Po
wyrzuceniu z Iron Maiden, wokalista Paul Di'Anno nie mógł znaleźć
swojego miejsca w świecie muzycznym i w kolejnych latach dołączał
do wielu grup rockowo-metalowych bądź sam je zakładał. Już w
1984 roku wydał on solowy album pod szyldem Di'Anno, z tak samo nazwanym tytułem dzieła.
Płyta nie zdobyła wysokiego uznania wśród słuchaczy i nie
sprzedała się w pokaźnej ilości egzemplarzy. Zaprezentowana tam
muzyka różniła się w znacznym stopniu od tego, co prezentowali
jego byli współpracownicy z Iron Maiden - zarówno pod względem
stylistyki, jak i jakości.
Po
pewnym czasie muzyk postanowił spróbować swoich sił w innym otoczeniu. Producent Jonathan King wpadł na pomysł stworzenia tzw.
supergrupy, w której miałby się znaleźć m.in. Di'Anno. Dzięki
temu w kapeli, nazwanej ostatecznie Gogmagog, znalazło się kilka
znanych w świecie muzycznym osobistości. Pierwotnie w projekt byli
zaangażowani Cozy Powell, David Coverdale i John Entwistle, ale
ostatecznie nic nie wyszło z tej współpracy. Ostatecznie za partie
gitar elektrycznych w Gogmagog odpowiadali: Janick Gers (błędnie
opisany na okładce jako Jannic Gers), znany już wtedy z udziału w
hardrockowym White Spirit i płytach solowych Iana Gillana (także
późniejszy członek Iron Maiden), a także Pete Willis, wyrzucony 2
lata wcześniej z Def Leppard za nadużywanie alkoholu. Składu
dopełnił basista Neil Murray, uczestniczący wcześniej m.in. w
nagraniach Whitesnake, oraz perkusista Clive Burr - obok Di'Anno
kolejny były członek Iron Maiden.
Historia
Gogmagog nie była jednak długa, ponieważ zespół wydał zaledwie
jedną EP-kę, nazwaną "I Will Be There", i na skutek
miażdżących recenzji, które niejako pogrzebały jego szanse na
dalszą karierę, szybko zakończył działalność. Obecnie jedyną opcją posiadania płyty na fizycznym nośniku jest
wydanie winylowe z 1985 roku, bowiem dzieło to nie zostało nigdy
potem wznowione w żadnej formie. W sumie historia powstania grupy i
jedynego pozostałego po niej wydawnictwa wydaje się ciekawsza niż
zawarty tam materiał. Ten bowiem rozczarowuje na całej linii.
Informacje z poprzedniego akapitu na papierze brzmią bardzo
obiecująco, ale pod względem jakości muzyki nie mają swojego
odpowiedniego przełożenia w rzeczywistości. Zebrany skład
doświadczonych muzyków dawał nadzieje na naprawdę solidne granie,
w którym każdy z nich będzie chciał w tak zacnym otoczeniu
zaprezentować się z jak najlepszej strony. Stało się jednak
inaczej.
Gogmagog
swego czasu przyłączano do nurtu Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, ale wydawnictwo ze względu
na swój komercyjny charakter, brak pazura i pewnej dozy szczerości,
wydawało się być antytezą tego, co miało prezentować NWOBHM.
Gogmagog jako twór muzyczny próbował niejako doganiać kapele z
tego obszaru, ale nurt ten już wcześniej zaczął znacznie
podupadać na popularności, a słuchacze zwrócili się ku
thrashmetalowemu graniu bądź muzyce z obszaru glam/AOR. A sama
zawartość "I Will Be There" nie dawała szans, by wiele
osób na poważnie się tym zainteresowało. Jego wykonanie
zdecydowanie nie należy do imponujących - sekcja rytmiczna gra
strasznie rutynowo (a szkoda, bo przecież szczególnie Burr był
niezwykle utalentowanym muzykiem), a partie gitar absolutnie
nie wyróżniają się niczym specjalnym pośród innych kapel
rockowych. Także Di'Anno nie jest często w najlepszej predyspozycji
wokalnej. Choć już na solowym albumie śpiewał słabiej niż na
wydawnictwach Iron Maiden (choć i tak całkiem dobrze), tutaj poszło mu jeszcze gorzej.
Stylistycznie
wydaje mi się, że temu materiałowi najbliżej do stylistyki
hardrockowej. Zaś sama produkcja nie należy do profesjonalnych,
wydaje mi się, że całość brzmi zbyt komercyjnie i płasko (choć
i tak nieco lepiej niż solowy debiut Paula). Same kompozycje również
nie powalają i prezentują się różnie. Zostały one w większości
stworzone przez Kinga, co poniekąd może tłumaczyć ich poziom.
Gdyby Di'Anno, Gers czy Willis zabrali się za to, może byłoby
lepiej pod tym względem. Tego nigdy się nie dowiemy. Ale to w końcu
King stworzył tę formację i dzięki niej mógł na poważnie
przetestować stworzone przez siebie kawałki. Na pewno wpadają w ucho, ale przy tym są wypełnione nietrafionymi
pomysłami i zbyt rzemieślniczym wykonaniem. I, jak wspomniałem, zbyt
komercyjne, jakby z góry nastawione na podbicie list przebojów (w sumie sam Di'Anno przyznawał, że przystąpił do tego projektu
tylko dla pieniędzy).
Spośród
nich zdecydowanie najlepiej prezentuje się nagranie tytułowe, z
jedyną udaną partią wokalną, fajnymi zagrywkami gitarowymi i dość
przebojowym refrenem. Następne już nie przekonują. "Living
in a Fucking Time Warp" jest okropny i sztampowo-odtwórczy (nawet jak na
taki rodzaj grania), a dobija go nie najlepszy refren z irytującymi,
wyjącymi partiami gitar, a także naprawdę kiepska solówka
gitarowa (mam ogromną chęć posiadania wiedzy o tym, kto ją
wykonuje, ale bardziej stawiałbym na Gersa, ponieważ pasuje mi ona
do jego nieco chaotycznego sposobu gry). W efekcie wyszła taka
gorsza wersja "Living After Midnight" Judas Priest, który
to utwór Gomagog zdaje się nieraz cytować. Z kolei "It's
Illegal, It's Immoral, It's Unhealthy, but It's Fun" ma całkiem
niezły riff, ale całość niszczy kiepska partia wokalna Paula. Dodatkowo, słychać tu odgłosy publiczności - oczywiście dograne osobno, ponieważ mamy styczność z nagraniem studyjnym, a przecież grupa nie zagrała przez krótki
czas jej trwania żadnego koncertu. W sumie to jeden z tych kawałków,
które brzmią, jakby zostały nagrane dla jaj. Już sam tytuł, a
także tekst wyglądający, jakby był pisany przez 8-latka, wyraźnie
na to wskazują.
Z "I
Will Be There" można się zapoznać wyłącznie z ciekawości,
by przekonać się, że nie zawsze świetnej ekipie muzyków udaje
się nagrać przyjemną porcję grania. Szczególnie wtedy, kiedy
taki skład dostaje do odegrania niezbyt dobre kompozycje, w co i tak
nie wkłada dodatkowo zbyt wiele serca (jakby wszyscy byli zgodnie
przekonani, że z tego co dostali nie da się zrobić niczego
dobrego). Nie zdziwiłbym się, gdyby sami muzycy do
dziś wstydzili się udziału w tym projekcie. Nietrudno więc zrozumieć, że
koncepcja takiej supergrupy szybko się rozpadła. Ale w sumie
szkoda, bo gdyby opracować lepsze utwory, dać tym instrumentalistom
więcej pola do popisu, popracować nad produkcją i posiedzieć
dłużej nad partiami Di'Anno, mogłoby wyjść z tego coś naprawdę dobrego.
Przyznam, że po tak dobrej dawce muzyki z "I Will Be
There", w pewnym sensie doceniłem nawet debiut solowy wokalisty.
Moja ocena - 4/10
Lista utworów:
01. I Will Be There (Russ Ballard)
02. Living in a Fucking Time Warp (Jonathan King)
03. It's Illegal, It's Immoral, It's Unhealthy, but It's Fun (Jonathan King)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz