20 kwietnia 2016

Aerosmith - "Just Push Play" (2001)


Końcówka XX wieku to ostatnie tchnienie wielkiej sławy Aerosmith, za sprawą megapopularnego singla "I Don't Wanna Miss a Thing", promującego film "Armageddon" Michaela Bay'a, w którym jedną z głównych ról zagrała córka wokalisty, Liv Tyler. Nigdy potem zainteresowanie grupą nie było tak duże, a pierwszym tego objawem był znacznie mniejszy sukces opisywanego albumu (choć na listach przebojów nadal zajmował wysokie miejsca).

Jak więc prezentuje się "Just Push Play"? Niestety, mamy w większości do czynienia z pop rockiem albo nawet czystym popem. Panowie zatracili swoje korzenie i zaproponowali coś, czym jeszcze 20 lat wcześniej zapewne by pogardzili. Jeśli dodać do tego jeszcze większe wygładzenie brzmienia (nawet względem niezbyt rockowego "Nine Lives"), to otrzymujemy produkt niezwykle wykalkulowany. Dodatkowo, znów każdy utwór jest dodatkowo współtworzony przez osoby z zewnątrz, a przy powstawaniu "Fly Away from Here" - ewidentnej próbie powtórzenia sukcesu "I Don't Wanna Miss a Thing" - nawet nie brali udziału członkowie zespołu. Do jakich fanów miało to trafić? Raczej nie do wielbicieli "Rocks". Tam kompozytorzy nie musieli zasięgać dodatkowej pomocy, a poradzili sobie świetnie. Ale to było 25 lat wcześniej...

Słychać, że to wydawnictwo z przełomu wieków, bowiem zostało ono naznaczone najgorszymi tendencjami panującymi w muzyce popowej tamtego czasu. Są tu i udziwnione aranżacje, tandetne i zbyt lekkie brzmienie czy paskudne próby z odległymi od rocka gatunkami muzycznymi. A przecież Aerosmith to był od zawsze zespół rockowy. Wydaje mi się, że muzycy za bardzo zachłysnęli się dotychczasową popularnością, wzmocnioną przez ostatnie cztery albumy studyjne i singiel "I Don't Wanna Miss a Thing", przez co zaczęli szukać kolejnej, gustującej przede wszystkim w muzyce radiowej publiczności. Dawni wielbiciele mogli poczuć się oszukani, ale przecież skłonności do łagodzenia brzmienia były zauważalne na kilku poprzednich wydawnictwach. Rzecz w tym, że tamte dzieła prezentowały dużo lepszy poziom kompozycji od często ułomnych prób z "Just Push Play".

To wszystko nie oznacza jednak, że na krążku brakuje interesujących fragmentów. Niestety, nie ma ich wielu. Dobrze wypada otwieracz "Beyond Beautiful", który daje nadzieje na porządny longplay. Mimo niezbyt trafionych aranżacyjnych wstawek mamy tu melodyjny, świetny refren, dobre brzmienie i ostre solo gitarowe. Całkiem nieźle prezentuje się też przebojowy, singlowy "Jaded", oparty na wyrazistej melodii i nośnym refrenie. To typowy dla późnego Aerosmith lekki przebój, ale jeden z tych lepszych. Choć cierpi on przez zbyt wypolerowane brzmienie.

Umieszczony między nimi "Just Push Play" jako pierwszy sygnalizuje, że coś jest nie w porządku. To utwór niesłychanie przeprodukowany, bardzo dużo dzieje się w tle - są tu m.in. dziwne rapowanki/wiązanki wokalne wspomagane elektronicznie przetworzonym głosem Tylera czy specjalnie zmiksowane fucking a w refrenie, tak by nie było słychać tych słów. Nie przypomina to niczego, co grupa nagrała wcześniej. Należy pochwalić autorów, że proponują nam nowe rozwiązania, ale niekoniecznie jest to coś, czego oczekiwałbym po muzyce Aerosmith. A nieprzyjemnych niespodzianek napotkamy po drodze więcej. Na przykład takie "Outta Your Head" - cóż to? Na pewno nie rock, a jakieś dziwne połączenie rapu z elektroniką. Na przykładzie tych dwóch kompozycji ma się wrażenie, że panowie przypomnieli sobie o udanej współpracy z Run-D.M.C. i postanowili powtórzyć ten sukces przy jednoczesnym użyciu nowoczesnej techniki nagrywania. Wyszło koszmarnie.

Poza tym, czy tylko mnie się wydaje, że umieszczono tu za dużo ballad? Mimo to, są one jednymi ze strawniejszych fragmentów całości. "Fly Away from Here" i "Luv Lies" mają przyjemne, choć niezbyt wyszukane, radiowe melodie. Szkoda tylko, że pierwszy z nich za bardzo ocieka popową słodyczą (na podobnym "I Don't Wanna Miss a Thing" wyszło to nieco bardziej przekonująco). Podobnie ma się sprawa z "Avant Garden", choć można w nim znaleźć kilka ciekawych fragmentów. Pod względem ballad zespół w pewnym stopniu spełnił oczekiwania, choć żadna z nich na pewno nie dosięga do poziomu najlepszych przytulanek stworzonych przez Aerosmith. Niestety, reszta końcówki longplaya - "Drop Dead Gorgeous" i "Light Inside" - nadaje się tylko i wyłącznie do kosza. A w środku sytuacja wcale nie ulega poprawie - dostajemy tam bowiem tak bezbarwne i nieciekawe kawałki, jak "Trip Hoppin'" czy "Under My Skin", choć ten ostatni ratuje trochę niezły refren.

Album jako całość jest zbyt udziwniony i przeprodukowany. Na poprzednim "Nine Lives" nie było przynajmniej tylu eksperymentów z elektroniką. Gitara często schodzi na drugi plan na rzecz nietrafionych aranżacji. Gdzieś pośród tego wszystkiego przebijają się ciekawe motywy Perry'ego, ale służą bardziej za tło. Nie ulega wątpliwości, że grupa coraz bardziej oddalała się od swoich korzeni oraz muzyki jaką prezentowała na początku swojej działalności. O ile w latach 80. i 90. umiejętnie łączyła rockowe brzmienie z lżejszymi melodiami, tak tutaj postawili zdecydowanie na ten drugi aspekt. Nie wierzycie? Polecam puścić sobie "Young Lust", a po nim "Outta Your Head". Wnioski nasuną się same...

Smutny i przygnębiający jest fakt, że Aerosmith na długo przed nagraniem "Just Push Play" mógł przejść na emeryturę, a słuchacze nie straciliby przez to nic szczególnie wartościowego - może oprócz występów na żywo. Nawet sam Joe Perry przyznaje, że nie cierpi tego wydawnictwa. Według jego słów podczas nagrywania w studiu w żadnym momencie nie było wszystkich pięciu członków - i to poniekąd słychać. Kwintet Aerosmith od pewnego momentu zamienił się w maszynki do zarabiania pieniędzy a nie zespół z prawdziwego zdarzenia jakim był trzydzieści czy nawet dziesięć lat wcześniej. Ludzie ci sami, a koncepcja inna. Na skutek chęci utrzymania się na szczycie popularności zginęła gdzieś ta hardrockowa ekspresja oraz zapał.

Tutaj nieliczne przebłyski ("Beyond Beautiful", "Luv Lies") mieszają się z absolutnymi niewypałami ("Outta Your Head" czy "Just Push Play") czy kilkoma nieszkodliwymi wypełniaczami ("Sunshine" czy "Avant Garden"). Krążek jest przede wszystkim za długi, a dobrych pomysłów nie byłoby nawet na 20-minutową EP-kę. To dla mnie w tej chwili najsłabsze dzieło Aerosmith, stanowiące dla jego twórców raczej powód do wstydu niż chwały. Zresztą, podobne zdanie mieli krytycy i słuchacze, którzy swego czasu zmieszali ten album z błotem. Just Push Play? Nie w tym przypadku.

Moja ocena - 4/10

Lista utworów:
01. Beyond Beautiful (Marti Frederiksen, Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)
02. Just Push Play (Steve Dudas, Mark Hudson, Steven Tyler)
03. Jaded (Marti Frederiksen, Steven Tyler)
04. Fly Away from Here (Todd Chapman, Marti Frederiksen)
05. Trip Hoppin' (Marti Frederiksen, Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)
06. Sunshine (Marti Frederiksen, Joe Perry, Steven Tyler)
07. Under My Skin (Marti Frederiksen, Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)
08. Luv Lies (Marti Frederiksen, Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)
09. Outta Your Head (Marti Frederiksen, Joe Perry, Steven Tyler)
10. Drop Dead Gorgeous (Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)
11. Light Inside (Marti Frederiksen, Joe Perry, Steven Tyler)
12. Avant Garden (Marti Frederiksen, Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)

3 komentarze:

  1. Nie zgodzę się z tym, że większość piosenek to czysty pop. Więcej nie znalazłem tu ani jednej popowej piosenki, co najwyżej kilka pop rockowych jak np. Luv Lies. Natomiast w sporej części kawałków gitara brzmi naprawdę ostro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, kilka utworów jest ewidentnie popowych, jak "Fly Away From Here" czy "Luv Lies". Te bardziej zadziorne fragmenty mają tak wygładzone brzmienie gitar, że mogą co najwyżej podpaść pod pop rock czy zwykły rock, w żadnym wypadku hard rock.

      A szkoda, bo jeszcze na "Get a Grip" chłopaki z Aerosmith udowodnili, że potrafią umiejętnie pogodzić lżejsze melodie z hard rockowym brzmieniem, np. w "Eat the Rich" czy "Fever".

      Usuń
    2. Dokładnie.

      Usuń