Mimo że
longplay "Death Magnetic" okazał się sukcesem, muzykom
Metalliki tradycyjnie nie spieszyło się do nagrania nowego
pełnoprawnego dzieła. Jednak już 3 lata później podjęli
współpracę z Lou Reedem, wokalistą m.in. słynnego,
psychodelicznego The Velvet Underground. Nietypowy pod względem
treści, jak i jakości, efekt tego muzycznego zjednoczenia, nazwany
"Lulu", nie wyszedł, mówiąc delikatnie, najlepiej i
spotkał się ze sporą krytyką, zarówno wśród wielbicieli zespołu, jak
i fanów Reeda. Oprócz tego krążek sprzedał się - jak na standardy
Metalliki - dość słabo i mocno nadszarpnął reputację grupy.
Trzeba było więc szybko to naprawić.
W tym
samym roku, kilka tygodni po wypuszczeniu "Lulu", ukazało
się więc nowe wydawnictwo spod znaku tradycyjnej Metalliki.
Była to EP-ka, zawierająca 4 całkowicie premierowe utwory kapeli.
Jednak już sam tytuł "Beyond Magnetic", podobny do dzieła
z 2008 roku, nakłaniał do zastanowienia się nad pewnymi kwestiami.
W rezultacie kwartet wypuścił wydawnictwo z materiałem nagranym
podczas sesji do wspomnianego wyżej albumu. Muzycy zgodnie
zdecydowali, że nie umieszczą żadnego z czterech zaprezentowanych
tu utworów na regularnym dziele. Istnieje prosty powód - przy zamieszczonych już dziesięciu kompozycjach, żaden z pozostałej czwórki nie zmieściłby się, by zamknąć całość w podstawowym dla płyty kompaktowej czasie 80-ciu minut. Zawartość tych odrzutów znajduje
się właśnie na "Beyond Magnetic". Można to uznać za
swoiste odkupienie win i wynagrodzenie fanom rozczarowania
chybionym projektem z udziałem Reeda. Swoją drogą, "Beyond
Magnetic" ma status minialbumu, a w kontekście czasu trwania (niecałe 30 minut)
jeszcze 20-30 lat wcześniej zostałby uznany za pełnoprawny album.
Wydanie
tej płytki zbiegło się także z obchodami 30-lecia istnienia
Metallici, a że "Lulu" zdecydowanie nie był trafnym
reprezentantem tej rocznicy, postanowiono wydać dodatkowo niepublikowane
wcześniej materiały. Panowie z okazji uczczenia tego święta zagrali w pierwszej
połowie grudnia 2011 roku cztery koncerty w San Francisco, podczas
których prezentowali po jednym nowym utworze na każdym z
występów. Najwyraźniej byli z nich bardzo zadowoleni, bo już kilka dni później "Beyond Magnetic" pojawił się w formie cyfrowej, w sklepie iTunes (w pierwszej kolejności ukazał się wyłącznie jako pliki do ściągnięcia dla członków klubu grupy), a od 30 stycznia 2012 roku można było go nabyć na płycie CD.
Jak
więc wypadają te odrzuty? Generalnie całkiem nieźle, jednak
słychać, że muzycy nadal nie potrafią napisać zwięzłego,
szybkiego strzału na miarę "Hit the Lights", "Battery"
czy "Trapped Under Ice". Podobnie jak zdecydowana
większość "Death Magnetic", każdy z tych kawałków
przekracza czas trwania 7 minut. A szkoda, bo niektóre z tych
propozycji przedstawione w bardziej treściwej formie i bez
przedłużania robiłyby lepsze wrażenie. Ale nie jest tragicznie
pod tym względem. W odróżnieniu od wielu utworów z "St.
Anger", żaden z nich nie zmierza donikąd, ma swój początek,
odpowiednie rozwinięcie i zakończenie.
Stylistycznie
całość prezentuje się podobnie jak "Death Magnetic", co
wcale nie powinno dziwić, jako że materiał ten powstał w podobnym
bądź identycznym czasie. W sumie pod względem spójności każdy z
nich pasowałby tam lepiej, niż "The Unforgiven III".
Stanowił on miłe urozmaicenie, ale pod względem aranżacji czasem
trochę odstawał od reszty. Zawartość EP-ki jest silnie
zakorzeniona w soczystym thrashmetalowym graniu, z drobnymi
urozmaiceniami. Aczkolwiek w porównaniu do "Death Magnetic"
można znaleźć tu mniej oczywistych odwołań do twórczości z
przeszłości. Nie ma tu drugiego "The Day That Never Comes",
a z racji mniejszej ilości materiału zupełnie inaczej wygląda
ułożenie utworów, niepowielające schematu z "Ride the
Lightning" czy "...And Justice for All".
Krążek niestety brzmi podobnie do dzieła z 2008 roku, ale jakby nieco
lepiej. Zawarto tu troszkę więcej dynamiki i przestrzeni między
instrumentami, choć i tak aspekty te nadal budzą niemały niedosyt.
Wszystko zostało nagrane zbyt głośno, przez co słuchanie w
większości całkiem udanych kompozycji może ponownie zmęczyć.
Słychać, że próbowano coś tam doszlifować, ale mimo to nie
udało się poprawić błędów Rubina. Pewnie znajdą się także
obrońcy takiego sposobu rejestrowania i miksowania muzyki, ale mnie
ona nie przekonuje. Brzmienie ponownie obniża ocenę krążka i
osłabia wrażenie, jakie dzieło po sobie pozostawia. Na szczęście lepiej ma się sprawa z kompozycjami.
Najlepiej spośród
nich prezentują się te z pierwszej połowy wydawnictwa. Oparty na
fajnym riffie "Hate Train" przywodzi na myśl te bardziej
udane fragmenty "Death Magnetic". Znalazło się tu sporo
niezłego riffowania, jak i kilka spokojniejszych momentów. Podobne
zmiany tempa miały miejsce na wyżej wymienionym albumie studyjnym.
"Just a Bullet Away" to według mnie najlepsze
zaprezentowane tu nagranie, opatrzone najbardziej wyrazistą melodią i zarazem najbardziej przebojowe, oczywiście w ramach ciężkiego grania. W
połowie kawałka następuje nawet przełamanie i krótka pauza, po
której słychać wolny, balladowy fragment, nijak nie przystający
do tego, co zaprezentowano wcześniej, przez co wydaje się doczepiony na siłę. Podczas słuchania może się nawet wydawać, że to
początek zupełnie innej kompozycji. Urywek ten jest jednak na
tyle ciekawy, że można wybaczyć twórcom takie zagranie. Tak czy inaczej,
dość nietuzinkowa porcja muzyki. To właśnie "Just a Bullet Away" umieściłbym
na wydawnictwie z 2008 roku zamiast "The Judas Kiss" -
moim zdaniem jego najsłabszego fragmentu.
Całkiem
nieźle prezentuje się także "Hell and Back", niby czadowy, ale
w pewnym sensie powracający do klimatów z okresu "Load".
Dlatego też pozostaje tym najbardziej melodyjnym numerem z
zestawu. Choć odrobinę bardziej przekonywały mnie poprzednie propozycje. Końcowy "Rebel of Babylon" stylistycznie wypada
identycznie w stosunku do reszty i podobnie jak inne kawałki łączy
mocne czadowanie z łagodniejszymi momentami, ale pod względem
jakości nie robi już takiego wrażenia. I to właśnie w nim
najbardziej uwiera fakt nadmiernego rozciągnięcia. Ale sam w sobie
do złych nie należy, posłuchać można.
Opisywana
EP-ka stanowi przyjemny, choć nieobowiązkowy suplement do "Death
Magnetic". Pokazuje, że muzycy mieli w zanadrzu kilka innych,
całkiem ciekawych pomysłów, których postanowili nie wykorzystywać
na tym stopniu kariery i ewentualnie odczekać z ich opublikowaniem.
Zmaza po przeokropnym "Lulu" nie została w pełni zmyta,
ale ciężko na to patrzeć tylko pod kątem samego zespołu,
ponieważ projekt ten nie był tylko dziełem muzyków Metallici.
Szczególnie, że ten lepszy materiał panowie wydali przy okazji
regularnego albumu. Nie wątpię, że dla niektórych fanów
trashmetalowego młócenia "Beyond Magnetic" może być
przyjemnym kawałkiem muzyki, jednak komponowanie na wyższym
poziomie (co odnosi się również do "Death Magnetic") muzycy
prezentowali ok. 25 lat wcześniej.
Lista utworów:
01. Hate Train (Kirk Hammett, James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Ulrich)
02. Just a Bullet Away (Kirk Hammett, James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Ulrich)
03. Hell and Back (Kirk Hammett, James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Ulrich)
04. Rebel of Babylon (Kirk Hammett, James Hetfield, Robert Trujillo, Lars Ulrich)
A "Lulu" nie chciałeś zrecenzować? ;)
OdpowiedzUsuńOj nie. Podobnie jak Ty, nie mam zamiaru ponownie tego słuchać. Niby byłoby tu urozmaicenie w postaci najniższej oceny, ale nie warto się przez to ponownie przemęczać - szczególnie, że album trwa niecałe 90 minut.
UsuńAle może kiedyś, jak najdzie mnie jakaś specyficzna, wena o sadystycznym (muzycznie) charakterze...