"In Trance" to pod pewnymi względami przełomowa płyta dla Scorpions. Wydaje się, że to tutaj muzycy odkryli własny styl, którego trzymali się przez wiele lat. Pojawiające się w śladowych ilościach elementy progresywne zostały całkowicie wyparte, a twórcy jeszcze bardziej podążyli w stronę muzyki stricte hardrockowej. Nie dało to korzyści w postaci znacznego zwiększenia popularności czy pojawienia się na listach przebojów, gdyż tradycyjnie nie udało się tam zająć żadnej lokaty (dla porównania - w 1975 roku grupa UFO, w której w tamtym czasie udzielał się Michael Schenker, miała już za sobą pewne sukcesy, a tamtoroczny album "Force It" zajął 71. miejsce w Stanach Zjednoczonych), ale stanowiło zdecydowany krok naprzód w kwestii stylistycznej jednolitości.
Przed nagraniem tego wydawnictwa znów zmienił się skład - powołanego do wojska Jürgena Rosenthala zastąpił Rudy Lenners. W jego grze nie brakuje polotu, lecz ma on mniej do roboty niż poprzednicy. Nie należy tego traktować jako zarzut, gdyż Lenners bardzo dobrze dopasował się do reszty instrumentów i w sumie szkoda, że nie został w grupie na dłużej niż dwa krążki. Warto dodać, że "In Trance" jest też pierwszą płytą wyprodukowaną dla kapeli przez Dietera Dierksa, który współpracował z zespołem aż do wydania o 13 lat młodszego longplaya "Savage Anusement". Choć nie zawsze praca Dierksa dawała korzystne dla słuchaczy rezultaty, tak w przypadku tego dzieła nie można mieć większych zastrzeżeń, nawet gitara basowa została kapitalnie uwypuklona w miksie.
Mimo że na albumie umieszczono więcej hardrockowej jazdy, nie oznacza to, że należy on do jednorodnych czy nużących materiałów. W stosunku do poprzednich cechuje się on podobną różnorodnością, m.in. dzięki nieprzemijającemu zamiłowaniu Uli'ego Jona Rotha do hendriksowskich brzmień czy eksperymentów z różnymi gatunkami muzycznymi. Z kolei Meine i Schenker wzięli na swoje barki ciężar pisania pamiętnych, urokliwych ballad. Szczególnie zachwyca pierwsza z nich - "Life's Like a River" (choć w jej tworzeniu zamiast Klausa brał udział Uli) to jedna z najdoskonalszych kompozycji tego typu w katalogu Scorpions. Pojawiają się w niej zarówno rewelacyjne harmonie gitarowe (znów budzące skojarzenia z Wishbone Ash), przejmujący wokal, dopasowany podkład rytmiczny czy wspaniała, nastrojowa solówka. Kapitalnie prezentuje się też kontrast delikatnych zwrotek i wybuchowych refrenów, gdyż całość brzmi spójnie i nieprzypadkowo. To zdecydowanie jeden z najbardziej niedocenionych kawałków w historii zespołu (a przebija niektóre późniejsze, bardziej znane przytulanki). I być może najpiękniejszy.
"Living and Dying" również należy do udanych, ale w porównaniu do "Life's Like a River" zdecydowanie nie robi już takiego wrażenia. Na dodatek opiera się na takim samym schemacie, jednak brakuje tu tak pięknych motywów, jak w poprzedniej balladzie. Poza nimi, balladowe wstawki (czyt.: zwrotki) odnajdziemy np. w nagraniu tytułowym, ale tutaj efekt jest dużo ciekawszy niż w przypadku Living and Dying". Utwór praktycznie przez cały czas przykuwa uwagę, gdyż pojawiają się w nim zarówno całkiem ładne fragmenty, jak i kapitalne zaostrzenia w postaci mocnego, końcowego riffu czy jednego z najlepiej przemyślanych refrenów grupy. To świetna rzecz, która zachwyca od pierwszego przesłuchania i pozostaje w głowie na długo, a także jeden z nielicznych utworów kapeli z lat 70., które przetrwały w koncertowej setliście przez następne dekady.
Jednak nie tylko kompozycje tego typu zapowiadają późniejszy, jeszcze bardziej komercyjny Scorpions. Na początku umieszczono dynamiczny, napisany przez Uli'ego "Dark Lady", którego energia dosięga najlepszych momentów poprzednika. Kawałek wyróżnia się współpracą wokalną Rotha i Meine'a - zwykły śpiew Uli'ego i mocne okrzyki Klausa całkiem nieźle ze sobą kontrastują. Jeszcze konkretniej prezentuje się dzieło Schenkera i Meine'a, czyli "Top of the Bill", oparty na charakterystycznym riffie, niejako zapowiadającym powstanie heavy metalu. Warto zwrócić uwagę na partię wokalną Klausa, być może najbardziej zadziorną i agresywną w jego wykonaniu. Oprócz "Top of the Bill" spółka kompozytorska Schenker-Meine odpowiada także za "In Trance", "Living and Dying" oraz "Robot Man". Ten ostatni akurat jako jedyny zupełnie mnie nie przekonuje - wyjątkowo nijaki melodycznie i z irytującym efektem przetworzonego w refrenie głosu Klausa, brzmiącego (albo mającego brzmieć) jak... robot. Ma to swoje uzasadnienie w tekście, ale samo wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Mimo że na albumie umieszczono więcej hardrockowej jazdy, nie oznacza to, że należy on do jednorodnych czy nużących materiałów. W stosunku do poprzednich cechuje się on podobną różnorodnością, m.in. dzięki nieprzemijającemu zamiłowaniu Uli'ego Jona Rotha do hendriksowskich brzmień czy eksperymentów z różnymi gatunkami muzycznymi. Z kolei Meine i Schenker wzięli na swoje barki ciężar pisania pamiętnych, urokliwych ballad. Szczególnie zachwyca pierwsza z nich - "Life's Like a River" (choć w jej tworzeniu zamiast Klausa brał udział Uli) to jedna z najdoskonalszych kompozycji tego typu w katalogu Scorpions. Pojawiają się w niej zarówno rewelacyjne harmonie gitarowe (znów budzące skojarzenia z Wishbone Ash), przejmujący wokal, dopasowany podkład rytmiczny czy wspaniała, nastrojowa solówka. Kapitalnie prezentuje się też kontrast delikatnych zwrotek i wybuchowych refrenów, gdyż całość brzmi spójnie i nieprzypadkowo. To zdecydowanie jeden z najbardziej niedocenionych kawałków w historii zespołu (a przebija niektóre późniejsze, bardziej znane przytulanki). I być może najpiękniejszy.
"Living and Dying" również należy do udanych, ale w porównaniu do "Life's Like a River" zdecydowanie nie robi już takiego wrażenia. Na dodatek opiera się na takim samym schemacie, jednak brakuje tu tak pięknych motywów, jak w poprzedniej balladzie. Poza nimi, balladowe wstawki (czyt.: zwrotki) odnajdziemy np. w nagraniu tytułowym, ale tutaj efekt jest dużo ciekawszy niż w przypadku Living and Dying". Utwór praktycznie przez cały czas przykuwa uwagę, gdyż pojawiają się w nim zarówno całkiem ładne fragmenty, jak i kapitalne zaostrzenia w postaci mocnego, końcowego riffu czy jednego z najlepiej przemyślanych refrenów grupy. To świetna rzecz, która zachwyca od pierwszego przesłuchania i pozostaje w głowie na długo, a także jeden z nielicznych utworów kapeli z lat 70., które przetrwały w koncertowej setliście przez następne dekady.
Jednak nie tylko kompozycje tego typu zapowiadają późniejszy, jeszcze bardziej komercyjny Scorpions. Na początku umieszczono dynamiczny, napisany przez Uli'ego "Dark Lady", którego energia dosięga najlepszych momentów poprzednika. Kawałek wyróżnia się współpracą wokalną Rotha i Meine'a - zwykły śpiew Uli'ego i mocne okrzyki Klausa całkiem nieźle ze sobą kontrastują. Jeszcze konkretniej prezentuje się dzieło Schenkera i Meine'a, czyli "Top of the Bill", oparty na charakterystycznym riffie, niejako zapowiadającym powstanie heavy metalu. Warto zwrócić uwagę na partię wokalną Klausa, być może najbardziej zadziorną i agresywną w jego wykonaniu. Oprócz "Top of the Bill" spółka kompozytorska Schenker-Meine odpowiada także za "In Trance", "Living and Dying" oraz "Robot Man". Ten ostatni akurat jako jedyny zupełnie mnie nie przekonuje - wyjątkowo nijaki melodycznie i z irytującym efektem przetworzonego w refrenie głosu Klausa, brzmiącego (albo mającego brzmieć) jak... robot. Ma to swoje uzasadnienie w tekście, ale samo wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Strona B została zdominowana przez kompozycje Rotha, i trzeba przyznać, że są one całkiem różnorodne. "Evening Wind" najbliżej z całego zestawu do psychodelicznych klimatów, dzięki czemu sporo w nim ciekawych motywów, solówek czy zmian nastroju. Utwór tego typu spokojnie mógłby się znaleźć na poprzednim "Fly to the Rainbow". Podobnie jak "Sun in My Hand" - prawdopodobnie najbardziej bluesowy kawałek Scorpions, ale znów z widocznymi hendriksowskimi inspiracjami, m.in. w kwestii brzmienia gitary. Nie do końca podoba mi się styl śpiewania autora, ale w tym przypadku bliżej do bardzo przeciętnego poziomu niż do tragicznych pod tym względem popisów z następnego w dyskografii "Virgin Killer". "Sun in My Hand" może nie robi tak dużego wrażenia, jak "Drifting Sun", ale niewątpliwie miło się go słucha. Uli odpowiada również za pierwszy instrumental grupy, "Night Lights", w którym w większości gra uroczy motyw, pokazując przy okazji ułamek wypracowanych przez siebie technik gitarowych. Ponownie - nic specjalnego, ale nie można odmówić temu dobrego wykonania. Z tej połowy najlepiej wypada owoc współpracy duetu Schenker-Roth, czyli "Longing for Fire" - bardzo fajny numer, napędzany świetną linią basu i zachwycający fantastycznymi, melodyjnymi solówkami Rotha. Dość łatwo zauważyć różnice między kompozycjami poszczególnych autorów, co nadaje całości oryginalności i pozbawia uczucia monotonii.
"In
Trance" to już całkowicie ukształtowany styl Scorpions.
Płyta, która będzie swojego rodzaju wyznacznikiem dla dwóch
następnych. Dziwne, że nie
odniosła sukcesu komercyjnego, którego zespół doczekał się dopiero kilka lat
później. Ważniejsze jednak, że po kilku dekadach od powstania wciąż potrafi zapewnić sporej grupie słuchaczy kilka niezapomnianych chwil.
Moja ocena - 7/10
Lista utworów:
01. Dark Lady (Uli Jon Roth)
02. In Trance (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
03. Life's Like a River (Corina Fortmann, Uli Jon Roth, Rudolf Schenker)
04. Top of the Bill (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
05. Living and Dying (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
06. Robot Man (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
07. Evening Wind (Uli Jon Roth)
08. Sun in My Hand (Uli Jon Roth)
09. Longing for Fire (Uli Jon Roth, Rudolf Schenker)
10. Night Lights (Uli Jon Roth)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz