AC/DC,
podobnie jak Queen czy The Doors, to zespół którego brzmienie
łatwo rozpoznać po pierwszych sekundach. Pochodzący z
Australii muzycy wytworzyli bardzo specyficzny styl, oparty na prostych,
energetycznych riffach - w tym kilku charakterystycznych akordach –
i maksymalnie prostej grze sekcji rytmicznej. Tak specyficzny, że w
wielu recenzjach innych grup (także moich) można nieraz odczytać
zarzut kopiowania stylu AC/DC.
O
wpływie grupy na przyszłe pokolenia można pisać w nieskończoność,
ale lepiej po prostu zająć się prezentowaną przez nich muzyką. W pierwszym
etapie kariery AC/DC skład był bardzo niestabilny i ulegający
ciągłym zmianom. Na pierwszym albumie gra więc jeden z wielu
tymczasowych
perkusistów AC/DC - Tony Currenti. Nie wszyscy fani kapeli wiedzą o
jego istnieniu, a to dlatego, że ważniejsze i bardziej
rozpoznawalne są inne nazwiska. Przede wszystkim założyciele - bracia Malcolm i Angus Young. Stworzyli oni jeden z
najsłynniejszych duetów gitarowych w historii, pierwszy z nich
odpowiada za gitarę rytmiczną, a drugi za prowadzącą.
Nie
można pominąć ś.p. Bona Scotta, charyzmatycznego wokalistę
posiadającego niezwykle charakterystyczną barwę głosu. Trio
Young-Young-Scott było autorem wszystkich utworów do czasu śmierci
wokalisty. Zaś partie gitary basowej na debiucie przejął George
Young - brat Angusa i Malcolma, a także producent ich kilku płyt (w
tym omawianej), w spółce z Harrym Vandą. Jeśli chodzi o występy
na żywo, swoją obecność na scenie w największym stopniu
zaznaczał Angus, ubrany w szkolny munrudek i znany z
niekonwencjonalnych zachowań.
Pierwsze
dwa krążki ("High Voltage" i "T.N.T.") zostały
wydane tylko w Australii w 1975 roku, zaś rok później wydano w USA
kompilację kompozycji z tych dzieł, również nazwaną "High
Voltage". Z debiutu wybrano dwa utwory i, o dziwo, te najsłabsze
- "Little Lover" i "She's Got Balls". Reszta
materiału miała swoją światową premierę dużo później.
Najliczniejszy zbiór posiadała EP-ka pod tytułem "'74
Jailbreak" (z "Baby, Please Don't Go", "Soul
Stripper", "You Ain't Got a Hold on Me", "Show
Business"). Jako że zajmuję się opisami oryginalnych wydań,
zrecenzuję wydanie australijskie.
W
tym początkującym etapie kariery kapela nadal szukała swojego
brzmienia. Mimo to, już na debiucie słychać, że gra to ten
zespół. Co ciekawe, mimo że Malcolm grał zazwyczaj partie gitary
rytmicznej, na tym krążku zastępuje Angusa w partiach gitary
prowadzącej w "Little Lover", "Soul Stripper",
"You Ain't Got a Hold on Me" i "Show Business".
Jak już wspomniałem na międzynarodową kompilację trafiły dwa
najsłabsze momenty "High Voltage", w dodatku te z
największymi wpływami bluesa - typowy wypełniacz "She's Got
Balls" i nudny "Little Lover". Dziwny wybór, bo
przecież longplay ma do zaoferowania bardziej ekscytujące momenty.
Przede
wszystkim porywająca, energiczna przeróbka bluesowego standardu
"Baby, Please Dont't Go" z repertuaru Big Joe Williamsa. Co z tego, że
cover, skoro po prostu trudno nie dać mu się ponieść? To
wykonanie byłoby bardziej reprezentatywne od "Little Lover"
i "She's Got Balls". Albo kapitalnie przebojowy "You
Ain't Got a Hold on Me" z melodyjnym refrenem. W "Stick Around" najbardziej słychać styl
AC/DC. Muzycy pokazują, że w większości jedynie dwa grane akordy
wystarczą, by nie zanudzić słuchacza. A to rzadka sztuka. Wyróżnia
się też ciekawie ułożony "Soul Stripper" z fajnym,
wyraźnym basowym podkładem. Końcowy "Show Business" może
ma w sobie sporo energii i fachowe solówki gitarowe, ale dla mnie
nie wypada zbyt ciekawie, szczególnie przez nudny, zbyt często powtarzany
refren.
Najbardziej nietypowym fragmentem debiutu (a może i całej dyskografii AC/DC) jest niewątpliwie "Love Song" - fantastyczna, delikatna ballada z unikalnymi, niespotykanymi nigdzie indziej zagrywkami gitarzystów i kapitalnym popisem wokalnym Scotta, który udowodnił, że potrafi zaśpiewać w naprawdę przejmujący sposób. Muzycy wykreowali tym samym wprost magiczny, niepowtarzalny klimat. Idealny przykład dla tych, którzy twierdzą, że wszystkie utwory AC/DC są identyczne. O dziwo, spośród tego materiału "Love Song" został wydany najpóźniej na międzynarodowym dziele - kompilacji "Backtracks" z 2009 roku. Osobiście uważam to za skandal.
Najbardziej nietypowym fragmentem debiutu (a może i całej dyskografii AC/DC) jest niewątpliwie "Love Song" - fantastyczna, delikatna ballada z unikalnymi, niespotykanymi nigdzie indziej zagrywkami gitarzystów i kapitalnym popisem wokalnym Scotta, który udowodnił, że potrafi zaśpiewać w naprawdę przejmujący sposób. Muzycy wykreowali tym samym wprost magiczny, niepowtarzalny klimat. Idealny przykład dla tych, którzy twierdzą, że wszystkie utwory AC/DC są identyczne. O dziwo, spośród tego materiału "Love Song" został wydany najpóźniej na międzynarodowym dziele - kompilacji "Backtracks" z 2009 roku. Osobiście uważam to za skandal.
Można
uważać "High Voltage" za nieśmiałe początki poczynań
AC/DC, ale moim zdaniem warto tego posłuchać i sprawdzić w jaki
sposób zaczynała legenda rocka. Nie jest to poziom wielu
późniejszych wydawnictw spod znaku tej grupy, ale na pewno nie
należy do tych najgorszych. Słychać, że nagrał to mało
doświadczony, głodny sukcesu zespół, który jednak wszelkie braki
nadrabiał energią.
Lista utworów:
01. Baby, Please Don't Go (Big Joe Williams)
02. She's Got Balls (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
03. Little Lover (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
04. Stick Around (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
05. Soul Stripper (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
06. You Ain't Got a Hold on Me (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
07. Love Song (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
08. Show Business (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
E tam, Little Lover to tak jurny kawałek, że aż mam skojarzenia z gatunku NSFW. Jest w nim coś obleśnie napalonego, po angielsku to się okresla "sleazy". Leży mi znacznie bardziej niż "The Jack"
OdpowiedzUsuń