"Load",
"ReLoad" i "Garage Inc." przyniosły muzykom Metalliki niemałe pieniądze. W celu podtrzymania popularności
zdecydowali się na jeszcze bardziej radykalne posunięcie - nagranie albumu
koncertowego z udziałem orkiestry. Jako że w tym czasie nikt nie
podjął się takiego wyzwania, na Metallicę w dużej mierze
przypadł cały splendor w kontekście zapoczątkowania eksperymentów, łączących muzykę
symfoniczną z rockowym instrumentarium. Zespół miał już
wcześniej jedną koncertówkę, wydany w 1993 roku "Live Shit:
Binge & Purge" - blisko trzygodzinny zbiór nagrań
tradycyjnych występów na żywo. Tu poszli o krok dalej.
Osoby,
które uznają Metallicę za pionierów takiego grania nie znają
chyba nagranego aż 3 dekady wcześniej wydawnictwa koncertowego Deep Purple "Concerto for Group
and Orchestra", opierającego się na podobnym założeniu. A przecież nawet w połowie lat
90. grupa Scorpions chciała zrealizować płytę w ten sam sposób,
przy pomocy uznanego twórcy i dyrygenta Orkiestry San Francisco,
Michaela Kamena. Nic z tej współpracy nie wyszło, a Scorpionsi
dopiero w 2000 roku zrealizowali swój "Moment of Glory"
(być może zachęceni sukcesem dzieła amerykańskich konkurentów),
już bez pomocy kompozytora. Kamen zapewne przechował parę swoich
pomysłów i wykorzystał je przy współpracy z Metallicą, właśnie
przy okazji "S&M".
Na
przestrzeni lat widać było ewolucję w marketingowym rozumowaniu
muzyków - trójka z nich, która jeszcze w latach 80. grała ostry,
rasowy thrash metal, nie biorąc tzw. jeńców, a tym samym siejąc
zamęt i zniszczenie, nagle zaczęła produkować dziwne, dojrzałe
eksperymenty, jak "S&M" czy wydany ponad dekadę później
poboczny projekt "Lulu" z Lou Reedem - w pierwszym
przypadku z Jasonem Newstedem w roli basisty, a w drugim z Robertem
Trujillo.
Wydorośleli,
spoważnieli, a może odjechali? Być może, w końcu każdy kiedyś
wyrasta z jakiejś formy muzyki. Jednak o ile takie wydawnictwo, jak
płyta symfoniczna, pasowała do bardziej radiowego Scorpions, tak do
- mimo wszystko - ostrzejszej Metalliki pasuje jak pięść do oka.
Taka taktyka wyszła jednak grupie na korzyść, bowiem "S&M"
do dnia dzisiejszego sprzedał się w USA w większej liczbie
egzemplarzy niż "Load" czy "ReLoad" rozpatrzone
osobno.
Ponoć
propozycja nagrania koncertów wyszła od samego Kamena. Materiał na
"S&M" zarejestrowano podczas występów 21 i 22
kwietnia 1999 roku w Berkeley Community Theater i przygotowano się
do niego z dużym pietyzmem, przygotowując nowe aranżacje,
dopasowujące grę orkiestry do gotowych już kawałków. No prawie -
smaczkiem dla fanów na pewno będą dwie nowości. "-
Human" to całkiem fajny, intensywny numer, choć pewnie wypałby
jeszcze lepiej bez symfoników. "No Leaf Clover"
charakteryzuje się większą melodyjnością i częstą zmianą
atmosfery. Nic wielkiego, ale w formie ciekawostki można się z nimi
zapoznać.
Rzecz w
tym, że to dopasowanie dwóch odmiennych obozów muzycznych nie
zawsze działa jak należy. W przypadku "Moment of Glory"
wyszło to dużo lepiej, bo zagrano tam w większości te lżejsze i
przyjemniejsze dla przypadkowego słuchacza kompozycje, choć nawet w
tych bardziej intensywnych momentach wszystko trzymało się lepiej
niż na "S&M". Poza tym, na "Moment of Glory"
w niektórych momentach dano symfonikom duże pole do popisu, np. w
instrumentalnym "Crossfire", co stanowiło miłe
urozmaicenie. Tutaj próżno szukać takich fragmentów. Orkiestra
przygrywa w tle, zakłócając grę muzyków, którzy po prostu w tym
wypadku nie potrzebują dodatkowego akompaniamentu.
Choć
istnieje parę wyjątków. Na początek dostajemy tradycyjny wstęp
każdego koncertu kapeli, czyli "The Ecstasy of Gold", choć
tym razem nie jest to puszczony z taśmy oryginał Ennio Morricone, a
przeróbka zagrana na żywo przez orkiestrę. Tuż po nim znajduje
się najbardziej ekscytujący fragment krążka, czyli "The Call
of Ktulu", w którym wszystko bardzo dobrze się ze sobą
zgrywa. W sumie już w oryginale można się dopatrzyć małych
wpływów muzyki klasycznej, dlatego nie dziwne, że w tym przypadku
akompaniament orkiestry nie psuje jego odbioru.
W
dalszej części longplaya słychać, że orkiestra lepiej odnajduje
się w repertuarze z okresu "Loadów". Orkiestra nie psuje
znacznie świetnego "Hero of the Day" i bardzo fajnie
dopełnia spokojny "Bleeding Me", który dopiero tu świeci
prawdziwym blaskiem i w takim wydaniu podoba mi się bardziej niż
oryginał. Właśnie w tych spokojnych, klimatycznych momentach
współpraca wszystkich instrumentalistów wydaje się najbardziej na miejscu, czego przykładem "Until It Sleeps",
"Nothing Else Matters" i "Devil's Dance". Wersja
orkiestrowa "Enter Sandman" też nie należy do
najgorszych. Z tych wolniejszych rzeczy nieco gorzej wypadają
"Wherever I May Roam", "Sad but True", "The
Memory Remains" czy "The Thing That Should Not Be", a
szczytem rozjechania muzycznego okazuje się "The Outlaw Torn"
- ze świetności tego numeru nie ostało się prawie nic.
Momenty
czadowe to już zupełnie inna para kaloszy. Najkrócej mówiąc, w
tak agresywnych utworach, jak "Master of Puppets", "Fuel"
czy "Old Wolf and Man", panuje wszechobecny chaos.. A już
zupełnie beznadziejnie prezentuje się najszybsze z zestawu
"Battery" czy szybsza część "One". Szczególnie
w tych pięciu nagraniach czuć jakbyśmy słuchali dwóch
chaotycznie nałożonych na siebie ścieżek. Nie sprawia to
najlepszego wrażenia, a zbezcześcić tak genialny w oryginale "One"
to wręcz wstyd. Nawet potencjał tak znakomitej kompozycji, jak "For
Whom to Bell Tolls", został zaprzepaszczony, a wydawałoby się,
że ten kroczący numer idealnie nada się do takiej kolaboracji
muzycznej.
Dobrze
przynajmniej, że nie nikomu nie przyszło na myśl, by zagrać coś
z "Kill 'Em All", bo to byłaby kompromitacja jeszcze
większa niż w przypadku tutejszego "Battery". Wyobrażacie
sobie "Whiplash" czy "Hit the Lights" z
orkiestrą? Ostatecznie nawet jeśli idzie na tym albumie odnaleźć
kilka interesujących fragmentów (bo naprawdę takie istnieją), to
w głowie i tak kotłuje się kilka prostych pytań.
Po co
to, na co to? Jaki sens ma cała ta zabawa? Metallica jest bardzo
ważnym zespołem w historii muzyki i nie musi nikomu udowadniać
należytego jej miejsca. Tym bardziej szkoda, że ostatnie ich dzieło
z XX wieku przynosi uczucie niedosytu. Zamierzenie było ambitne, ale
w wielu miejscach zawiodło wykonanie. Trzeba od razu powiedzieć, że
nie można absolutnie się przyczepić do gry żadnej ze stron,
jednakże praca muzyków Metalliki oraz instrumentalistów
symfonicznych często po prostu ze sobą nie współgra i tworzy
uczucie bałaganu. Tym samym wiele rewelacyjnych w oryginale kawałków
zostało zarżniętych.
Mamy tu
prawdziwą huśtawkę jakości - raz na jakiś czas współpraca ta
wydaje się naprawdę dopasowana, a w innych momentach ma się
wrażenie, że akordy orkiestry zupełnie nie trafiają w to co gra
zespół. Gra orkiestry z pewnością może uszlachetnić lekkie
radiowe przeboje lub ballady, ale w przypadku intensywnych, ostrych
propozycji, których tu nie brakuje, sprawia wrażenie niepotrzebnego
dodatku, zakłócającego wystarczającą ilość instrumentów. Na
pocieszenie powiem, że Cliff Burton - wielki fan muzyki klasycznej - byłby pewnie zachwycony tą
płytą.
Zdecydowanie
warto poznać kilka jej momentów, w tym koniecznie znakomite wersje
"The Call of Ktulu" i "Bleeding Me", ale jako
całość "S&M" sprawia wrażenie niezbyt przemyślanej
i przede wszystkim zbytnio rozciągniętej (2 płyty CD, razem ponad
130 minut) muzycznej wydmuszki. Ocena naciągana, ale wypada docenić
spory wysiłek włożony w niektóre kompozycje. Oglądanie tych
występów na żywo niewątpliwie musiało być dla widowni
przeżyciem, jednak odsłuchiwanie tego z albumu należy do średnio
zajmujących doświadczeń. Po nierównym okresie 1996-1999 nowego
wydawnictwa Metalliki można było wyczekiwać z dużym niepokojem.
Nie do
wszystkich rockowych i metalowych utworów pasują orkiestrowe
aranżacje. I jeśli "S&M" jest wystarczającym dowodem
na tę tezę, to przynajmniej tyle z niego pożytku.
Moja ocena - 5/10
Lista utworów:
01. The Ecstasy of Gold (Ennio Morricone)
02. The Call of the Ktulu (Cliff Burton, James Hetfield, Dave Mustaine, Lars Ulrich)
03. Master of Puppets (Cliff Burton, Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
04. Of Wolf and Man (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
05. The Thing That Should Not Be (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
06. Fuel (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
07. The Memory Remains (James Hetfield, Lars Ulrich)
08. No Leaf Clover (James Hetfield, Lars Ulrich)
09. Hero of the Day (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
10. Devil's Dance (James Hetfield, Lars Ulrich)
11. Bleeding Me (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
12. Nothing Else Matters (James Hetfield, Lars Ulrich)
13. Until It Sleeps (James Hetfield, Lars Ulrich)
14. For Whom the Bell Tolls (Cliff Burton, James Hetfield, Lars Ulrich)
15. - Human (James Hetfield, Lars Ulrich)
16. Wherever I May Roam (James Hetfield, Lars Ulrich)
17. The Outlaw Torn (James Hetfield, Lars Ulrich)
18. Sad but True (James Hetfield, Lars Ulrich)
19. One (James Hetfield, Lars Ulrich)
20. Enter Sandman (Kirk Hammett, James Hetfield, Lars Ulrich)
21. Battery (James Hetfield, Lars Ulrich)
Łączenie rocka i orkiestry to w ogóle nie jest dobry pomysł. Zbyt pretensjonalny. Zbyt trudny do zrealizowania - zwłaszcza dla muzyków rockowych, którzy nie mają takich umiejętności, jak symfonicy. Może poradziłby sobie z tym King Crimson lub Gentle Giant, ale u Deep Purple i Pink Floyd ("Atom Heart Mother") wyszło słabo, u Scorpions jeszcze gorzej, a u Metalliki wprost fatalnie. Największym problemem "S&M" jest to, że zespół po prostu odgrywa swoje utwory w ten sam sposób, co zwykle, nie zostawiając w ogóle przestrzeni dla symfoników. Przydałoby się kompletnie przearanżować te utwory, jak zrobili to Scorpions. U nich nie zadziałało jednak coś innego - łączenie prostych, popowych piosenek z orkiestrowym rozmachem to szczyt pretensjonalności. Natomiast Purple i Floydzi byli w o tyle lepszej sytuacji, że stworzyli zupełnie nowe utwory z myślą o współpracy z orkiestrą. Efekt jest bardzo naiwny i też nieco pretensjonalny, ale przynajmniej wszystko trzyma się tam kupy ;)
OdpowiedzUsuń