3 maja 2016

Scorpions - "Fly to the Rainbow" (1974)


Po wydaniu debiutanckiego "Lonesome Crow" w grupie nastąpiły poważne rotacje personalne. Wszystko zaczęło się sypać w trakcie trasy koncertowej promującej wydawnictwo. Najpierw odszedł Wolfgang Dziony, zmęczony życiem w trasie, a na jego miejsce zatrudniono Joe Wymana. Niedługo potem muzycy zaczęli występować w formie supportu dla Uriah Heep i Rory'ego Gallaghera. Następnie przyszła kolej na supportowanie bluesrockowego (choć z progresywnymi walorami) UFO. I w tym momencie historia Scorpions uległa całkowitej zmianie.

W trakcie wspólnej niemieckiej trasy gitarzysta Bernie Marsden nie zdołał przybyć na koncerty, gdyż zgubił swój paszport. By wypełnić zobowiązujący kontrakt, członkowie UFO postanowili wypożyczyć Michaela Schenkera, by ten zagrał z nimi parę koncertów. Umiejętności gitarzysty przeszły ich najśmielsze oczekiwania - na tyle, że natychmiast zwolnili Mardsena i zaproponowali mu dołączenie do nich na stałe. Schenker zgodził się niemal od razu, co bardzo osłabiło pozycję jego wcześniejszej grupy, która straciła znakomitego gitarzystę i kompozytora. Członkowie Scorpions (szczególnie Rudolf) byli dumni z Michaela, ale przy tym również przerażeni perspektywą grania bez niego. Z perspektywy czasu można też stwierdzić, że Bernie Marsden miał po prostu strasznego pecha.

Przez decyzję Schenkera odeszli basista Lothar Heimberg i wokalista Klaus Meine, zaś sam Rudolf został powołany do służby wojskowej. Po jej odbyciu momentalnie zdecydował o wznowieniu działalności zespołu. Schenker natknął się na próbę kapeli Dawn Road, gdzie jego uwagę przykuły umiejętności występującego w nim gitarzysty Uli'ego Jona Rotha (prawdziwe nazwisko - Ulrich Roth), grającego w prawdziwie wirtuozerski, czerpiący z twórczości Jimi'ego Hendrixa sposób. Zaproponował mu współpracę, na co Roth chętnie przystał. Powrócił także Meine, a do sekcji rytmicznej przyjęto basistę Francisa Buchholza i perkusistę Jürgena Rosenthala z Dawn Road. Jako że Rudolf miał już wydany jeden krążek pod szyldem Scorpions, postanowił nie porzucać tej nazwy. Tak po niedługiej przerwie odrodziła się ta grupa.

W drugiej połowie 1973 roku muzycy podpisali kontrakt z prestiżową wytwórnią RCA Records, zagrali swoją pierwszą europejską trasę w roli supportu Sweet, zaś niedługo potem zaczęli przygotowania do nagrania nowej płyty. Nazwano ją "Fly to the Rainbow". To wydawnictwo niezwykle ważne dla rozwoju kapeli - to tutaj narodził się duet kompozytorski Meine-Schenker (na poprzedniku każda kompozycja była podpisana przez cały skład), odpowiedzialny za większość propozycji z tego longplaya. Ich dynamiczne rockery będą często kontrastem dla dojrzałych dzieł Uli'ego. Umiejętności tego utalentowanego gitarzysty nadal robią wrażenie - grał on w zupełnie stylu niż Michael i wniósł do zespołu kilka ciekawych pomysłów, przede wszystkim hendriksowskie inspiracje. Roth był zafascynowany zmarłym gitarzystą i postanowił mu dorównać.

Roth już na początku przedstawia się słuchaczom, za sprawą mocnego akordu gitary oraz solówki. "Speedy's Coming", bo o nim mowa, niejako zapowiada kierunek jaki podąży Scorpions za kilka lat - to dynamiczny, chwytliwy numer z finezyjnymi zagrywkami Rotha. Słychać, że wokalnie Meine nieźle się rozkręca i czuje się dużo pewniej niż na poprzednim "Lonesome Crow". "They Need a Million" zaczyna się spokojnie, lecz po jakimś czasie dociera do nas nieco egipska, transowa melodia, wsparta energetyczną grą perkusisty (swoją drogą, niewiele ustępującemu Dziony'emu). Utwór trochę psuje nie pasująca do całości wokalna partia Rudolfa Schenkera. Gitarzysta udowadnia, że nie ma żadnych predyspozycji wokalnych, nie dziwi więc fakt, że kilka lat wcześniej odstąpił to miejsce Meine'owi. Dzięki jego udziałowi, "Fly to the Rainbow" stał się jedynym albumem Scorpions, na którym śpiewa aż trzech ludzi.

Najlepszy dowód na hendriksowskie naleciałości stanowi intrygujący "Drifting Sun", który brzmi jak odrzut którejś z płyt nieżyjącego już gitarzysty. Nagranie pełne jest niesamowitych popisów Rotha, który co chwilę gra ekscytujące zagrywki i stosuje różnorodne sztuczki techniczne. Choć muszę przyznać, że środkowa, bardziej eksperymentalna część w pewnym momencie zaczyna troszkę nużyć. Nie ulega jednak wątpliwości, że Roth świetnie zastąpił Schenkera. To również kompozycja, gdzie pełni rolę głównego wokalisty, co będzie tradycją na następnych dwóch longplayach. Jego głos może kojarzyć się trochę z barwą Hendrixa, jednak nie sposób ich od siebie nie odróżnić. Wokalnie nie ma w "Drifting Sun" większej tragedii, co dziwi o tyle, że w następnych dziełach Roth zaczął śpiewać w coraz bardziej irytujący sposób. W połowie znów słychać też przez chwilę Rudolfa - tej partii też mogłoby nie być, ale nie przeszkadza aż tak, jak w "They Need a Million".

"Fly People Fly" to z kolei całkiem przyjemny, wolno snujący się kawałek z kolejnymi świetnymi wyczynami Rotha. Była to pierwsza próba Scorpions w kontekście napisania ballady i jak na taki debiut wyszła całkiem nieźle. W "This Is My Song" pobrzmiewa coś z klimatów Wishbone Ash, głównie w kontekście unison gitarowych. Nagranie odznacza się niesamowitą melodyjnością i pulsującym, bardzo wyraźnym basem - granym ponoć przez Rotha, gdyż inżyniera dźwięku albumu nie zadowalała gra Buchholza. Podobnie jak w "Far Away". Zwraca w nim uwagę nie tylko ciekawy podkład basowy, ale także dobra gra reszty instrumentalistów.

Najlepsze nagranie zostawiono na koniec. W tytułowym, niemalże 10-minutowym "Fly to the Rainbow" najmocniej odczuwa się powiązania z poprzednikiem. Można go podzielić na trzy wyraźne części, tworzące coś w rodzaju suity. Akustyczny początek jest nieprzyzwoicie melodyjny i piosenkowy, w drugiej całość nabiera hardrockowego ciężaru i zachwyca niesamowitą współpracą gitar elektrycznych, a w połowie klimat nagle się zmienia i staje się bardziej psychodeliczny. Przez pewien czas Roth recytuje tekst, zaś następująca potem gitarowa eksplozja robi niesamowite wrażenie. Była to ostatnia tak długa i rozbudowana kompozycja w katalogu Scorpions. Tym większy szacunek dla niej. To jeden z utworów, których współtwórcą był Michael Schenker, w ramach przeprosin za przejście do UFO (pozostałe to "Fly People Fly" i "Far Away").

Siedem kompozycji - tyle samo, co na "Lonesome Crow". Całość nie wypada tak dobrze, jak poprzednik, niemniej nadal trzyma określony poziom. Obok rewelacyjnych utworów ("Drifting Sun", "Fly to the Rainbow") pojawia się parę słabszych. Także brzmieniowo nie jest już tak dobrze. Mimo to, krążek ten warto znać w całości, tym bardziej, że to jeden z ostatnich tak zróżnicowanych zestawów w dyskografii grupy. Rudolf Schenker miał bowiem pomysł na przyszłość Scorpions, który wraz z kolejnymi latami będzie realizował w coraz bardziej śmiały sposób. A sam "Fly to the Rainbow" stanowił potwierdzenie na to, że po odejściu Michaela mylili się ci, którzy sądzili, że bez niego zespół nie jest w stanie nagrać porządnej płyty.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Speedy's Coming (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
02. They Need a Million (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
03. Drifting Sun (Uli Jon Roth)
04. Fly People Fly (Klaus Meine, Michael Schenker)
05. This Is My Song (Klaus Meine, Rudolf Schenker)
06. Far Away (Klaus Meine, Michael Schenker, Rudolf Schenker)
07. Fly to the Rainbow (Uli Jon Roth, Michael Schenker)

2 komentarze: