13 września 2017

Kiss - "Creatures of the Night" (1982)


"Music from 'The Elder'" z 1981 roku był ogromną klapą dla Kiss, na skutek czego grupa w pewnym sensie utknęła w tym czasie w martwym punkcie. Co robić, by ratować popularność i w większości utracone zaufanie fanów? Muzycy po wielu latach eksperymentowania (czy jak to niektórzy nazwą - błądzenia) powrócili do bardziej kissowego stylu, znanego z pierwszych dokonań, z jedną różnicą - album jest znacznie cięższy niż jakiekolwiek wcześniejsze dzieło Kiss.

Można przypuszczać, że miał na to wpływ gitarzysta Ace Frehley, znany z tego, że często pisał dla Kiss mocne kompozycje (jak "Parasite" czy "Strange Ways"). To nie do końca prawda. Relacje Ace'a ze spółką Simmonsa-Stanley od pewnego czasu układały się nie najlepiej - Frehley nie był przecież zwolennikiem nagrywania concept albumu. Doszły do tego również problemy z alkoholizmem gitarzysty. Ponadto, w 1982 roku przeżył on wypadek samochodowy, przez co jego wkład w powstawanie "Creatures of the Night" został umniejszony. Jego partie w studiu odtworzyło aż czterech gitarzystów - w tym Bob Kulick czy Vinnie Vincent (prawdziwe nazwisko - Vincent Cusano), którego parę miesięcy później włączono na stałe do kapeli. Mimo to, Frehley widnieje na okładce razem z resztą kapeli.

Po zarejestrowaniu materiału na płytę muzycy ruszyli w krótką trasę promującą longplay, dali również kilka występów w telewizji. Skończyło się na tym, że pod koniec 1982 roku sceniczny Space Ace opuścił Kiss, a na jego miejsce przyjęto właśnie Vincenta. Ostatecznie, od "Creatures of the Night" na każdym innym albumie gra już tylko połowa oryginalnego składu (oprócz niektórych kompozycji na "Psycho Circus" z 1998 roku). Warto dodać, że jeszcze przed wydaniem "Creatures of the Night", w czerwcu 1982 roku ukazała się składanka pod tytułem "Killers", gdzie przemieszano starsze, dobrze znane już kawałki z czterema premierowymi, w których muzycy dali jasno do zrozumienia, że wracają do grania prostego, ostrego i przebojowego grania. Była to niejako zapowiedź nowego krążka, który ukazał się na półkach sklepowych cztery miesiące później.

Sam "Creatures of the Night" wygląda ciekawie od strony brzmieniowej. Początek lat 80. to okres największej popularności naprawdę ciężkiej muzyki, na skutek czego "Creatures of the Night" jest w większości przesiąknięty cięższym niż wcześniej, prawdziwie heavymetalowym graniem. Słychać to już w bardzo żwawym nagraniu tytułowym, nawet wokal Stanley'a wypada niezwykle zadziornie i może kojarzyć się z typowo metalowymi krzykaczami. Pozytywnie wyróżnia się także "Saint and Sinner" Simmonsa, którego wokal brzmi tu naprawdę zadziornie. Poza tym, jest to kolejna typowo metalowa jazda, choć bardziej masywna, utrzymana w wolniejszym tempie.

"Keep Me Comin'" przynosi następne świetne riffy. Poza tym, czy tylko mnie zwrotki kojarzą się pod względem linii wokalnej z "Come Together" Beatlesów? Jednak wszystko tu do siebie pasuje - wokal, mostki, efektowne zagrywki, a nawet chórki w refrenie. "Rock and Roll Hell" z przyjemnie pulsującym basem w tle stanowi kolejne udane, nie schodzące poniżej pewnego poziomu nagranie. Ciekawe, że w jego stworzeniu pomógł Bryan Adams (tak, ten od hitu "(Everything I Do) I Do It for You"). Rewelacyjne wrażenie robi też gnający na złamanie karku "Danger" z intrygującymi partiami wokalnymi (również tymi z refrenu) i efektownymi popisami gitarowymi. Prawdziwa potęga dźwięku.

I kiedy myślimy, że do końca krążka autorzy nie zejdą poniżej bardzo dobrego poziomu, dostajemy najbardziej kissowy z całego zestawu "I Love It Loud", swoją drogą spory przebój. W porównaniu do reszty materiału razi on banałem i sztampą. Utwór sam w sobie nie jest bardzo zły i podobnie jak "Rock and Roll All Nite" nada się na koncerty, ale jego luźniejszy charakter nie pasuje do reszty, lepiej sprawdziłby się na "Dressed to Kill" czy "Love Gun". Nie da się tego samego powiedzieć o wspaniałej power balladzie "I Still Love You". Wbrew tytułowi, nagranie to nie odrzuca słodzeniem czy ckliwością. Znakomite delikatne zagrywki na początku przechodzą w typowe zaostrzenia, po których następują subtelne, przeszywające partie solowe. To jeden z najdłuższych utworów w katalogu Kiss, przekraczający czas 6 minut, ale przykuwający uwagę przez cały czas. Coś absolutnie wyjątkowego w całej ich karierze.

Typowo heavymetalowy styl odnajdziemy w "Killer", także w typowych dla tego podgatunku zaśpiewach. Na tym przykładzie nie ma już żadnych wątpliwości - muzyka Kiss z czasem ewoluowała, co nie pozwala powiedzieć, że muzycy grali przez całą swoją karierę jedno i to samo. "War Machine" jest po prostu jeszcze jednym, udanym metalowym wymiataczem, odpowiednio ciężkim i dobrze zagranym. Udane zakończenie tej dość równej, bardzo dobrej płyty.

Potężne brzmienie pokazuje, że mamy tu do czynienia z trochę inną muzyką, choć nadal osadzoną w kissowym stylu. "Creatures of the Night" został bardzo ciepło przyjęty przez wielu fanów i w pewnym stopniu przywrócił zainteresowanie zespołem (choć większe znaczenie w tym zakresie miało kolejne ich dokonanie). Wielu zawiedzionych "Music from 'The Elder'" słuchaczy kupowało album i tłumnie przychodziło na koncerty trasy koncertowej, pierwszej od 1980 roku. Chłopaki niedługo potem, już bez Frehley'a w składzie, świętowali okrągłe 10 lat istnienia grupy i szykowali dla fanów pewne niespodzianki.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Creatures of the Night (Adam Mitchell, Paul Stanley)
02. Saint and Sinner (Mikel Japp, Gene Simmons)
03. Keep Me Comin' (Adam Mitchell, Paul Stanley)
04. Rock and Roll Hell (Bryan Adams, Gene Simmons, Jim Vallance)
05. Danger (Adam Mitchell, Paul Stanley)
06. I Love It Loud (Gene Simmons, Vinnie Vincent)
07. I Still Love You (Paul Stanley, Vinnie Vincent)
08. Killer (Gene Simmons, Vinnie Vincent)
09. War Machine (Bryan Adams, Gene Simmons, Jim Vallance)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz