19 października 2017

Nirvana - "Nevermind" (1991)


Masywny "Bleach" dzięki swej chaotyczności nie był albumem, który mógł zyskać większy rozgłos. Na jego następcy muzycy postanowili pójść inną drogą i postawili na maksymalną przebojowość. Oczywiście sam talent muzyków nie wystarczyłby, gdyby nie pomocna promocja medialna, m.in. kanału muzycznego MTV. Ale i tak się opłaciło - "Nevermind" już w 1991 roku był niesamowitym osiągnięciem komercyjnym (obecnie diamentowa płyta w USA), ale też artystycznym.

Przy okazji nagrywania materiału do "Nevermind" do grupy dołączył również perkusista Dave Grohl, który pozostał w niej do samego jej końca. Zaś dzięki opisywanemu longplayowi członkowie Nirvany z dnia na dzień stali się wielkimi gwiazdami. W sumie za dużo już napisano i powiedziano na temat "Nevermind", żebym zamieścił tu coś odkrywczego.

Trzeba od razu przyznać, że nie wszystkie utwory różnią się stylistycznie od debiutu - "Territorial Pissings", "Breed" i "Stay Away" (choć ten odznacza się większą przebojowością) to typowo punkowe, agresywne utwory, które spokojnie mogłyby się znaleźć na "Bleach". Jednak w odróżnieniu od tamtego albumu posiadają bardziej wypolerowane, czytelniejsze brzmienie. W ogóle cały album brzmi bardziej profesjonalnie od debiutu.

Większym kąskiem są te bardziej przebojowe propozycje, w tym cztery single promujące płytę. "Smells Like Teen Spirit" był w chwili powstania wielkim hitem i do dziś zna go każdy (szczególnie jego pierwszy, czteroakordowy riff), nawet nie interesujący się muzyką rockową. Strasznie prosty kawałek, ale jego siła tkwi właśnie w jego niesamowitej chwytliwości. Jedyne do czego można się doczepić to grafomański, bełkotliwy tekst. To właśnie "Smells Like Teen Spirit" zagwarantował muzykom miejsce wśród gwiazd rocka. Ponoć Kurt z czasem znienawidził ten utwór za to jak bardzo stał się on popularny.

Równie udany jest "In Bloom" z wyraźnym podkładem basowym i całkiem niezłą, zgrzytliwą solówką. Jednak największym arcydziełem na "Nevermind" (i całej dyskografii Nirvany) jest "Come as You Are" z wybitnym w swojej prostocie riffem i niesamowitą melodią. Prawdziwa perła - tego utworu mógłbym słuchać cały dzień. Spośród kawałków singlowych trochę mniej wyróżnia się "Lithium", posiadający udane momenty, ale również prościutki refren. Jednak jedynym utworem, który mnie nie przekonuje jest akustyczny, zbyt banalny i dość nudny "Polly". Cała reszta prezentuje wysoki poziom.

Zdecydowanie jednym z najlepszych momentów krążka jest "Drain You" ze świetną linią wokalną, udanym refrenem i intrygującą częścią instrumentalną w środku. Dźwięczny "On a Plain" i "Lounge Act" ze smakowitym basem to równie udane, melodyjne utwory, których słucha się naprawdę przyjemnie. Na końcu otrzymujemy jednak smutny, wzbogacony o wiolonczelę "Something in the Way", tekstowo niemalże autobiograficzny, przez co szczery. Jeszcze jedno znakomite nagranie.

Recenzja tak prosta, jak cały ten album. Mimo to, Kurt Cobain zrobił na "Nevermind" kompozycyjny krok do przodu, tworząc bardziej przemyślane i wyraziste melodie, które pamięta się już po pierwszym przesłuchaniu (mimo że czasami słychać nadmierne podobieństwo do innych wykonawców). To krążek niezwykle przyjemny i melodyjny, a przy tym niebywale chwytliwy - i w tym właśnie tkwi jego siła. Nie dziwię się, że w chwili wydania był tak wielkim sukcesem i nadal cieszy się wysokim uznaniem. Jedno z największych grunge'owych osiągnięć.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Smells Like Teen Spirit (Kurt Cobain, Dave Grohl, Krist Novoselic)
02. In Bloom (Kurt Cobain)
03. Come as You Are (Kurt Cobain)
04. Breed (Kurt Cobain)
05. Lithium (Kurt Cobain)
06. Polly (Kurt Cobain)
07. Territorial Pissings (Kurt Cobain, Chet Powers)
08. Drain You (Kurt Cobain)
09. Lounge Act (Kurt Cobain)
10. Stay Away (Kurt Cobain)
11. On a Plain (Kurt Cobain)
12. Something in the Way (Kurt Cobain)

2 komentarze:

  1. "Lithium" To od tego utworu rozpoczęła się moja przygoda z Nirvaną a i z całą muzyką. Nie od "Smells Like Teen Spirit" tak jak zazwyczaj bywa, kawałka ogranego do granic możliwości jak wiele rockowych hitów. Nigdy za nim nie przepadałem to też pomijam pierwszy utwór na "Nevermind". Ta płyta jakoś nigdy mi się nie wkręciła, mimo tego że lubię większość utworów znajdującej się na track liście. Jako ciekawostkę dodam że są wydania na których występuje ciekawy bonus, mianowicie 10 min po ostatnim utworze atakuje nas głośny i agresywny "Endless, Nameless" którego zawsze uwielbiałem, nigdy nie pasował do reszty tej płyty i pewnie dlatego go tam umieścili. Można go potraktować jak zwiastun następcy...

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nevermind" czyli najpopularniejszy album Nirvany na którym można omówić każdy utwór oddzielnie. SMLS proste chwytliwe tekst niemający sensu ale głos Kurta tutaj wchodzi na nowy poziom krzyku wpadającego w ucho. Wiem jak to brzmi ale tak w istocie jest:P. Dalej "In Bloom" czyli proste do zagrania również chwytliwe i również dobre ale nie wybitne moim zdaniem. Potem "Come as you are" który zdecydowanie jest najlepszym utworem na albumie, bo tutaj mamy bardzo ładną i czystą melodię co raczej nie było codziennością w utworach Nirvany. Dodając do tego chyba jedną z najładniejszych solówek Cobaina i naprawdę ładnie zaśpiewany tekst - no bomba!. Potem nie "Lithium" a "Breed". Breed jest nieźle przywołuje słusznie skojarzenie z "Bleach". Dalej "Lithium" i chyba najbardziej wywrzeszczany utwór albumu a potem "Polly" O ironio zbyt banalna Polly później okazała się podstawą czegoś okropnego bo Kurt miał przeczytać później w gazecie że 2 gości g***** dziewczynę śpiewając "Polly". Potem "Territorial Pissings" czyli w moich oczach po prostu nieco zmodyfikowane krótsze "Breed" a potem "drain you" które naprawdę brzmi ładnie wręcz interesująco. Następnie dwie bomby. Wpierw "Lounge Act" które bardzo ładnie się rozpędza przez cały utwór ze świetnym basem a potem "Stay Away" czyli gdyby po prostu dać się wyszaleć Nirvanie. Potem mamy po prostu niezłe ale nie zapadające w pamięć "On a Plain" a na koniec bardzo spokojne i wręcz przygnębiające "Something on the way" Jeszcze jest ukryte Endless, Nameless mogące być zapowiedzą tego co będzie na In Utero. Ogółem album naprawdę fajny ale brakuje chyba tam jeszcze jednego utworu pokroju Come as you are

    OdpowiedzUsuń