11 sierpnia 2017

Kiss - "Love Gun" (1977)


"Rock and Roll Over" nie sprzedał się tak dobrze, jak wydany w tym samym roku "Destroyer", a mimo to cieszył się niemałym wzięciem i podtrzymał wysokie zainteresowanie zespołem. Na fali sukcesu, chłopaki przystąpili do nagrywania szóstego albumu studyjnego, w przeciągu czasowym czterech lat od rejestrowania debiutu. Skutek tych prac, "Love Gun", dotarł na 4. miejsce list przebojów w USA, co było najwyższą lokatą w ich dotychczasowej karierze i zostało pobite dopiero 21 lat później przy okazji krążka "Psycho Circus". Także single "Christine Sixteen" i "Love Gun" cieszyły się popularnością na notowaniach.

Sam album nie można określić inaczej jak po prostu typowe Kiss z lat 70., według sprawdzonej receptury i bez żadnych większych niespodzianek czy przejawów kreatywności. To muzyka bardzo rozrywkowa, przystępna i melodyjna, ale jakościowo lepsza od dwóch poprzednich wydawnictw. Nie odczuwa się w nim aż takiej chwiejności materiału, a nawet najgorsze momenty nie są aż takie słabe. Z drugiej strony, na pierwszych dwóch albumach znajdowały się większe przebłyski kompozycyjnego talentu. Wydaje mi się, że członkowie zespołu zaczęli wtedy wpadać w pułapkę częstego wydawania płyt, bo od czasów "Destroyera" coraz bardziej słyszalne były takie kontrasty. Z najlepszych fragmentów "Rock and Roll Over" i "Love Gun" mógłby powstać bardzo longplay, na poziomie pierwszych dwóch, więc trochę szkoda, że po "Destroyerze" nie popracowano dłużej nad nowymi utworami i lepiej ich nie wyselekcjonowano.

Na starcie "I Stole Your Love" - kolejne pomyślne otwarcie krążka, choć oparte na riffie bardziej niż podobnym do tego z "Burn" Deep Purple. Sam numer robi jednak korzystne wrażenie, m.in. za sprawą sporej energii i niezłych solówek gitarowych (pierwszą gra Paul, a drugą Ace). Niestety, w singlowym "Christine Sixteen" chłopaki zaczynają już trochę popadać w banał - to całkiem przyjemny, ale przy tym nadmiernie prosty kawałek z niepasującym do całości pianinem, niepotrzebnie zmiękczającym nagranie (zagrał na nim producent Eddie Kramer, udzielający się także w "I Stole Your Love" i "Love Gun"). Żwawy "Got Love for Sale" posiada za to mój ulubiony z tego zestawu riff, zgrabny refren i nie najgorsze wyczyny Frehley'a.

Skoro już o gitarzyście mowa, następny w kolejności "Shock Me" stanowi pierwszą kompozycję w historii Kiss z jego wokalem (zagrał w niej także na basie). Ace udzielał się twórczo już od początku istnienia kapeli, ale dopiero przy okazji tego albumu przezwyciężył swoje opory i dołączył w kwestii wokalnej do pozostałej trójki. Pierwotnie utwór miał zostać oddany do zaśpiewania Gene'owi, ale basista zachęcił Frehley'a, by ten samodzielnie ją wykonał. W mojej opinii gitarzysta posiada przyzwoity głos, nieco ciekawszy od Crissa, ale troszkę słabszy od Stanley'a i Simmonsa. Nie mogę jednak tego nagrania nazwać jego popisem wokalnym i tym kontekście bardziej stawiałbym na o 2 lata późniejszy "2,000 Man". "Shock Me" sprawdza się przede wszystkim jako ciekawostka początków wokalnych gitarzysty, bo w kontekście muzycznym wypada ledwie poprawnie (choć na żywo umieszczano w nim świetne, długie popisy gitarowe Frehley'a, o czym można się przekonać słuchając choćby wersji z koncertowego "Alive II").

Bardziej rock'n'rollowy, luzacki charakter ma "Tomorrow and Tonight" - sztampowy, ale idealny na koncerty czy do śpiewania w grupce. Tym bardziej dziwi fakt, że kawałek nie był w ogóle wykonywany na występach live (niby znajduje się na płycie "Alive II", ale tam trafiła wersja studyjna z nałożonymi odgłosami publiczności). Ciekawiej prezentuje się zadziorne "Love Gun", otwierające drugą, nieco ciekawszą stronę krążka. Charakteryzuje go nośna linia melodyczna, ciekawe partie gitar czy intrygująco zaśpiewany refren. Słychać, że Stanley kombinuje ze swoim głosem, dzięki czemu zaśpiewał w "Love Gun" jedną ze swoich najbardziej zadziornych partii wokalnych (gra w nim również partię basową). Z tej połowy nie przekonuje tylko jedyny śpiewany przez Crissa "Hooligan". Podobnie jak "Baby Driver" z poprzednika (nawet autorów ma tych samych) przelatuje koło słuchacza i przez swoją nijakość nie potrafi zapaść w pamięci. Choć niby w porównaniu do "Baby Driver" słychać delikatną poprawę.

Zupełnie inny poziom prezentuje "Almost Human" - smakowite nagranie, podparte świetnym basem Gene'a. To również kolejny nietypowo ułożony refren, a także ciekawe, bardziej posępne brzmienie instrumentów. Jej kompozytor, Simmons, wykreował tu wciągający, psychopatyczny klimat, co stanowi miłą odskocznię od bardziej rozrywkowego charakteru poprzednich utworów. Podpisany przez niego "Plaster Caster" to dla odmiany lekki, miły w odbiorze i charakterystyczny kissowy przebój ze znakomitym motywem głównym i prawdopodobnie najlepszym zawartym tu refrenem. Na końcu umieszczono jedyny cover, "Then She Kissed Me", pierwotnie wykonywany w 1963 roku przez grupę The Crystals (w pierwotnej nazwie "Then He Kissed Me"), oparty na prościutkim, ale bardzo chwytliwym motywie, granym przez znaczną część kompozycji. Tutejsza wersja pozbawia całości orkiestracji i nadaje jej zadziornego, rockowego brzmienia. Fajnie im to wyszło, choć to trochę wstyd, że najbardziej chwytliwy kawałek na "Love Gun" nie został stworzony przez członków Kiss.

Autorzy na "Love Gun" nie popełnili błędu z "Destroyer" oraz "Rock and Roll Over" i nie zawarli sporej ilości słabszych, odstających od reszty utworów. Dzięki temu krążek sprawia wrażenie równiejszego. Brzmieniowo też nie mam zbyt wielu zarzutów, choć krążek mógłby brzmieć nieco ostrzej. Ostatecznie zawarty tu materiał w przeciwieństwie do dwóch poprzednich zasługuje na pozytywną ocenę. "Love Gun" to kolejny longplay bardzo w stylu grupy, co ma znaczenie o tyle, że kolejny, bardziej oficjalny od albumów solowych "Dynasty" przyniesie już pewne zmiany. Zmiany na plus. Z perspektywy czasu, okazało się, że "Love Gun" przyniósł pewną wartość historyczną - okazał się bowiem ostatnim dziełem studyjnym Kiss nagranym całkowicie z pierwszym, klasycznym składem.

Z perspektywy członków Kiss, w 1977 roku wszystko wydawało się być jak najbardziej na swoim miejscu - płyty schodziły z półek sklepowych jak świeże bułeczki, a zainteresowanie występami zespołu nie malało. Na skutek tego, w tym samym roku ukazał się również drugi album koncertowy kapeli, niezbyt kreatywnie nazwany "Alive II", który reprezentował utwory ze studyjnych dokonań grupy lat 1976-1977, uzupełnionymi pięcioma premierowymi nagraniami studyjnymi, i był udaną kontynuacją pierwszej, o dwa lata starszej części. Dla niektórych fanów to tutaj kończy się złoty okres Kiss.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. I Stole Your Love (Paul Stanley)
02. Christine Sixteen (Gene Simmons)
03. Got Love for Sale (Gene Simmons)
04. Shock Me (Ace Frehley)
05. Tomorrow and Tonight (Paul Stanley)
06. Love Gun (Paul Stanley)
07. Hooligan (Peter Criss, Stan Penridge)
08. Almost Human (Gene Simmons)
09. Plaster Caster (Gene Simmons)
10. Then She Kissed Me (Jeff Barry, Ellie Greenwich, Phil Spector)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz