Zanim muzycy Kiss stali się ikonami muzyki rozrywkowej (szczególnie w rodzimych Stanach Zjednoczonych), walczyli o przetrwanie na rynku muzycznym. Ich debiut nie zrobił większej furory, a jeszcze w
tym samym roku chłopaki wydali drugi krążek, nazwany "Hotter
Than Hell" (pod względem szybkości wydawania albumów do 1977
roku Kiss przypomina mi trochę grupy z początku lat 60. - w tym
czasie standardem było nagranie w jednym roku dwóch płyt
długogrających). Szybkie tempo przystąpienia do prac nie zaprocentowało pod względem komercyjnym, bo wyniki sprzedaży okazały się jeszcze bardziej rozczarowujące i longplay wylądował na 100. miejscu w amerykańskim zestawieniu (co stanowi najsłabszy wynik w przypadku tego zespołu).
Trochę niesłusznie nie zwrócono uwagi na to wydawnictwo, bo nawet po latach broni się ono zaskakująco dobrze i pozostaje jednym z najciekawszych w dorobku Kiss. Poza jednym przypadkiem. Największą bolączką "Hotter Than Hell" do dziś pozostaje kiepskie brzmienie instrumentów - o ile wokale są jeszcze w porządku, tak gitary są kruche i przytłumione, a perkusja brzmi strasznie płasko. Budżet na wydanie tego longplaya nie był prawdopodobnie wysoki, co zapewne przełożyło się na nie najlepszy rezultat podczas nagrań i miksów. Już w momencie wydania brzmiało to niezbyt profesjonalnie, a dziś jeszcze bardziej się postarzało. Producenci Kenny Kerner i Richie Wise (pełniący to stanowisko również przy debiucie) po latach żałowali, że nie przyłożyli się należycie do swojej pracy. Słusznie, bo słabe brzmienie daje się we znaki dosłownie wszędzie, a wiele z tych kawałków przy zawodowej produkcji wypadałoby wręcz wspaniale.
Na szczęście muzycy nadrabiają to uchybienie samymi kompozycjami, które trzymają poziom pozycji z debiutu. Już na starcie znajduje się "Got to Choose", niezbyt dynamiczne, a jednak energetyczne nagranie, z wysoko zaśpiewanym, choć nie odrzucającym refrenem. W porównaniu do "Struttera" jest utrzymany w średnim tempie i zawiera więcej mroku. Bardzo dobrze wypada prosta, lecz pomysłowa partia solowa. Podobnie jak w ostrym, frehley'owym "Parasite", z riffem pędzącym z szybkością karabinu maszynowego, a mimo to posiadającym melodyjny, piosenkowy refren - wszystko świetnie się ze sobą komponuje. Do tego Ace wyjątkowo zagrał tutaj także na gitarze basowej, zaś partię wokalu znów oddał Simmonsowi, wciąż będąc niepewnym możliwości swojego głosu. Mimo że oba kawałki prezentują naprawdę zadowalający poziom, to jeszcze lepiej wypada "Goin' Blind". Można trochę się przyczepić do wokalu Gene'a (i oczywiście brzmienia), ale sama kompozycja jest nadzwyczaj zgrabna, z bardzo ładnymi łagodniejszymi fragmentami i udanymi zaostrzeniami, m.in. w postaci rewelacyjnej solówki płaczącej gitary. To utwór pochodzący jeszcze z czasów pierwszej grupy Simmonsa, czyli Wicked Lester, dlatego drugim z jego kompozytorów jest gitarzysta wspomnianej grupy, Stephen Coronel. Tak czy inaczej, świetna robota.
Na szczęście muzycy nadrabiają to uchybienie samymi kompozycjami, które trzymają poziom pozycji z debiutu. Już na starcie znajduje się "Got to Choose", niezbyt dynamiczne, a jednak energetyczne nagranie, z wysoko zaśpiewanym, choć nie odrzucającym refrenem. W porównaniu do "Struttera" jest utrzymany w średnim tempie i zawiera więcej mroku. Bardzo dobrze wypada prosta, lecz pomysłowa partia solowa. Podobnie jak w ostrym, frehley'owym "Parasite", z riffem pędzącym z szybkością karabinu maszynowego, a mimo to posiadającym melodyjny, piosenkowy refren - wszystko świetnie się ze sobą komponuje. Do tego Ace wyjątkowo zagrał tutaj także na gitarze basowej, zaś partię wokalu znów oddał Simmonsowi, wciąż będąc niepewnym możliwości swojego głosu. Mimo że oba kawałki prezentują naprawdę zadowalający poziom, to jeszcze lepiej wypada "Goin' Blind". Można trochę się przyczepić do wokalu Gene'a (i oczywiście brzmienia), ale sama kompozycja jest nadzwyczaj zgrabna, z bardzo ładnymi łagodniejszymi fragmentami i udanymi zaostrzeniami, m.in. w postaci rewelacyjnej solówki płaczącej gitary. To utwór pochodzący jeszcze z czasów pierwszej grupy Simmonsa, czyli Wicked Lester, dlatego drugim z jego kompozytorów jest gitarzysta wspomnianej grupy, Stephen Coronel. Tak czy inaczej, świetna robota.
Nr 4
trochę odstaje od poprzednich - tytułowe "Hotter Than Hell"
wypada, nawet jak Kiss, zbyt banalnie. Za to najbardziej znany pośród
całości "Let Me Go, Rock 'n' Roll" to całkiem przyjemny,
rock'n'rollowy (jak wskazuje sam tytuł) numer. Najbardziej rozrywkowy w zestawie, a przy tym jeden z hymnów Kiss, prezentujący się jeszcze lepiej na żywo. "All the Way" to też jeden z udanych fragmentów longplaya, również prosty, ale
oparty na naprawdę fajnym riffie. Choć akurat tutaj nie zachwycają
wyczyny solowe Frehley'a. "Watchin' You", z kapitalnym, sabbathowym riffem, to kolejny po
"Parasite" fragment, który wyróżnia się pod względem
ciężaru. Przy tym muzycy nie zapomnieli o melodyjności, a kawałek posiada dość przebojowy charakter. Warto w tym miejscu podkreślić pomysłową i pełną feelingu grę Petera Crissa na perkusji, który na całej płycie daje swój życiowy popis. Tym bardziej szkoda, że jego instrument nie potrafi tu porządnie wybrzmieć.
Melodyjny, śpiewany
przez Crissa "Mainline" to nieco mniej
wyróżniający się fragment w porównaniu do wielu innych z tego zestawu, choć i tak dużo lepszy od tytułowego i w sumie przyjemny w odbiorze. Optymistyczny "Comin' Home" też jest godny przesłuchania - charakteryzuje go całkiem zgrabna melodia i przyzwoity wokal
Stanley'a. Choć to nic przy finałowym
"Strange Ways", również z wokalem Crissa. Potężny riff,
ciężkie brzmienie, zapadający w pamięć refren, świetna gra
sekcji rytmicznej i błyskawiczne popisy solowe Ace'a złożyły się na
bardzo pomyślne zakończenie płyty, jeszcze lepsze niż "Black Diamond" z debiutu. Kawałków na takim poziomie
oczekuję i wymagam od muzyki Kiss.
Zawartość "Hotter
Than Hell" wcale nie ustępuje tej z poprzednika. Posiada więcej zachwycających momentów, ale też więcej słabszych, więc w ostatecznym rozrachunku oba krążki prezentują podobny poziom. Wydaje mi się, że omawiany longplay przez cienką produkcję i brak większych hitów do dziś pozostaje w cieniu takich dzieł, jak "Kiss" czy późniejszy "Destroyer", ale moim zdaniem nie powinno się tego materiału ignorować. Wydaje
mi się, że jest on trochę mroczniejszy, bardziej zadziorny i mniej
imprezowy od wielu ich dokonań z lat 70., co działa tylko na korzyść. Wraz z debiutem należy do moich ulubionych dzieł z katalogu Kiss. Wystawiam mu pozytywną
ocenę, choć nie da się ukryć, że reszta kompozycji stanowi
dodatek (choć w większości przyjemny) do "Goin' Blind" i
"Strange Ways".
To niefortunne, że tak zabójczy materiał został wykastrowany przez brak kompetentnych producentów. Naprawdę chciałbym go usłyszeć z bardziej profesjonalną produkcją. Choć
połowa kawałków (niestety, nie ma wśród nich tych najlepszych)
znajduje się na albumie koncertowym "Alive!" z 1975 roku, gdzie
wszystko brzmi tak jak powinno.
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. Got to Choose (Paul Stanley)
02. Parasite (Ace Frehley)
03. Goin' Blind (Stephen Coronel, Gene Simmons)
04. Hotter Than Hell (Paul Stanley)
05. Let Me Go, Rock 'n' Roll (Gene Simmons, Paul Stanley)
06. All the Way (Gene Simmons)
07. Watchin' You (Gene Simmons)
08. Mainline (Paul Stanley)
09. Comin' Home (Ace Frehley, Paul Stanley)
10. Strange Ways (Ace Frehley)
"Strange Ways" i "Goin' Blind" to moim zdaniem jedyne przyzwoite kawałki Kiss.
OdpowiedzUsuńProducenci tego (i poprzedniego) albumu byli wcześniej związani z grupą Dust, w której występował także Marc Bell, lepiej znany pod późniejszym pseudonimem Marky Ramone. Zespół wydał dwa albumy, które nie zdobyły popularności, ale zawierają naprawdę fajne, hardrockowe granie. W sumie nic wybitnego, ale na pewno ciekawszego, niż cokolwiek z dyskografii Kiss i Ramones.
A moim zdaniem Kiss ma dużo innych wartych uwagi kawałków. Ale o tym w przyszłych recenzjach.
UsuńPłyty Dust mam jeszcze do nadrobienia. W sumie jeśli grał tam Bell, to całkiem logiczne - już na "Road to Ruin" Ramones słychać, że ma jakieś doświadczenie muzyczne, bo grał z większą lekkością od ich poprzedniego perkusisty.
I jeszcze jedno - to przyzwoite kawałki czy może jednak coś więcej? :)
Usuń"Strange Ways" lubię ;) Jakby muzycy nagrali więcej kawałków w takim stylu, to pewnie miałbym o nich lepszą opinię. Ale nie słyszałem niczego podobnego w ich wykonaniu.
UsuńZnasz wersję Megadeth?
Nie znałem, ale już zdążyłem nadrobić zaległości :) Fajna, bardziej dynamiczna wersja z nieźle pasującą tu partią wokalną Dave'a.
UsuńNie no, Kiss miało w swojej karierze kilka naprawdę mocnych, cięzkich kawałków, jak "Not for the Innocent", "War Machine", "Love Gun" czy "Unholy". Jak chcesz, zapoznaj się z nimi, ewentualnie napisz kiedyś czy się podobały :) :)
Jako że wspomniałeś o Megadeth, to z takich coverów Kiss automatycznie przypomniały mi się jeszcze "She", "Watchin' You" i "Parasite" wykonywane przez Anthrax, które dawno temu słyszałem i postanowiłem sobie przypomnieć. Naprawdę dobra robota.
Usuń