"The
Runaways" był pozytywnie ocenianym, konkretnym debiutem,
pokazującym możliwości kilku amerykańskich, zbuntowanych, żądnych
sukcesu i nie idących na żadne kompromisy nastolatek. Choć dopiero
na "Queens of Noise" naprawdę pokazały na co je stać. Skład pozostał ten sam, jednak w tym wypadku Jackie Fox odgrywa swoje partie gitary basowej, bez jakiegokolwiek zastępstwa. Mimo że album wydano zaledwie 7 miesięcy po debiucie, słychać na nim spory postęp. Jeśli ktoś liczył na prostą powtórkę z rozrywki, mógł się
miło rozczarować.
Warto dodać, że tym razem Kim Fowley nie był jedynym producentem albumu - wsparł go Earle Mankey, współpracujący wcześniej m.in. z The Beach Boys. Brzmienie na pewno jest mocniejsze, bliższe heavy metalowi, jednak krążek pod względem produkcji prezentuje jeszcze słabszy, dość przeciętny poziom (przełom pod tym względem nastąpi dopiero przy okazji następnego "Live in Japan"). Instrumentom brakuje trochę przestrzeni, wszystko wydaje się lekko ściśnięte. Zaś w kontekście samych kompozycji często słychać zmiany na plus. Początek
jest jeszcze dość zachowawczy, ponieważ "Queens of Noise" i "Take It or Leave It" to utwory bardzo w stylu poprzednika. A jednak przebijają wiele propozycji z tamtego krążka. Słychać pewien postęp kompozycyjny, szczególnie w
układaniu coraz lepszych linii wokalnych czy w bardziej przemyślanych
zmianach tempa. Pewniej brzmią również solówki Lity Ford.
W dalszej części krążka można wyłapać parę niespodzianek. Kolejne dwa kawałki - "Midnight Music" (mój ulubiony utwór The Runaways) i "Born to Be Bad" - to power ballady. Moim zdaniem są to jedne z kluczowych momentów longplaya. Czegoś podobnego nie uświadczyliśmy na debiucie. Obie czarują prostymi, ale fantastycznymi melodiami. W "Midnight Music" dziewczyny prezentują swoją bardziej delikatną stronę, nawet mocniejsze fragmenty nie wydają się tak intensywne, jak w przypadku innych kawałków. Z kolei w "Born to Be Bad" świetnie połączono spokojne, niezwykle urokliwe fragmenty z zaostrzeniami. Odwrotnie niż w "Neon Angels on the Road to Ruin", gdzie do potężnego, powolnego początku nie pasuje nagłe przyspieszenie. Całość wypada jednak znakomicie, a ratuje ją przede wszystkim wspaniała partia wokalna Cherrie Currie, która często wchodzi na naprawdę wysokie rejestry wokalne, a także partie gitarowe, w których słychać inspiracje takich grup, jak Black Sabbath czy Led Zeppelin.
W dalszej części krążka można wyłapać parę niespodzianek. Kolejne dwa kawałki - "Midnight Music" (mój ulubiony utwór The Runaways) i "Born to Be Bad" - to power ballady. Moim zdaniem są to jedne z kluczowych momentów longplaya. Czegoś podobnego nie uświadczyliśmy na debiucie. Obie czarują prostymi, ale fantastycznymi melodiami. W "Midnight Music" dziewczyny prezentują swoją bardziej delikatną stronę, nawet mocniejsze fragmenty nie wydają się tak intensywne, jak w przypadku innych kawałków. Z kolei w "Born to Be Bad" świetnie połączono spokojne, niezwykle urokliwe fragmenty z zaostrzeniami. Odwrotnie niż w "Neon Angels on the Road to Ruin", gdzie do potężnego, powolnego początku nie pasuje nagłe przyspieszenie. Całość wypada jednak znakomicie, a ratuje ją przede wszystkim wspaniała partia wokalna Cherrie Currie, która często wchodzi na naprawdę wysokie rejestry wokalne, a także partie gitarowe, w których słychać inspiracje takich grup, jak Black Sabbath czy Led Zeppelin.
Dalej
mamy kilka mniej wyróżniających się, choć nadal solidnych,
dynamicznych przebojów ("I Love Playin' with Fire",
"California Paradise" i "Hollywood"), które nie zaniżają poziomu i są przyjemne w odbiorze. W pierwszym z nich szczególnie warto zwrócić uwagę na znakomite solo gitarowe, z kolei w "California Paradise" solówki są wyjątkowo dzielone przez Litę i Joan Jett (Joan gra pierwszą z nich). Dziewczyny zwalniają tempo dopiero w nastrojowej power balladzie "Heartbeat", kolejnej perełce tego wydawnictwa. Nie ukrywam, że mogę słuchać tego nagrania w nieskończoność. Krążek ponownie kończy najbardziej rozbudowana kompozycja - "Johnny Guitar", dużo bardziej przemyślana i spójna od "Dead End Justice" z poprzednika. A przy tym najcięższa z zestawu, choć o bluesowym zabarwieniu. Swoje umiejętności może tu w pełni zaprezentować Lita Ford - a te są naprawdę zachwycające. Utwór jest więc pełen ekscytujących gitarowych
popisów, w większości granych bez podkładu sekcji rytmicznej. W muzyce
rockowej często stosowano taki zabieg (vide "Heartbreaker"
Zeppelinów) i również w tym przypadku doskonale go wykorzystano. To najwspanialszy i najbardziej porywający fragment z całego zestawu.
"Queens
of Noise" po prostu wypada znać. Longplay ten stanowi krok naprzód względem debiutu. Rewelacyjnie zagrany i pełen hardrockowej energii, do dziś robi spore wrażenie. Styl znany z poprzednika nie uległ większej zmianie, ale został rozwinięty i uzupełniony o kilka nowych, ciekawych rozwiązań. Pełno tu także porywającej ikry,
wigoru i radości z gry. Ponadto dziewczyny nie musiały się ratować
coverem, by podnieść poziom całości. Żaden utwór nie schodzi tu poniżej dobrego poziomu. Szkoda tylko niezbyt chlubnej produkcji, która trochę psuje jego odbiór. Mimo to, warto posłuchać i wyrobić sobie o tym
zdanie.
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. Queens of Noise (Billy Bizeau)
02. Take It or Leave It (Joan Jett)
03. Midnight Music (Cherie Currie, Kim Fowley, Steven Tetsch)
04. Born to Be Bad (Kim Fowley, Michael Steele, Sandy West)
05. Neon Angels on the Road to Ruin (Lita Ford, Kim Fowley, Jackie Fox)
06. I Love Playin' with Fire (Joan Jett)
07. California Paradise (Kim Fowley, Joan Jett, Kari Krome, Sandy West)
08. Hollywood (Kim Fowley, Jackie Fox, Joan Jett)
09. Heartbeat (Cherrie Currie, Lita Ford, Kim Fowley, Jackie Fox, Earle Mankey)
10. Johnny Guitar (Lita Ford, Kim Fowley)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz