19 kwietnia 2016

Aerosmith - "Nine Lives" (1997)


Muzycy Aerosmith już na początku lat 90. chcieli powrócić do wytwórni Columbia, jednak kontrakt z Geffenem zobowiązywał ich do wydania dwóch albumów pod znakiem tej firmy. Efektem był niebywale popularny krążek "Get a Grip" oraz kompilacja "Big Ones", po których wydaniu współpraca z Geffenem dobiegła końca, a przy okazji następnego longplaya o nazwie "Nine Lives" powrócono do pierwotnej wytwórni wydawnictw grupy.

Nowe dzieło miało pierwotnie zostać wydane w 1996 roku. Zespół w wszedł do studia w Miami z producentem i kompozytorem Glenem Ballardem, jednak wyniki tej współpracy zostały uznane przez wytwórnię za niezadowalające, na skutek czego po pewnym czasie kapela zgrupowała się - tym razem w Nowym Jorku - wraz z nowym producentem Kevinem Shirley'em (obecnie znanym przede wszystkim ze współpracy z Iron Maiden czy Dream Theater).

Kompozytorzy postanowili wyrzucić wszystkie poprzednie utwory i ponownie nagrać album od zera. Podczas sesji z Ballardem przez pewien czas był nieobecny Joey Kramer, który był zmuszony usunąć się na jakiś czas z życia zespołu z powodów zdrowotnych, w związku z czym na jego miejsce zatrudniono tymczasowo perkusistę Steve'a Ferrone'a. Kramer wrócił jednak na sesję z Shirley'em, dzięki czemu krążek został nagrany w całości przez klasyczny skład Aerosmith.

O ile jeszcze "Get a Grip" posiadał autorski kawałek Perry'ego "Walk or Down" czy podpisane przez duet Tyler-Perry "Boogie Man" i "Fever", tak na Nine Lives" każdy utwór posiada współautora spoza kwintetu. Brak większej weny twórczej czy ogromna chęć współpracowania z innymi? W końcu taka współpraca, choć na mniejszą skalę, opłaciła się na poprzednich wydawnictwach, więc czemu z niej rezygnować? Wydaje mi się, że po komercyjnej porażce "Done with Mirrors" zespół zaczął wierzyć, że koniecznie potrzebuje pomocy w komponowaniu, aby móc prawidłowo funkcjonować. Mimo wszystko, taka zagrywka sprawia wrażenie coraz bardziej wykalkulowanego dzieła.

"Get a Grip" zakończył erę największych sukcesów Aerosmith. Lżejsze ballady z tamtego albumu robiły furorę na listach przebojów, a takie powodzenie nie mogło nie zostawić śladu na przyszłych wydawnictwach. W rezultacie "Nine Lives" to kontynuacja koncepcji poprzedniej płyty, jednak stanowi kolejny krok ku większemu wygładzeniu brzmienia i włączenia większej ilości popowych melodii. Choć słuchając otwieracza tytułowego można odnieść zupełnie inne wrażenie, znajdziemy tu bowiem ostre wejście perkusji i mocne brzmienie gitar w zwrotkach. Tyler wydziera się jak za swoich najlepszych lat - i od razu wiadomo, że to jeden z lepszych utworów w dorobku grupy.

Dobry poziom trzyma singlowy "Falling in Love (Is Hard on the Knees)". Czy tylko mnie te dęciaki przypominają słynne "Dude (Looks a Lady)"? Być może miały one przypominać czasy "Permanent Vacation" i zachęcać tym do kupna albumu. Do mocnych punktów należy balladowy "Hole in My Soul", który urzeka uroczą melodią. Może to nie ten sam poziom, co "Cryin'" czy "What It Takes", ale nie uznawałbym tego za wadę. Grunt, że na tym polu muzycy utrzymali poziom. Równie dobre linie melodyczne mają "Ain't That a Bitch" czy lekko orientalny "Taste of India". Dużo ciepła znalazło się w przyjemnie kołyszącym "Full Circle". Za to "Crash" zaskakuje punkrockową mocą. Przyznam, że o ile nie prezentuje on sobą niczego nadzwyczajnego, to i tak brakuje tu więcej takich konkretnych strzałów.

Mam mocno mieszane odczucia co do "Pink" - przede wolałbym, żeby został nagrany nieco ostrzej, ponieważ produkcyjnie jest gładki jak pupcia niemowlęcia i podpada tym samym pod pop. Stworzono do niego także niezwykle tandetny teledysk prezentujący przedziwny pokaz mody. Z niektórych wydań wyleciał zaśpiewany przez Perry'ego "Falling Off", który jest jednym z najlepszych fragmentów krążka. Odnajdziemy w nim najwięcej starego, nieskomercjalizowanego Aerosmith. Nie mam pojęcia czemu został pominięty, może brzmiał zbyt rockowo? Na szczęście znalazł się w podstawowej wersji amerykańskiej. Zaś do niektórych późniejszych edycji dodawano największy singlowy hit Aerosmith - "I Don't Wanna Miss a Thing".

Nie obyło się bez mniej wyrazistych utworów, czyli tzw. wypełniaczy. Oprócz "Pink" za taki można uznać finałowy, strasznie wydłużony "Fallen Angels" (trwa ponad 8 minut - najdłuższe nagranie w katalogu zespołu), "Attitude Adjustment" bądź "Something's Gotta Give". Spokojny "Kiss Your Past Good-Bye" także nie wyróżnia się niczym nieciekawym. Najsłabszym punktem jest niewątpliwie "The Farm" z nieciekawym, irytującym refrenem. Łatwo zauważyć, że te najlepsze fragmenty krążka zostały upchane na samym początku, co zdecydowanie nie służy całości.

Coraz większe dążenie w stronę popu zdecydowanie nie wychodziło grupie na korzyść. Jako całość "Nine Lives" prezentuje się więc całkiem nieźle, ale odstaje od trzech poprzednich studyjniaków (a zarazem jest lepszy od następnych z autorskim materiałem). Można go było spokojnie obciąć o jakieś 15 minut tych słabszych fragmentów, wtedy znacznie by zyskał, choć i tak nie byłoby to nic wybitnego. Do jego zalet można zaliczyć różnorodność. Kto lubi taką lżejszą odmianę rocka, może spokojnie po niego sięgnąć. Fanom zadziornego grania może nie przypaść do gustu.

Moja ocena - 5/10

Lista utworów:
01. Nine Lives (Marti Frederiksen, Joe Perry, Steven Tyler)
02. Falling in Love (Is Hard on the Knees) (Glen Ballard, Joe Perry, Steven Tyler)
03. Hole in My Soul (Desmond Child, Joe Perry, Steven Tyler)
04. Taste of India (Glen Ballard, Joe Perry, Steven Tyler)
05. Full Circle (Taylor Rhodes, Steven Tyler)
06. Something's Gotta Give (Marti Frederiksen, Joe Perry, Steven Tyler)
07. Ain't That a Bitch (Desmond Child, Joe Perry, Steven Tyler)
08. The Farm (Steve Dudas, Mark Hudson, Joe Perry, Steven Tyler)
09. Crash (Mark Hudson, Dominic Miller, Joe Perry, Steven Tyler)
10. Kiss Your Past Good-Bye (Mark Hudson, Steven Tyler)
11. Pink (Glen Ballard, Richard Supa, Steven Tyler)
12. Attitude Adjustment (Marti Frederiksen, Joe Perry, Steven Tyler)
13. Fallen Angels (Joe Perry, Richard Supa, Steven Tyler)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz