17 lutego 2019

Girlschool - "Demollition" (1980)


Istnieje spore prawdopodobieństwo, że wielu fanów ciężkiego grania nigdy nie zetknęło się z twórczością grupy Girlschool. Jest to jednak z jedna z tych bardziej rozpoznawalnych brytyjskich kapel metalowych powstałych na przełomie lat 70. i 80. Jej odmienność od wielu innych tego typu grup przejawiała się w tym, że w jego skład wchodziły same osoby płci żeńskiej. Powodzenie Girlschool nie zawsze było spore, ale mimo wzlotów i upadków po latach stał się on najdłużej działającym żeńskim zespołem rockowym, nieprzerwanie aktywnym od 1978 roku.

Mimo to, początki Girlschool sięgają 1975 roku, kiedy to gitarzystka Kim McAuliffe wraz z basistką Enid Williams założyła szkolną kapelę Painted Lady. W tym okresie niejednokrotnie zmieniał się jej personel, jednak kluczowym momentem było przyjęcie do grupy gitarzystki Kelly Johnson i perkusistki Denise Dufort. Nowy skład przyjął nazwę Girlschool, zainspirowaną utworem "Girls' School" z repertuaru zespołu Paula McCartney'a - Wings. Pierwszym dziełem tego składu był singiel "Take It All Away". Już w nim można było słychać silny wpływ kapeli Lemmy'ego Kilmistera - Motörhead. Do tego stopnia, że sam Lemmy po usłyszeniu tego singla na poważnie zainteresował się żeńską formacją i w trakcie spotkania zaproponował im supportowanie jego grupy podczas trasy promującej album "Overkill", na co dziewczyny chętnie przystały.

Po omawianej trasie wszystko rozkręciło się na dobre. Muzycy pozyskali menedżera (został nim Doug Smith), podpisali kontrakt z wytwórnią Bronze Records i w związku z tym mogli na poważnie przygotować się do nagrania swojego pierwszego wydawnictwa studyjnego. Mimo że muzyka Girlschool nieznacznie różniła się od tego, co prezentował w swojej formacji Lemmy, to na skutek silnego rozkwitu NWOBHM, żeński zespół został przypisany do tego właśnie nurtu. Trzeba pamiętać, że Motörhead był jedną z najbardziej istotnych inspiracji dla wielu zespołów metalowych, jednak nigdzie indziej wpływ ten nie był tak widoczny, jak w przypadku Girlschool. Na tyle, że grupę tę zaczęto zasłużenie nazywać żeńską wersją Motörhead.

Oba zespoły grały na początku lat 80. podobną muzykę, czyli coś pomiędzy hard rockiem a heavy metalem, choć w przypadku Girlschool jeszcze bardziej słychać naleciałości z tego drugiego gatunku. Podobnie jak w przypadku Motörhead, wczesna twórczość Girlschool oparta była na hałaśliwych utworach, zawierających w sobie szybkie gonitwy gitarowe i intensywną grę sekcji rytmicznej. Także poprzez jej lekki charakter oraz brak większej powagi, muzyka ta miała w sobie walory rozrywkowe. Główne pytanie brzmi - czy była to słabsza kopia? Dla mnie nie do końca, w każdym razie nie było słychać ogromnej różnicy pod względem poziomu wykonania. Może Girlschool nie stworzyło tyle pamiętnych i udanych dzieł, a wraz z kolejnymi latami oddalało się od stylistyki metalowej, ale na samym początku kariery dzielnie dotrzymywało kroku swojej głównej inspiracji. Choć akurat w pojedynku roku 1980, ich pierwsze dzieło pod tytułem "Demollition" przegrywa z jednym ze sztandarowych dokonań Motörhead - "Ace of Spades".

Okres największej popularności Girlschool przypadł na początek lat 80. Już ich debiut odniósł spory sukces, docierając na 28. miejsce list przebojów w Wielkiej Brytanii. O takim wyniku większość przedstawicieli NWOBHM mogła sobie tylko pomarzyć. Prace nad krążkiem rozpoczęły się w kwietniu 1980 roku, pod okiem producenta Vica Maile'a. I tu ujawniają się kolejne powiązania z Motörhead, ponieważ Maile pełnił tę samą funkcję przy nagrywaniu... powstałego parę miesięcy później "Ace of Spades". Zaś kilka lat po wydaniu "Demollition", gdy dziewczyny zaczęły łagodzić swoje brzmienie, ich powodzenie zaczęło drastycznie spadać. Trudno się temu dziwić, ponieważ ci muzycy najlepiej czuli się w ostrzejszych klimatach.

Charakterystyczny dla wczesnej twórczości kapeli był fakt, że nie było w niej wyłącznie jednej wokalistki, dlatego też na debiucie słyszymy wokal aż trzech. Zdecydowanie najczęściej udziela się basistka Enid Williams - a szkoda, bo moim zdaniem akurat ona dysponowała słabszymi predyspozycjami wokalnymi i najmniej ciekawą barwą głosu (i czasem sprawiającą wrażenie... przytłumionej). Lepiej radzą sobie gitarzystki Kim McAuliffe i Kelly Johnson. Pierwsza z nich użycza swojego głosu w "Demolition Boys", "Nothing to Lose" i "Deadline", druga udziela się jedynie w "Breakdown", a pozostałych kawałkach śpiewa Williams. Wokal nie był często mocną stroną zespołu, ale skład nadrabiał to wykonaniem instrumentalnym i dostarczonymi kompozycjami.

Już "Demolition Boys" pokazuje czego się spodziewać po całej płycie. Powiązania z Motörhead są jak najbardziej na miejscu, chociaż można to w zasadzie przypisać każdemu zawartemu tutaj utworowi. Każdy z nich mógłby spokojnie dołączyć do twórczości Lemmy'ego. W wykonaniu Girlschool również słychać duże pokłady energii, a wrażenie robią zwłaszcza solówki Johnson, pełniącej rolę gitarzystki prowadzącej. Więcej przebojowości ma w sobie "Not for Sale", oparty na całkiem nośnym riffie. Gdyby śpiewał tam ktoś inny niż Williams, wrażenia byłyby jeszcze lepsze. Do najjaśniejszych punktów albumu należy zdecydowanie "Race with the Devil" - cover przeboju rockowego Gun. Mimo tego zapożyczenia, po raz kolejny idzie wyłapać stylistyczne powiązania z Motörhead, bo kawałek ten brzmi to jak podmetalizowany rock and roll. Za to w "Baby Doll" czy we wspomnianym już "Take It All Away" słychać więcej hardrockowego feelingu.

Innym kawałkiem na który warto zwrócić szczególną uwagę jest nieco posępniejszy i bardzo dobry melodycznie "Nothing to Lose". Pod względem jakości wyróżnia się też pędzący "Deadline" z udanym popisem gitarowym i nie najgorszym refrenem. Poza tym oba utwory posiadają nieco lepszy wokal niż większość zawartych tu propozycji. Zaś z całego zestawu najmniej przekonuje mnie bardziej nijaki "Emergency". Co ciekawe, to właśnie tę kompozycję wybrano na pierwszy singiel promujący longplay. Moim zdaniem w jego miejsce lepiej pasowałby "Demolition Boys". Pozostałe dwa nagrania to po prostu porządnie zagrany kawałek ostrej muzyki, który powinien przypaść do gustu fanom tego typu grania, ale ciężko coś z niego ewidentnie wyeksponować. Więcej interesujących i wyróżniających się momentów znajdzie się na następnym albumie - "Hit and Run".

I to właśnie na nim dziewczyny pokazały największą klasę. "Demollition" stanowi dla mnie wyłącznie wprawkę przed tym wydawnictwem, mimo że zagraną i wyprodukowaną na solidnym poziomie. "Demollition" nie należy może do żelaznej klasyki, ale nie należy tego rozpatrywać jako powodu na to, by się z nim nie zaznajomić. Jeśli ktoś lubi muzykę Motörhead, nie powinien ignorować pierwszych dzieł Girlschool. Choćby po to, żeby porównać sobie granie tak mocnej muzyki w męskim oraz żeńskim wydaniu.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Demollition Boys (Kelly Johnson, Kim McAuliffe)
02. Not for Sale (Girlschool)
03. Race with the Devil (Adrian Gurvitz)
04. Take It All Away (Kim McAuliffe)
05. Nothing to Lose (Kelly Johnson, Kim McAuliffe)
06. Breakdown (Kelly Johnson, Kim McAuliffe)
07. Midnight Ride (Kelly Johnson, Kim McAuliffe, Enid Williams)
08. Emergency (Girlschool)
09. Baby Doll (Girlschool)
10. Deadline (Kelly Johnson, Kim McAuliffe)

5 komentarzy:

  1. stał się on najdłużej działającym zespołem rockowym, nieprzerwanie aktywnym od 1978 roku

    Serio? Tacy Stonesi działają bez przerw od 1962 roku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałem dodać, że żeńskim.

      Usuń
    2. Robert, nie przejmuj się nim, facet wlazł tu by sięczepić szczegółu. Pałasz to "wielki znawca" przecież, który tak doskonałym płytom jak "Closer To Home" Grand Funk, "Taken By Force" Scorpions czy debiutowi Sir Lord Baltimore wystawił zaledwie 6/10. Pozwól mu skupić się na Coltranie czy czego on tam słucha. A twoja recenzja świetna.

      Usuń
    3. Ja nie odnoszę takiego wrażenia. Po prostu walnąłem babola, który po komentarzu został naprawiony. Ja również jak widzę jakiś błąd w recenzji potrafię o tym wspomnieć.

      Usuń
    4. O, jaki łaskawca, ludzki pan - pozwala mi słuchać czegoś innego niż on, choć wolałby, bym też zachwycał się płytami mocno średnimi nawet w swojej własnej stylistyce.

      Ale żeby uważać swoją subiektywną opinię ("doskonałe płyty") za prawdę objawioną i jednocześnie nazywać siebie "encyklopedią", to naprawdę niezły żart.

      Usuń