5 września 2018

Van Halen - "Van Halen III" (1998)


Na przełomie lat 1995-1996 muzycy Van Halen pracowali nad utworem "Humans Being", mającym pojawić się na soundtracku do filmu katastroficznego "Twister" w reżyserii Jana De Bonta. Był to ostatni kawałek zespołu, w którym zaśpiewał Sammy Hagar. W tym momencie konflikt na linii wokalista-rodzeństwo Van Halen osiągnął punkt krytyczny, a sytuację pogorszyły dodatkowo okoliczności związane z tworzeniem kompilacji "Best of Volume I", wypuszczonej w tym samym roku. Na tym wydawnictwie znalazło się 14 przebojów grupy, "Humans Being", a także dwie premierowe kompozycje ("Can't Get This Stuff No More" i "Me Wise Magic"), nagrane z... Davidem Lee Rothem.

Wszystko to spowodowało, że Hagar opuścił zespół. Co ciekawe, w 1996 roku Roth na pewien czas znów stał się wokalistą Van Halen. Zaowocowało to pierwszym od 11 lat publicznym wystąpieniem w klasycznym składzie, na rozdaniu MTV Video Music Awards. Występ ten podgrzał atmosferę przed ewentualnym powrotem wokalisty na dłużej, a w związku z tym rozpoczęciem z nim nowej trasy koncertowej. Jednak parę tygodni później Roth odszedł, a do kapeli zatrudniono Gary'ego Cherone'a, znanego przede wszystkim z udziału w rockowej formacji Extreme. Na jedynym dziele z jego udziałem słychać, że wokalista ten ma niemałe możliwości wokalne, ale jego głos nie do końca wpasowuje się w muzykę graną przez resztę składu.

Poza tym, muzykom najwidoczniej skończyły się pomysły na tytuły swoich wydawnictw, bo swoje jedenaste dzieło studyjne nazwali... "Van Halen III". Taki tytuł dawał nadzieje, że panowie powrócą do klimatów ze swoich pierwszych krążków, szczególnie tych z lat 70. Nic z tego. Co prawda, daleko tu do bardzo melodyjnego oblicza Van Halen z ery Hagara, ale jeszcze dalej do płyt z Rothem. W rezultacie powstało dzieło unikalne, niepodobne do żadnego z wcześniejszych, choć złożone z wielu składników, jakie się na nich pojawiały. Współpraca z Cheronem mogła być początkiem nowego etapu i ewolucji w twórczości kapeli, ale tak się nie stało. Sam Gary też nie został zbyt dobrze przyjęty przez fanów, którzy w większości opowiadali się za powrotem Rotha bądź zatrzymaniem w grupie Hagara.

Zespół miał wtedy tak wyrobioną reputację, że co by nie wydał, i tak było to skazane na sukces komercyjny. Tak było w tym przypadku. "Van Halen III" dotarł m.in. na 4. miejsce amerykańskich zestawień list przebojów. Z drugiej strony, jako pierwszy do dziś nie doczekał się miana platynowej płyty w USA (a to słaby wynik, jak na standardy Van Halen) i w chwili wydania był oceniany dużo słabiej niż poprzednie wydawnictwa. W sumie nadal zbiera on najsłabsze oceny z całego katalogu. Moim zdaniem, dość zasłużenie. Zaprezentowany materiał nie powala poziomem kompozycji ani jakością wykonania, nawet w porównaniu do niektórych dokonań z Hagarem. Słychać, że twórcy próbują czegoś nowego, ale efekt tego wypada różnie, częściej jednak niezbyt przekonująco.

Jest to również ostatnia płyta z basistą Michaelem Anthonym, który zagrał jednak tylko w trzech utworach ("Without You", "One I Want" i "Fire in the Hole"), a resztę partii basowych odegrał Eddie Van Halen. Ponoć przy nagrywaniu tego albumu, jak nigdy wcześniej, ujawniły się dyktatorskie zapędy Eddiego, który miał jasno sprecyzowany plan, jak mają wyglądać poszczególne partie gitary basowej czy wokalu, dzięki czemu m.in. nachalnie podpowiadał Gary’emu, jak ma zaśpiewać swoje partie. Niby kompozycje nadal są podpisane nazwiskami wszystkich czterech muzyków, ale wiadomo, kto pociągał za wszystkie sznurki. Może gitarzysta tak naprawdę nagrywał solowy album (coś jak Jon Bon Jovi, który wydał dwa krążki pod swoim pełnym nazwiskiem), choć z udziałem swojego brata i małą pomocą Anthony'ego, a dopiero potem w celach zarobkowych podpięto to pod nazwę macierzystego zespołu, w dodatku z tytułem jadącym na sentymentach fanów pierwszych dokonań?

Swoje mało prawdopodobne przypuszczenie podpieram faktem, że na "Van Halen III" otrzymujemy jedną z najbardziej nietypowych kompozycji w katalogu Van Halen - oparty na akompaniamencie pianina "How Many Say I". Dodatkowo, po raz pierwszy i ostatni głównego wokalu użycza tu sam Eddie. W tym wypadku chciał on zapewne przetestować swoje możliwości wokalne w kontekście nagrania studyjnego. Całość brzmi dość śmiesznie i kiczowato, ale przyznam, że mimo jego słabości mam nieukrytą słabość do tego utworu. Takie moje guilty pleasure. A cały album zaczyna się równie spokojnie, instrumentalnym, całkiem ładnym "Neworld". Innym nagraniem bez wokalu jest "Primary", czyli gitarowa solówka Eddiego. Jednak w odróżnieniu od takich klasyków, jak "Eruption", "Cathedral" czy "Spanish Fly", dostajemy nieciekawy, zbędny popis. Gitarzysta zdecydowanie nie był wtedy w tak dobrej formie kompozytorskiej i wykonawczej, jak 15-20 lat wcześniej.

O reszcie longplaya trudno powiedzieć coś szczególnie dobrego. Często dostajemy całkiem chwytliwą, dość nowoczesną, ale niezbyt fascynującą porcję hard rocka, jak w przypadku "Without You" czy "Fire in the Hole". Problem w tym, że ciężko stąd cokolwiek zapamiętać, a większość tych melodii i wszelkich ozdobników wyparowuje z głowy już po przesłuchaniu całości. Nawet jeśli czegoś przyjemnie się słucha w trakcie odtwarzania płyty (np. perkusyjnego wstępu do "Dirty Water Dog"), to pod koniec trudno sobie o takim fragmencie przypomnieć. Dodatkowo, brzmienie pozostawia trochę do życzenia i w porównaniu do poprzednich "For Unlawful Carnal Knowledge" i "Balance" czuć pod tym względem pewien niedosyt. Słabo uwypuklono gitarę basową, a wokal wydaje się zbyt wysunięty względem instrumentów.

Warto wyróżnić te wolniejsze kawałki. "Once" prezentuje się według mnie najlepiej z całości. Intrygujący, klimatyczny kawałek, opatrzony niezłą melodią i fajną, elektroniczną aranżacją potrafi przykuć uwagę. Dodatkowo, całkiem ciekawie brzmi tu wokal Gary'ego. Podobnie ma się sprawa z "Year of the Day", posiadającym sporo ciekawych zagrywek i solówek. I choć "Once" przez cały czas słucha się z ciekawością, tak "Year of the Day" skróciłbym o pewne fragmenty, bo pod koniec zaczyna nieco nużyć. Pod tym względem zgrabniej wypada krótsza "Josephina", z początku całkiem ładna, by powoli przechodzić do coraz mocniejszych fragmentów. Choć na pierwszych dziełach byłaby ledwie wypełniaczem.

Choć równie dobrze można powiedzieć to samo o niemalże każdej innej kompozycji z tego longplaya. Prawie nic nie wzbija się tu ponad dobry poziom, ale też nie ma czegoś naprawdę okropnego. Takiemu "One I Want" chyba najbliżej do Van Halen z okolic Hagara, nawet Cherone brzmi momentami jak kopia Sammy'ego. Kawałek nie zaskakuje niczym szczególnym i przelatuje niemalże niepostrzeżenie. Tak samo jak następny w kolejności "From Afar". Choć tutaj akurat refren prezentuje się nie najgorzej. W tym otoczeniu fajnie wypada żwawy "Ballot or the Bullet", wprowadzający do materiału pewną dawkę energii i polotu.

"Van Halen III" nie jest niczym więcej, niż tylko średnią płytą z kilkoma wyróżniającymi się momentami na plus. Z drugiej strony, nie zasługuje na takie hejty, jakie można przeczytać w różnych recenzjach czy na forach internetowych. Albumowi zdecydowanie bliżej do tej dolnej półki w dyskografii i w moim osobistym rankingu walczy z "OU812" o miano najgorszego dzieła kapeli. Ale chyba nawet na "OU812" było więcej ciekawych momentów (z "Black and Blue" na czele) przy jednoczesnym krótszym czasie trwania.

No właśnie - to, co niezwykle tu doskwiera, to zbyt długi czas trwania. Jako że wydawnictwo trwa ok. 65 minut, a nie odnajdziemy w nim wiele ciekawej muzyki, przesłuchanie go w całości może być dla słuchacza nieco męczące. Słychać tu objawy sporego kryzysu, jaki panował wtedy w kapeli, a także pewne niezdecydowanie stylistyczne. Niedopasowany głos Cherone'a również nie pomaga. Przez to muzycy pożegnali twórczo XX wiek w niezbyt udanym stylu. Nie był to łatwy czas dla zespołu, który już dawno stracił swoją wyjątkowość. Nie dziwne, że na następny krążek trzeba było czekać aż 14 lat.

Moja ocena - 5/10

Lista utworów:
01. Neworld (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
02. Without You (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
03. One I Want (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
04. From Afar (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
05. Dirty Water Dog (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
06. Once (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
07. Fire in the Hole (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
08. Josephina (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
09. Year of the Day (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
10. Primary (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
11. Ballot or the Bullet (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
12. How Many Say I (Michael Anthony, Gary Cherone, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)

3 komentarze: