W jego przypadku warto zwrócić uwagę na zróżnicowaną treść tekstową - od mroczniejszych tematów zbliżającej się zagłady i śmierci, melancholijnych wywodów na temat tęsknoty czy nostalgii, po utwory celebrujące rock'n'rollowy styl życia. Są one pisane przez czterech różnych autorów, zaś sama muzyka zawiera w sobie znaczące uczestnictwo każdego z muzyków. Na "Rocks" praktycznie nie ma popowych naleciałości, znanych szczególnie z ostatnich dokonań. Jest to prawdopodobnie najcięższe wydawnictwo w dyskografii Aerosmith, dzięki czemu fani mocnego grania mogą znaleźć w nim sporo dla siebie. To jeden z tych czynników, które skutecznie przekonują słuchaczy, nawet po kilku dekadach od premiery.
Jednak sama ciężkość nie wystarczy, by stworzyć udane dzieło - ważniejsze są dopracowane kompozycje. A chłopaki wiedzieli, jak zacząć w taki sposób, by zachęcić słuchacza do przesłuchania całości. "Back in the Saddle" - muzycznie, jak i tekstowo przenoszący słuchaczy w klimaty amerykańskiego rodeo - do dziś robi spore wrażenie. Ten wokal, linia basu, kroczące tempo... Wszystko na wysokim poziomie. Wykrzyczane przez Tylera, przeciągłe I'm back! sprawdza się świetnie zarówno w wersji studyjnej, jak i na koncertach. A od "Back in the Saddle" jeszcze ciekawiej wypada następny "Last Child" z wyraźnie funkowym, luzackim feelingiem, ciekawy pod względem literackim i wyróżniający się rewelacyjną solówką Brada Whitforda.
Jednak sama ciężkość nie wystarczy, by stworzyć udane dzieło - ważniejsze są dopracowane kompozycje. A chłopaki wiedzieli, jak zacząć w taki sposób, by zachęcić słuchacza do przesłuchania całości. "Back in the Saddle" - muzycznie, jak i tekstowo przenoszący słuchaczy w klimaty amerykańskiego rodeo - do dziś robi spore wrażenie. Ten wokal, linia basu, kroczące tempo... Wszystko na wysokim poziomie. Wykrzyczane przez Tylera, przeciągłe I'm back! sprawdza się świetnie zarówno w wersji studyjnej, jak i na koncertach. A od "Back in the Saddle" jeszcze ciekawiej wypada następny "Last Child" z wyraźnie funkowym, luzackim feelingiem, ciekawy pod względem literackim i wyróżniający się rewelacyjną solówką Brada Whitforda.
W
dalszej części przeważają dynamiczne, zagrane z wykopem
kompozycje, jak np. następujący po "Last Child" rozpędzony "Rats in the Cellar" - duchowa kontynuacja podobnego tytułowo utworu "Toys in the Attic", z paroma bluesowymi zagrywkami i fajną końcową częścią instrumentalną, w której zabłyszczeć może m.in. Steven grający na harmonijce. "Sick as a Dog" ma podobny charakter. Co ciekawe, podczas nagrywania większość muzyków pozamieniała się rolami - Tom Hamilton zagrał w nim na gitarze rytmicznej, a Joe Perry na gitarze basowej. Doszło nawet do tego, że Tyler odegrał partie gitary basowej w końcówce. Jako całość, "Sick as a Dog" okazuje się kolejnym mocnym punktem longplaya.
Warto dodać, że na albumie zaskakująco często funkcję gitarzysty prowadzącego przejmuje Brad Whitford (oprócz "Last Child" i "Sick as a Dog" także w "Back in the Saddle", "Nobody's Fault" i "Home Tonight"). Co wychodzi w sumie na korzyść. I właśnie to Brad jest jednym z autorów najlepszego w zestawie "Nobody's Fault". To wyjątkowo intensywny i ciężki jak na standardy zespołu kawałek, zachwycający zadziornymi solówkami i potężnym wokalem będącego w życiowej formie Tylera. Kolorytu dodaje także sekcja rytmiczna, wspaniale ubarwiająca całe nagranie. Nawet nietypowa, postapokaliptyczna zawartość tekstowa pasuje bardziej do formacji typu Testament, którzy swoją drogą nagrali w 1988 roku swoją wersję "Nobody's Fault". Także wielu zasłużonych muzyków rockowych wypowiadało się o nim w superlatywach - m.in. Kurt Cobain czy James Hetfield, który użył podobnego wstępu podczas tworzenia "Damage, Inc." na album "Master of Puppets". A sam Whitford podaje "Nobody's Fault" za swój ulubiony utwór Aerosmith.
Podobną ciężkością charakteryzuje się pierwsza samodzielna kompozycja Perry'ego, "Combination". To solidne, ciężkie riffowanie z ostrymi solówkami, efektownymi partiami basu i rozpędzoną, nieokiełznaną końcówką. Do ciekawostek należy pierwszy tak wyraźnie uwypuklony duet wokalny Tyler-Perry. I w sumie tylko do warstwy wokalnej mogę się tu przyczepić, bo sprawia ona wrażenie niezbyt starannie przemyślanej. Umieszczony później "Get the Lead Out" zapada w pamięć, ale nie robi już takiego wrażenia. Koniec jest jednak owocny: najpierw słychać znakomicie rozpędzony i nieprzyzwoicie chwytliwy "Lick and a Promise" (jeden z moich tutejszych faworytów), a na końcu dostajemy przejmujące "Home Tonight" - jeszcze lepszy odpowiednik "You See Me Crying" z poprzednika. To również ballada oparta na akompaniamencie pianina, ale przy tym posiadająca mnóstwo gitarowego ognia.
Warto dodać, że na albumie zaskakująco często funkcję gitarzysty prowadzącego przejmuje Brad Whitford (oprócz "Last Child" i "Sick as a Dog" także w "Back in the Saddle", "Nobody's Fault" i "Home Tonight"). Co wychodzi w sumie na korzyść. I właśnie to Brad jest jednym z autorów najlepszego w zestawie "Nobody's Fault". To wyjątkowo intensywny i ciężki jak na standardy zespołu kawałek, zachwycający zadziornymi solówkami i potężnym wokalem będącego w życiowej formie Tylera. Kolorytu dodaje także sekcja rytmiczna, wspaniale ubarwiająca całe nagranie. Nawet nietypowa, postapokaliptyczna zawartość tekstowa pasuje bardziej do formacji typu Testament, którzy swoją drogą nagrali w 1988 roku swoją wersję "Nobody's Fault". Także wielu zasłużonych muzyków rockowych wypowiadało się o nim w superlatywach - m.in. Kurt Cobain czy James Hetfield, który użył podobnego wstępu podczas tworzenia "Damage, Inc." na album "Master of Puppets". A sam Whitford podaje "Nobody's Fault" za swój ulubiony utwór Aerosmith.
Podobną ciężkością charakteryzuje się pierwsza samodzielna kompozycja Perry'ego, "Combination". To solidne, ciężkie riffowanie z ostrymi solówkami, efektownymi partiami basu i rozpędzoną, nieokiełznaną końcówką. Do ciekawostek należy pierwszy tak wyraźnie uwypuklony duet wokalny Tyler-Perry. I w sumie tylko do warstwy wokalnej mogę się tu przyczepić, bo sprawia ona wrażenie niezbyt starannie przemyślanej. Umieszczony później "Get the Lead Out" zapada w pamięć, ale nie robi już takiego wrażenia. Koniec jest jednak owocny: najpierw słychać znakomicie rozpędzony i nieprzyzwoicie chwytliwy "Lick and a Promise" (jeden z moich tutejszych faworytów), a na końcu dostajemy przejmujące "Home Tonight" - jeszcze lepszy odpowiednik "You See Me Crying" z poprzednika. To również ballada oparta na akompaniamencie pianina, ale przy tym posiadająca mnóstwo gitarowego ognia.
"Rocks" to kontynuacja owocnej passy, a zarazem prawdopodobnie najbardziej zwarty album Aerosmith (jedyny spośród pierwszych dziewięciu bez zapożyczonego utworu), opatrzony czystym i gęstym brzmieniem instrumentów, a także wypełniony solidnymi kompozycjami. To
nadal porcja rzetelnego hardrockowego łojenia, wzbogaconego o pewne
urozmaicenia. W jego przypadku słychać, że mamy do czynienia z profesjonalnym produktem - zespół stale się rozwijał i szukał nowych artystycznych środków wyrazu, dzięki czemu kompozycyjnie wraz z kolejnymi latami prezentował słuchaczom kolejne ciekawe propozycje.
Podobno Slash po przesłuchaniu "Rocks" postanowił
zostać gitarzystą. Myślę, że to najlepsze podsumowanie, które
może udowodnić ile dobrej muzyki znalazło się na tym wydawnictwie.
Moja ocena - 7/10
Lista utworów:
01. Back in the Saddle (Joe Perry, Steven Tyler)
02. Last Child (Steven Tyler, Brad Whitford)
03. Rats in the Cellar (Joe Perry, Steven Tyler)
04. Combination (Joe Perry)
05. Sick as a Dog (Tom Hamilton, Steven Tyler)
06. Nobody's Fault (Steven Tyler, Brad Whitford)
07. Get the Lead Out (Joe Perry, Steven Tyler)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz