W okolicach 1998 roku w otoczeniu Van Halen nie działo się najlepiej. Zespół zaczął błyskawicznie tracić na powodzeniu, do czego przyczynił się przede wszystkim nie najlepiej przyjęty przez publiczność album "Van
Halen III". Fani definitywnie odrzucili oblicze kapeli z Garym
Cheronem, pojawiały się także opinie, że grupa zbyt radykalnie
odcięła się od swojego stylu. Krytyka była do tego stopnia duża,
że wokalista odszedł już rok po premierze krążka i założył nowy zespół - Tribe of Judah. A na następny premierowy
materiał trzeba było czekać aż 14 lat.
Już
okres lat 1999-2003 należał do najmniej ekscytujących w całej
karierze, ponieważ kapela nie zagrała w tym czasie ani jednego
koncertu ani nie wydała nowej płyty. W 2000 roku próbowano ponowić
współpracę z Davidem Lee Rothem, ale niestety nic z tego nie
wyszło. Dodatkowo, Eddie zmagał się z problemami zdrowotnymi, w
tym z rakiem języka. Dopiero koło 2003 roku sytuacja zaczęła się
stabilizować - do grupy został bowiem włączony Sammy Hagar. Skład znany m.in. z longplaya "5150" ruszył w
tournée po Ameryce Północnej (czerwiec-listopad 2004).
Dla
fanów ważny był również fakt, że muzycy nagrali kilka nowych
utworów ("It's About Time", "Up for Breakfast" i
"Learning to See"). Efekty nowej współpracy znalazły
się na składance "The Best of Both Worlds", która
została wydana 20 czerwca 2004 roku i cieszyła się dużym
zainteresowaniem (o czym świadczy m.in. 3. miejsce na liście
Billboard 200). Znalazło się na niej wiele przebojów Van Halen
(zarówno z Rothem, jak i Hagarem), a także wspomniane już
premierowe kawałki. Sama trasa także okazała się dochodowa, ale
już w jej trakcie zaczęło dziać się źle, głównie przez
nasilające się problemy alkoholowe Eddiego.
Po
zakończeniu występów z Van Halen Hagar powrócił do solowego
zespołu The Waboritas, jednak dużo większym zaskoczeniem było
odejście basisty Michaela Anthony'ego, który przebywał w kapeli ponad 30 lat. Anthony już od pewnego czasu nie dogadywał się z
braćmi Van Halen, dlatego nie podjęto dalszej współpracy.
Niedługo potem, w 2008 roku, basista wszedł w skład supergrupy
Chickenfoot, gdzie rolę wokalisty pełnił... Sammy Hagar. Panowie
już 2 lata wcześniej współpracowali ze sobą w ramach trasy
koncertowej The Waboritas. Dzięki temu obecnie jedna połowa składu
z "5150" czy "Balance" gra w Van Halen, a druga w
Chickenfoot.
8
września 2006 roku Eddie Van Halen ogłosił publicznie, że od tej
pory funkcję basisty będzie pełnił jego 15-letni syn, Wolfgang.
Już 2 lata wcześniej Wolfgang okazjonalnie wkraczał na scenę,
gdzie grał z ojcem miniaturkę "316", która w 1991 roku była mu zadedykowana. Eddie w tym samym dniu ogłosił również, że
muzycy są gotowi ponowić współpracę z Davidem Lee Rothem, zaś
11 grudnia w wywiadzie dla magazynu "Guitar World"
oświadczył, że wokalista został oficjalnie włączony do zespołu.
To tylko podsyciło oczekiwanie fanów na pierwsze studyjne dzieło z
Rothem od czasu słynnego "1984".
Zanim
to jednak nastąpiło, w otoczeniu grupy nastąpiło kilka ważnych
wydarzeń, m.in. włączenie w 2007 roku Van Halen do galerii Rock
and Roll Hall of Fame, honorującej zasłużone osobistości oraz
zespoły z obszaru rockowego. Co ciekawe, tylko Anthony i Hagar
pojawili się na uroczystości, wykonując z Paulem Shafferem "Why
Can't This Be Love". Zaś we wrześniu zaczęły się pierwsze występy z Rothem w składzie, a zarazem pierwsze
z Wolfgangiem. W latach 2007-2008 zostały zagrane 82 koncerty w
Ameryce Północnej. Kolejne miały miejsce dopiero 4 lata później,
w ramach promocji nowego albumu, "A Different Kind of Truth".
O dziwo, zainteresowanie nową twórczością nie zmalało w
znaczącym stopniu - mimo sporej przerwy wydawniczej, dzieło podbiło
listy przebojów.
W 2012
roku nastąpiło kilka studyjnych comebacków grup nie nagrywających
od lat premierowego materiału. Wśród nich znalazł się również
Van Halen, przynoszący pierwsze od 28 lat wydawnictwo z Rothem na
pokładzie. Warto w tym miejscu pochylić się nad formą obecnego
składu. David jest w całkiem niezłej kondycji, Alex to ciągły,
stabilny poziom, zaś Wolfgang całkiem dobrze zastępuje swojego
poprzednika. Nie najgorzej radzi sobie też Eddie, choć nie ma mowy
o formie sprzed 20-25 lat. Produkcyjnie również nie można się za
bardzo do czego przyczepić. Warto też dodać, że to najbardziej
typowy dla starego Van Halen materiał od czasu odejścia Rotha. Sam
wokalista przyznawał, że najstarsze wykorzystane pomysły pochodzą
jeszcze z połowy lat 70. Nie bójmy się powiedzieć tego wprost - były to odrzuty, które w swoim czasie nie przeszły selekcji.
No i żeby nie było tak fajnie - nie jest to longplay na miarę tych ze
złotego okresu formacji. Pod tym względem może konkurować z
bałaganiarskim "Diver Down", wypada też lepiej niż
syntetyczny etap współpracy z Hagarem, a także krążek z
Cheronem. Brakuje jednak większej ilości udanych kompozycji i nie
ma w nim czegoś na miarę "Ain't Talkin' 'Bout Love",
"Unchained" czy "Hot for Teacher". W najlepszych
momentach mamy po prostu do czynienia z solidnym vanhalenowym
graniem, ale mimo że przebijają się gdzieniegdzie ciekawe pomysły,
to nie ma w nich tej magii, jaką posiadały starsze nagrania. Już
od czasu odejścia tego wokalisty muzycy mieli problemy z nagraniem
choćby dobrego wydawnictwa, i w przypadku "A Different Kind of
Truth" nie ma mowy o wyjątku.
Utrzymany
w średnim tempie, otwierający całość "Tattoo", nasuwa
pewne skojarzenia z dawnym obliczem kapeli, nie tylko dzięki
udziałowi Rotha. To całkiem udany, luźny numer, dobrze
wprowadzający w resztę materiału. Z uwagi na brak Anthony'ego,
nieco inaczej brzmią chórki - słabiej i mniej charakterystycznie,
ale wcale nie źle. Więcej starego, dobrego Van Halen znajdziemy
jednak w opartym na fajnym riffie "She's the Woman". Sporo
tu energii i chęci wspólnego grania, tak jak 30 lat wcześniej.
"You and Your Blues" wypada już mniej ciekawie. Nie do
końca przekonuje mnie refren, średnio zinterpretowany przez Davida.
W
rozpędzonym "China Town" Eddie przypomina słuchaczom o
sztuczkach gitarowych, w jakich często się lubował. To najbardziej
dynamiczna propozycja z tego zestawu, brzmiąca jak kolejna wariacja
na temat "Loss of Control". I jedna z lepszych. Przyjemnym
urozmaiceniem okazuje się "Blood and Fire", zaczynający
się spokojnie, a w dalszej części nabierający dynamiki. Dzięki
nieco wygładzonemu brzmieniu, muzycy najbardziej zbliżyli się w
nim do radiowego grania, ale mimo to kawałek wypada całkiem
zgrabnie. Trudno powiedzieć to samo o dość nijakim "Bullethead"
czy nieuporządkowanym "Honeybabysweetiedoll" - dwóch
najsłabszych fragmentach "A Different Kind of Truth".
Umieszczony między nimi "As Is" również nie do końca
zadowala, mimo naprawdę dobrej gitarowej roboty Eddiego.
Na
szczęście, do końca albumu znajdziemy już same dobre pozycje.
Dobre, ale nic ponadto. "The Trouble with Never" posiada
jeden z lepszych refrenów, zaś "Outta Space" to pokaźna
ilość energii. Całkiem ciekawie prezentuje się także "Stay
Frosty" o bluesowym posmaku i z akustycznym wstępem, któremu
towarzyszy typowo rothowa, zawadiacka partia wokalna. Trudno nie
powiązać tego z coverem "Ice Cream Man" z debiutu. To
kolejny utwór mocno utrzymany w duchu pierwszej studyjnej ery Van
Halen. Choć na wymienionej przeze mnie płycie byłaby to jedna ze
słabszych propozycji. Spokojny wstęp "Big River" również
okazuje się zmyłką, ponieważ dalsza część nie odstaje
specjalnie od reszty. Łatwo zauważyć, że muzycy - tak jak w
latach 1978-1984 - nie zawarli tu ani jednej stuprocentowej ballady.
Natomiast "Beats Workin'" stanowi prawdopodobnie najcięższy
punkt całego wydawnictwa.
"A
Different Kind of Truth" posiada sporo dobrych momentów i zadowalające wykonanie, dzięki
czemu należy do całkiem niezłych pozycji i może zaspokoić wielu
fanów wymagających od Van Halen prostego, luzackiego grania. Nie da
się jednak ukryć, że muzycy robili to samo lepiej na przełomie
lat 70. i 80. Dzieło to nie należy do pozycji obowiązkowych, ale
można go posłuchać, by przekonać się czy panowie są w stanie
zaoferować jeszcze coś interesującego, czy też odcinają kupony od dawnej sławy. Moim zdaniem prawda leży gdzieś
pośrodku. Próbują, ale od ponad 30 lat mają pewien problem z
komponowaniem. Jeśli jeszcze kiedyś wydadzą premierowy materiał,
liczę na coś lepszego - coś, co przypomni słuchaczom, że
uzyskany przez nich sukces nie był tylko kwestią przypadku. Ale
mimo że David Lee Roth wciąż jest wokalistą Van Halen, obecnie nie zanosi
się na nagranie przez nich nowej muzyki.
Moja ocena - 6/10
Lista utworów:
01. Tattoo (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
02. She's the Woman (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
03. You and Your Blues (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
04. China Town (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
05. Blood and Fire (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
06. Bullethead (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
07. As Is (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
08. Honeybabysweetiedoll (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
09. The Trouble with Never (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
10. Outta Space (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
11. Stay Frosty (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
12. Big River (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
13. Beats Workin' (David Lee Roth, Alex Van Halen, Eddie Van Halen, Wolfgang Van Halen)
No, w końcu jakiś nowy tekst ;) Ale chętniej poczytałbym w końcu o czymś spoza dotychczasowej tematyki, skoro zacząłeś sięgać do innych gatunków jako słuchacz ;)
OdpowiedzUsuńTak, zacząłem sięgać (wiadomo pod wpływem jakiego bloga), ale przyznam, że łatwiej pisze mi się o takiej prostszej i konkretniejszej muzyce niż np. rozbudowanych kompozycjach rocka progresywnego. Zaś co do takich gatunków, jak jazz czy blues, to mam na razie zbyt mało wiedzy czy osłuchania, by się tu mądrować ;)
UsuńJak na razie nazwa "Recenzje płyt rockowych i metalowych" w pewnym sensie zobowiązuje mnie do pisania o muzyce hard&heavy. Choć nie wykluczam, że kiedyś ulegnie zmianie (pewnie nie jest zbyt dobra) lub blog poszerzy się o inne podgatunki.
A będziesz teraz pisał częściej niż przez ostatnie półrocze? Bo 3 i pół miesiąca pomiędzy dwiema ostatnimi recenzjami to pewien rekord... i to raczej taki, z którego nie ma co być dumnym ;)
OdpowiedzUsuńFenomenu Van Halen nigdy nie załapię. Wiadomo, riff z "Aint Talk About Love", jakaś "Panama" czy "Runnin with the devil" i mocarne intro z "Poundcake", ale tak poza tym to najpierw wkurzał mnie wokal Lee Rotha, a potem z Sammym Hagarem to po prostu nie mieli już dobrych kompozycji.
A może spróbowałbyś też opisać nieco takich albumów dalej w stylistyce rock, ale jakby o stopień wyżej? Rush, albo psychodelia z przełomu lat 60. i 70. ?
Postaram się wrzucić coś do czasu do czasu. A przez te 3 i pół miesiąca opublikowałem przecież 3 zaległe recenzje Iron Maiden (linki są po prawo między "Zespoły" a "Archiwum bloga"), no i od początku marca pojawiło się ponad 10 aktualizacji recenzji (zwłaszcza Iron Maiden).
UsuńVan Halen wciąż lubię, ale cenię mniej niż kiedyś. Mimo to, ich debiutu nadal będę bronił, i to mocno. Zaś Roth lepiej pasował mi do tej grupy. Hagar też miał dobre momenty, i pod względem technicznym pewnie śpiewa lepiej, ale w niektórych utworach mnie irytował.
Do Rush zabieram się od dawna, ale jeszcze odkładam na potem. Nawet coś tam kiedyś roboczo maznąłem, ale teraz i tak zostałoby to rozbudowane. A z psychodelii też mam trochę zaległości - znajomość The Doors, Cream, Pink Floyd z lat 60. (2 pierwsze), niektóre albumy The Beatles i parę innych pojedynczych płyt to jednak za mało.
Super recenzje, ale szkoda, że tak rzadko się pojawiają! Trzymam kciuki za rozwój bloga.
OdpowiedzUsuńA ja każdemu życzę nagrania takiej "średniej"płyty 🙂.
OdpowiedzUsuń