23 lipca 2018

AC/DC - "Dirty Deeds Done Dirt Cheap" (1976)


Z wydaniem "Dirty Deeds Done Dirt Cheap" wiąże się dość ciekawa historia. Był to trzeci krążek jaki grupa wypuściła na rodzimym, australijskim rynku, w 1976 roku, niedługo po nagraniu "High Voltage" i "T.N.T.". W tym samym roku pojawił się on także w wielu innych państwach świata, jednak w Stanach Zjednoczonych ukazał się on dopiero 5 lat później, po śmierci Bona Scotta. W USA prawdopodobnie zaczęto się interesować materiałem po ogromnych sukcesach płyt "Highway to Hell" i "Back in Black". Był to słuszny wybór, ponieważ na fali popularności zespołu album pokrył się w USA 6-krotną platyną. Jak na lekko archiwalny materiał, to naprawdę spore osiągnięcie.

Pozostaje pytanie, czemu nie wypuszczono go wcześniej w Stanach Zjednoczonych, skoro kompilacja "High Voltage" oraz lekko zmieniony w trackliście "Let There Be Rock" ukazały się tam niemal od razu? Ta sama wersja co w USA była już dostępna w 1976 roku m.in. w Japonii, Niemczech czy Francji i została wypuszczona przez tę samą wytwórnię Atlantis. Słuchając oryginalnego i amerykańskiego wydania może pojawić się przypuszczenie o to pominięcie poprzez słabszy poziom kompozycyjny. No bo w przypadku "Dirty Deeds Done Dirt Cheap" istnieje kolejna zbieżność utworów między wersją australijską a międzynarodową - na drugiej z nich nie umieszczono "Jailbreak" i "R.I.P. (Rock in Peace)", a w zamian dodano całkiem niezły, nieobecny na australijskim wydaniu "Love at First Feel" oraz "Rocker" z "T.N.T.". Moim zdaniem w obu wersjach album zasługuje na tę samą ocenę. Jak zwykle zajmę się opisem oryginalnej, australijskiej edycji.

Opisywanie różnic między wersjami płyt AC/DC wydaje się bardziej pasjonującym zajęciem niż opis samej muzyki, ponieważ ta w przypadku "Dirty Deeds Done Dirt Cheap" jest praktycznie identyczna jak na poprzednich dwóch dziełach tej kapeli. Nic w stylu grupy się nie zmieniło, i nie zmieni w przyszłości. Co ma swoje wady i zalety. Jak to zawsze mówię - można przymknąć oko na taką prostotę, jeśli w jej ramach otrzymujemy po prostu udany zbiór kompozycji. Na "Dirty Deeds Done Dirt Cheap" nie do końca się to sprawdza. Scott i bracia Young często wydają się nie mieć pomysłów na swoje utwory, co objawia się nadmiernym przedłużaniem bez sensowniejszego rozwinięcia, a także powtarzaniem tych samych motywów.

Otwierający całość mocny kawałek tytułowy nie zawodzi. Oparty na charakterystycznym riffie, z pomysłowym refrenem, łączącym głos Scotta z chórkami zespołu i mrocznym dodatkiem wokalnym Angusa, należy do najlepszych propozycji. Podobnie rozpoznawalny motyw gitarowy posiada "Problem Child", jednak nie przypadł mi do gustu refren, który wydaje mi się pozbawiony mocy. Zawarto tutaj dużo solówek Angusa, które jednak nie wydają się zbyt ciekawe, a przez to nie ekscytują i niepotrzebnie wydłużają kompozycję. Problem wydłużenia na siłę najbardziej doskwiera w "Ain't No Fun (Waiting 'Round to Be a Millionaire)" - gdyby skrócić go co najmniej o połowę, mógłby być to całkiem udany przebój. Zaczyna się fajną zagrywką i przez pierwsze trzy minuty miło się go słucha, jednak w drugiej połowie zaczyna irytować i nużyć zbyt często powtarzanym refrenem, a przy tym granym szybciej niż na początku, co sprawia dodatkowo uczucie chaosu.

Kilka późniejszych nagrań nie prezentuje sobą nic ciekawego. "R.I.P. (Rock in Peace)" i "There's Gonna Be Some Rockin'" to typowe wypełniacze (w porywach do wpadek), które niczym się nie wyróżniają. Opatrzony żartobliwym tekstem, okropny "Big Balls" razi swoim marazmem i ociężałym charakterem, podkreślonym dodatkowo nie najlepszą partią wokalną Scotta. Choć z drugiej strony "Big Balls" jest przynajmniej bardziej zwięzły. Za to w "Squealer" wypada wyróżnić całkiem niezłą, choć prostą partię basu i nieprzeciętną robotę gitarową Angusa.

Sytuację ratuje końcówka albumu. Dostajemy tu m.in. stonowany "Ride On", oparty na podkładzie typowym dla chicagowskiego bluesa. W odróżnieniu od poprzednich prób z blusesem ("She's Got Balls", "Little Lover" i "The Jack") tutaj wyszło to naprawdę wspaniale. Dodatkowo, w porównaniu do poprzednich kilku kawałków, jak najbardziej służy mu monotonia i powtarzalność. Świetnie wypadają solówki Angusa, a uwagę dodatkowo zwraca niższy niż zwykle głos Bona. Słucha się tego nagrania z wielką przyjemnością. Nie ukrywam, że "Ride On" jest jedną z moich ulubionych propozycji w katalogu AC/DC. Bardzo dobry poziom trzyma też energiczny "Jailbreak". W przeciwieństwie do wielu wcześniejszych kawałków nie uwiera w nim częste powtarzanie refrenu.

"Dirty Deeds Done Dirt Cheap" jest dla wielu kolejnym potwierdzeniem talentu ówczesnego składu AC/DC, ale dla mnie wypada mniej korzystnie od poprzednich dzieł i - w szczególności - kilku następnych. Wydaje mi się, że zbyt wcześnie podjęto decyzję o jego nagraniu (rozpoczęto w tym samym miesiącu, co wydanie "T.N.T."), ponieważ przy dopracowaniu niektórych utworów i lepszej selekcji materiału mógłby być to naprawdę udany produkt. Poziom wykonania jest zbliżony do tego z "High Voltage" i "T.N.T.", jednak same kompozycje czasem są zbyt wydłużane i przy tym nie mają wiele do zaoferowania. Na szczęście, nie obyło się bez naprawdę mocnych punktów - zarówno na początku, jak i końcu płyty, dzięki czemu można zaliczyć całość do tych całkiem słuchalnych, ale nie dających pełnej satysfakcji.

Moja ocena - 6/10

Lista utworów:
01. Dirty Deeds Done Dirt Cheap (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
02. Ain't No Fun (Waiting 'Round to Be a Millionaire) (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
03. There's Gonna Be Some Rockin' (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
04. Problem Child (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
05. Squealer (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
06. Big Balls (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
07. R.I.P. (Rock in Peace) (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
08. Ride On (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
09. Jailbreak (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz