Dziwi
fakt, że tak popularny zespół, jak Def Leppard, dorobił się
albumu koncertowego dopiero po ponad 30 latach istnienia. Co prawda, na przestrzeni
lat krążyły wśród słuchaczy różne bootlegi (w tym naprawdę
fajny "Warchild", zawierający parę demówek i wykonań na
żywo z przełomu lat 70. i 80.), ale dopiero w 2011 roku zdecydowano
się wydać oficjalną koncertówkę. Tym bardziej zastanawia mnie dlaczego nie zdecydowano się na taki krok w czasach największej
popularności grupy. Przecież koncertówka wydana pod koniec lat 80.
(zawierająca np. słynny występ w Denver z 1988 roku) byłaby
murowanym hitem, który na pewno sprzedałby się w nakładzie kilku
milionów egzemplarzy.
Tym
bardziej, że Def Leppard był zespołem, który wtedy grał po
prostu... lepiej. Choć pod względem występów nigdy nie
prezentował nadzwyczajnego poziomu. Mimo to, w tamtym okresie
istniała jakaś magiczna więź między grą gitarzystów - Philem
Collenem a Stevem Clarkiem, czyli tzw. duetem Terror
Twins. Czy mimo to
pomysł wydania koncertówki w drugiej dekadzie obecnego wieku był
chybiony? Niekoniecznie. Warto dodać, że "Mirror Ball: Live &
More" był pierwszym wydawnictwem Def Leppard od czasu
"Adrenalize" (nie licząc kompilacji), która zdobyła
status choćby złotej płyty w USA. Jeśli jej wydanie miało
również na celu odzyskanie pewnej części popularności, to w
jakiś sposób się to udało.
"Mirror
Ball: Live & More" daje możliwość posiadania oficjalnej
płyty Def Leppard, z dobrą jakością dźwięku. Poza tym muzycy
odgrywają na nim wiele klasycznych kompozycji i wszystkie większe
przeboje, przez co wydawnictwo staje się swoistym greatest
hits. Na 24 utwory,
cztery pochodzą z twórczości grupy w XXI wieku są to: cover "Rock
On" z płyty "Yeah!", a także "Nine Lives",
"Bad Actress" i "C'mon C'mon" z najnowszego wtedy
"Songs from the Sparkle Lounge". Szczerze mówiąc, zamiast
tego drugiego, wolałbym usłyszeć otwierający tamten krążek
"Go". W repertuarze całkowicie pominięto debiut oraz
okres 1996-2002, w tym na szczęście wszelkie chybione kawałki z
"X" czy "Slangu" (choć akurat takie "Promises"
czy "Work It Out" chętnie bym usłyszał) - a było ich
naprawdę sporo.
Mimo
że miłośnicy Def Leppard czekali długo na takie wydawnictwo, to w
ramach rekompensaty otrzymali w tym wypadku podwójny album, już w
podstawowym wydaniu dający 2 godziny muzyki. Materiał nagrano w
trakcie trasy promującej longplay "Songs from the Sparkle
Lounge", w latach 2008-2009, a potem uzupełniono trzema
studyjnymi, nowymi kawałkami ("Undefeated", "Kings of
the World" oraz "It's All About Believin'"). Ich
dodanie było całkiem niezłym pomysłem, ponieważ przy
jednoczesnym wydaniu spóźnionej o wiele lat koncertówki, nagrania
te w pewnym stopniu zaspokoiły oczekiwanie fanów na następny
krążek studyjny. Przynajmniej w pewnym stopniu.
Na
starcie "Rock! Rock! (Till You Drop)", idealny na otwarcie
koncertu. Mimo lat, wciąż słychać w muzykach pewne pokłady
energii i zapału, ale mam zastrzeżenia co do partii wokalnej. Joe Elliott już gdzieś w połowie lat 80. zaczął tracić zadziorność
w głosie. Już na "Hysterii" śpiewał w dużo bardziej
delikatny sposób i od tego czasu nie wchodził na wysokie
rejestry wokalne z taką łatwością jak na początku wspomnianej
dekady. Obecnie wokalista całkiem dobrze sprawdza się w
subtelniejszym materiale Def Leppard, znanym z ostatnich 30 lat, ale
brzmi komicznie w ostrzejszych fragmentach. Ogólnie większej
tragedii nie ma, ale gdy porówna się te wyczyny z oryginałami, to
jeszcze bardziej widać niedostatki. Oczywiście, Elliott
ma już swoje lata i w chwili nagrywania był w okolicach
50-tki. Mam jednak pewne argumenty na swoje narzekanie. Istnieją
bowiem wokaliści, którzy będąc nawet po 70-tce potrafią zachować
świetną formę wokalną i brzmieć niemalże równie dobrze, jak
kilka dekad wcześniej. W pierwszej kolejności na myśl przychodzą
mi takie nazwiska, jak Steven Tyler, Klaus Meine czy Mick Jagger. Co
prawda, Joe robi co może, żeby dobrze wypaść i w sumie ma na tej
koncertówce swoje udane momenty.
Drugi
w kolejności "Rocket" nie został zagrany przekonująco,
szczególnie śmiesznie wypadają w nim niezbyt profesjonalnie
odegrane wokale. Stabilny poziom wraca wraz z "Animal",
który może nie ma magii pierwowzoru, ale nie słucha się go źle.
Z drugiej strony, bardzo dobrze wypada tutaj "Too Late for Love"
- jeden z niewielu przypadków, gdzie muzycy przebili swój oryginał.
W tym wydaniu został zagrany jeszcze bardziej kllimatycznie, z
większym wyczuciem. Na pochwałę zasługuje bardzo dobra, głęboka
i idealnie pasująca do całości partia Elliotta, a także solidne
popisy gitarzystów. Między nimi zostały umieszczone "C'mon
C'mon" i "Make Love Like a Man".
No
właśnie - to co dla jednych jest siłą tego wydawnictwa, dla
drugich będzie w pewnym stopniu jego słabością. Chodzi o to, że
zamieszczono tu kilka nagrań, które nie przekonywały mnie już w
wersjach studyjnych, a wykonanie na żywo niewiele w tej kwestii
zmienia. Do takich należą przede wszystkim trzy z nowości ("C'mon
C'mon", "Bad Actress" i "Rock On") czy
właśnie wcześniejszy "Make Love Like a Man". Brak tego
ostatniego zapewne byłby stratą dla niektórych fanów i zepsułby
koncepcję zaprezentowania największych hitów, ale w jego miejsce
wolałbym np. "Woman". Z nowości całkiem przyjemnie
wypada natomiast "Nine Lives".
Przez
większość czasu grupa niejednokrotnie prezentuje swoje balladowe
oblicze, nie tylko w "Too Late for Love". Najwspanialej
prezentuje się oczywiście najmniej hitowy "Bringin' On the
Heartbreak" - od zawsze mój absolutny faworyt z całej
twórczości. Wykonanie to zasługuje na uwagę również z powodu
innej aranżacji - pierwsza część została zagrana bardzo
ascetycznie, na gitarach akustycznych i bez udziału perkusji.
Dopiero w drugiej połowie pojawia się ostre solo i wszystko wraca
na swoje miejsce. Mimo że osobiście preferuję oryginał, to podoba
mi się takie kombinowanie, by nie odgrywać kopka w kropkę danego
utworu. Doskonale czuć w nim integrację z publicznością,
śpiewającą tekst refrenu. Coś wspaniałego.
Ale
i inne klasyczne przytulanki
Leppardów, czyli "Love
Bites" i "Hysteria", prezentują się po latach
nadzwyczaj dobrze. Muzycy często próbowali w późniejszych latach
stworzyć coś podobnego, ale zawsze robili to ze słabszym skutkiem. I być
może dlatego nie ma tu takiego "Have You Ever Needed Someone So
Bad" czy "All I Want Is Everything"... "Love
Bites" uległo w tym wydaniu pewnemu rozbudowaniu, ponieważ pod
koniec pojawia się dodatkowe solo gitarowe. Pojawiający się po nim
"Rock On" także został wydłużony, tym razem na samym
początku. I może dzięki temu sprawia nieco lepsze wrażenie od
wersji z "Yeah!", choć nadal dalekie od zachwytu. Z tej
części płyty warto też wyróżnić akustyczny "Two Steps
Behind" w równie przyjemnej wersji co na kompilacji "Retro
Active". Jeśli już wspominam o tym longplayu, to w sumie szkoda, że panowie od lat nie grają "Miss You in a Heartbeat".
Z
najstarszej twórczości, obok "Bringin' On the Heartbreak",
pojawia się również instrumentalny "Switch 625". W
oryginale był to popis Clarke'a, grającego w duecie z Petem
Willisem, tutaj ich role przejmują Vivian Campbell i Phil Collen.
Ujmę to tak - wykonanie w porządku, ale bez większych emocji i
ciarek jakie powodował pierwowzór. Całkiem nieźle prezentują się
klasyczne kawałki z "Pyromanii" - "Photograph" i
"Rock of Ages". Szczególnie ten drugi, za którym nigdy
nie przepadałem w wersji studyjnej. Szkoda jedynie, że Elliott nie
jest już w tak dobrej formie wokalnej, jak wtedy. Trzeba jednak
przyznać, że przy okazji tych wykonań można zapomnieć o
spłaszczonej produkcji "Pyromanii", a same kompozycje
brzmią wreszcie tak, jak trzeba.
Ale i
kolejne przeboje z "Hysterii" - "Pour Some Sugar on
Me" i "Armageddon It" - nie zawodzą. Nie od dziś
wiadomo, że pierwszy z nich idealnie nadaje się na występy. W
ogóle cała "Hysteria" jest na "Mirror Ball: Live &
More" najliczniej reprezentowana, ponieważ odegrano połowę
jej zawartości (co i tak stanowi dużo skromniejszy wynik niż na
późniejszym "Viva! Hysteria"). Należy jeszcze wspomnieć
o słynnym "Let's Get Rocked" - jednym z ostatnich
przebojów zespołu. Na koncerty pasuje nie mniej niż "Pour Some
Sugar on Me", i tutaj może to udowodnić.
Na sam
koniec zostały wspomniane wcześniej premierowe utwory. Pierwsze dwa
to samodzielne dzieła, odpowiednio Elliotta i Ricka Savage'a.
Rozpoczęty partią perkusji "Undefeated" może się
pochwalić naprawdę dobrym riffem, zaś w przypadku "Kings of
the World" uwagę zwraca wstęp, brzmiący jak nagranie...
Queen. I rzeczywiście, początkowa fortepianowa melodia przypomina
tę z "Bohemian Rhapsody". Mimo odrobiny patetyczności,
całość wyszła całkiem zgrabnie i nie czuć w tym uczucia żenady,
jakie nieraz pojawiało się w balladach Def Leppard z późniejszego
okresu. "It's All About Believin'", podobnie jak "Guilty"
z "Euphorii", kojarzy się ze słynnym "Animal".
Przez to najbardziej czuć w nim ducha Def Leppard z przełomu lat
80. i 90. Sama kompozycja nie wypada źle, ale mimo to prezentuje
najsłabszy poziom z tej trójki. Japońskie wydania zawierały też dodatek, czyli "Kings of the World" w wersji akustycznej.
"Mirror
Ball: Live & More" to całkiem przyjemne wydawnictwo, które
nie powinno zawieść większości fanów Def Leppard. Choć nie da
się ukryć, że gdyby pierwsza koncertówka została wydana 2 dekady
wcześniej mogłaby być jeszcze lepsza. Ale liczy się to, co
otrzymaliśmy w 2011 roku - a ta zawartość niewątpliwie może się
podobać. Dobra setlista, całkiem niezłe wykonanie i wystarczająco
odpowiednia otoczka koncertu niewątpliwie działają mu na korzyść.
Najwyraźniej sami muzycy także byli z niego zadowoleni, bo już 2
lata później wypuścili następny album koncertowy...
Moja ocena - 7/10
Lista utworów:
01. Rock! Rock! (Till You Drop) (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
02. Rocket (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
03. Animal (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
04. C'mon C'mon (Rick Savage)
05. Make Love Like a Man (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
04. C'mon C'mon (Rick Savage)
05. Make Love Like a Man (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
06. Too Late for Love (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)
07. Foolin' (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
08. Nine Lives (Phil Collen, Joe Elliott, Tim McGraw, Rick Savage)
09. Love Bites (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
10. Rock On (David Essex)
11. Two Steps Behind (Joe Elliott)
12. Bringin' On the Heartbreak (Steve Clark, Joe Elliott, Pete Willis)
13. Switch 625 (Steve Clark)
14. Hysteria (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
15. Armageddon It (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
16. Photograph (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)
17. Pour Some Sugar on Me (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
18. Rock of Ages (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
19. Let's Get Rocked (Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
20. Action (Brian Connolly, Steve Priest, Andy Scott, Mick Tucker)
21. Bad Actress (Joe Elliott)
22. Undefeated (Joe Elliott)
23. Kings of the World (Rick Savage)
24. It's All About Believin' (Phil Collen, Jeffrey Lynn Vanston)
08. Nine Lives (Phil Collen, Joe Elliott, Tim McGraw, Rick Savage)
09. Love Bites (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
10. Rock On (David Essex)
11. Two Steps Behind (Joe Elliott)
12. Bringin' On the Heartbreak (Steve Clark, Joe Elliott, Pete Willis)
13. Switch 625 (Steve Clark)
14. Hysteria (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
15. Armageddon It (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
16. Photograph (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage, Pete Willis)
17. Pour Some Sugar on Me (Steve Clark, Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
18. Rock of Ages (Steve Clark, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange)
19. Let's Get Rocked (Phil Collen, Joe Elliott, Robert John "Mutt" Lange, Rick Savage)
20. Action (Brian Connolly, Steve Priest, Andy Scott, Mick Tucker)
21. Bad Actress (Joe Elliott)
22. Undefeated (Joe Elliott)
23. Kings of the World (Rick Savage)
24. It's All About Believin' (Phil Collen, Jeffrey Lynn Vanston)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz