1 września 2018

Def Leppard - "Songs from the Sparkle Lounge" (2008)


"Songs from the Sparkle Lounge" był pierwszym od 6 lat wydawnictwem Def Leppard z premierowym materiałem. Jednak chyba niewielka część słuchaczy czekała na jego wydanie. Kilka poprzednich albumów okazało się rozczarowaniem, co poskutkowało znacznie mniejszą ilością ich sprzedaży w porównaniu do np. "Hysterii" czy nawet "Adrenalize". Grupa, która 20 lat wcześniej wydawała krążki w dziesiątkach milionów egzemplarzy, nagle przestała budzić pożądanie i zainteresowanie, a tym samym zmniejszył się popyt na jej nowe wydawnictwa. Tymczasem "Songs from the Sparkle Lounge" w momencie premiery okazał się najlepszym studyjnym dziełem z okresu niecałych 20 lat.

Longplay był zapowiadany jako powrót do mocnych, rockowych korzeni. W niewielkiej części dotrzymano słowa, jednak często wygląda to na ponowne badanie stylistycznego terytorium z okresu "Hysterii" i "Adrenalize". Brakuje również ostrych czadów na miarę najlepszych momentów z "High 'n' Dry" czy nawet "Pyromanii". Chyba, że chodziło im o poprawę względem popowego "X" - w tym wypadku jak najbardziej słychać zmiany na plus. Mimo że nie ma co liczyć na to, że muzycy powrócą do stylu znanego z pierwszych dwóch płyt, to i tak cieszy to, co tutaj dostaliśmy. W wielu momentach wydaje się, że twórcy wracają na właściwą drogę. Chodzi przede wszystkim o to, by zapewnić słuchaczowi przyjemną dawkę rocka. Na "Songs from the Sparkle Lounge" nie zawsze się to udaje, ale momentami poziom jest naprawdę wysoki.

Szczególnie na początku. Otwarcie w postaci "Go" zaskakuje bardzo dobrym poziomem. Naprawdę, tak dobrego utworu nie mieli co najmniej od czasów "Tear It Down" z "Adrenalize". Znajduje się w nim sporo tego, za co można polubić ten zespół. Ten kawałek mógłby spokojnie znaleźć się na "Hysterii" i byłby jedną z najcięższych zawartych tam propozycji (pod względem ciężkości może się kojarzyć z utworem "Desert Song" z kompilacji "Retro Active"). Chwytliwa melodia, wyrazista linia wokalna, całkiem udane solo i niezły refren złożyły się na jedno z najlepszych otwarć w historii Def Leppard. Szkoda, że dalsza część longplaya nie utrzymuje tego poziomu, bo w takim wypadku otrzymalibyśmy jedną z najlepszych płyt Def Leppard.

Choć akurat "Nine Lives" należy do tych ciekawszych pozycji. W jego przypadku słychać już typowo komercyjne, lżejsze Def Leppard, jakie znamy z ostatnich 30 lat, a jednak miło się tego słucha. Nowością w twórczości Def Leppard jest duet wokalny Joe Elliotta z Timem McGrawem - wokalistą na co dzień zajmującym się muzyką country. Pod tym względem na pewno nie wyszło źle, ale trudno się tym w jakikolwiek sposób zachwycać. Nieobeznany z tematem słuchacz może nawet nie zauważyć różnicy. Ale zawsze to jakieś urozmaicenie.

Na przykładzie tych dwóch kompozycji słychać postęp w stosunku do poprzedniego autorskiego krążka "X", gdzie twórcy napchali tyle lukru i obrzydliwych melodii, że ciężko było to wysłuchać do końca. Był to spory krok do tyłu względem wszystkich wcześniejszych wydawnictw. Tutaj nawet najgorsze momenty nie zbliżają się do najsłabszych zawartych na tamtej płycie. Choć nadal można wyłapać kilka niespecjalnie zajmujących propozycji, jak "C'mon C'mon", "Tomorrow" czy "Cruise Control". Choć wszystkie trzy są dość średnie, i tak byłyby jednymi z najlepszych momentów "X". Tak kiepski był tamten album.

Lepiej prezentuje się umieszczona między nimi ballada pod wielce wymownym tytułem "Love". Muzycy po wielu mdłych balladach, umieszczonych na kilku wcześniejszych wydawnictwach, napisali wreszcie coś zgrabnego i nie odpychającego. "Love" absolutnie nie mieści się w kategorii wyczynu kompozytorskiego, ale nie mogę go zaliczyć go do złych utworów. Muszę też pochwalić całkiem dobrą solówkę gitarową. Z drugiej strony, kawałek nie zapada zbytnio w pamięci (jak cała reszta, oprócz "Go"). Co ciekawe, jest to jedyna zamieszczona w tym zestawie ballada. Mogę zapisać to na plus, ponieważ członkowie zespołu nie chcieli tym razem uzyskać rozgłosu, tworząc wiele przytulanek.

Choć i tak większość zawartych tu kompozycji dobrze sprawdziłaby się w radiu, nawet te bardziej czadowe momenty, jak np. całkiem udany "Hallucinate". Z drugiej strony, trochę ostrzejsze "Bad Actress" i "Come Undone" nie do końca przekonują - wydają się zbyt mało wyraziste, choć aż tak fatalnego poziomu nie prezentują. Na zakończenie dostajemy "Gotta Let It Go", łączący miękkie, popowe zwrotki z ostrym refrenem. Wyszło całkiem dobrze i nawet wspomniane wcześniej zwrotki niespecjalnie odrzucają. Całkiem przyjemny jest też "Only the Good Die Young". Te dwa udane utwory stworzył Vivian Campbell (wraz z "Cruise Control"). W ogóle warto dodać, że muzycy niemalże samodzielnie stworzyli ten materiał (tylko w "Nine Lives" pomógł im Tim McGraw). Nawet basista Rick Savage i wokalista Joe Elliott podjęli się zadania samodzielnego napisania niektórych kompozycji.

Nie ukrywam, że przy okazji słuchania "Songs from the Sparkle Lounge" można się miło zaskoczyć. Po kilku ostatnich, nie najlepszych dokonaniach można było się spodziewać kolejnej klapy, tymczasem efekty tej sesji okazały się całkiem zadowalające. Żadne dzieło sztuki, ale w tamtym czasie był to zdecydowanie najbardziej udany album studyjny Def Leppard od czasów "Hysterii". W pewnym sensie wróciła świeżość, ciekawe pomysły i aranżacje. Mimo to, nadal nie jest to poziom pierwszych czterech krążków. I tylko jeden jedyny "Go" umieściłbym obok leppardowej klasyki. Gdyby było więcej konkretnego czadu i podobnych mu fragmentów, oceniłbym całość wyżej. Szkoda, że twórcom zabrakło więcej odwagi. Po fatalnych "X" i "Yeah", "Songs from the Sparkle Lounge" dawał jednak nadzieje na lepsze wydawnictwa Def Leppard w przyszłości.

Moja ocena - 6/10

Lista utworów:
01. Go (Phil Collen, Joe Elliott)
02. Nine Lives (Phil Collen, Joe Elliott, Tim McGraw, Rick Savage)
03. C'mon C'mon (Rick Savage)
04. Love (Rick Savage)
05. Tomorrow (Phil Collen)
06. Cruise Control (Vivian Campbell)
07. Hallucinate (Phil Collen)
08. Only the Good Die Young (Vivian Campbell)
09. Bad Actress (Joe Elliott)
10. Come Undone (Joe Elliott)
11. Gotta Let It Go (Vivian Campbell)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz