Def Leppard jest powszechnie znany z takich dokonań, jak "Pyromania" i "Hysteria", które sprzedały się w wielomilionowym nakładzie na całym świecie. Na ich podstawie wiadomo, czego się spodziewać po twórczości tej grupy - amerykańskie, wypolerowane brzmienie, charakterystyczny głos Joe Elliotta, istotna ilość chórków (za które odpowiadają inni członkowie zespołu), przystępne, czasem popowe melodie. Słuchając ich pierwszej EP-ki "The Def Leppard E.P.", wydanej jeszcze przed albumami studyjnymi, można się przekonać, że na początku działalności kapela grała trochę odmienną muzykę. I tylko wspomniany głos Elliotta jest tym, co łączy wszystkie wymienione przeze mnie wydawnictwa.
Omawiana przeze mnie grupa powstała w 1977 roku, założona przez Elliotta, basistę Ricka Savage'a, gitarzystę Pete'a Willisa i perkusistę Tony'ego Kenninga (grał w Def Leppard przez okrągły rok, zaś partie perkusyjne na EP-kę zarejestrował muzyk sesyjny Frank Noon). Pierwotnie nosiła ona nazwę Deaf Leppard, ale po dołączeniu do ekipy gitarzysty Steve'a Clarke'a w 1978 roku została zmieniona na tą, którą znają wszyscy. Pierwszym utworem stworzonym przez zespół był "Misty Dreamer", początkowo brzmiący jak wczesna wersja "Sorrow Is a Woman" z późniejszego debiutu. Muzycy zaczynali swoją karierę od grania coverów, ale mimo to szybko postanowili nagrać materiał z autorskimi kompozycjami. Dzięki ostrej muzyce, jaką prezentowali w końcówce lat 70., zostali zakwalifikowani do nurtu New Wave of British Heavy Metal. Dowodem na odmienność stylistyczną w porównaniu do kolejnych dekad jest nagrany jeszcze w 1978 roku minialbum "The Def Leppard E.P.". Chwilami wręcz trudno uwierzyć, że to ten sam zespół, który dekadę później nagrywał tak gładkie wydawnictwa, jak "Hysteria" czy "Adrenalize".
Materiału na wydawnictwie nie ma dużo, ale szczęśliwie trzyma on konkretny poziom. "Ride Into the Sun" to zadziorny, przyjemny i typowy dla NWOBHM metalowy czad. Został on potem powtórzony w dużo lżejszym wydaniu na singlu promującym utwór "Hysteria" w 1987 roku, a także, w podobnej wersji, 6 lat później na kompilacji Def Leppard "Retro Active". Już tutaj słychać umiejętność muzyków do tworzenia znakomitych, ostrych i niebanalnych melodii. Jeszcze więcej energii ma w sobie drapieżny "Getcha Rocks Off", opierający się na kapitalnym, dynamicznym riffowaniu. Momentami brzmi wręcz jak prototyp "Jump in the Fire" Metallici. Właśnie takie oblicze Def Leppard lubię najbardziej.
Dla odmiany "The Overture" to chyba najbardziej zaskakujący utwór w katalogu grupy. Rozbudowany, o niemal progresywnej strukturze, ze zmianami tempa i nastrojów pokazuje, że autorzy bardzo dobrze odnaleźli się w takiej bardziej skomplikowanej formie. Zaczyna się spokojnie, ale pod koniec drugiej minuty przechodzi do dość intensywnego czadowania z galopującym basem i intrygującymi partiami solowymi. W drugiej połowie muzycy zwalniają, ale ciężkość pozostaje - w ten sposób wygenerowano niezwykle ciekawy klimat. Pod koniec powraca jeszcze motyw grany na początku, spinając klamrą całość. Szkoda, że w przyszłości kapela na poważnie nie kontynuowała koncepcji nagrywania rozbudowanych kawałków na miarę "The Overture". Były nieliczne próby, ale nie zawsze udane. Dwie ostatnie kompozycje z EP-ki pojawiły się potem na pierwszym studyjnym dziele Def Leppard w nowszych wersjach.
Dla odmiany "The Overture" to chyba najbardziej zaskakujący utwór w katalogu grupy. Rozbudowany, o niemal progresywnej strukturze, ze zmianami tempa i nastrojów pokazuje, że autorzy bardzo dobrze odnaleźli się w takiej bardziej skomplikowanej formie. Zaczyna się spokojnie, ale pod koniec drugiej minuty przechodzi do dość intensywnego czadowania z galopującym basem i intrygującymi partiami solowymi. W drugiej połowie muzycy zwalniają, ale ciężkość pozostaje - w ten sposób wygenerowano niezwykle ciekawy klimat. Pod koniec powraca jeszcze motyw grany na początku, spinając klamrą całość. Szkoda, że w przyszłości kapela na poważnie nie kontynuowała koncepcji nagrywania rozbudowanych kawałków na miarę "The Overture". Były nieliczne próby, ale nie zawsze udane. Dwie ostatnie kompozycje z EP-ki pojawiły się potem na pierwszym studyjnym dziele Def Leppard w nowszych wersjach.
To zastanawiające, że ten minialbum (a ponadto pierwsza rzecz w karierze) okazuje się jednym z najciekawszych wydawnictw zespołu. Pokazuje ona, że w Def Leppard na tym etapie kariery drzemał niemały potencjał (nie mniejszy niż w Iron Maiden na EP-ce "The Soundhouse Tapes", wydanej 10 miesięcy później), dzięki któremu mogła to być jedna z najlepszych grup heavymetalowych. Sprawy potoczyły się nieco inaczej, a kapela wraz z kolejnymi latami łagodziła swoje brzmienie. Ale to już temat na późniejsze recenzje. Tak czy inaczej, "The Def Leppard E.P." to krótka, ale bardzo fajna rzecz, którą powinien znać zarówno każdy fan tego zespołu, jak i całej muzyki heavymetalowej.
Moja ocena - 9/10
Lista utworów:
01. Ride Into the Sun (Joe Elliott, Rick Savage)
02. Getcha Rocks Off (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
03. The Overture (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
01. Ride Into the Sun (Joe Elliott, Rick Savage)
02. Getcha Rocks Off (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
03. The Overture (Steve Clark, Joe Elliott, Rick Savage, Pete Willis)
Pamiętam że ten minialbum zdobyłem pózno raptem kilka lat do tyłu. Znałem wszystkie kawałki poza wersją "Ride Into the Sun" własnie z 1979 .Już wydając tą Epkę chłopaki pokazali że mają ogromną siłę ognia .Widać jaką drogę zespół przeszedł słuchając wersji "Ride Into the Sun" z 1979 a nowszą wersją z 1987 pózniej wydaną na albumie "Retro Active".
OdpowiedzUsuń