Mimo lokat w pierwszej setce zestawienia Billboard 200, dwa
pierwsze wydawnictwa Kiss nie odniosły większego sukcesu komercyjnego i pośród innych wydawanych w tym czasie albumów przeszły niemalże bez echa (mimo że w kontekście występów na żywo grupa budziła spore
zainteresowanie). Nie zniechęciło to chłopaków, którzy już 5
miesięcy po ostatnim "Hotter Than Hell" wypuścili swój
trzeci premierowy materiał. W tym czasie niezwykle szybko powstawały nowe kompozycje, co przełożyło się na szybkość i systematyczność nagrywania. Co jak co, ale mieli wtedy naprawdę zabójcze
tempo.
Po raz
kolejny muszę rozpatrzyć dwa aspekty w kontekście omawianego
krążka - brzmienie i popularność. Muzycy mieli w czasie powstania
płyty tak mało pieniędzy, że nie było ich stać na zatrudnienie
profesjonalnego producenta. Na skutek tego za konsoletą usiadł
dyrektor Casablanca Records - Neil Bogart. Mimo to, "Dressed to
Kill" brzmi dużo lepiej od poprzednich wydawnictw, zwłaszcza w
porównaniu do "Hotter Than Hell" wygląda to na zasadzie:
niebo a ziemia. Gitary elektryczne brzmią potężnie i naprawdę
zadziornie, a nawet kilka razy w miksie znakomicie wysunięto do przodu gitarę
basową (np. w "Two Timer" czy "Getaway"). "Dressed to Kill"
można również uznać za pierwszy krok w dziedzinie sukcesów
komercyjnych - na liście Billboardu doszedł na 32. miejsce, co było
sporym krokiem do przodu dla kapeli, zwłaszcza w porównaniu do
poprzednich, niezbyt zauważanych przez publiczność wydawnictw.
Miał w tym swoją zasługę singiel "Rock and Roll All Nite",
który jako pierwszy zaczął budzić zainteresowanie wśród słuchaczy.
Co do
zawartości: mimo wielu nowych pomysłów zespół po raz drugi opracował na nowo stare utwory
repertuaru Wicked Lester, tym razem dwa - "She" i "Love
Her All I Can". Wersje te odbiegają od swoich pierwowzorów.
Pierwszy z nich jest najlepszym fragmentem "Dressed to
Kill" - bardzo riffowy, ciężki, świetny melodycznie i
wyróżniający się dopasowanym duetem wokalnym Simmons-Stanley. Naprawdę świetna rzecz, prawdziwy hardrockowy pocisk, tak bardzo
odmienny od oryginału, zaskakującego użyciem fletu, kojarząc
się nieco z twórczością wczesnego Jethro Tull. "Love Her All
I Can" również posiada wiele walorów, ale nie
robi już tak dużego wrażenia. W porównaniu z wersją Wicked Lester nabrał ciężkości, zarówno w warstwie wokalnej, jak i muzycznej, przez co lepiej broni się po latach.
I
wanna rock and roll all nite and party every day
- te słowa zna każdy oddany fan Kiss, bez wyjątku. Jak
wspomniałem, tym jednym utworem grupa zaczęła budzić większe
zainteresowanie. Ma on wyraźnie koncertowy charakter, przez co na
albumie studyjnym może budzić mały niedosyt. Jednak pamiętajmy,
że wszystkie wersje studyjne są tzw. wersjami reprezentacyjnymi,
dopiero na koncercie ich twórcy mogą robić z nimi co chcą -
wydłużać, skracać, łączyć z innymi utworami itp. "Rock
and Roll All Nite" w występach na żywo nie był rozbudowywany,
ale stanowił świetną okazję do śpiewania refrenu z publicznością
- dlatego też w setliście pojawiał się jako ostatni, stanowiąc
tzw. wisienkę na torcie, punkt kulminacyjny. Sam w sobie na pewno
nie jest wybitny, ale w kontekście live nadaje się idealnie.
Simmons i Stanley stworzyli na taką okazję hit idealny i
ponadczasowy.
W
drodze wyjątku, w pierwszej kolejności została omówiona końcówka
longplaya, przejdźmy zatem do pierwszych siedmiu nagrań zawartych
na "Dressed to Kill". "Room Service" to taki
typowy dla Kiss przebój, ale w porównaniu do "Strutter"
i "Got to Choose" nie ma w nim nic nadzwyczajnego.
Podobnie jak w "Two Timer", który wypada zbyt nijako i
monotonnie. Co innego "Ladies in Waiting" - znakomity,
bardzo zadziorny riff i intrygująco zaśpiewany refren, zabrakło tylko
nieco ciekawszej solówki. "Getaway", jedyny numer podpisany wyłącznie przez Frehley'a (choć śpiewany przez Crissa, jako jedyny w zestawie), to taki luzacki,
rajcowny, konkretny rocker, ostatecznie bardzo przyjemny w odbiorze.
W "Rock
Bottom" muzycy próbują stworzyć krótki, a jednak dość
rozbudowany numer. Efektem jest nagranie brzmiące jak posklejane z dwóch osobnych (i pewnie tak właśnie było). Ładnie wypada pierwsza, akustyczna
część, przechodząca zbyt gwałtownie do typowo kissowego
czadu, z refrenem kojarzącym się z tak samo nazwaną kompozycją grupy
UFO z jej o 10 miesięcy starszej płyty "Phenomenon". Ostatecznie jednak nagranie prezentuje się całkiem okazale, szkoda tylko, że nie zadbano o spójniejszy charakter. Przyjemnie pulsujący,
wolniejszy "C'mon and Love Me", z krótką, początkową solówką graną wyjątkowo przez Stanley'a, posiada wyraźny basowy
podkład. Niestety, nie uniknięto sporej wpadki - "Anything for My Baby" to zwykły,
okropnie trywialny zapychacz z tandetnym refrenem, jednym z najgorszych jakie napisali. Z ich propozycji z lat 70. to właśnie "Anything for My Baby" przekonuje mnie najmniej.
"Dressed
to Kill" niby wypada słabiej od dwóch poprzedników, ale ma
wiele momentów, które zdecydowanie zasługują na uwagę. Dodatkowo
lepsze brzmienie, chyba najlepsze z płyt grupy z lat 70.,
sprawia, że może być łatwiejszy w odbiorze dla tzw. jakościofilów
muzycznych. Longplay trwa jedynie 30 minut z kawałkiem, ale poza
trzema słabszymi utworami czas przy nim spędzony ciężko uznać za stracony. Poza tym, stanowił on pierwszy krok ku wielkiej sławie. Twórcy mieli już tyle materiału,
że spokojnie mogli go przenieść na album koncertowy, który
wyszedł jeszcze w tym samym roku - zgodnie z tradycją wydawania
dwóch krążków w jednym roku.
Przyznam,
że po długim czasie zamieniłem miejscami oceny albumów "Dressed
to Kill" i "Destroyer", pierwszemu o jedną w górę,
drugiemu o jedną w dół. Po latach ten pierwszy, wyraźnie
hardrockowy materiał wypada bardziej szczerze i przekonująco.
Moja ocena - 7/10
Lista utworów:
01. Room Service (Paul Stanley)
02. Two Timer (Gene Simmons)
03. Ladies in Waiting (Gene Simmons)
04. Getaway (Ace Frehley)
05. Rock Bottom (Ace Frehley, Paul Stanley)
06. C'mon and Love Me (Paul Stanley)
07. Anything for My Baby (Paul Stanley)
08. She (Stephen Coronel, Gene Simmons)
09. Love Her All I Can (Paul Stanley)
10. Rock and Roll All Nite (Gene Simmons, Paul Stanley)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz