kompozycje, pozbawione energii i tzw. jaj
wykonanie, a także słaba i bez należytej mocy produkcja. Choć w reszcie longplaya, o
dziwo, jest troszeczkę mniej żenująco niż w czterech wyżej
wymienionych kawałkach. Wszystko to łączy się w fatalne/ledwo
przyzwoite 12 kompozycji, wśród których raz na jakiś czas można
znaleźć jakiś godny uwagi fragment (jak całkiem niezły refren w
"Everyday"), ale nawet nie warto się tego zadania
podejmować. Chyba, że jest się zatwardziałym fanem Def Leppard,
który musi znać zawartość wszystkich wydawnictw.
Jedynym
momentem na który nawet warto zwrócić uwagę jest finałowy "Scar",
oczywiście jeśli dotrwa się do niego po ponad 40 minutach
męczarni. Stylistycznie nie różni się od reszty, ale pod względem
jakości już tak. Znalazła się tu całkiem fajna, zapadająca w
pamięć melodia i typowo leppardowy, nie odrzucający refren.
Ostatecznie utwór pozostawia po sobie całkiem miłe wrażenia, których
próżno szukać w pozostałej części longplaya.
Przykro
mi, że piszę to o wydawnictwie wydanym pod szyldem Def Leppard, ale poza
drobnymi momentami materiału z "X" po prostu nie da się
słuchać. Mnóstwo w nim banału, kiepskich, popowych melodii i
leniwego wykonania. Może i da się zrobić płytę popową (bo to nawet nie pop rock) na
dobrym poziomie, ale teza ta nie sprawdza się w tym przypadku.
Grupa, która dwie dekady wcześniej odnosiła niesamowite, dość
zasłużone sukcesy muzyczne, tym krążkiem sięgnęła dna.
Wraz ze
"Slangiem" "X" tworzy swoisty "The worst
of", czyli zbiór najbardziej poronionych pomysłów i aranżacji
w historii zespołu - zabrakło chyba tylko wstawek rapowania. Ale na
"Slangu" przynajmniej "Work It Out" był
porządnym, przyjemnym, a przy tym intrygującym kawałkiem, a do
tego dwa inne momenty też się wyróżniały - słaby to wynik, ale
i tak lepszy niż tutaj. Wprawdzie "Scar" również zalicza
się do poziomu całkiem niezłego utworu, dlatego powstrzymam się
od wystawienia najniższej oceny. Pewnie znajdą się obrońcy tego
wydawnictwa, jednak ja do nich nie należę. Jedyne pocieszenie: po tym
mogło być już tylko lepiej - i było. Omijać z daleka!
Dla
porównania jakości muzyki Def Leppard na przestrzeni lat, polecam
puścić sobie po kolei dwa otwieracze: "Let It Go" z "High
'n' Dry" i "Now" z "X" - minęło ok. 20
lat, a różnica ogromna.
Moja ocena - 2/10
Lista utworów:
01. Now (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Marti Frederiksen, Rick Savage)
02. Unbelievable (Per Aldeheim, Andreas Carlsson, Max Martin)
03. You're So Beautiful (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Marti Frederiksen, Rick Savage)
04. Everyday (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Marti Frederiksen, Rick Savage)
05. Long Long Way to Go (Wayne Hector, Steve Robson)
06. Four Letter Word (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage)
07. Torn to Shreds (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage)
08. Love Don't Lie (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage)
09. Gravity (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Woodroffe)
10. Cry (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage)
11. Girl Like You (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage)
12. Let Me Be the One (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage)
13. Scar (Rick Allen, Vivian Campbell, Phil Collen, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Woodroffe)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz