4 lipca 2017

Iron Maiden - "Live After Death" (1985)


Po sukcesie albumu "Powerslave" muzycy ruszyli w trasę koncertową - jak się okazało, najdłuższą w ich karierze. Była to słynna World Slavery Tour, notabene rozpoczęta w naszym kraju (gdzie zespół dał 5 koncertów - w Warszawie, Łodzi, Poznaniu, Wrocławiu i Katowicach). Trwała ona od 9 sierpnia 1984 roku do 5 lipca 1985 roku następnego. Imponowała nie tylko długim okresem trwania, ale i rozmachem, w tym olbrzymią scenografią przypominającą grobowiec faraona oraz gigantycznym Eddiem-mumią. Jako że zastosowano tu wiele innowacyjnych pomysłów realizacyjnych, była to w tym czasie jedna z najbardziej pomysłowych i inspirujących opraw koncertowych.

W trakcie trasy popyt na występy Iron Maiden wcale nie malał, a menedżer Rod Smallwood sukcesywnie zapewniał kapeli nowe miejsca do koncertowania. Pod koniec trasy muzycy byli wręcz wykończeni psychicznie i fizycznie. Nie dziwi więc, że na skutek tak długiego i intensywnego grania dla publiczności (198 koncertów na pięciu kontynentach w ciągu 331 dni) nagranie kolejnego albumu studyjnego zostało odłożone na później. W okresie 1980-1984 grupa wydawała jeden taki longplay rocznie. By zapełnić lukę i umilić fanom oczekiwanie, postanowiono podarować im pierwszą dłuższą, oficjalną koncertówkę z tego tournée. Efektem było wydawnictwo "Live After Death", do dziś słusznie uznawane za jedno z najlepszych tego typu w historii.

Pierwsze 13 nagrań pochodzi z dni 14-17 marca 1985 roku, w Long Beach Arena w Kalifornii, z kolei utwory 14-18 to występy w londyńskim Hammersmith Odeon z października 1984 roku. Jednak pierwsze wydanie CD zostało okrojone o wspomniane występy z Anglii, skrócono także "Running Free" - tak by materiał mógł się zmieścić na jednej płycie. Dopiero późniejsze wydania CD zawierają te wykonania na drugim dysku. Ciekawie wygląda też sprawa z reedycją CD z 1995 roku, która zamiast ostatnich pięciu kompozycji zawierała "Losfer Words" i "Murders in the Rue Morgue" z Hammersmith, a także "Sanctuary" z Long Beach. Wcześniej wydawano te wykonania tylko na stronach B poszczególnych singli. Szkoda, że nie pokuszono się na wypuszczenie edycji zawierającej wszystkie utwory. Tak dobrej muzyki nigdy za wiele.

Muzycy byli w tym czasie w mocarnej formie wykonawczej, co doskonale słychać na całym "Live After Death". Szkoda tylko w sumie, że odgrywają kropka w kropkę to, co uzyskali na albumach studyjnych. Mimo to, technicznie nadal grają w kapitalny sposób. A na repertuar złożyły się niemalże same klasyki. Nie tylko zebrano wszystkie ważniejsze single, ale i zawarto wiele typowych dla Maidenów wysmakowanych, rozbudowanych utworów, najbardziej pokazujących, dlaczego zespół tak bardzo wyróżniał się spośród licznej konkurencji NWOBHM. Dlatego "Live After Death" stanowi najlepszy przykład na longplay, od którego warto zacząć przygodę z Iron Maiden.

Całość otwiera "Aces High", rozpoczęte krótkim, pasującym do tematyki kompozycji przemówieniem Churchilla, a potem "2 Minutes to Midnight", czyli dwa hity z "Powerslave". Udany wybór na początek - muzycy w tym czasie promowali przecież ten właśnie krążek. Od razu słychać tutaj rewelacyjną formę Dickinsona, a w dalszej części napięcie zdecydowanie nie opada. Absolutnie rewelacyjne wrażenie robi "The Trooper", a "Flight of Icarus" wypadł dużo lepiej od wersji z "Piece of Mind", nabrał dodatkowej dynamiki i ciężaru. Ostatecznie, nie jest to już nieco ociężały numer, a konkretny metalowy czad. W powalającym "Revelations" dostajemy prawdziwy smaczek aranżacyjny - w pierwszych dwóch minutach Bruce zagrał na gitarze, dzięki czemu przez chwilę mamy prawdziwy 5-osobowy skład instrumentalny (jeszcze przed triem Murray-Smith-Gers). Może na albumie nie do końca to słychać, ale na wydaniu DVD to bezcenny widok.

Pierwszą płytę z wydania winylowego kończy "The Number of the Beast", a przed nim umieszczono dwa kolejne wyborne kawałki z "Powerslave" - kawałek tytułowy i "Rime of the Ancient Mariner". Tego co tam się dzieje po prostu nie da się popisać. Jeśli przyjmiemy, że ich pierwotne wykonanie było powalające, to co można powiedzieć o tym? Po prostu jeden z najwspanialszych momentów w historii heavy metalu. Dalej chłopaki nie odpuszczają. "Halowed Be Thy Name" i "Children of the Damned" robią równie piorunujące wrażenie, co oryginały. Choć w przypadku tego pierwszego miałbym małe zastrzeżenia co do wokalu Bruce'a podczas łagodnego fragmentu z początku, na szczęście potem wszystko wraca do normy. Przy okazji tytułowego "Iron Maiden" po raz pierwszy sięgnięto do nagrań z ery Paula Di'Anno. Choć Dickinson robi co może i wypada naprawdę dobrze, to jednak wolałem ten kawałek z wokalem Paula. Podobnie jak w przypadku "Phantom of the Opera " i "Wrathchild". Może to po prostu kwestia przyzwyczajenia? Przy tym warto zauważyć, że spośród pięciu płyt, to właśnie "Killers" jest najsłabiej reprezentowane, co miało miejsce również w późniejszych latach, gdzie muzycy ignorowali praktycznie cały materiał z tego krążka.

"Run to the Hills" charakteryzuje podobna dynamika co pierwowzór, ale dopiero tu słychać, że ten numer znakomicie sprawdza się na żywo. Podobnie jak "Running Free" - jako jedyna rozbudowana tu kompozycja była świetną okazją do nawiązania większego kontaktu z publicznością. W późniejszej części "Running Free" przez większość czasu słyszymy wyłącznie sekcję rytmiczną, a Dickinson namawia słuchaczy do wykrzykiwania refrenu. Nie był to pokaz możliwości prawdziwych muzycznych improwizacji, jakie były często stosowane w poprzedniej dekadzie, ale mimo to cieszy i taki gest skierowany w stronę publiczności. Muzycy do dziś stosują ten patent na występach. Wersja "22 Acacia Avenue" powala wokalem Dickinsona, choć równie dobre wrażenie robią popisy gitarowe. Nawet nielubiany przeze mnie "Die with Your Doots On" w zaprezentowanej tu ostrzejszej wersji mi nie przeszkadza, choć jest jednym z najsłabszych nagrań zawartych na krążku.

"Live After Death" idealnie obrazuje ówczesną formę Iron Maiden - pełną ognia, scenicznego szaleństwa, niesamowitego polotu i energii. To też świetny przekrój przez pierwsze pięć wydawnictw tej kapeli i genialne podsumowanie dotychczasowej twórczości. Niemalże nie ma się tu do czego przyczepić. Nagrania może są bardzo zachowawcze w stosunku do oryginałów (oczywiście oprócz "Running Free"), jednak zagrane niesamowicie żywiołowo i kunsztownie. Dodatkowo całość do dziś brzmi bardzo solidnie. Do plusów można zaliczyć umieszczenie kilku utworów, które, jak się okazało, grupa dziś gra niezwykle rzadko albo wcale ("Die with Your Boots On" czy "22 Acacia Avenue"). "Live After Death" to po prostu przykład doskonałej koncertówki z lat 80. Ścisła czołówka dokonań koncertowych, a zarazem biblia dla miłośników heavy metalu.

Moja ocena - 10/10

Lista utworów:
01. Churchill's Speech (Winston Churchill)
02. Aces High (Steve Harris)
03. 2 Minutes to Midnight (Bruce Dickinson, Adrian Smith)
04. The Trooper (Steve Harris)
05. Revelations (Bruce Dickinson)
06. Flight of Icarus (Bruce Dickinson, Adrian Smith)
07. Rime of the Ancient Mariner (Steve Harris)
08. Powerslave (Bruce Dickinson)
09. The Number of the Beast (Steve Harris)

10. Hallowed Be Thy Name (Steve Harris)
11. Iron Maiden (Steve Harris)
12. Run to the Hills (Steve Harris)
13. Running Free (Paul Di'Anno, Steve Harris)
14. Wrathchild (Steve Harris)
15. 22 Acacia Avenue (Steve Harris, Adrian Smith)
16. Children of the Damned (Steve Harris)
17. Die with Your Boots On (Bruce Dickinson, Steve Harris, Adrian Smith)
18. Phantom of the Opera (Steve Harris)

2 komentarze:

  1. Kiedyś była to moja ulubiona koncertówka ;) Wszystkie utwory (może poza "Hallowed") znacznie przebijają studyjne pierwowzory, a ich dobór to prawdziwe "the best of" z pierwszych pięciu albumów.

    Później jednak poznałem te wszystkie koncertówki z lat 60. i 70., i okazało się, że w czasach przedironowych grano jeszcze lepsze koncerty, niesamowicie odbiegając od wersji studyjnych, stawiając na improwizację. Szkoda, że to się zaczęło zmieniać już w drugiej połowie lat 70., gdy zaczęto na żywo grać tak, aby wszystko brzmiało identycznie, jak na płytach (co było krokiem wstecz, bo tak też robiono do połowo lat 60.). Kompletnym bezsensem jest wydawanie płyt z takich koncertów, które są po prostu składankami przebojów w gorszych (bo zdarzają się takie odstępstwa od oryginałów, jak pomyłki, fałsze, czy zagłuszanie przez publiczność) wersjach. Nie wyobrażam sobie jednak Ironów grających przez kwadrans "The Trooper", a potem prezentujących półgodzinny jam na bazie "The Number of the Beast" :D W ich przypadku wystarczyło zagrać wszystko z większą energią. Jak jednak mówiłem, wolę teraz inne koncertówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak bodajże napisałeś w swojej recenzji, utwory Maidenów i tak są wystarczająco rozbudowane, wiele z nich przekracza tu czas 7 minut. Rzeczywiście "Live After Death" stanowi idealne podsumowanie pierwszych pięciu płyt, szkoda tylko że na późniejszych koncertówkach tak często powtarzały się niektóre utwory z tej płyty.

      Usuń