Amerykańska
grupa rockowa Van Halen powstała w 1971 roku, ale dopiero 7 lat
później wydała swój debiutancki album. Założyli ją: gitarzysta
Eddie Van Halen (początkowo też był wokalistą), jego brat - perkusista Alex Van Halen (oczywiście od ich nazwiska wzięła się
późniejsza nazwa grupy) i pierwszy basista zespołu Marke Stone.
Napisałem późniejsza, bo pierwotnie chłopaki nazwali
swoją kapelę Genesis, a następnie Mammoth, ostatecznie jednak
ukształtowała się nazwa Van Halen. W międzyczasie zamieniono
Stone'a na Marka Anthony'ego, a funkcję wokalisty objął
charyzmatyczny David Lee Roth, znany również jako Diamond Dave. Tak powstał najsłynniejszy skład
Van Halen.
Po
kilku latach działalności grupę odkrył... Gene Simmons z Kiss,
który tak się zachwycił jej występem, że załatwił im nagranie
dema. Dzięki temu, muzycy mogli ruszyć poważnie naprzód. W 1977 r.
zespołem zainteresował się Ted Templeman (przyszły producent ich
płyt), któremu udało się załatwić Van Halen kontrakt z
wytwórnią Warner Bros - na skutek tego dostali zielone światło do zarejestrowania materiału na swój pierwszy album. Album, który zrewolucjonizował muzykę
rockową. A trzeba przyznać, że muzycy w momencie nagrywania zdecydowanie mieli ponadprzeciętne umiejętności wykonawcze. Alex był energetycznym perkusistą, Mark tworzył ciekawe linie basowe, a David był po prostu urodzonym frontmanem, obdarzonym mocnym głosem i idealnie sprawdzającym się na scenie. Jednak w kontekście tego otoczenia tylko jedno nazwisko przyciąga uwagę - Eddie Van Halen.
Eddie
należy do grona gitarzystów wszech czasów. Kropka. Może dla niektórych
będzie tylko zwykłym efekciarzem, ale nie dla mnie. Może często
popisuje się swoimi umiejętnościami szybkiego przebierania palcami
po gryfie i umieszczania jak największej ilości dźwięków na
sekundę, a mimo to wydaje się, że każdy dźwięk jaki gra jest
dokładnie przemyślany, a w solówkach nie ma nic zbędnego. Po
prostu prawdziwy artysta i bardzo kreatywny człowiek. Nie dość, że
rozpowszechnił tapping (a nie jak sądzą niektórzy - wymyślił),
to zainspirował też niezliczoną liczbę przyszłych gitarzystów.
Nikt wcześniej nie grał w taki sposób. W 1978 roku Eddie zdeklasował konkurencję wioślarzy. Pod względem nowatorstwa
wiele osób porównuje jego popisy do tego, co dekadę wcześniej
tworzył Jimi Hendrix. I nie są to porównania bezpodstawne.
Zadziorny
"Runnin' with the Devil" to od razu jeden z najbardziej
rozpoznawalnych utworów Van Halen. I od razu pokazujący styl tej
grupy: wokale Rotha uzupełniane chórkami Eddiego i Marka, a także
prosta gra sekcji rytmicznej i niezbyt wyrafinowane partie gitary
rytmicznej kontrastujące z wirtuozerskimi solówkami. Skoro o nich
mowa, to następne nagranie jest w całości solówką - ale za to
jaką! "Eruption" to do dziś wizytówka Eddiego, genialny
popis możliwości jego gry i ogólnie techniki tappingu. Tak
szybkiego nagrania w 1978 roku nie było, zresztą samo brzmienie
gitary na tym albumie było w tym czasie czymś niespotykanym. Warto
dodać, że na koncertach solówki Eddiego trwały nieraz po 10
minut, a partia z "Eruption" była ich kulminacją. "You
Really Got Me" z repertuaru The Kinks zna chyba każdy - ale
właśnie chodzi mi tu o wersję Van Halen, która przebiła
pierwowzór zarówno wykonaniem, jak i popularnością. Niesamowicie
energetyczna wersja, która zachwyciła nawet twórcę oryginału,
Ray'a Davisa.
Wielkim,
ponadczasowym utworem jest oparty na absolutnie genialnym riffie
"Ain't Talkin' 'Bout Love". Ta kompozycja to istne
mistrzostwo świata, i nie tylko świetna robota Eddiego - to również
znakomity, ekspresyjny wokal Davida i mocny podkład sekcji
rytmicznej. Pojawia się tu nawet krótkie zwolnienie, które istnieje
tylko dlatego, by ostatni refren wybrzmiał jeszcze mocniej. Trzeba
by długo pisać, by zamieścić wszystkie atuty tego kawałka. W
"I'm the One" trochę spada poziom. W porównaniu do
poprzednich robi średnie wrażenie, a na dodatek nie pasuje mi
nietypowa dla zespołu wstawka a capella, która zawsze mnie
irytowała. Banalnie wypada również "Jamie's Cryin".
To dwa słabsze od reszty utwory, które nie pozwalają wystawić wydawnictwu maksymalnej oceny.
Rozpędzony,
riffowy "Atomic Punk" przywraca materiał na właściwe
tory, już sam jego początek wzbudza podziw. Choć jako całość
lepiej wypada "Feel Your Love Tonight" - mamy tu fajny, melodyjny riff, świetne harmonie wokalne i wyśmienity
popis gitarowy Eddiego, jedna z moich ulubionych solówek. W "Little
Dreamer" w wyśmienity sposób wyważono mocne brzmienie i przebojowość, dodatkowo mamy tu bardzo dobry popis wokalny Rotha, zwłaszcza w
refrenie. Nr 10 to małe urozmaicenie w postaci coveru bluesowego
kawałka Johna Brima "Ice Cream Man". Bardziej wyluzowany i
rozrywkowy od reszty longplaya, choć w porównaniu do oryginału nabrał tu dodatkowego czadu i
ostrości. Heavymetalowy "On Fire" jest zdecydowanie jednym
z moich ulubionych nagrań na tym debiucie. Ostry, agresywny i
niekiełznany czad ze znakomitym refrenem, po którym
następują kolejne niesamowite popisy gitarowe. Częsta zmiana barwy głosu (w tym rewelacyjne, nieludzkie wręcz
okrzyki) Rotha w czasie trwania utworu tworzy tutaj schizofreniczny klimat. Słucha się
tego z zapartym tchem.
Debiut
Van Halen zdobył w USA diamentową płytę (odpowiednik 10-krotnej
platyny) i przyniósł kapeli ogromną popularność. Trzeba dodać,
całkowicie zasłużenie. Po niemal czterech dekadach zawarty tu
materiał nadal robi potężne wrażenie. Dodatkowo, produkcyjnie nie
zestarzał się ani trochę i brzmi jakby został nagrany wczoraj.
Jak na rok 1978 brzmi bardzo nowocześnie i ponadczasowo, nie mam
pojęcia jak udało im się to zrobić. Przy całym nowatorstwie i
skomplikowanych solówkach, autorzy nie zapomnieli o chwytliwych
melodiach i nośnej piosenkowości.
"Van
Halen" to jeden z ostatnich tak przełomowych albumów
dla muzyki rockowej. Może nawet ostatni. Bezdyskusyjnie obowiązkowa
pozycja w płytotece każdego fana ciężkiego grania. Nawet sam
zespół nigdy nie przebił tego dokonania - a może nawet nie
próbował.
Moja ocena - 9/10
Lista utworów:
01. Runnin' with the Devil (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
02. Eruption (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
03. You Really Got Me (Ray Davies)
04. Ain't Talkin' 'Bout Love (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
05. I'm the One (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
06. Jamie's Cryin' (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
07. Atomic Punk (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
08. Feel Your Love Tonight (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
09. Little Dreamer (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
10. Ice Cream Man (John Brim)
11. On Fire (Michael Anthony, David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
Debiut który zrewolucjonizował świat rocka debiut na miarę pierwszych płyt Jimi Hendrixa i Led Zeppelin. Każdy szanujący młokos musiał się nauczyć grać na gitarze "Eruption" np Kirk Hammet - Dave Mustain - Joe Satriani -Stev Vai i wielu przyszłych wioślarzy .Płyta która aż kipi energią i jak dla mnie jest wsród 4 najlepszych pozycji Van Halen .W tym roku mija 40 lecie tego wydawnictwa nie wierzę .
OdpowiedzUsuńA co najlepsze, po 40 latach od premiery materiał ten nadal brzmi bardzo świeżo.
UsuńSolidny debiut, dla mnie Van Halen skończył się na debiucie. No trochę szkoda bo następne płyty to kalka poprzedniej i zjazd w dół. Mamy tu wiele energicznych kawałków których to energiczne wykonanie jest największym atutem. Lubie też głos Davida Lee Roth'a i solówkę pod trafnym tytułem Erupcja, a "You Really Got Me" nucę do dziś.
OdpowiedzUsuń