"Unmasked"
był najsłabiej sprzedającym się krążkiem od czasów
koncertowego "Alive!". By ratować popularność, zespół
postanowił m.in. odrzucić wpływy disco i porwał się na
najbardziej radykalny rok w swojej karierze - nagranie concept
albumu. W tym celu ponowiono współpracę z Bobem Ezrinem -
producentem najbardziej eksperymentalnego w dotychczasowej karierze
"Destroyera". Przygotowano się do tego bardzo sumiennie i
opracowano teksty, mające stanowić jedną historię. Było to
bardzo ambitne i niespotykane jak na Kiss przedsięwzięcie - miało
to być coś na kształt floydowskiego "The Wall" (tylko w
formie jednopłytowego albumu), w którego realizacji czynny udział
brał Ezrin. Podobnie jak na "Destroyerze" chłopakom pod
względem kompozycyjnym pomogły osoby z zewnątrz zespołu (w tym takie osobistości, jak Ezrin czy Lou Reed).
Nie udało się jednak osiągnąć zamierzonego rezultatu komercyjnego, ponieważ "Music from 'The Elder'" okazał się klapą finansową i w sumie do dziś jest jedną z najsłabiej sprzedających się płyt w karierze Kiss. Fani zmieszali ten materiał z błotem - do tego stopnia, że muzycy postanowili nie promować go żadną trasą koncertową, zaś same utwory były grane tylko w programach telewizyjnych, typu "Fridays". Bez wątpienia jest to bardzo nietypowy, kontrowersyjny, a jednak intrygujący epizod w historii Kiss. Wydaje mi się, że "Music from 'The Elder'" był po prostu zbyt radykalnym przedsięwzięciem jak na Kiss i nie trafił w swój czas. To było po prostu coś zupełnie innego od tego, co wcześniej prezentowała kapela (nawet okładka jest zupełnie niekissowa), a dla wielu fanów było to wręcz nie do pomyślenia. Również ówczesny, nieco kiczowaty image zespołu nie pasował do takiej muzyki. Stąd słabe przyjęcie.
Nie udało się jednak osiągnąć zamierzonego rezultatu komercyjnego, ponieważ "Music from 'The Elder'" okazał się klapą finansową i w sumie do dziś jest jedną z najsłabiej sprzedających się płyt w karierze Kiss. Fani zmieszali ten materiał z błotem - do tego stopnia, że muzycy postanowili nie promować go żadną trasą koncertową, zaś same utwory były grane tylko w programach telewizyjnych, typu "Fridays". Bez wątpienia jest to bardzo nietypowy, kontrowersyjny, a jednak intrygujący epizod w historii Kiss. Wydaje mi się, że "Music from 'The Elder'" był po prostu zbyt radykalnym przedsięwzięciem jak na Kiss i nie trafił w swój czas. To było po prostu coś zupełnie innego od tego, co wcześniej prezentowała kapela (nawet okładka jest zupełnie niekissowa), a dla wielu fanów było to wręcz nie do pomyślenia. Również ówczesny, nieco kiczowaty image zespołu nie pasował do takiej muzyki. Stąd słabe przyjęcie.
Ten nietypowy dla Kiss projekt
był przede wszystkim pomysłem duetu Stanley-Simmons, kombinującego jak przyciągnąć do siebie nową publiczność, nie zrażając przy tym dotychczasowych wielbicieli. Pomysł z dodawaniem elementów disco średnio wypalił, pojawił się więc pomysł z albumem koncepcyjnym. Dla równowagi, Ace Frehley
nie był zadowolony z kierunku jaki obierają koledzy i uważał, że
należy powrócić do stylu z pierwszych płyt (dlatego też zaśpiewał tylko w jednym utworze, a współtworzył zaledwie dwa). Petera Crissa już dawno nie było w
zespole, a przed nagraniami do omawianego albumu zatrudniono
perkusistę Erica Carra (prawdziwe nazwisko - Paul Charles
Caravello), grającego w dużo bardziej finezyjny i kreatywny sposób
od swojego poprzednika. Carr nie miał wtedy wiele do powiedzenia w kapeli, więc musiał zgodzić się na pomysły swoich kompanów.
Przy
okazji "Music from 'The Elder'" trzeba wspomnieć o
zremasterowanej wersji z 1997 roku, na której zdecydowano zamienić
kolejność utworów, tak by całość była bardziej sensowna i
układała się w spójniejszą opowieść pod względem
tekstowym. Dwie ostatnie kompozycje oryginalnego wydania ("I"
oraz "Finale") zostały również połączone w jedną. Istnieją więc dwa sposoby słuchania "Music from 'The Elder'" - jeśli chcesz usłyszeć opowiadaną historię w odpowiedniej kolejności, wybierz zremasterowaną edycję, a jeśli chcesz uzyskać wrażenia podobne do tego, co czuli fani Kiss w 1981 roku, wybierz oryginalne wydanie. Moim zdaniem obie wersje zasługują na taką samą ocenę. Ja zajmę
się opisem kolejności wydania oryginalnego.
Początek
albumu od razu zapowiada zmiany. "The Oath" to numer oparty
na efektownym, heavymetalowym (zgodnie z duchem czasu) riffowaniu.
Tak ciężkie, agresywne kawałki nieczęsto gościły wcześniej na
wydawnictwach Kiss. Słychać również inne podejście do warstwy
wokalnej - Paul Stanley śpiewa nieraz falsetem, co wcześniej rzadko
mu się zdarzało. Pojawia się również bardzo klimatyczny fragment
z użyciem syntezatora - na tyle udany, że mógłby być nawet
dłuższy. Już to jedno nagranie mogło uświadamiać, że mamy do
czynienia z inną muzyką. A dalej jest jeszcze bardziej
nietypowo. Co udowadnia już następny w kolejności "Fanfare" - miniaturka w średniowiecznych klimatach i ze świetną
orkiestracją, która w końcówce nadaje całości bardzo
podniosłego nastroju (co w tym przypadku nie jest wadą).
Zaprezentowane tu narastanie napięcia nadal robi wrażenie.
"Fanfare" przechodzi płynnie w "Just a Boy" - cudnie wypada tutaj partia wokalna Stanley'a (szczególnie w nieco wybuchowym refrenie), a i pod względem muzycznym jest to kapitalna robota. Całość oparto na dostojnej melodii, która nadaje jej bardzo specyficznego charakteru. Słucha się tego z wielką przyjemnością. "Dark Light", zaczynający się krótkim gitarowym cytatem motywu przewodniego ze "Szczęk" Stevena Spielberga, to wspomniany wcześniej jedyny utwór z wokalem Ace'a. Główny riff wymyślił Anton Fig, udzielający się wcześniej jako muzyk sesyjny na "Dynasty" i "Unkasked". Przy tym "Dark Light" posiada dość nietypowy - jak na Kiss - rytm, a wisienką na torcie jest bardzo płynna, precyzyjna solówka Frehley'a. Bardziej typowo brzmi "Only You" - pewnie dlatego, że jego jedynym twórcą jest Simmons. W tym miejscu warto także pochwalić tego muzyka za naprawdę dobrą grę na gitarze basowej. Najciekawiej wypada tu nagła zmiana tematu muzycznego w połowie. Z kolei "Under the Rose", o nieco teatralnym charakterze, to wręcz dostojny motyw w zwrotkach, który w refrenie zostaje przełamany agresywnymi zaostrzeniami. Co ciekawe, Eric Carr zagrał w tym nagraniu na gitarze akustycznej.
"Fanfare" przechodzi płynnie w "Just a Boy" - cudnie wypada tutaj partia wokalna Stanley'a (szczególnie w nieco wybuchowym refrenie), a i pod względem muzycznym jest to kapitalna robota. Całość oparto na dostojnej melodii, która nadaje jej bardzo specyficznego charakteru. Słucha się tego z wielką przyjemnością. "Dark Light", zaczynający się krótkim gitarowym cytatem motywu przewodniego ze "Szczęk" Stevena Spielberga, to wspomniany wcześniej jedyny utwór z wokalem Ace'a. Główny riff wymyślił Anton Fig, udzielający się wcześniej jako muzyk sesyjny na "Dynasty" i "Unkasked". Przy tym "Dark Light" posiada dość nietypowy - jak na Kiss - rytm, a wisienką na torcie jest bardzo płynna, precyzyjna solówka Frehley'a. Bardziej typowo brzmi "Only You" - pewnie dlatego, że jego jedynym twórcą jest Simmons. W tym miejscu warto także pochwalić tego muzyka za naprawdę dobrą grę na gitarze basowej. Najciekawiej wypada tu nagła zmiana tematu muzycznego w połowie. Z kolei "Under the Rose", o nieco teatralnym charakterze, to wręcz dostojny motyw w zwrotkach, który w refrenie zostaje przełamany agresywnymi zaostrzeniami. Co ciekawe, Eric Carr zagrał w tym nagraniu na gitarze akustycznej.
Jednym z najciekawszych fragmentów krążka jest uczuciowe "A World Without Heroes", wsparte orkiestrą, która przygrywa w tle i nie wysuwa się na pierwszy plan. I dobrze, bo ten utwór to przede wszystkim popis gitarowy Paula Stanley'a (świetna solówka mocno w gilmourowskim stylu), a także przejmujący wokal Simmonsa. Posiadający smakowitą linię basu "Mr. Blackwell" zaskakuje suchym, spłaszczonym brzmieniem instrumentów, które pasuje do psychopatycznego klimatu tego kawałka. "Escape from the Island" to rewelacyjne nagranie, pełne świetnych przejść perkusyjnych, a przy tym jeden z niewielu instrumentali w dorobku Kiss. W nagraniu wcale nie udzielają się Stanley i Simmons, a całość nagrali autorzy kompozycji - Frehley, Carr i Bob Ezrin (na gitarze basowej). I może dlatego brzmi to tak intrygująco. Instrumentaliści grają w większości jeden motyw, ale wydaje się, jakby z biegiem czasu robili to z coraz większą intensywnością. W środku pojawia się nawet całkiem klimatyczny fragment z wiodącą rolą perkusji.
Z kolei w rozkosznie pompatycznym i podniosłym "Odyssey" (przy którego tworzeniu nie brał udziału żaden członek Kiss) uwagę zwraca nietypowa barwa głosu Stanley'a, a także porywająca, nieco queenowa solówka, zagrana przez Ace'a w podobnym do Briana May'a stylu. Końcowy "I" nie robi takiego wrażenia, jak reszta płyty, choć wyróżnia się duetem wokalnym Simmons-Stanley. Triumfalny refren może trochę irytować. Ten album zasłużył na lepsze zakończenie. "Finale", z powtórzonym motywem z "Fanfare" (co dodaje płycie spójności), to już formalne zakończenie całości i domknięcie historii zawartej w tekście. Warto dodać, że w "Odyssey" i "I" na perkusji gra muzyk sesyjny Allan Schwartzberg, co może dziwić, ponieważ partie te są tak proste, że Carr odegrałby je bez problemu. W ogóle muzycy w czasie nagrywania często zamieniali się rolami, np. Ace wykonał partie gitary basowej w "The Oath", "Dark Light" i "Under the Rose", a Paul partie prowadzące w "Just a Boy", "The Oath" (w obu przypadkach zarówno prowadzące, jak i rytmiczne) i "A World Without Heroes".
"Music
from 'The Elder'" stanowi bardzo przyjemną odskocznię od
bardziej konwencjonalnych dokonań Kiss. To jeden z niewielu przypadków, gdzie muzycy naprawdę próbowali wyjść poza standardowy schemat, pokazali bardziej ambitne i dojrzałe oblicze, a przy tym zaprezentowali doskonałe
kompozycje i dali z siebie wszystko pod względem wykonawczym.
Płyta przepełniona jest rewelacyjnymi melodiami i motywami
autentycznie wpadającymi w ucho, a przy tym dość różnorodna i
dopracowana. Nie cieszy się wśród fanów Kiss popularnością, ale
może spodobać się osobom, którzy nie trawią muzyki z innych jej
krążków. Słuchając tego longplaya często na myśl przychodzą
mi średniowieczne klimaty. Niechciane dziecko, niedoceniana perełka.
Najlepsze dzieło Kiss.
Pierwotnie
miały powstać kolejne części "Music from 'The Elder'",
jednak jego klapa finansowa i nie najlepsze przyjęcie odwiodły
muzyków od tego pomysłu. Kto wie, co by z tego wyszło - gdyby
utrzymały poziom dzieła z 1981 roku, moglibyśmy mówić o
kolejnych świetnych wydawnictwach. Stało się inaczej i muzycy
powrócili na salony
następnym "Creatures of the Night". Bardzo bezpiecznym,
zachowawczym, naprawdę udanym, ale do klasy "Music from 'The
Elder'" trochę mu brakuje.
Moja ocena - 9/10
Lista utworów:
01. The Oath (Bob Ezrin, Paul Stanley)
02. Fanfare (Bob Ezrin, Paul Stanley)
03. Just a Boy (Bob Ezrin, Paul Stanley)
04. Dark Light (Anton Fig, Ace Frehley, Lou Reed, Gene Simmons)
05. Only You (Gene Simmons)
06. Under the Rose (Eric Carr, Gene Simmons)
07. A World Without Heroes (Bob Ezrin, Lou Reed, Gene Simmons, Paul Stanley)
08. Mr. Blackwell (Lou Reed, Gene Simmons)
09. Escape from the Island (Eric Carr, Bob Ezrin, Ace Frehley)
10. Odyssey (Tony Powers)
11. I (Bob Ezrin, Gene Simmons)
Uff, no to nie jestem jedyna osobą, która uważa The Elder za świetny album. Nie rozumiem,czemu aż tak przepadł komercyjnie, przecież to są b.dobre kawałki.
OdpowiedzUsuńW ogóle - to dobra robota z tymi recenzjami! Teraz lecę dyskografię KISS (słucham i czytam), a wkrótce Van Halen.
Ten album jest niezasłużenie niedoceniany, a w chwili premiery przepadł zapewne dlatego, że zespół próbował zaproponować coś innego - nie jest to być może coś radykalnego, ale na tle dyskografii na pewno się wyróżnia.
Usuń